Tagi
ból, choroba, choroby psychosomatyczne, chory, cierpienie, Dethlefsen, przyczynowość, przyczyny chorób, psychosomatyka, uzdrowienie, wolność, wyzwolenie, zdrowie, Świadomość, życie
Problem przyczynowości ma dla wyjaśnienia chorób wielkie znaczenie, gdyż zarówno medycyna szkolna, jak i naturalna, psychologia i socjologia wspólnie rywalizują w dziele badania prawdziwych i rzeczywistych przyczyn symptomów chorobowych i uzdrawiania świata poprzez ich usunięcie.
Jedni szukają przyczyn w zarazkach i zatrutym środowisku, inni w traumatycznych wydarzeniach z wczesnego dzieciństwa i w metodach wychowawczych lub w warunkach panujących w miejscu pracy.
Od zawartości ołowiu w powietrzu po czynniki społeczne wszystko i każdy może być posądzony o spowodowanie choroby.
My natomiast uważamy, że poszukiwanie przyczyn chorobowych jest ślepym zaułkiem medycyny i psychologii.
Co prawda przyczynę znajdzie się zawsze, o ile się jej szuka, ale wiara w model przyczynowościowy przeszkadza dostrzec, że odnalezione przyczyny – są rezultatem własnych oczekiwań.
W rzeczywistości wszystkie te przyczyny są jedynie czynami wśród innych czynów.
Koncepcja przyczynowościowa da się utrzymać tylko połowicznie, gdyż pytanie o przyczyny można przerwać w dowolnym momencie.
I tak przyczynę jakiejś infekcji można odkryć w określonych zarazkach, ale natychmiast nasuwa się pytanie, dlaczego w tym konkretnym przypadku ten właśnie zarazek doprowadził do infekcji?
->
Powód być może da się odnaleźć w zmniejszonej odporności organizmu, co z kolei wysunie na p1an pierwszy pytanie o przyczynę takiego braku odporności.
->
Tę zabawę można ciągnąć w nieskończoność, bo nawet gdy w dziele poszukiwania dotrze się do Wielkiego Wybuchu, to otwartą okaże się kwestia jego przyczyny…
Dlatego w praktyce preferuje się zatrzymanie w dowolnym miejscu i przyjęcie postawy, jakby to tutaj zaczynał się cały świat.
Sięga się po nic nie mówiące pojęcia zbiorowe, takie jak „lotus minoris resistentiae” lub „obciążenie dziedziczne”, „słabość organizmu” lub tym podobne bogate znaczeniowo pojęcia.
To jakiej jednak podstawie przyznajemy sobie prawo prezentowania dowolnego ogniwa w łańcuchu jako „przyczyny”?
Przecież to zwykła nieuczciwość, gdy ktoś mówi o przyczynie lub terapii przyczynowościowej, gdyż – jak widzieliśmy – model przyczynowościowy w ogóle nie pozwala na znalezienie przyczyny.
Nieco bliżej można by dotrzeć do sedna, posługując się biegunową koncepcją przyczynowości. Z tej perspektywy patrząc, zauważymy, że choroba jest uwarunkowana dwukierunkowo, od strony przeszłości i przyszłości.
W tym modelu celowość chciałaby mieć określony obraz symptomów, a wyzwalająca je przyczynowość (efficiens) stawiałaby do dyspozycji materialne i cielesne środki pomocnicze dla zrealizowania tego obrazu.
Przy takim podejściu stałby się widoczny ów drugi aspekt choroby, całkowicie znikający z po1a widzenia przy tradycyjnym jednostronnym sposobie patrzenia: zamiar choroby, a tym samym sensowność wydarzenia. Zdanie nie jest uwarunkowane jedynie papierem, atramentem, maszyną drukarską, znakami pisma itd., lecz także i przede wszystkim celowym zamiarem przekazania informacji.
Przecież nie może być rzeczą aż tak trudną rozumienie, że poprzez zredukowanie do procesów materialnych, ewentualnie warunków, przeszłości zatraca się to, co istotowe i istotne. Wszelka manifestacja posiada formę i treść, składa się z części i ma postać, która jest czymś więcej niż sumą części. Wszelka manifestacja jest określona przeszłością i przyszłością.
Choroba nie jest wyjątkiem.
Za symptomem kryje się zamiar, treść, która wykorzystuje istniejące możliwości, by móc się formalnie urzeczywistnić.
Dlatego choroba jest w stanie uruchomić jako przyczynę wszelkie możliwe przyczyny.
W tym punkcie ponosi fiasko metoda działania medycyny.
Sądzi ona, że pozbawiając chorobę przyczyny, może ją uniemożliwić, i nie bierze pod uwagę, że choroba jest tak elastyczna, że poszuka sobie i znajdzie nowe przyczyny, by dalej się realizować.
