Tagi
akceptacja, de mello, gwałtowność, kontrola, kontrolować, napięcie, samoakceptacja, samozrozumienie, walka, wezwanie do miłości, Świadomość
Porównaj spokojną i prostą wspaniałość kwitnącej róży z twoim życiem pełnym niepokoju i napięć.
Róża obdarowana jest cechą, której tobie brak: jest ona całkowicie zadowolona z tego, czym jest.
W przeciwieństwie do ciebie nie zaprogramowano w niej już w chwili narodzin niezadowolenia z siebie, tak więc nawet na myśl jej nie przychodzi, by mogła być czymś innym.
Oto dlaczego jest ona obdarzona naturalnym pięknem i brakiem wewnętrznych konfliktów; stan, który w świecie ludzi można spotkać u małych dzieci i mistyków.
Zastanów się nad swoim smutnym położeniem.
Jesteś ciągle z siebie niezadowolony, bez przerwy chcesz się zmienić. Tak więc w konsekwencji pełno jest w tobie gwałtu i braku tolerancji dla samego siebie, które w miarę wysiłków, by się zmienić, tylko potęgują się. Każdej zmianie, którą udaje ci się osiągnąć, towarzyszą wewnętrzne konflikty.
Ty sam cierpisz, gdy widzisz, że inni osiągają to, czego ty nie posiadasz, albo stają się kimś, kim ty nie jesteś.
Czy byłbyś tak dręczony zazdrością i zawiścią, gdybyś jak róża był zadowolony z tego, kim jesteś i gdybyś nie pragnął być kimś innym?
Ale ty ciągle dążysz, czyż tak nie jest, by być kimś innym; kimś, kto więcej wie, lepiej wygląda, kto jest bardziej popularny czy kto odniósł większy sukces życiowy. Pragniesz być bardziej cnotliwy, chcesz być bardziej kochany, więcej rozmodlony, chcesz znaleźć Boga, chcesz bardziej zbliżyć się do swoich ideałów. Pomyśl o smutnej historii twoich wysiłków, by stać się coraz doskonalszym, które kończyły się zwykle całkowitym fiaskiem albo dokonywały się za cenę walki i bólu.
Załóżmy teraz, że całkowicie rezygnujesz z wysiłków, by stać się kimś innym, i że zgadzasz się na siebie takiego, jakim jesteś. Czy byłbyś w takim przypadku skazany na bierną akceptację siebie takiego, jakim jesteś, i swego otoczenia takim, jakie ono jest?
Oprócz pracowitego zmagania się ze sobą albo zupełnie biernej akceptacji istnieje jeszcze jedna droga.
Jest to droga samozrozumienia.
To wcale nie jest droga łatwa, gdyż aby zrozumieć, kim naprawdę jesteś, musisz się całkowicie uwolnić od pragnienia zmiany siebie na kogoś innego, musisz się nastawić na coś zupełnie innego.
Zrozumiesz to, jeśli porównasz postawę uczonego badającego zachowanie się mrówek bez najmniejszej nawet próby oddziaływania na nie z postawą trenera, który poznaje zwyczaje psa, by nauczyć go określonych zachowań.
Jeśli będziesz przyglądał się sobie bez zamiaru zmieniania siebie, jeśli będziesz poznawał swoje reakcje wobec ludzi i przedmiotów bez osądzania czy potępiania, czy wreszcie bez pragnienia reformowania siebie, to twoja obserwacja nie będzie selektywna, ale wszechogarniająca, nie będzie prowadzić do sztywnych wniosków, ale będzie w każdej chwili świeża i otwarta.
Wtedy dostrzeżesz, iż dzieją się w tobie cudowne rzeczy: będziesz zalany światłem samoświadomości, staniesz się przejrzysty i przekształcisz się.
A więc zmiana się dokona?
Ależ tak.
W tobie i w twoim otoczeniu.
Ale nie będzie wynikiem działań twego chytrego i niespokojnego Ja”, które zawsze musi walczyć, porównywać, wywierać nacisk, moralizować i manipulować poprzez swoje ambicje, prowadząc do powstawania napięć, konfliktów i oporów pomiędzy tobą i Naturą jest to wyczerpujący i prowadzący do samozniszczenia proces, przypominający jazdę samochodem przy włączonych hamulcach. Tutaj dzieje się zupełnie coś innego.
