Tagi
cudowne uzdrowienie, ego, hipnoterapia, medycyna, peryferia nauki, peryferia psychologii, placebo, płynne ego, rak, rossi, uzdrowienie, wiara efekt placebo, zdrowie, Świadomość
Jednym z moich pierwszych nauczycieli tajemnic ciała i psychiki był stary Bruno Klopfer. Uważano go niemal za geniusza w dziedzinie testu Rorschacha; był autorem podstawowej, trzy-tomowej pracy na ten temat.
W przemówieniu wygłoszonym w 1957 roku do członków Towarzystwa Technik Projekcyjnych (był jego przewodniczącym) podzielił się doświadczeniami w tej dziedzinie, prezentując swe poglądy na temat zmiennych psychologicznych występujących w przebiegu raka.
Bruno był człowiekiem skromnym, więc zamiast mówić o sukcesach, wolał szczegółowo przedstawić jedną ze swych porażek.Był to przypadek sympatycznego pana Wrighta, który zaintrygował Bruna do tego stopnia, że często o nim opowiadał. […] Oryginalną historię pana Wrighta opisał jeden z jego osobistych lekarzy, doktor Philip West, godny zaufania obserwator, który zresztą odegrał w niej znaczącą rolę (Klopfer, 1957, s. 337-339).
U pana Wrighta występował rozległy i mocno zaawansowany złośliwy nowotwór węzłów chłonnych – mięsak limfatyczny. W końcu nadszedł dzień, gdy pacjent przestał reagować na wszelkie znane środki uśmierzające ból. Jego pogłębiająca się anemia uniemożliwiała stosowanie tak radykalnych metod jak promieniowanie rentgenowskie czy iperyt azotowy, które można by wypróbować w innej sytuacji. Ogromne guzy wielkości pomarańczy znajdowały się pod pachami, w pachwinach, na szyi, klatce piersiowej i brzuchu. Śledziona i wątroba przybrały gigantyczne rozmiary. Przewód piersiowy był niedrożny. Co drugi dzień z jego klatki piersiowej ściągano od 1 do 2 litrów mlecznego płynu. Często korzystał z maski tlenowej i odnosiliśmy wrażenie, że znajdował się w stanie terminalnym, a jedynym sposobem leczenia mogło być podawanie środków uśmierzających ból.
Mimo że lekarze stracili nadzieję, pan Wright wciąż ją miał, a było tak dlatego, iż oczekiwał pojawienia się nowego, ponoć zbawiennego leku, o którym już donosiła prasa. Preparat nazywał się krebiozen i jak się później okazało, był zupełnie nieskuteczny.
Pacjent dowiedział się w jakiś sposób, że nasza klinika została przez Towarzystwo Lekarskie wytypowana do przetestowania tego leku. Przeznaczono dla nas dawki wystarczające, by leczyć dwunastu wybranych pacjentów. Pan Wright nie zaliczał się do nich, ponieważ warunki umowy były następujące: choroba wprawdzie powinna być tak zaawansowana, że standardowa terapia nie mogła przynieść korzyści, ale przewidywany okres życia pacjenta musiał wynosić co najmniej trzy, a najlepiej sześć miesięcy. Oczywiście pan Wright nie spełniał tego drugiego warunku – nawet rokowanie, że pożyje dłużej niż dwa tygodnie, wydawało się bardzo optymistyczne.
Kilka dni później dostarczono preparat i zaczęliśmy szykować program testowy, który nie obejmował pana Wrighta. Gdy ten usłyszał, że rozpoczynamy leczenie krebiozenem, jego entuzjazm nie miał granic i, choć usilnie starałem się mu to wyperswadować, tak gorąco błagał, by dać mu tę niezwykłą szansę, że wbrew swoim poglądom i niezgodnie z warunkami postawionymi przez Komisję do spraw Krebiozenu zadecydowałem, iż włączę pana Wrighta do programu.
