Tagi
afirmacje, alan falcone, enkulturacja, falcone, iluzje, lęki, mem, myśli, program, umysł, wirus umysłu, wyobrażenia, wzorce, zaprogramowany umysł, Świadomość
Jedynym z aspektów myślenia i umysłu jest nasze zaprogramowanie poprzez enkulturację. „Enkulturacja” to uczone słowo na określenie wszystkiego, czego uczymy się od naszego kulturowego otoczenia od chwili naszych narodzin.
Te wpływy pochodzą z całej kultury, w której żyjemy, od naszych przyjaciół, ludzi, których spotkaliśmy, rodziny (a przede wszystkim rodziców), naszych kontaktów z władzami (nauczycielami, policjantami, urzędnikami itd.)… Czyli praktycznie od każdej osoby, rzeczy czy miejsca, z którymi mieliśmy w życiu do czynienia.
To naprawdę sporo wpływów, a wszystkie one programują naszą psychikę, nasz umysł w jakiś sposób, tak że stajemy się kimś innym, niż jesteśmy naprawdę. Enkulturacja wywołuje w nas liczne uprzedzenia, antypatie, irracjonalne skłonności, a także wiarę, że pewne rzeczy są „złe” albo „dobre”, nie dlatego, że takie są, tylko dlatego, że „tak nas życie nauczyło”.
Enkulturacja oczywiście ma też swoje istotne zalety, bo dzięki niej możemy żyć w społeczeństwie, nie podejmując co chwilę trudnych i wymagających długich deliberacji decyzji, tylko czyniąc wiele rzeczy w miarę automatycznie. Jednak w wyniku naszej enkulturacji niemal wszyscy spośród nas mają skłonność do zamykania się na wiele możliwości, nieeksplorowania wielu możliwych, a potencjalnie korzystnych dróg postępowania, ponieważ bezmyślnie określamy je jako „złe”.
Nasze zaprogramowanie przez enkulturację, szczególnie to najwcześniejsze, w dzieciństwie, przez naszych rodziców i resztę rodziny, było oczywiście przeważnie dokonane w dobrej wierze i miało na celu nauczyć nas funkcjonować w naszej kulturze, społeczności, w tym rodzaju życia, jakie dla nas przewidywano. Część z tego była czyniona świadomie, a część nie. Dużą część z tego, co nasi rodzice robili z nami, robili po prostu dlatego, że ich rodzice tak postępowali z nimi. Jako dzieci zazwyczaj to akceptowaliśmy, jako nastolatki buntowaliśmy się przeciw temu…
Potem zaś tak samo czynimy z własnymi dziećmi, ponieważ skoro w końcu wyszliśmy na ludzi, to widać rodzice mieli jednak rację…
Powtórzmy – znaczna część tego programowania jest konieczna, byśmy byli bezpieczni, zdrowi i mogli istnieć wśród ludzi. Inna jednak jego część, także zazwyczaj spora, stanowi po prostu balast dla naszych myśli i hamulec dla naszej kreatywności. To ona zamyka nasz umysł, nie pozwalając podejmować rozsądnych decyzji, nie pozwalając na istotne zmiany, utrzymując nas w przywiązaniu do nie najlepszej przyszłości, ponieważ boimy się ryzyka i nowości. Kiedy pozbędziesz się tej negatywnej części swego zaprogramowania, otwierasz drzwi do wielu nowych możliwości, a tym samym – do sukcesu.
Wiele z tego psychicznego zaprogramowania jest całkiem łatwe do rozpoznania.
Każdy z nas ma w głowie nagraną taśmę z tego rodzaju programami. Czy nigdy nie łapiesz się na tym, że zaczynasz brzmieć jak Twoja własna matka? Albo powtarzać zdania, które lubił powtarzać Twój dziadek? Albo reagować na coś w dany sposób tylko dlatego, że „to jest właśnie jedyny prawidłowy sposób reakcji na takie coś”? Albo odczuwać do czegoś niechęć, ponieważ zawsze ją odczuwałeś? To wszystko są właśnie te zaprogramowane taśmy.
Zaprogramowanie powoduje przywiązanie do przyszłości – lub raczej przywiązanie do zaprogramowania dokonanego w przeszłości. Takie przywiązanie powoduje negatywne myśli i wypowiedzi, niepotrzebne samoograniczenia w działaniu, nieadekwatne reakcje na wydarzenia. A często także psychiczny przymus podobania się każdemu bez różnicy i tego, by zawsze być „grzecznym chłopczykiem” czy „grzeczną dziewczynką”, choćbyśmy mieli już własne prawnuki. Żadna z tych rzeczy nie sprzyja otwartości umysłu i z pewnością nie przyczyni się do osiągnięcia wymarzonych celów.