Przekształcające światło samoświadomości pomija twoje schematyczne i szukające siebie ”ja” i pozostawia całkowitą swobodę Naturze, która dokonuje w tobie podobnych zmian jak w kwiecie róży: naturalnych, pełnych wdzięku, bezwiednych, zdrowych i nie skażonych wewnętrznymi konfliktami.
Jako, że wszelkie zmiany są gwałtowne, również i ta zmiana nie obejdzie się bez emocji.
Jednakże gwałtowność Natury ma w sobie tę cudowną cechę, że nie jest ona konsekwencją nietolerancji i nienawiści wobec samego siebie.
Tak więc w gwałtownej ulewie znoszącej wszelkie przeszkody nie ma gniewu albo w komórkach ciała, które niszczą się nawzajem dla dobra całego organizmu.
Kiedy Natura niszczy, to nie czyni tego z żądzy niszczenia czy dla zaspokojenia własnych ambicji, ale dlatego, że jest posłuszna tajemniczym prawom, które zapewniają dobro całego kosmosu za cenę życia i dobra poszczególnych części.
Ten sam rodzaj gwałtowności strumienia życia sprawia, że róża minio wrogich jej sił, zakwita. Ta sama gwałtowna siła sprawia, że róża, podobnie jak mistyk, bezgłośnie umrze po wystawieniu swych wonnych płatków na słońce, żyjąc w delikatnym, pełnym wrażliwości uszczęśliwieniu, niepomna, by dodać choćby jedną minutę do wyznaczonego jej czasu życia.
Tak oto żyje pełna błogosławieństwa i piękna jak ptak powietrzny i jak kwiat polny, bez śladu niepokoju czy niezadowolenia, zazdrości, lęku czy rywalizacji tak charakterystycznej dla ludzi usiłujących wszystko kontrolować i do czegoś zmuszać, zamiast pozwolić zakwitnąć samoświadomości, pozostawiając całą troskę potężnym siłom Wszechświata.
Na bazie: A de Mello, Wezwanie do miłości
Powiązane posty
• Miłosierny Samarytanin czy wyrafinowany egoista?
zainspirowana dyskusją przypomniałam sobie o pewnej przypowieści, którą z kolei wyczytałam w książce Pemy Ciedryn „Zacznij tu gdzie jesteś” – polecam tę lekturę:) A przepowieść brzmiała tak: Żył kiedyś jogin Milarepa uważany za niezwykłą postać. Żył samotnie w jaskini i bardzo skrupulatn medytował. Był w tym wyjątkowo uparty i zdeterminowany. Podobno gdy nie mógł znaleźć nic lepszego do jedzenia,żywił się pokrzywami, aż po kilku latach jego ciało przybrało od tego zielonkawy odcień. Milarepa jednak nigdy nie przestawał praktykować. Pewnego wieczoru, gdy jogin wrócił z poszukiwań jedzenia, zastał w swej jaksini demony. Demony rozpanoszyły się na dobre w jaskini Milarepy – jedne wyjadały resztki pozostawionego jedzenia, inne czytały jego teksty medytacyjne, a jeszcze inne spały w jego łóżku. Wprowadziły się na dobre. Milarepa wiedział już o dualizmie doswiadczenia >>ja<>nie ja<<, nie miał jednak pojęcia jak wypędzić demony ze swej jaskini. Wiedział, że są to projekcje jego własnego umysłu, te wszystkie odrzucone, niechciane aspekty jego samego, ale nie wiedział jak sobie z nimi poradzić. Postanowił jednak zająć się tymi demonami. Jednym zaczął opowiadać o naukach buddyjskich; mówił o jedności wszechrzeczy, o współczuciu…Demony jednak pozostały nieporuszone. Zezłoszczony Milarepa próbował je przepędzić, co tylko rozśmieszyło demony. Zmęczony jogin usiadł więc na podłodze i powiedział;:ja się nigdzie nie wybieram, jesli chcecie – możecie zostac ze mną. Słysząc to niemal wszystkie demony odeszły, z wyjatkiem jednego. To był najgorszy, najgroźniejszy, najbardziej złośliwy demon. Milarepa był już zmęczony walka z demonami. W rozpaczy podszedł do demona, otworzył jego paszczę, wetknął do niej głowę i powiedział: pożryj mnie jesli masz na to ochotę. I wtedy jaskinie jogina opuscił i ten demon.