Zastrzyki miały być podawane trzy razy w tygodniu. Pamiętam, że pierwszy zaaplikowaliśmy mu w piątek. Nie widziałem go potem aż do poniedziałku, a gdy szedłem do szpitala, myślałem, że pacjent albo kona, albo już umarł.
Jakaż oczekiwała mnie niespodzianka! Zostawiłem go w gorączce, oddychającego z trudem, całkowicie złożonego chorobą. Teraz chodził po oddziale, wesoło gawędził z pielęgniarkami i z każdym, kto tylko zechciał słuchać, dzielił się swym dobrym nastrojem. Natychmiast pobiegłem do innych pacjentów, którzy w tym samym czasie dostali swój pierwszy zastrzyk. Okazało się, że nie nastąpiło ani polepszenie, ani pogorszenie ich stanu. Nadzwyczajna poprawa widoczna była tylko u pana Wrighta. Guzy zaczęły znikać jak topione na gorącym piecu kule śniegowe i przez tych kilka dni zmniejszyły się o połowę. Regresja ta była znacznie większa, niż gdyby najbardziej wrażliwego na promieniowanie guza poddawać codziennie bombardowaniu promieniami rentgenowskimi. Wcześniej zresztą przekonaliśmy się, że guzy naszego pacjenta nie reagują na naświetlanie. Poza jednym, nieskutecznym przecież zastrzykiem nie otrzymał on żadnych innych leków.
Fenomen ten wymagał wyjaśnienia i zmusił nas raczej do otwarcia się na nową wiedzę niż do prób tłumaczenia. Dalej, tak jak zaplanowaliśmy, podawaliśmy zastrzyki trzy razy tygodniowo ku wielkiej radości pacjenta i naszemu rosnącemu zakłopotaniu. W ciągu dziesięciu dni [pana Wrighta] wypuszczono z “łoża śmierci” – wszystkie objawy jego choroby zniknęły w tak krótkim czasie. Brzmi to nieprawdopodobnie, ale ten śmiertelnie chory człowiek, kiedyś chwytający hausty powietrza przez maskę tlenową, teraz nie tylko normalnie oddychał, ale był w pełni aktywny i bez problemów przeleciał swym samolotem na wysokości 12 000 stóp.
Ta nieprawdopodobna sytuacja zaistniała na samym początku testowania krebiozenu. Po około dwóch miesiącach zaczęły się pojawiać sprzeczne doniesienia. Wszystkie kliniki, które wypróbowały lek, donosiły o jego nieskuteczności. Natomiast twórcy preparatu uparcie zaprzeczali zniechęcającym faktom, które wychodziły na jaw.
Tygodnie wolno mijały, a wieści o krebiozenie bardzo martwiły naszego pana Wrighta. Choć nie był on bardzo wykształcony, jego sposób rozumowania był logiczny i prawie naukowy. Pacjent zaczął tracić wiarę w to, co stanowiło jego ostatnią nadzieję i ratunek, a nie zostało mu już nic, czego mógłby pragnąć. Gdy rezultaty, o których pisano, zaczęły wyglądać beznadziejnie, zniknęło także przekonanie pana Wrighta o skuteczności leku. Po dwóch miesiącach doskonałej formy wrócił do poprzedniego stanu, stał się bardzo przygnębiony i ponury.
Wówczas dostrzegłem możliwość powtórnego sprawdzenia leku i być może również odkrycia sposobu, w jaki znachorzy osiągają wyniki, które sobie przypisują (a wiele ich wypowiedzi można rzetelnie udowodnić). Znając już wrodzony optymizm mego pacjenta, -świadomie go oszukałem. Zrobiłem to z powodów czysto naukowych. Chciałem wykonać ściśle kontrolowany eksperyment, który mógł przynieść odpowiedź na wszystkie kłopotliwe pytania związane z przypadkiem pana Wrighta. Co więcej, test mój nie mógł w żaden sposób pogorszyć jego stanu – tego byłem pewien; ponadto nie znałem niczego, co mogłoby mu pomóc.