To, co sam o sobie mówisz. Oto parę drobnych przykładów tego, co sami o sobie potrafimy mówić – w myślach albo głośno. Są to takie jakby etykietki, które sami sobie przyklejamy, i które nas naprawdę niesamowicie ograniczają:
Nie jestem dość dobry do tej pracy.
Nie jestem dość atrakcyjny, by ta dziewczyna ze mną się umówiła.
Jestem zbyt nieśmiały.
To mi się nigdy nie udaje (albo jeszcze dużo gorsza wersja: „To mi się nigdy nie uda”).
Mój ojciec miał rację. Nigdy nic wielkiego nie osiągnę.
Nie powinienem za wiele oczekiwać od życia. Jak człowiek jest w porządku, nie stanie mu się krzywda. A jeśli się szarpie i mu się nie udaje, to dopiero wychodzi na głupka!
W ten sposób sami sobie przyklejamy metki z negatywnymi ocenami, które nas następnie niesamowicie ograniczają. A przecież to tylko drobna część tego, co złego na swój własny temat potrafi, w ciągu choćby jednej doby, powiedzieć całkiem normalny, psychicznie zdrowy i ogólnie w porządku człowiek!
Większość tych samoumniejszających stwierdzeń pochodzi bezpośrednio z naszego zaprogramowania. Poniekąd to zadziwiające, jak niewielu ludzi na tym najlepszym ze światów naprawdę lubi samych siebie! I naprawdę nie jest to sprawa wesoła, ponieważ to, co ci ludzie o sobie mówią, tak samo niezawodnie definiuje ich rzeczywistość, jak i ich samych. Jest to bowiem nic innego, niż…
Samospełniające się proroctwo — kiedy mówisz, że czymś jesteś, stajesz się tym!
Takie samospełniające się proroctwa, zazwyczaj pochodzące z bardzo wczesnego zaprogramowania, powodują zwątpienie we własne możliwości i lęk za każdym razem, gdy chce się podjąć ryzyko albo komuś czy czemuś zaufać. W takich wypadkach samospełniające się proroctwa ściągają Cię wstecz, do strefy Twego psychicznego bezpieczeństwa, a potem utrzymują w bezpiecznym zamknięciu. Niczym tamte mustangi w zagrodzie. Utrzymują one także Twe oczekiwania – wobec siebie, wobec innych, wobec świata – na niskim poziomie, chroniąc Cię wprawdzie w pewnym sensie przed możliwością rozczarowania, ale przede wszystkim – ograniczając Twój potencjał, Twoje zdolności i Twoje szanse. Nie pozwalają Ci w ogóle zwracać uwagi na „zwariowane pomysły”, które mogą być drogą do wymarzonego sukcesu. W końcu – jeśli Twoi rodzice nigdy by czegoś takiego nie brali pod uwagę, to dlaczego Ty miałbyś brać? Prawda?
Potrzeba, by mieć zawsze słuszność.
Jest to symptom enkulturacji, z reguły przejęty od jakiejś osoby mającej na Ciebie duży wpływ, na przykład kogoś z rodziców. Niezależnie od wszystkiego, po prostu zawsze musisz mieć rację! Zostałeś w tym względzie zaprogramowany tak silnie, że to się już stało odruchem warunkowym. Będziesz się więc kłócił, aż całkiem zsiniejesz na twarzy. Czy czasem zastanawiałeś się po takiej kłótni, po co Ci to w ogóle było? Przecież sam przedmiot sporu nie miał większego znaczenia, a poza tym sam dostrzegałeś, że Twój przeciwnik ma sporo dobrych argumentów. Cóż, to właśnie jeden ze skutków negatywnej enkulturacji. I akurat to nie przyczyni Ci wielu nowych przyjaciół, sam zresztą na to wpadniesz, jeśli się chwilę zastanowisz.
Aby mieć otwarty umysł i osiągać swe cele, trzeba wyrzec się tej potrzeby, by zawsze mieć rację, nauczyć się odpuścić. Wyrzec się trzeba także samoograniczających wypowiedzi (na głos i w myślach) i w ogóle wszelkiej negatywności, która powstrzymuje Cię przed osiąganiem celów i odnoszeniem sukcesów…
Więcej w: Alan Falcone , Zmień swoje myśli
Powiązane
• Jak jest oprogramowany Twój mózg?
Zind,
chwilowo moje komentarze są zawieszone.
Zind
Ale wsiadles na mnie. 🙂 Czy to jest publiczne miejsce do chlosty?