A ja znam bardzo podobną przypowieść!
Z tym, że końcówka była taka, że objął i uścisnął demona, a on rozpłynął się w powietrzu.
Miłość, wybaczenie i odpuszczenie = które miał w sercu, sprawiły że nie było tam już miejsca dla demonów.
Therru.
Fajna historia.
Zenforest.
Może i jestem Buddą, ale to też bez znaczenia.
Poza tym skoro o tym mówię, to raczej nie jestem. 🙂 Co do bycia Buddą mogę mieć tylko swoje wyobrażenia, a te zwykle nie są prawdziwe do końca. A czasem w ogóle… 🙂
Nie będę pisał co mogę dostrzec w tym tekście z punktu widzenia języka metafory, gdyż grozi to pływaniem po stronie bloga dłuższym niż sam tekst 🙂 Nasuwa mi się jednak takie niewinne spostrzeżenie. Ach ta szczęściara róża, natura, bóg, karma, przypadek, lub cokolwiek innego nie wyposażyło jej w korę mózgową! Dzięki temu może sobie spokojnie tkwić i roztaczać cudowny zapach 🙂
Pies też ma korę mózgową, a jest zadowolony. 🙂
To, że człowiek ma najlepiej rozwiniętą nie zmienia faktu, że może być w każdej chwili szczęśliwy, to kwestia nastawienia. Niestety z tym, co wpaja się ludziom od urodzenia, są z tym większe problemy. Da się to jednak zniwelować. 🙂
trueneutral
zgadzam się z tobą, że w jakiejś mierze wpaja się nam od dzieciństwa niezadowolenie, zwłaszcza w naszej polskiej kulturze to wręcz rodzaj powinności rodzicielskiej 😉 Swego czasu na tym blogu, nie pamiętam już dokładnie gdzie, ktos z was pisał, że jak rozmawia się na, którymś buddyjskim forum to bardzo krytycznie podchodzą tam do szczęśliwego życia, bo to przecież gromadzenie złej karmy, również chrześcijaństwo promuje gehennę jako środek zbawczy 😉 Człowiek ma prawo do szczęścia i osobiście uważam, że wicie się w gehennie to nic przyjemnego. trzeba jednak zauważyć, że zmagania i dyskomfort mogą w w efekcie przynieść mądrą naukę życia. Nie twierdzę, że należy kultywować cierpienie, twierdzę natomiast, że dobrze czasami dostać kopa, żeby się otrząsnąć 😉
Zgadza się Jacenty. Ja nie twierdzę, że przykre doświadczenia nie są konieczne. Zwykle to właśnie one sprowadzają ludzi do szukania jakiegoś głębszego sensu… a później patrzy się na cierpienie jako na konieczną lekcję. Jednak nawet w takich sytuacjach człowiek zachowuje pogodę ducha, bo wie, że to minie, jak wszystko. I jest gotów uczyć się poprzez takie doświadczenia, a nie siedzieć i rozpaczać, bo to zwykle niczego nie rozwiązuje. (choć na pewnym etapie… chyba jest koniecznością? )
True, bardzo dobrze powiedziane, zgadzam się ze wszystkim, oprócz może tego, że nie jestem pewna iż kiedykolwiek należy siedzieć i rozpaczać… 🙂
Ładniejsze mi słówko pasuje: płakać – oznaczać może ono czyste uwolnienie emocji, bez ich niekonstruktywnego obrabiania w głowie, jak to czasem bywa przy rozpaczaniu „O, ja biedny nieszczęśliwy/a, niewinny/a a inni tacy źli, niedobrzy…” 🙂
Zen, doskonałe spostrzeżenie. Masz rację, opis przez Ciebie przytoczony lepiej pasuje. 🙂
trueneutral
świetnie to ująłeś
zenforest
zwracając uwagę na płacz jako oczyszczenie podejmujesz bardzo ważny problem. W niektórych kluturach jest ogólną normą płakać, gdy człowiek odczuwa smutek, oczyszcza się potem smutek przemija jak wszystko. Zauważcie jak na to reaguje świat zachodu, mimo oczywiście wszelkich jego zalet i osiągnięć. Reaguje, nie płacz, nie martw się, itp.