Ten związek jest bardzo prosty: jeśli ktoś ma na przykład zamiar budować sobie dom, trudno mu będzie w tym przeszkodzić, zabierając na przykład przeznaczone na ten cel kamienie – w takiej sytuacji zbuduje sobie dom z drewna. Wprawdzie radykalnym rozwiązaniem mogłoby się okazać odebranie mu wszelkiego możliwego budulca, ale wobec choroby mogłoby się to wiązać z poważnymi kłopotami.
Jeśli chciałoby się mieć pewność, że choroba nie znajdzie sobie żadnych przyczyn, trzeba by było odebrać pacjentowi ciało w ogóle.
Spieszymy też od razu wyjaśnić, że bynajmniej nie chcemy kwestionować zbadanych i opisanych przez medycynę materialnych procesów jej przebiegu, jednakże jak najostrzej przeciwstawiamy się twierdzeniu, jakoby same te procesy były przyczynami choroby.
Jak już była o tym mowa, choroba ma zamiar i cel, co dotąd opisaliśmy w najogólniejszej i najbardziej absolutnej formie jako uzdrowienie: w sensie stawania się jednością. Jej celem jest ponowna integracja tego co zostało w nas z jakiegoś powodu rozdzielone.
Jeśli z kolei rozłożymy chorobę na wiele symptomatycznych form wyrazu tego stawania się, form, z których wszystkie są krokami na drodze do celu, wtedy każdy symptom możemy przepytać o jego zamiary i uzyskać informacje, co pozwoli nam rozpoznać, który krok w konkretnej sytuacji jest konieczny.
To pytanie może i musi być postawione wobec każdego symptomu i nie może być lekceważąco odsunięte na bok przez wskazanie na funkcjonalną przyczynowość.
Uważamy każdy symptom za nadający się do interpretacji i nie akceptujemy żadnych wyjątków.
Druga różnica polega na rezygnacji z ukierunkowanego na przeszłość modelu przyczynowościowego klasycznej psychosomatyki.
Czy przyczynę jakiegoś zakłócenia widzi się w bakteriach, czy w złej matce, jest dla tej koncepcji sprawą drugorzędną.
Model psychosomatyczny nie wyzwolił się z zasadniczego błędu jednobiegunowej koncepcji przyczynowościowej.
Nas nie interesują przyczyny z przeszłości, gdyż, jak widzieliśmy, jest ich dowolnie wiele, a wszystkie są jednakowo ważne i jednakowo nieważne. Nasz sposób widzenia tych spraw można by opisać albo jako „celową przyczynowość”, albo, jeszcze lepiej, jako bezczasową koncepcję analogii.
Człowiek posiada niezależne od czasu istnienie jako takie, które wszakże z biegiem lat musi być przez niego zrealizowane i uświadomione. Ten jego wewnętrzny wzorzec nazywa się „jaźnią”.
Droga życiowa człowieka jest drogą do tej jaźni, będącej symbolem zupełności. Człowiek potrzebuje „czasu”, by znaleźć tę zupełność – choć ona istnieje od samego początku.
I właśnie na tym polega ułuda czasu – człowiek potrzebuje czasu, by odnaleźć to, co jest w nim od zawsze.
Tę drogę nazywamy „ewolucją”.
Ewolucja jest świadomym odtwarzaniem zawsze (tzn. bezczasowo) istniejącego wzorca.
Na tej drodze do samopoznania stale występują trudności i pomyłki, lub też – formułując całą rzecz inaczej – można nie widzieć lub nie chcieć widzieć określonych części owego wzorca.
Takie nie uświadomione aspekty nazwaliśmy cieniem.
W symptomie choroby cień demonstruje swoją obecność i realizuje się.
By móc zrozumieć znaczenie jakiegoś symptomu, niepotrzebne są bynajmniej pojęcia czasu lub przeszłości. Szukanie przyczyn w przeszłości odwraca uwagę od właściwej informacji, gdyż wtedy przez rzutowanie winy człowiek bierze własną odpowiedzialność za przyczynę.
Jeśli odpytujemy jakiś symptom pod kątem jego znaczenia, wtedy w odpowiedzi uwidacznia się część obszaru naszego własnego wzorca. Jeśli zaczniemy szukać w przeszłości, odnajdziemy oczywiście także i tam najróżniejsze formy wyrazu tego wzorca.
Nie powinniśmy jednak na tej podstawie konstruować od razu łańcucha przyczynowo-skutkowego – są to raczej równoległe, czasowo adekwatne formy wyrazu tego samego obszaru problemowego.
Dziecko do realizacji swych problemów wykorzystuje rodziców, rodzeństwo i nauczycieli, dorosły – swoich partnerów, dzieci, kolegów z pracy.
Zewnętrzne warunki nie czynią człowieka chorym, ale człowiek wykorzystuje wszystkie możliwości, by stanąć w służbie swojej choroby.
To dopiero chory czyni z działań przyczyny.
Chory jest sprawcą i ofiarą zarazem, cierpi zawsze tylko na swą własną nieświadomość.
