Tagi

, , , , , , , , , , , , ,


Wstęp książki Tracy Hogg, Melinda Blau – Język niemowląt

Nauka języka
Powiem wprost – to nie ja wybrałam sobie przezwisko Dziecięca Szeptunka. Uczyniła to jedna z moich klientek. Jest znacznie lepsze od niektórych innych czułych określeń wymyślonych przez rodziców, takich jak Czarownica (nazbyt przerażające), Zaklinaczka (zbyt tajemnicze) czy Hoggówa (zdecydowanie za mało wyszukane). Zostałam, więc Dziecięcą Szeptunką, co, muszę przyznać, trochę nawet lubię, ponieważ dobrze oddaje to, co robię.
Być może, wiedzą już Państwo, czym zajmują się zaklinacze koni; pisano o nich w książkach i pokazywano ich w filmach. Niektórzy pamiętają pewnie, jak Robert Redford grał rolę mężczyzny, który zbliżał się powoli i cierpliwie do rannego konia. Słuchał go i obserwował uważnie, zachowując przy tym pewien dystans. Działając w ten sposób, nasz bohater zdołał obłaskawić konia, spojrzeć mu z bliska prosto w oczy i łagodnie do niego przemówić. Emanował spokojem i wewnętrznym ciepłem, co najwyraźniej dobrze na konia wpływało.
Proszę mnie źle nie zrozumieć – nie porównuję noworodków do koni, (choć jedne i drugie należą do istot posługujących się zmysłami), chcę tylko z grubsza wytłumaczyć moje podejście do dzieci. Rodzice przypisują mi jakiś szczególny dar, jednak w tym, co robię, nie kryje się nic tajemniczego; nie jest to żadne nadzwyczajne uzdolnienie, dane tylko niektórym. Szeptuństwo dziecięce to tylko słuchanie, obserwowanie i interpretowanie, z zachowaniem głębokiego szacunku. Nie można się go nauczyć z dnia na dzień; w moim przypadku nabycie tej umiejętności wymagało życzliwego obserwowania ponad pięciu tysięcy niemowląt i wytrwałego szeptania im do uszek. Proszę jednak nie rezygnować. Postaram się przekazać rodzicom znajomość języka niemowląt oraz umiejętności, które bardzo się przydają i których warto się uczyć.