Cieszę się, że zwłaszcza mężczyźni podjęli ten temat 😉
Zen, rozwiń myśl, bo nie do końca załapałem. 🙂
Wasza otwartość na ideę płaczu… 😀
Tekst interesujacy i inteligentny, nawet pouczający…do pewnego momentu. Brak checi zmian samego siebie ma byc czyms dobrym? A co z samorozwojem, z doskonaleniem sie? Ja juz kiedys o tym pisalem przy okazji innego watku, ze nauka i zdolnosc uczenia sie jest podstawa do rozwoju. To tak jak z silownia – kiedy cwiczymy przez iles miesiecy naturalne jest, ze z uplywem czasu jestesmy coraz silniejsi i podnosimy wieksze ciezary, mozemy cwiczyc dluzej. Pozostajac caly czas przy poczatkowych obciazeniach nie bedziemy stawac sie silniejsi, sprawniejsi, nasze miesnie nie beda stawac sie wytrzymalsze. Te zasade mozna zastosowac do kazdego, sportowca, dziecka, naukowca, everybody. Ludzie staraja sie byc coraz lepsi i to jest normalne. Dbaja o siebie, poprawiaja swoj wyglad, wyniki, pozycje spoleczna. Wszak rozwoj to pasmo zmian. Jest to bardzo naturalne i porządane.
@Sagitt
Nasi przedmówcy pisali o pewnej skrytej sprzeczności, która jest dostrzegalna w tym tekście, a która mówi, że w momencie gdy czemuś odpuścisz z jednej strony, nagle się może okazać, że to cię tak naprawdę popchnęło do przodu.
To ta jak np próbować kogoś na siłę przekonywać.
(Na pewno czytaliście: „Jak Zdobyć Przyjaciół I Zjednać Sobie Ludzi | Dale Carnegie” Genialna lektura, polecam!).
Próbujesz do tej osoby dotrzeć, dobijasz się drzwiami i oknami, a ona tym bardziej się zapiera.
W chwili gdy odpuścisz, ta osoba też zacznie odpuszczać i luzować, i możecie finalnie zyskać kompromis, który będzie synergią waszych zdań, a więc czymś lepszym niż 1+1=2, ale 1+1= 2+.
Czasem wściekłe i uporczywe parcie do przodu zatrzymuje nas w tyle. Taki właśnie paradoks.
Ta analogia zapewne nie stosuje się tak dobrze do przykładu z siłownią, ale załóżmy, że ćwicząc w sposób przegięty (forsując się, a ja podaję przykłady skrajności) możesz zostać kaleką prędzej niż w ogóle nie ćwicząc…
Zdrowo jest trochę poćwiczyć a trochę odpuścić 😉
Zind, masz absolutna racje. Wszystko trzeba robic z glowa i rozwaga. Po to mamy umysl (z ktorego bardzo wielu nie korzysta ;)). Przedmowcow nie czytalem, skupilem sie na tekscie. Nie nalezy do niczego przec na sile, ale jak nie idziesz do przodu, to sie cofasz 🙂
Postaram sie to jakos objasnic Sagittarius83.
Jest to paradoks, na przykladzie
załóżmy, ze chcesz byc szczesliwy/szczesliwa.
Paradoks polega na tym, ze szczescie polega mniej wiecej na tym, aby byc szczesliwym,
a nie na tym, aby dazyc do szczescia.
Nie ma dokad dazyc.
Albo jestes sam/sama z siebie szczesliwa/y
albo po prostu nie jestes.
Na marginesie: szczescie jest terminem bardzo nieprecyzyjnym i lepiej jest rozroznic czy chodzi o: aktualnie odczuwany stan zadowolenia, szczescia, – w danym momencie, w danej chwili,
czy tez o ogolne zadowolenie ze swego zycia, postrzeganego poprzez pryzmat przeszlosci i planow na przyszlosc.
I dalej paradoks polega na tym, ze kiedy stwierdzasz, jestem w porzadku, jestem ok to znika przymus dokonywania zmian.