Gdy pan Wright próbował walczyć z rozpaczą ogarniającą go z powodu nawrotu choroby, który nastąpił mimo “cudownego leku”, zdecydowałem się wykorzystać szansę i odegrać rolę znachora. Celowo skłamałem, mówiąc mu, żeby nie wierzył w to. co piszą gazety, bo lek mimo wszystko jest niezwykle obiecujący. “Jaka więc – spytał – jest przyczyna mojego pogorszenia?” “Po prostu specyfik w tej postaci utracił swoją siłę – odparłem. – Jutro prawdopodobnie otrzymamy nowy, doskonale rafinowany produkt o podwójnej mocy, który być może podziała dwukrotnie silniej niż pierwsze zastrzyki”.
Wiadomość ta stała się dla pana Wrighta prawdziwym objawieniem. Ciężko chory pacjent znów jaśniał optymizmem i chęcią rozpoczynania wszystkiego od początku. Przesunąłem o kilka dni datę nadejścia przesyłki, co sprawiło, że pan Wright oczekiwał jej jak zbawienia. Gdy oznajmiłem, że niedługo zaczniemy nową serię zastrzyków, był pełen wiary i prawie wpadł w ekstazę.
Pierwszy zastrzyk podałem z wielkimi fanfarami i odgrywaniem przedstawienia (w tych warunkach uznałem to za dopuszczalne). “Nowy preparat o podwójnej mocy” składał się wyłącznie z wody. Wyniki eksperymentu były dla nas zaskakujące, choć skoro go robiliśmy, musieliśmy oczekiwać jakichś rezultatów.
Wydobycie się pacjenta ze stanu agonalnego miało teraz przebieg jeszcze bardziej dramatyczny niż za pierwszym razem. Guzy rozpłynęły się, zniknął płyn w klatce piersiowej, pacjent powrócił do pracy zawodowej, a nawet znowu zaczął latać. Stanowił w owym czasie okaz zdrowia. Przez ponad dwa miesiące nie występowały u niego żadne objawy. Później w prasie ukazał się komunikat AMA (Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego): “przeprowadzone w całym kraju testy dowiodły, że krebiozen nie przedstawia żadnej wartości jako lek na raka”.
Kilka dni po ukazaniu się tego raportu pana Wrighta ponownie przyjęto do szpitala w stanie agonalnym. Utracił wiarę, zniknęła nadzieja. Po dwóch dniach umarł.
Opis osobowości pana Wrighta, dokonany przez Klopfera i zapisany po badaniu testem Rorschacha, jest następujący (Klopfer, 1957, s. 339):
Protokół z badania testem Rorschacha sporządzono, zanim nastąpiło przejście od optymizmu do pesymizmu. Odzwierciedla on osobowość, w której występuje – jak to kiedyś określiłem – płynna organizacja ego. Widać to w obecnym zachowaniu pacjenta i wielkiej łatwości, z jaką najpierw poddał się sugestii płynącej z reklamy leku, a później sugestiom lekarza podczas celowo zaplanowanego eksperymentu; nie przejawiał oznak ani obrony, ani nawet krytycyzmu. Jego ego po prostu płynie i dlatego cała jego życiowa energia jest wolna – wywołała zatem taką reakcję na lek, która wydawała się czymś w rodzaju cudu.
Niestety, sytuacja ta nie mogła trwać dłużej, ponieważ nie stabilizowało jej dobrze zakorzenione centrum osobowości, w którym długofalowa perspektywa zapobiegłaby katastrofalnym konsekwencjom rozczarowania lekiem. Używając symbolicznej analogii, można powiedzieć, że podczas pływania po powierzchni wody pod wpływem optymistycznej autosugestii lub sugestii pacjent zamienił się w ciężki kamień i bez walki poszedł na dno w chwili, gdy siła owej sugestii przestała działać.