Jak się uczyłam
Można powiedzieć, że całe życie przygotowywałam się do tego, co teraz robię. Pochodzę z Yorkshire, gdzie spędziłam dzieciństwo i młodość. Największy wpływ wywarła na mnie babcia ze strony mamy, którą nazywaliśmy Nianią. Niania ma dziś osiemdziesiąt sześć lat i wciąż jest najcierpliwszą, najdelikatniejszą i najbardziej kochającą kobietą, jaką kiedykolwiek w życiu spotkałam. Ona – podobnie jak ja teraz – również była Dziecięcą Szeptunką – potrafiła utulić i uspokoić najbardziej niesforne niemowlęta. Była też ważną postacią mojego dzieciństwa, a później – gdy urodziły się moje córeczki (kolejne ważne i wpływowe osoby w moim życiu) – służyła mi radą i pomocą.
Stawałam się coraz bardziej niespokojną, roztrzepaną i trzpiotowatą dziewczynką, Niania jednak potrafiła skierować moją energię ku zabawie lub opowieści. Stałyśmy, na przykład, w kolejce przed wejściem do kina, a ja wierciłam się niecierpliwie, ciągnąc ją za rękaw. – „Nianiu, kiedy nas wpuszczą? Nie mogę się już doczekać!”.
Nieżyjąca już mama mojego taty – nazywana przeze mnie Babcią – w takiej sytuacji wlepiłaby mi tęgiego klapsa. Jej poglądy wywodziły się z tradycji wiktoriańskiej, zgodnie, z którą „dzieci nie powinno być słychać, choć może je być widać”. W młodości Babcia rządziła żelazną ręką, w przeciwieństwie do Niani, która nigdy nie musiała odwoływać się do przemocy, aby przywołać dzieci do porządku. Owego dnia, przed kinem, spojrzała na mnie, mrużąc jedno oko, i powiedziała: – „Nie wiesz, co tracisz, narzekając i myśląc tylko o sobie”. Zwróciła wzrok w pewnym kierunku, wysuwając, jak zwykle, dolną szczękę. – „Widzisz tę mamę z dzidzią? O, tam!? Jak myślisz, dokąd oni dziś pojadą?”.
– „Do Francji” – odpowiedziałam bez zastanowienia.
– „Do Francji? A jak się tam dostaną?”.
– „Odrzutowcem” – musiałam już gdzieś słyszeć to słowo.
– „Taak?! A gdzie będą siedzieli?” – kontynuowała Niania i zanim się spostrzegłam, przestałam zwracać uwagę na czekanie, bez reszty zaabsorbowana interesującą opowieścią. Niania w dalszym ciągu pobudzała moją wyobraźnię. Widząc suknię ślubną na wystawie sklepowej, mogła, na przykład, zapytać: „Jak myślisz, ile osób układało tę suknię w witrynie?”. Gdybym odpowiedziała, że dwie, pewnie spytałaby mnie o jakieś szczegóły, jak suknia trafiła do sklepu? Gdzie została uszyta? Kto przyszył do niej perełki itd Tym sposobem mogłyśmy się nagle znaleźć w Indiach, gdzie pewien farmer umieszczał w ziemi nasiona bawełny, z której wyprodukowano materiał na naszą suknię.
Umiejętność opowiadania była w mojej rodzinie przekazywana z pokolenia na pokolenie. Sztukę tę opanowała nie tylko Niania, lecz także jej siostra, mama (a moja prababcia) oraz moja mama. Kiedy tylko chciały nam coś przekazać lub wytłumaczyć, odwoływały się do opowiastki. Przejęłam od nich ten dar i teraz, gdy rozmawiam z rodzicami moich podopiecznych, często go wykorzystuję posługując się przypowieściami i metaforami – „Czy potrafiłaby pani zasnąć, gdybym ustawiła pani łóżko aa autostradzie?” – pytam zatroskanych rodziców, których dziecko ma trudność z zapadaniem w drzemki przy grającej na cały regulator wieży. Obrazowe porównania pomagają ludziom zrozumieć sens moich sugestii. Okazują się skuteczniejsze od autorytatywnych zaleceń, nie popartych żadnymi argumentami.
Kobiety z mojej rodziny pomogły mi rozwinąć wrodzone zdolności, natomiast dziadek – mąż Niani – dbał o to, bym potrafiła zrobić z nich użytek. Dziadek był naczelnym pielęgniarzem w zakładzie dla psychicznie chorych. Któregoś roku, w święta Bożego Narodzenia, zabrał mnie i mamę na oddział dziecięcy. Było to ponure miejsce, w którym rozchodziły się dziwne dźwięki i zapachy. Nagle ujrzałam dzieci siedzące w fotelikach dla niepełnosprawnych lub leżące na poduszkach rozrzuconych chaotycznie na podłodze. Miałam wtedy niespełna siedem lat, wciąż jednak pamiętam przerażenie i żal malujące się na twarzy mojej mamy oraz łzy spływające po jej policzkach.
Z drugiej strony, byłam zafascynowana. Wiedziałam, że większość ludzi boi się pacjentów tego zakładu i najchętniej omijałaby to miejsce z daleka. Mnie to nie dotyczyło. Na moje usilne prośby dziadek wielokrotnie tam mnie zabierał; wreszcie, po wielu wizytach, wziął mnie na bok i posiedział: – „Tracy, pomyśl, czy nie powinnaś poważnie zająć się tego rodzaju pielęgniarstwem. Masz wielkie serce i mnóstwo cierpliwości, podobnie jak Niania”.
To był chyba największy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszałam. Okazało się niebawem, że dziadek miał rację. W wieku osiemnastu lat rozpoczęłam naukę w szkole pielęgniarskiej. W Anglii nauka tego zawodu trwa pięć i pół roku. W teorii, przyznaję, nie byłam prymuską w przeciwieństwie do zajęć praktycznych przy łóżku chorego, które w moim kraju są bardzo ważną częścią studiów pielęgniarskich. Jeżeli chodzi o słuchanie, obserwację i okazywanie empatii, osiągnęłam taki poziom, że rada pedagogiczna uznała za stosowne wyróżnić mnie nagrodą Pielęgniarki Roku, przyznawaną studentkom przejawiającym szczególną troskę o dobro pacjentów.
Tak oto uzyskałam w Anglii dyplom pielęgniarki i położnej, specjalizującej się w pracy z dziećmi upośledzonymi fizycznie i umysłowo, które często mają ograniczone możliwości porozumiewania się z otoczeniem. To ostatnie stwierdzenie nie jest całkiem zgodne z prawdą, ponieważ takie dzieci, podobnie jak niemowlęta, mają swój własny, niewerbalny sposób przekazywania informacji za pomocą dźwięków nieartykułowanych i języka ciała.
Aby istotom tym pomóc, trzeba nauczyć się ich języka i stać się ich tłumaczem.

Więcej w Tracy Hogg, Melinda Blau – Jezyk niemowlat

Powiązane posty

ADHD = Dzieci Indygo?

Dziecko w rodzinie alkoholika

Pierwotne zranienie. Dotknąć czy nie?

Czy Twoje narodziny były traumatyczne?

Zranione czy radosne dzieci?

Wewnętrzne dziecko