To jednak nie znaczy ze odtad juz sie nie rozwijasz, nic nie zmieniasz, tylko ze wrecz przeciwnie, twoje dobre samopoczucie wzrasta gdyz masz postawe akceptujaca sama/samego siebie, a wiec automatycznie jestes zadowolona i co wiecej otwarta na nowe pozytywne doswiadczenia ktore potwierdzaja twoj wewnetrzny stan. Zgodnie z zasada kto wiele ma temu bedzie dodane, a kto malo ma temu zabiora i to co ma.
Zmiana zaczyna sie od wewnatrz. Czyli korzystniej jest uwierzyc ze juz jestes taki jaki chcesz byc zgodnie z zasada co zwiazecie na ziemi to juz bedzie zwiazane w niebie, a pozadane – czy juz nie-pozadane – gdyz nie ma czego pozadac – zmiany zaczna nastepowac samoistnie i niepotrzebnych strat energii zuzytych na przekonanie: ‚nie jestem taki a taki jaki chce byc’.
Zauwazcie, ze zmiana/nauka u dzieci dokonuje sie poprzez spontaniczna zabawe. Nawet jeśli, he he, jest to zabawa w wojne. Dlatego, poslużę sie jeszcze raz biblijnym odnosnikiem (czego zazwyczaj nie robie) trzeba byc jak te dzieci aby odziedziczyc, hm, Krolestwo Niebieskie.
(a nie robie tego zazwyczaj, a to z uwagi na rozmaite biblijne ideologiczne i doktrynalne wypaczenia bibliofilow co konczy sie czyms praktycznie malo sensownym w sensie praktycznym; w stylu, dajmy na to, ze ‚Jezus jest Panem’. No i co z tego? /pytam czysto retorycznie/. Jesli ktos ma z tym problem, to po pierwsze, najistotniejsza jest pierwsza czesc postu, a to co wyglada jak prowokacja posluzylo mi tylko celem odroznienia zasad duchowych – ktore rowniez znaleźć można w Biblii, od dogmatycznych i ideologicznych wtrętów ktore uwazam za szkodliwe, a ktore rowniez można znaleźć w Biblii. Krótko mówiąc, aby nie wyciągać za daleko idących wniosków tylko na podstawie tego, że do czegoś tam się odwołałem). 🙂
Wracając do tematu po tej dygresji/objaśnieniu, podobnie jest ze wszystkim. Kluczową zmianą nie jest ta zmiana ktora dokonuje się na zewnątrz, tylko ta która dokonuje się wewnątrz. Dlatego też lepiej skupiać się na ‚byciu już’ w danym stanie, i na jakby ‚juz posiadaniu’ danej cechy czy własciwosci (zmiana sposobu myslenia)’ i konkretnym działaniu np pielęgnowaniu nawyków robienia, działania, na poczatku malymi kroczkami, czegos, co sprzyja utrwalenia tego stanu, cechy ktora juz masz w miejsce enigmatycznego ‚dazenia do szczescia’ (czy tez, do zbawienia – sorry, nie mogłem sie opanować, ale to wszystko po to, aby… zobaczyc na jaką glebę padnie ziarno.) 😀
Czyli nie tyle brak chęci do zmiany samego siebie, tylko mentalnej zmianie – ktora moze byc natychmiastowa, a co z tym jest zwiazane, ze zmianą emocji czy też wewnętrznego stanu na ten pożadany, uznanie go – tego stanu, za naturalny, i na byciu w tym stanie i pielegnowaniu go poprzez 0dpowiednie działania i nawyki, doświadczenia, które będą po prostu tylko potwierdzać wewnętrzną już posiadaną prawdę. OK?