Przypadek pana Wrighta aż nadto żywo ilustruje sukcesy i porażki prób komunikowania się między psychiką a ciałem oraz uzdrawiania na obecnym poziomie wiedzy. Jeszcze nic rozumiemy wszystkich istotnych czynników, które występują w każdej konkretnej sytuacji, i mamy jedynie niejasne pojęcie o tym, jak wspomagać niezawodne uzdrawianie. Jak dotąd wiemy na ten temat niewiele więcej, niż wiedziano 30 lat temu, gdy pan Wright zaprezentował swym lekarzom potęgę optymizmu.
Wiemy dziś na przykład, że układ odpornościowy może kontrolować rozwój raka; ulepszając ten układ, można by doprowadzić do zmniejszenia przezeń nowotworu. Układ odpornościowy pana Wrighta był z całą pewnością pobudzony przez jego wiarę w wyleczenie. Nieprawdopodobne tempo, w jakim wracał do zdrowia, sugeruje, że jego układy autonomiczny i hormonalny były podatne na sugestię i pomagały mu zmobilizować układ krwionośny z taką niezwykłą skutecznością, że doszło do usunięcia toksycznych płynów i innych pozostałości szybko malejącego nowotworu. Jak się później okaże, dzisiaj wiemy więcej o układzie limbiczno-podwzgórzowym mózgu, który jest głównym łącznikiem między psychiką a ciałem, modulującym aktywność układów odpornościowego, autonomicznego i hormonalnego w odpowiedzi na sugestię psychiczną i autosugestię.
Podsumujmy: doświadczenie pana Wrighta dowodzi, że jego głębokie przekonanie o skuteczności bezwartościowego leku, jakim był krebiozen, wywołało uzdrawiający efekt placebo, spowodowało aktywizację głównych systemów komunikacji między psychiką a ciałem.
Ernest L. Rossi – Hipnoterapia. Psychobiologiczne mechanizmy uzdrawiania
Powiązane posty
• Biografia staje się biologią. Jak być zdrowym? Krótki poradnik.
• Totalna kuracja przeciwrakowa
• Czy dieta sokowo-warzywna może wyleczyć…raka?
• Stres i napięcie = początek choroby
• KAŻDĄ wadę wzroku da się wyleczyć! Metoda H. Bates’a
Amen.
Hm, nie jestem przeciwko wierze w siebie, to na pewno, wazne jednak na jakiej zasadzie to sie odbywa. (choc analizowanie tego moze wykonczyc, bo to jak czekanie na odpowiedni moment, ktory nigdy nie nadchodzi). Posiadanie realnej mocy wiarze sie z oddzialywaniem na innych, a wiec ze skutkami czy odpowiedzialnoscia. Oczywiscie niewiara we wlasna moc tez ma swoje skutki. W kazdym razie uwazam, ze wiara we wlasna moc jest potrzebna, ale po prostu nienajwazniejsza. Ze to co z ta moc sie robi jest rownie wazne. Siedmiu zasad huny na pewno nie czytalam:), jedynie te kilka co byly umieszczone, ale juz doczytalam. Jak wynika z tej zasady, jedna z takich objawow mocy jest wola, sila woli. Jak jej mozna uzyc, gdy sie juz w nia wierzy? chcialabym uzywac dobrze, a co to to „dobrze”, no to juz inna sprawa. Dziekuje za odpowiedz, pozdrawiam serdecznie.
PS. a z tym „przedmiotem zewnetrznym”. To chodzi mi o takie cos : sa ludzie, ktorzy wlasnie upatruja sily na zewnatrz, i zaleznie czego ta sila ma dotyczyc, gdyby odnalezli ja w sobie czy uzyli by jej w dobry sposob. Ty pewnie uznajesz, ze nie ma dobry czy zly, no ja uznaje inaczej. Czasem jest tak, ze ktos robi cos nie dobrego, z przekonaniem, ze jest to dobre. W zaleznosci od tego komu przyznasz wiecej mocy moze sie zmienic tutaj tzw. moralnosc czlowieka.
@dorota
Posiadanie realnej mocy wiarze sie z oddzialywaniem na innych, a wiec ze skutkami czy odpowiedzialnoscia.
