Tagi
afirmacje, alan falcone, enkulturacja, falcone, iluzje, lęki, mem, myśli, program, umysł, wirus umysłu, wyobrażenia, wzorce, zaprogramowany umysł, Świadomość
Jedynym z aspektów myślenia i umysłu jest nasze zaprogramowanie poprzez enkulturację. „Enkulturacja” to uczone słowo na określenie wszystkiego, czego uczymy się od naszego kulturowego otoczenia od chwili naszych narodzin.
Te wpływy pochodzą z całej kultury, w której żyjemy, od naszych przyjaciół, ludzi, których spotkaliśmy, rodziny (a przede wszystkim rodziców), naszych kontaktów z władzami (nauczycielami, policjantami, urzędnikami itd.)… Czyli praktycznie od każdej osoby, rzeczy czy miejsca, z którymi mieliśmy w życiu do czynienia.
To naprawdę sporo wpływów, a wszystkie one programują naszą psychikę, nasz umysł w jakiś sposób, tak że stajemy się kimś innym, niż jesteśmy naprawdę. Enkulturacja wywołuje w nas liczne uprzedzenia, antypatie, irracjonalne skłonności, a także wiarę, że pewne rzeczy są „złe” albo „dobre”, nie dlatego, że takie są, tylko dlatego, że „tak nas życie nauczyło”.
Enkulturacja oczywiście ma też swoje istotne zalety, bo dzięki niej możemy żyć w społeczeństwie, nie podejmując co chwilę trudnych i wymagających długich deliberacji decyzji, tylko czyniąc wiele rzeczy w miarę automatycznie. Jednak w wyniku naszej enkulturacji niemal wszyscy spośród nas mają skłonność do zamykania się na wiele możliwości, nieeksplorowania wielu możliwych, a potencjalnie korzystnych dróg postępowania, ponieważ bezmyślnie określamy je jako „złe”.
Nasze zaprogramowanie przez enkulturację, szczególnie to najwcześniejsze, w dzieciństwie, przez naszych rodziców i resztę rodziny, było oczywiście przeważnie dokonane w dobrej wierze i miało na celu nauczyć nas funkcjonować w naszej kulturze, społeczności, w tym rodzaju życia, jakie dla nas przewidywano. Część z tego była czyniona świadomie, a część nie. Dużą część z tego, co nasi rodzice robili z nami, robili po prostu dlatego, że ich rodzice tak postępowali z nimi. Jako dzieci zazwyczaj to akceptowaliśmy, jako nastolatki buntowaliśmy się przeciw temu…
Potem zaś tak samo czynimy z własnymi dziećmi, ponieważ skoro w końcu wyszliśmy na ludzi, to widać rodzice mieli jednak rację…
Powtórzmy – znaczna część tego programowania jest konieczna, byśmy byli bezpieczni, zdrowi i mogli istnieć wśród ludzi. Inna jednak jego część, także zazwyczaj spora, stanowi po prostu balast dla naszych myśli i hamulec dla naszej kreatywności. To ona zamyka nasz umysł, nie pozwalając podejmować rozsądnych decyzji, nie pozwalając na istotne zmiany, utrzymując nas w przywiązaniu do nie najlepszej przyszłości, ponieważ boimy się ryzyka i nowości. Kiedy pozbędziesz się tej negatywnej części swego zaprogramowania, otwierasz drzwi do wielu nowych możliwości, a tym samym – do sukcesu.
Wiele z tego psychicznego zaprogramowania jest całkiem łatwe do rozpoznania.
Każdy z nas ma w głowie nagraną taśmę z tego rodzaju programami. Czy nigdy nie łapiesz się na tym, że zaczynasz brzmieć jak Twoja własna matka? Albo powtarzać zdania, które lubił powtarzać Twój dziadek? Albo reagować na coś w dany sposób tylko dlatego, że „to jest właśnie jedyny prawidłowy sposób reakcji na takie coś”? Albo odczuwać do czegoś niechęć, ponieważ zawsze ją odczuwałeś? To wszystko są właśnie te zaprogramowane taśmy.
Zaprogramowanie powoduje przywiązanie do przyszłości – lub raczej przywiązanie do zaprogramowania dokonanego w przeszłości. Takie przywiązanie powoduje negatywne myśli i wypowiedzi, niepotrzebne samoograniczenia w działaniu, nieadekwatne reakcje na wydarzenia. A często także psychiczny przymus podobania się każdemu bez różnicy i tego, by zawsze być „grzecznym chłopczykiem” czy „grzeczną dziewczynką”, choćbyśmy mieli już własne prawnuki. Żadna z tych rzeczy nie sprzyja otwartości umysłu i z pewnością nie przyczyni się do osiągnięcia wymarzonych celów.