Mi sie wydaje, ze to wszystko zalezy od tego jak kto sobie szczescie wyobraza. Bo jesli dla kogos szczesciem byloby pracowac w barze na Martynice, to bedzie niezadowolony i nieszczesliwy dopoki tego nie zrobi. I jak de Mello to sie nie podoba, to jego problem, moze on jest zazdrosny, ze inni ludzie tak do czegos daza, pragna, osiagaja itd. a on nic, wiec zaczal przekonywac, ze to wszystko jest nic nie warte, a czesto jest tyle samo warte co to o czym mowi, tyle, ze moze nietrwale (ale czasem na te nietrwalosc czlowiek po prostu sie godzi, by „miec rzecz”). ktos tez pisal tu gdzies na blogu, ze Co jesli mu sie takie „ganianie” podoba (wraz z tym niezadowoleniem, kiedy akurat czegos nie ma, cos ie pragnie). Wiem, to wszystko zabawy ego, ale moze praktukowanie tego co pisze tu de Mello, jest po prostu takim innym, wiekszym, wszechogarniajacym ego, z ktorym sie laczymy. Ale to moje pewnie chwilowe zdanie, oceniam je na zdanie 15-stolatka, bo chyba ostatnio tyle mam lat:)
To o czym piszesz to wlasnie ganianie za wiatrem, a nic tak nie utrudnia osiagniecie szczescia jak ganianie za szczesciem typu wiekszy dom, lepszy samochod, wiecej kasy, czy Martynika. To jest syndrom ‚wszędzie dobrze gdzie nas nie ma’. To oczywiscie mogą być całkiem fajne rzeczy, ale szczęście nie zależy od rzeczy zewnętrznych. Lub inaczej, poczucie szczęścia zbudowane na takich rzeczach nie ostoi sie długo jak dom na piasku zbudowany.
He he, wiek nie gra roli.
Nie zgadzam się jednak z tym, co w większości napisałaś. 🙂 Co jednak nie znaczy, że powinnaś zmieniać swoje poglądy, mam nadzieję, że tego tak nie zrozumiesz.
Co do De Mello, to chciałem tylko zauważyć, że skończył on studia teologiczne, filozoficzne, psychologiczne. Przez większość życia pomagał ludziom, wpierw jako ksiądz, następnie także jako psycholog. Prowadził wiele wykładów na całym świecie, a jako osoba był bardzo lubiany – określano go duszą towarzystwa. Piszę to po to, żeby Ci uświadomić, że De Mello nie był siedzącym na tyłku osobnikiem, który ubzdurał sobie, że nic nie ma wartości i wszelkie dążenia i aspiracje są beznadziejne.
Nie chcę powtarzać tutaj tego, co napisał Indram (świetny post!) .
Gdy jest się szczęśliwym niezależnie od czynników zewnętrznych, można mówić o wolności. To, że ktoś mówi „gdy zarobię milion dolarów to będę szczęśliwy” albo „gdy zostanę prezydentem, to będę szczęśliwy” sam skazuje się na niewolę, nieszczęście. Jeśli umiesz bez tego żyć, każdy oddech jest radością. Co nie oznacza, że masz wszystko olać i nie mieć swoich marzeń, do których dążysz.
Popieram chłopaków.
Wkleiłam kiedyś na tym blogu pewną przypowiastkę, pozwolę sobie ja zacytować ponownie, ku znudzeniu tych co już ją znają i (mam nadzieję) uciesze tych, którzy zapoznali się z nią pierwszy raz 🙂
—————————————————
“Pewien żebrak miał marzenie aby zostać cesarzem.
Pewnego dnia spotkał Mistrza, który znany był z wielkiej mocy sprawczej.
Powiedział mu o swoich pragnieniach, o tym jak bardzo chciałby zostać władcą, ponieważ czuł, że będąc żebrakiem, nie może być szczęśliwy, a o tym właśnie marzył.
Mistrz spytał go :
“Czy sądzisz, że bycie cesarzem, sprawi że będziesz szczęśliwy?”
“Tak, oczywiście, wreszcie będę kochany, szanowany, podziwiany! Będę miał władze i wszystko co tylko zechcę”
“I to uczyni cię szczęśliwym?”
“Tak, dokładnie tak. Pomożesz mi?”
Mistrz popatrzył uważnie na żebraka, pokiwał głową powoli i ….nagle żebrak znalazł się w pałacu.
Rozglądnął się dokoła, widząc złote posadzki i atlasowe zasłony…a tłum sług otoczył go, by natychmiast spełnić jego zachcianki…
Żebrak zaczął życie w pałacu.
Przez pierwsze kilka dni upajał się swoim sukcesem, wszystko wydawało mu się cudowne, wydawało się spełnieniem marzenia…Czuł się taki szczęśliwy!
Miną tydzień, potem drugi i trzeci. Emocje żebraka-cesarza nieco opadły. Zaczął przyzwyczajać się do swojej sytuacji, przestała wydawać mu się tak pożądana, cudowna i tak doskonała.