Jestem skłonny założyć, że właśnie dlatego, z jakiegoś tajemniczego powodu pewni ludzie nigdy nie pojmą takich spraw, nie zrozumieją, NIE UWIERZĄ i – co ważniejsze – nie wykorzystają.
Ta wiedza jakby istnieje, ale w taki sposób jak zapałki położone na najwyższej półce. Ma w sobie taki power jak bomba, dlatego pięciolatek nie może po nią sięgnąć.
Tak samo bywa z ludźmi. Bardzo dużo wiedzy przekazywanej na tym blogu, to właśnie taka wiedza nie dla każdego, nie mam wszakże na myśli żadnego ekskluzywnego koła wtajemniczeń, czy wiedzy dla wybranych. Nie.
Poza tym — te zapałki, faktycznie nie leżą na najwyższej półce. Użyłem nieco nieadekwatnego porównania. Te zapałki leżą na najniższej, tylko są dla dzieci jakby niewidzialne. Za mało kolorowe, za mało zrozumiałe, za mało kuszące. Dlatego po nie nie sięgają. To nie na ten czas.
Możliwe, że moja teoria brzmi nieco dziwnie, ale sądzę prywatnie, że nie wszyscy są gotowi na przyjęcie wiedzy o tym jaką naprawdę mamy moc, a tylko nieliczni potrafią z niej w pełni korzystać. Nie piszę tego by pokazywać czyjąś wyższość czy niższość. Czasem nawet ludzie z pozornie prymitywnych kultur mają ją do niej o wiele łatwiejszy dostęp!
To chodzi o specyficzną mentalność, jakiej bynajmniej nie dostaje się w darmowej paczce podpisanej „wychowanie w kulturze zachodniej”….
<>
Czy to jest wedlug ciebie nie dobry powod, by jeszcze sie za te pudelko zapalek nie brac?
Zgadzam sie z Toba, ze „nie wszyscy są gotowi na przyjęcie wiedzy o tym jaką naprawdę mamy moc”; Nawet zwiazane jest z tym to walsnie zdanie o odpowiedzialnosci. Bo co jesli takie dziecko jednak wezmie to pudelko zapalek i zacznie sobie je uzywac wedlug tego co mu przyjdzie do glowy?
Zapewne poniesie zatem konsekwencje. Ale tylko na sobie. A co do innych – odczują to te osoby które miał podświadomą potrzebę doświadczyć czegoś takiego, odebrać taką właśnie lekcję od życia. Wszystko się równoważy.
hm, no takie myslenie zwalnia od odpowiedzialnosci:) rownowaga, w pewnym sensie dotyczy zasad czy sprawiedliwosci, praw. Ale wydaje mi sie, ze sie nie zrozumielismy, bo dalej sie z Toba zgadzam. Ten ktos poniesie konsekwencje, ale czy sie czegos nauczy to inna rzecz. Wiec chce tylko powtorzyc co tam wyzej napisalam, ze wiara we wlasna moc jest potrzebna, ale po prostu nie jest najwazniejsza, bo rownie wazne jest to co z ta moca sie robi. Chyba, ze przyjmujesz, ze ktos wierzac we wlasna moc przyjmuje takze zasady tej wiedzy, o ktorej wspominasz wyzej, a tak chyba nie zawsze sie dzieje.
Dorota, jeśli ktoś doszedł do tego poziomu, gdy posiadał wiedzę o jakiej pisaliśmy, otworzył się na wewnętrzną moc, myślę że rozmowa o jego moralności i odpowiedzialności jest zbędna. 🙂
Na pewnym poziomie widzisz konsekwencje swoich czynów, już w momencie gdy ich dokonujesz.
Na pewnym poziomie też jesteś scentrowana, wypełniona pokojem, akceptacją i szacunkiem do wszystkiego co żyje (tak, wiem, brzmi bardzo bajkowo), więc nie nadużywasz swojej mocy.