To, co sam o sobie mówisz. Oto parę drobnych przykładów tego, co sami o sobie potrafimy mówić – w myślach albo głośno. Są to takie jakby etykietki, które sami sobie przyklejamy, i które nas naprawdę niesamowicie ograniczają:
Nie jestem dość dobry do tej pracy.
Nie jestem dość atrakcyjny, by ta dziewczyna ze mną się umówiła.
Jestem zbyt nieśmiały.
To mi się nigdy nie udaje (albo jeszcze dużo gorsza wersja: „To mi się nigdy nie uda”).
Mój ojciec miał rację. Nigdy nic wielkiego nie osiągnę.
Nie powinienem za wiele oczekiwać od życia. Jak człowiek jest w porządku, nie stanie mu się krzywda. A jeśli się szarpie i mu się nie udaje, to dopiero wychodzi na głupka!
W ten sposób sami sobie przyklejamy metki z negatywnymi ocenami, które nas następnie niesamowicie ograniczają. A przecież to tylko drobna część tego, co złego na swój własny temat potrafi, w ciągu choćby jednej doby, powiedzieć całkiem normalny, psychicznie zdrowy i ogólnie w porządku człowiek!
Większość tych samoumniejszających stwierdzeń pochodzi bezpośrednio z naszego zaprogramowania. Poniekąd to zadziwiające, jak niewielu ludzi na tym najlepszym ze światów naprawdę lubi samych siebie! I naprawdę nie jest to sprawa wesoła, ponieważ to, co ci ludzie o sobie mówią, tak samo niezawodnie definiuje ich rzeczywistość, jak i ich samych. Jest to bowiem nic innego, niż…
Samospełniające się proroctwo — kiedy mówisz, że czymś jesteś, stajesz się tym!
Takie samospełniające się proroctwa, zazwyczaj pochodzące z bardzo wczesnego zaprogramowania, powodują zwątpienie we własne możliwości i lęk za każdym razem, gdy chce się podjąć ryzyko albo komuś czy czemuś zaufać. W takich wypadkach samospełniające się proroctwa ściągają Cię wstecz, do strefy Twego psychicznego bezpieczeństwa, a potem utrzymują w bezpiecznym zamknięciu. Niczym tamte mustangi w zagrodzie. Utrzymują one także Twe oczekiwania – wobec siebie, wobec innych, wobec świata – na niskim poziomie, chroniąc Cię wprawdzie w pewnym sensie przed możliwością rozczarowania, ale przede wszystkim – ograniczając Twój potencjał, Twoje zdolności i Twoje szanse. Nie pozwalają Ci w ogóle zwracać uwagi na „zwariowane pomysły”, które mogą być drogą do wymarzonego sukcesu. W końcu – jeśli Twoi rodzice nigdy by czegoś takiego nie brali pod uwagę, to dlaczego Ty miałbyś brać? Prawda?
Potrzeba, by mieć zawsze słuszność.
Jest to symptom enkulturacji, z reguły przejęty od jakiejś osoby mającej na Ciebie duży wpływ, na przykład kogoś z rodziców. Niezależnie od wszystkiego, po prostu zawsze musisz mieć rację! Zostałeś w tym względzie zaprogramowany tak silnie, że to się już stało odruchem warunkowym. Będziesz się więc kłócił, aż całkiem zsiniejesz na twarzy. Czy czasem zastanawiałeś się po takiej kłótni, po co Ci to w ogóle było? Przecież sam przedmiot sporu nie miał większego znaczenia, a poza tym sam dostrzegałeś, że Twój przeciwnik ma sporo dobrych argumentów. Cóż, to właśnie jeden ze skutków negatywnej enkulturacji. I akurat to nie przyczyni Ci wielu nowych przyjaciół, sam zresztą na to wpadniesz, jeśli się chwilę zastanowisz.