Mijały tygodnie a on zaczął czuć się coraz gorzej. Przeszkadzało mu, że pierwsza żona nie jest tak piękna jak trzecia.
że trzecia nie jest tak miła jak druga.
że wezyr jest opieszały,
że sąsiednie królestwa wciąż zagrażają jego cesarstwu,
że zbiór podatków był mało skuteczny i
że w jego komnacie wciąż robi się przeciąg.
Po pewnym czasie nie robił nic innego jak to co za dawnych lat. Codziennie narzekał, narzekał, narzekał. Czuł się okropnie nieszczęśliwy i przytłoczony, bo świat znów był inny niż sobie wymarzył…
I od nowa – zaczął tęsknić za chwilami szczęścia.
Wezwał więc do pałacu Mistrza i mówi:
“Mistrzu, co mam czynić, moje szczęście gdzieś uleciało, codziennie chodzę zmartwiony, codziennie narzekam, czuję się nieszczęśliwy i przybity”
Mistrz pokiwał głową i rzekł:
“Jeśli nie umiałeś być szczęśliwy będąc żebrakiem. Nie będziesz szczęśliwy będąc cesarzem”
—————————————-
Nawyki! Nawyki umysłu……
Warto je zmieniać. 🙂
Szczęście musi płynąć z nas. Łatwo uzależnić się od jego zewnętrznych dostaw, ale czy o to naprawdę chodzi ?
no wieeem, ja sie tak niezrecznie wykoleilam, chodzilo mi o zwrocenie na siebie uwagi chyba:):) to jest moje szczescie, za ktorym sie ostatnio uganiam i czuje, ze to „ganianie” jest meczace czasem, ale jak czlowiek uparty, to ma. „Yes, we can” . Z reguly w ganianiu, to chodzi chyba o osobe, bo jak sie gania za wielkim domem, to najczesciej z czyjegos powodu (nie mysle tylko, ze dla kogos, ale tez przeciw komus, no roznie), tylko niewiadomo ktora. Z kolei tez nie wiadomo czy ten wielki wszechswiat, nie jest jakims rodzajem osoby, no ale moze to projekcja . Dzieki, ze ten blog jest, bo przypomina mi pewne rzeczy, o ktorych zapomnialam i tez inne, ktorych nie znalam. eh, no nic sorry, za obnizanie poziomu dojrzalosci komentarzy:) zenforest, moderator laskawa:)
„sorry, za obnizanie poziomu dojrzalosci komentarzy”
Dorota, nie ma tak źle!
Nie bądź tak krytyczna dla siebie! 🙂
Uwierz, naprawdę, trafiają się na tym blogu osoby które robią to o wiele bardziej dobitnie 😉
A my też doskonali nie jesteśmy!
Popieram Zinda.
Dorota, nie obniżasz dojrzałości na blogu. Każdy post może wnieść coś wielkiego.
@indram.
„No to teraz juz mniej wiecej wiem, jaka jest roznica pomiedzy Edwardem Wilsonem ktory badal mrowki, a Pawlowem ktory znecal sie nad biednym pieskiem az slinotoku piesek dostal.”
Widzisz, moim zdaniem każdy kij ma dwa końce. W artykule przedstawiona była jasna strona pasywności i ciemna aktywności; postaram się więc dopełnić obrazu.
Edward Wilson i socjobiologia to podejście wspaniale przejrzyste, ale redukcjonistyczne. Jeśli obserwujesz system z góry to akceptujesz jego stan i nie dostrzegasz możliwości zmiany.
Zamiarem Pawłowa nigdy nie było znęcanie się nad psami. Wręcz przeciwnie. Traktował swoje psy często znacznie lepiej niż samego siebie i swoich współpracowników. Poświęcił całe swoje życie na to, by aktywnie zrozumieć sposób działania człowieka i w efekcie poprawić jego stan.
Smutno mi trochę, gdy widzę zmiany jakie zaszły dzięki osobistemu poświęceniu Pawłowa, a jednocześnie słyszę skojarzenia z nim jako osobą „męczącą zwierzęta”. Pamiętajcie, by nie patrzeć na historię przez wąski pryzmat teraźniejszości.