Big dogs don’t bark. To specjalność małych 😉
Wiem, że ta metafora nie oddaje faktycznego zachowania psów, ale łapiecie moją puentę 😉
Zmierzając do sedna – jak jesteś mądry, to nie niszczysz, nie zabijasz, nie krzywdzisz wszystkiego co żyje dokoła. Mądrość, prawdziwa, sprawia, że wiesz co jest dobre dla ciebie i innych i istniejesz w równowadze z otaczającym światem.
Przy czym mam tu na myśli prawdziwie urzeczywistnionych ludzi, nie jakichś coca-cola-guru, którzy tylko udają przewodników duchowych 😉 Jak by to nie brzmiało –fantastycznie–myślę, że faktycznie, ci którzy mają taką moc : Nie nadużywają jej.
I wiesz co? Myślę, że taka osoba w ogóle nie zadałby pytania o możliwość nadużywania mocy, ani pewnie na nie nie odpowiadała :).
Jak to mawia terra – nastąpił dla nas właśnie, droga Doroto, reality check. Ponieważ nam w głowach pojawiła się możliwość nadużywania tej mocy. Pewnie zatem kawałek nam jeszcze – do jej urzeczywistnienia 😀
Zind, wieje dziś od Ciebie samokrytycyzmem. 🙂 Weź daj spokój i nie udawaj świętego. 🙂
trueneutral, twój nos myśliwski wywącha bezbłędnie, nawet odrobinę mojego sarkazmu 😀
He he, Twoje riposty są bezbłędne. 🙂
Jakość działania nie zależy od dobrej czy złej woli działającego podmiotu, lecz wyłącznie od tego czy wychodzi ono z mistycznego doświadczenia jedności czy nie. Jeżeli tak, to jest przesycone pojemną miłością do wszystkich istot. Miłością, która nie jest chciana i do której się nie dąży, lecz która sama z siebie się pojawia. Gdzie kwitnie ta miłość tam staje się ona jedyną wiążącą normą zachowania. Nią trzeba mierzyć wszelkie postępowanie. To nie znaczy, że miłujący może zadowolić wszystkich. Miłość bywa surowa. Matka zabiera dziecku nożyczki, niezależnie od tego jak bardzo krzyczy i protestuje. – W. Jager.
Nie wiem czy widzicie podobieństwo tego cytatu do tego o czym dyskutowaliście, Dorota i Zind, ale ja widzę.
W moim tłumaczeniu wygląda to tak, że człowiek który ma to głębokie doświadczenie jedności z wszechświatem, nie czyni już niczego co narusza ten balans panujący w naturze. Pewne normy zachowania wynikają z niego same przez się, jakby były jakimś ukrytym na spodzie istnienia – fundamentem.
no ja tam nie mysle, ze jestem „taka osoba”:) ale dzieki tez , ze nia przez chwile niepobyles, chociaz nie wiem czy np. mistrz Osho nie odpowiadal na nie madre pytania. To, ze pomyslisz o mozliwosci naduzywania mocy i dojdziesz do wniosku, ze to nie mozliwe, to chyba nic zlego. Nie tyle przyjmujesz taka mozliwosc, co znajdujesz w jakims slepym punkcie jest ktos kto pyta. W kazdym razie, moje pytanie widze, wyniklo z tego, ze rozmowa z Zenforest dotyczyla mocy jakos tak ogolnie, wyjetej z kontekstu tej calej wiedzy i madrosci, oktorej ty wspominasz, a to jednak zmienia tzw. postac rzeczy. Dziekuje i Pozdrawiam:)
Filip, dzieki za ten cytat, tymczasem widze, ze jesli Zenforest przekonuje o wierze we wlasna moc to (moze dla was w domysle, dla mnie to nie bylo takie oczywiste) stoi za tym cala „filozofia”, wiedza i rozumienie swiata w taki, a nie inny sposob, no, a to jw zmienia postac rzeczy.