Aby mieć otwarty umysł i osiągać swe cele, trzeba wyrzec się tej potrzeby, by zawsze mieć rację, nauczyć się odpuścić. Wyrzec się trzeba także samoograniczających wypowiedzi (na głos i w myślach) i w ogóle wszelkiej negatywności, która powstrzymuje Cię przed osiąganiem celów i odnoszeniem sukcesów…
Więcej w: Alan Falcone , Zmień swoje myśli
Powiązane
• Jak jest oprogramowany Twój mózg?
zenforest said:
Czytelnik, to trzeba przetestować na sobie, żeby zrozumieć 🙂
Ludziom którzy nie testowali zwykle wydaje się, że akceptacja jakiegoś stanu, oznacza zatrzymanie się w rozwoju i stagnacje, poprzestanie na tym co się ma 🙂
Nic bardziej mylnego! Akceptacja jest wykroczeniem poza to co jest – na wielu poziomach. Gdy godzisz się z tym co jest, uwalniasz się od tego automatycznie. Gdy akceptujesz jakieś fakty, jakiś stan rzeczy, tym samym przestajesz się już nim przejmować, cierpieć, wreszcie – zatrzymywać na nim.
Wtedy jesteś naprawdę wolny aby iść o krok dalej.
Popatrz na taką sytuację :
„Oj, tak strasznie cierpię! Oni mnie skrzywdzili! Jestem chory! Nie mam pracy! Jezu, co to będzie?!”
<- brak akceptacji do tego co jest, prawda? Ktoś taki jest chyba bardzo roztrzęsiony i nieszczęśliwy.
Druga sytuacja:
„Ok, jestem chory, ok, skrzywdzili mnie, ok, nie mam pracy. W porządku, tak po prostu jest, muszę to zrozumieć i przyjąć jakie jest, bo na razie inne nie jest. A zatem jak już się Uspokoiłem, co mogę z tym zrobić?”
<- gdy pojawia się akceptacja uwalniasz duże zasoby energetyczne które wcześniej trawiłeś na zadręczanie się czymś , napinanie i walczenie.
Gdy te zasoby pojawiają się znowu w twojej dyspozycji, niemal spontanicznie kierują sie na to :„A co teraz mogę z tym zrobić?”.
Znika opór wobec tego co JEST, zatem wszystkie siły które wkładaliśmy w mówienie NIE naszej sytuacji, nagle są wolne!
To naturalny mechanizm rozwoju, który mamy wkodowany ewolucyjnie.
Podejście histeryczne zmienia się na konstruktywne. 🙂
W moim własnym życiu momenty akceptacji jakiejś sytuacji były najpiękniejszymi momentami, momentami przejścia o krok dalej. Otwierały się nowe perspektywy, zmieniało się wszystko dokoła mnie.
Akceptacja to prawdziwy Pierwszy krok Zmiany 😉
Bogdan Piątek said:
Podobno oświecenie jest końcem cierpienia.Łatwo powiedzieć…Chyba każdy kiedyś myślał o samobójstwie,ale…”I choć kocham to życie,niekiedy uwierało mnie tak mocno jak ciasne buty,tak mocno że miałem ochotę je zdjąć,tylko bałem się że zabiorę na tamtą stronę,swe opuchnięte stopy”.No właśnie,przypuszczalnie niczego by to nie rozwiązało,ot nieodrobiona lekcja,niezdany egzamin,a więc do poprawki.
Therru said:
„To były trudne decyzje, bo musiałem w pewnej chwili cofnąć się o krok do tył, gdy zmieniałem kierunek, moi koledzy skończyli studia dwa lata temu a ja wciąż się uczę i piszę pracę. Jednak czułem w sobie jakąś taką siłę, niezachwianą, jakąś pewność, że wszystko będzie dobrze.
Mimo, że na powierzchni mam różne mniejsze czy większe momenty wzburzenia, to pod spodem jest głębia cichego oceanu.”