To stwierdzenie nie jest sądem wartościującym, gdyż tylko „oświecony” nie ma już cienia – ma jednak ustrzec człowieka przed złudzeniem, że jest on ofiarą jakichś tam warunków, gdyż w ten sposób sam pozbawia się możliwości przemiany.
Ani bakterie, ani ziemskie promieniowanie nie powodują choroby; to człowiek używa ich jako środków pomocniczych dla urzeczywistnienia swej choroby.
(To samo zdanie zabrzmi o wiele bardziej przekonująco w odniesieniu do innej dziedziny: ani kolory, ani płótno nie czynią obrazu – to człowiek używa ich jako środków pomocniczych dla urzeczywistnienia obrazu.)
Po wszystkim, co tu powiedziano, łatwiej zrozumiemy pierwszą ważną regułę postępowania interpretacyjnego w odniesieniu do obrazów choroby w części drugiej.
– I reguła: Interpretując symptomy, odrzuć pozornie przyczynowe związki na płaszczyźnie funkcjonalnej. One się zawsze dadzą odnaleźć i ich istnieniu nikt nie przeczy.
Ale ten fakt nie czyni interpretacji symptomów zbędną.
Interpretujemy jedynie symptom w jego jakościowych i subiektywnych przejawach.
Jakie fizjologiczne, morfologiczne, chemiczne, neurologiczne czy jeszcze inne łańcuchy przyczynowe zostały użyte dla urzeczywistnienia tego symptomu; jest dla oceny jego znaczenia nieistotne. By rozpoznać treści, ważne jest jedynie, że coś istnieje i jak istnieje – a nie: dlaczego istnieje.
Dethlefsen, Poprzez chorobę do samopoznania
Tylko ofiary pytają wciąż: „dlaczego?!”. Spokoju należy szukać
w akceptacji faktu, iż w każdym zdarzeniu kryje się „boska doskonałość”(lekcja dla nas).
C. Tipping
Powiązane posty:
• Stres i napięcie = początek choroby !
• Akupunktura a medycyna współczesna
• KAŻDĄ wadę wzroku da się wyleczyć! Metoda H. Bates’a
• Propozycja Tao dla kobiet. Zdrowie i płodność.
Tekst Thorwalda Dethlefsena jest o tyle interesujący, że przypomina iż wszelkie dotychczasowe koncepcje powstawania chorób nie dają podstaw do tego aby uznać je za wystarczająco wiarygodne. Są one wynikiem wielowiekowego „mechanistycznego” pojmowania pojęń zdrowia i choroby.
Gwoli obiektywności i rzetelności należałoby jednak powyrzszy tekst opatrzyć następującym komentarzem: Wszelkie próby wcielenia powyżej opisanych koncepcji w życie, spaliły niestety na panewce i sam Dethlewsen wycofał się już przed laty z propagowanego przezeń modelu terapii reinkarnacyjnej, znajdując nowe pole działalności jako założyciel i głowa – „Kawanny – Kościoła Nowego Eonu”. Również i ta fascynacja nie trwała długo, po siedmiu latach Głowa Kościoła ogłosiła przeniesienie go z rzeczywistości do wyższego stanu duchowego żegnając się z raczej rozczarowanymi owieczkami. Obecnie Dethlewsen zajmuje się głśwnie publicytyką astrologiczną.
Jestem tego świadoma.
Jednakże skoro umieszczam teksty Osho, spisywane przez jego słuchaczy w latach 70, obok tekstów spisywanych w późnych latach 80’tych, w których także zmienił swoje podejście do kilku spraw – to czemu mam odrzucić Dethlefsena :)?
To nie jest blog na którym spisuję prawdy objawione 🙂
Po prostu umieszczam tu fragmenty tekstów – z różnych względów uznanych przeze mnie za warte uwagi.
Czasem teksty pochodzą sprzed wielu lat, czasem nawet sprzed wielu dekad, jak chociażby pisany w mało współczesnym języku post : https://zenforest.wordpress.com/2007/12/23/reinkarnacja/
Nie sprawdzam autora na okoliczność jego wiarygodności (kiedyś już o tym pisałam w komentarzach pod fragmentem tekstu Figarskiej, autorki książki o radzeniu sobie z depresją, która popełniła samobójstwo).
Uważam prywatnie, że to nie ma sensu. Jeśli ktoś znajdzie tam coś ciekawego, to znaczy… że tak miało być. Ważne na jaki grunt pada ziarno. U jednego wzejdzie, u innego, zmarnieje. Dla mnie odbiorca liczy się bardziej niż nadawca.
A dla ciekawych – dyskusja na ten temat :
https://zenforest.wordpress.com/2008/08/06/odzyskac-wiare-w-siebie/#comment-1056
Pozdrawiam!
Lubię to miejsce. I nie było moim zamiarem pluć w zupę – tym bardziej że tekst Detlefsena aktualny jak nigdy.
Również pozdrawiam!
Masz prawo wyrażać swe zdanie 🙂
Ja pozwoliłam sobie tylko wyciągnąć link, bo kiedyś już pisaliśmy w podobnym temacie 🙂