Widzę, że chłopcy poszerzyli nieco tematykę, ale może i dobrze, bo faktycznie temat braku odpowiedzialności za swoje czyny często wypływał na tym blogu, więc takie podsumowanie zawsze się przyda 🙂
Hm, a tak poza tym mam pytanie. Co moze znaczyc, ze od malego sie ma klopoty z oddychaniem, glebokim. Ostatnio mi to przeszlo, ale kiedys tez przeszlo i wrocilo. Jako dziecko budzilam sie w nocy, zeby nabrac pelny oddech i zazwyczaj cos go blokowalo. Teraz zachorowalam i cos sie stalo, ze przy wiekszym oddychaniu i kaszlu boli prawe pluco. Na przeswietleniu rentegowskim i u lekarza nic nie wykryli, a jednak caly czas boli i przeszkadza w odddychaniu.
Dorota.
A robiłaś testy na astmę? Albo alergiczne?
True
A jest mozliwosc ze jak rentgen nie wykryje to moze zrobic tomografie komputerowa (tunel) ?
no, z alergia, to jedynie kurze, roztocza i pylki jakis drzew mi przeszkadzaja, a problemy z oddychaniem nie mialam tylko lezac w lozku, gdzie roztocza i kurz pewnie sa, ale tak normalnie idac ulica tez. Jutro ide znowu do lekarza, zobacze co mi powie. A z tomografia, to tez promienie rentenowskie, wiec chyba nic nowego nie moga wykryc? No i spytalam was, bo moze znacie jakies inne mozliwe przyczyny psychologiczno-ezoteryczne:)
Terra
Tomografia to też promienie X, ale w większości przypadków tomografia jest bardziej precyzyjna.
Dorota, warto też zbadać serce.
no w sercu, to wiem, ze mam szmery i wade zastawki, ale serce jest po lewej:)
Serce nie jest po lewej. 🙂 Jest po środku i nieco na lewo. 🙂
Wady serca mogą prowadzić do zaburzeń płucnych i na odwrót. Jeśli nie wierzysz, to przypominam, że te dwa narządy są połączone tz. krążeniem małym. Prawa komora pompuje krew do płuc, gdzie ulega ona utlenowaniu i spływa do lewego przedsionka. Wady serca w zasadzie idą w parze z zaburzeniami płucnymi.
Sprawdź sobie serce, choćby na wszelki wypadek. Z drugiej strony, jeśli masz jakieś wady wrodzone, to gdyby one były przyczyną, to pewnie lekarze by Ci powiedzieli.
Może przyczyna leży w zaburzeniach energetycznych, wypowie się ktoś?
Problemy z oddychaniem wynikają chyba głównie z lęku przed życiem „pełną piersią”. Spróbuj zastanowić się w jakich aspektach życia ograniczasz się i nie pozwalasz sobie wejść w to całą sobą.
Damian, najlepsza porada jaką słyszałem od dawna.:)
Tutaj sporo komentarzy o tym artykule:
http://www.wykop.pl/link/106287/efekt-placebo-szokujaca-historia-pewnego-pacjenta
Dużo ciekawych historii działania efektu placebo.
ja wieże w samo uzdrowienie od tej pory gdy sam sobie pomogłem , było to 4 lata temu , gdy strasznie cały czas chorowałem na zapalenie płuc nawet 3 miesiące w roku na grypę , miałem uczulenie na wiele rzeczy podchodziło już pod astmę i osłabiony organizm , postanowiłem że mam tego dosyć ,leki mi za bardzo nie pomagały a prognoza „pani lekarz” że może za 6 lat się wyleczę z alergii albo wcale była pesymistyczna , w końcu miałem tego dosyć , weszłem na internet i znalazłem metodę samo uzdrowienia umysłem , robiłem to bardziej dla zabawy , wierząc że działa co się okazało po 2 miesiącach zniknęła alergia i od tamtej pory ani razu nie miałem zapalenia płuc od czasu do czasu złapie katar albo gardło ale tak to jestem zdrowy zrobiłem sobie badanie nie mam uczulenia już na nic i wiem że moje doświadczenie jest dla mnie najlepszym dowodem jak bardzo ludzkie ciało potrafi się uzdrowić i nie obchodzą mnie opinie innych sceptyków czy lekarzy
pozdrawiam
Damian