IndianaJ, podoba mi się to co napisałeś…jestesmy warunkowani od małego dziecka, wciąż i wciąż jesteśmy bombardowani róznymi regułami,
że np. po liceum trzeba iść na studia, że potem znaleźć dobrzepłatna pracę, że najlepiej przed trzydziestką mieć już swoje mieszkanie i samochód, żonę, męża i takie tam…a we mnie jest jakiś bunt: dlaczego nie mogę żyć we własnym tempie? dlaczego muszę iść drogą, którą ktoś inny mi wyznacza? mój ocean coraz bardziej się uspokaja…chcę żyć swoim życiem, swoim rytmem…ale…zauważam, ze nie zawsze, gdy pozostaję wierna sobie, jestem akceptowana przez otoczenie; czasami moi znajomi patrzą na mnie z politowaniem i mówią, ze jestem naiwna…ten swoisty brak akceptacji momentami naprawdę mnie bardzo boli…chyba jeszcze powinnam popracowac nad solidnym poczuciem własnej wartości 🙂 ale – to jest najdziwniejsze- nie mogę już i nie chcę żyć inaczej, żyć tak, by inni nie uważali mnie za naiwną… 🙂
trueneutral said:
Czy napisałem już, że świetne posty lecą w tym temacie? Trochę Was zainspirować i proszę. 😛
Therru,
wiesz czytając Twojego posta coś mi się przypomniało. Kiedyś byłem w górach ze znajomymi, którzy przerastali mnie doświadczeniem w chodzeniu po górach o lata, pomimo mniej więcej podobnego wieku. I wiesz co? Ich tempo było jak dla mnie za szybkie. Skakali po górach niemal jak kozice, a zmęczenie to chyba tylko jakieś słowo w ich słowniku. Ale do rzeczy. I tak próbując za nimi nadążyć, nie odczuwałem kompletnie żadnej radości z wędrówek. Czułem się nawet jak kłoda u ich szyi. Dopiero, gdy przestałem za nimi gonić i kazałem im iść gdzie sobie życzą, a sam poszedłem we własnym tempie, dopiero wtedy ujrzałem piękno gór. Generalnie góry to dobry nauczyciel. Tak czy inaczej te wędrówki po górach jak dla mnie miały głębsze znaczenie – zacząłem tak postępować w życiu. Idę swoim tempem nie goniąc za nikim. Tam gdzie mam dojść to dojdę, może wolniej, może szybciej, ale po swojemu i z radością.
Zind said:
True, lepiej nie dorabiaj do tego filozofii, tylko weź się za kondycję!!! 🙂
trueneutral said:
Mojej kondycji nic nie brakuje, ale z maszynami nie mam szans, naprawdę. 🙂
Therru said:
a ja własnie zaczęłam czytać książkę „Powiedział mi wróżbita” o dziennikarzu, który, z racji wykonywanego zawodu, często do wielu zakątków na ziemi docierał samolotami; razu pewnego poszedł do wrózbity a ten oznajmił, że w 193 roku rzeczony dziennikaż ma sie wystrzgac podrózy samolotem inaczej będze to ostatni rok jego zycia. Autor ksiązki, zaangażowany racjonalista, tym razem postanowił posłuchac rady wróżbity i podróżując drogą ladową odkrył zupełnie inny aspekt podróżowania. Autor pisze:”Przepowiedziano mi śmierć,a tymczasem odżyłem”. poruszając się na własnych nogach, łodzią, samochodem, autobusem, pociągiem odwiedził Birmę, Tajlandię, Laos, Kambodżę, Wietnam, Chiny, Mongolię i wiele innych państw Dalekiego Wschodu odkrywając oblicza tych miejsc niewidoczne dla „znudzonych turystów z aparatami” 🙂 coraz częściej się przekonuję, ze idąć wolniej widzę więcej… Ale co prawda to prawda – o kondycję trzeba dbać 🙂
magiaszkolen said:
Kilka dni temu, gdy gnałem korytarzem w pracy zatrzymała mnie jedna z kobiet i zapytała, jak ja to robię, że jestem zawsze uśmiechnięty.
I wtedy zdałem sobie sprawę z tego, iz kiedyś też miałem depresje, czarne myśli….
Czyli można wyleźć z każdej dziury.
Trzeba tylko jednego. Trzeba chcieć.
Gwiazdka said:
Bardzo inspirujące posty. Jestem na początku drogi ku samoakceptacji. Moim zdaniem, taką bezwarunkową zgodę na to, co dookoła i we mnie, powinna poprzedzać obserwacja. Obserwacja siebie, własnych emocji. To zrodzi zrozumienie a co za tym idzie – właśnie akceptację.
vamas said:
Gwiazdka, obserwacja nie powinna jednak prowadzic do oceniania tego co sie obserwuje, a jedynie uswiadamiania sobie faktu ze to jest i tyle. reszta to tylko slowa 😛
Gwiazdka said:
Hmm ale trudno jest zaakceptować ‚coś’, jeżeli się nie rozumie, dlaczego to ‚coś’ takie jest 🙂 Przynajmniej ja nie umiem . Staram się obserwować siebie z dystansem, jakby z góry, nie oceniając. Trudne to, gdyż chciałabym uzdrowienia natychmiast, a kontemplacja wymaga czasu.
vamas said:
czasem nigdy nie zrozumiemy czemu dzieja sie tragedie
a jednak musimy je zaakceptowac,
inaczej bedzie siedziec w nas bunt i walka przeciwko, a wtedy nie ma wybaczenia i odpuszczenia i nie ma przejscia dalej
Gwiazdka said:
Jak odróżnić, które wydarzenia trzeba zaakceptować a które są wezwaniem do zmian? tylko na podstawie kontemplacji.