Przeciez to Zen napisala, ze odpadlo jej zludzenie, ze mozna nie cierpiec.
popatrz na jej ostatni post : “Nie da się przestać cierpieć”
Cholera ja ostatnio bardzo cierpie bo biore sterydy. Teraz mam withrawal effect and my body hurts. Ostatnia rzecza jaka jest mi potrzebna to publiczny pregierz.
Uderzylem w ton spowiedzi bo to zrobila Mojes i Zen. Ale daleko mi do poddania sie. 🙂 Zind czy Ty nie masz nic lepszego niz zajmowanie sie moja osoba. 🙂
A tak prawde mowiac to nie wiem po co ludzie zagladaja na moj so called „blog” gdzie ja nic nie pisze. chyba czekaja na jakis moj strip-tease.
Zind ja bym chcial miec bogata rodzine jak Ty. Chcialbys sie zamienic?
True to dobry czlowiek, on sie nie wychyla. 🙂
Mojes
„Upór, z jakim wykorzystujesz swoją energię przeciwko sobie, jest rzeczywiście godny lepszej sprawy”.
Kurcze czy to sie zebralo kolko rozancowe?
A tak praktycznie….to nie wiem dlaczego moje nasiona marichuany nie chca kielkowac.
Odpadło jej złudzenie, że się nie da przestać cierpieć.
Złudzenie = “Nie da się przestać cierpieć”
Odpada złudzenie = Da się przestać cierpieć
Tak samo: koło odpada = nie ma koła
„Uderzylem w ton spowiedzi bo to zrobila Mojes i Zen.”
Ton spowiedzi 🙂
Przyzwyczajaj się powoli 🙂
Jeśli będę tutaj pisać, będę pisać na podstawie moich doświadczeń a gdy będę chciała napisać coś z mojego życia, na pewno nie napiszę: Znam taką osobę, która …” 🙂
Cenię sobie wypowiedzi ludzi, piszących/mówiących w pierwszej osobie o sobie.
Jakoś bardziej mnie to inspiruje niż cytaty z wikipedii 🙂
Mojes
No dobrze juz dobrze Mojes. Lekko sie mi popieprzylo z deklaracja Zen.
To przez te dziwne struktury przeczenia w angielskim i francuzkim.
Ty mozesz sobie cenic osobisty ton wypowiedzi ale ja nie pisze pod Ciebie. 🙂
Mojes
A wogole to co mi da powiedziec ze:
Moja matka powiedziala jej matce(mojej babce): Zdechniesz kurwo pod plotem jak pies. 🙂
Przeciez obie juz nie zyja wiec nie ma sprawy. Juz nigdy nie beda istnialy wiec to tak samo jakby nigdy nie istnialy. Wiec poco zaprzatac sobie tym glowe. Bylo minelo i nie wroci.
Ja mowie na mojego psa, ze zmarl a Polacy sie obruszaja, ze na psa mowi sie, ze zdechl. No ale poco mam nawiazywac do zdania: Zdechniesz kurwo jak pies. Czyli pies z ktorym sie zzylem mialby zdechnac jak moja babka.
A jedna Pani powiedzial ze ZDECHL to ladne slowo no bo oddal dech.
No ale ja mam ciagle te skojarzenia: Zdechniesz kurwo jak pies.
Wiec poco mam tak brzydko mowic o moim reksiu (swietej pamieci)
„Przeciez obie juz nie zyja wiec nie ma sprawy. Juz nigdy nie beda istnialy wiec to tak samo jakby nigdy nie istnialy. Wiec poco zaprzatac sobie tym glowe. Bylo minelo i nie wroci. [..] No ale ja mam ciagle te skojarzenia..” -chyba sam sobie przeczysz.. ?
Nie da sie ukryc. jestem czlowiekiem sprzecznosci. 🙂
Chyba podswiadomie czekam az corka powie: Zdechniesz skurwysynie jak pies pod plotem a ja ci szklanki wody nie podam. 🙂
terraustralis mój post był pisany tonem życzliwym, nawet jeśli odebrałeś go jako analizowanie twoich porażek życiowych !
Poza tym lubię czasem o tobie pisać, bo dużo się udzielasz więc dajesz mi dużo tematu do analiz 🙂 Jak ktoś jest na widoku, to zawsze więcej kulek śnieżnych w niego trafia, prawda?
—
Mojes, Ostrą miałaś wymianę zdań w rodzinie 🙂
Tak w ogóle to cieszy mnie, że się na tym blogu pojawiłaś 🙂
Zind
Cokolwiek bys dedukowal z moich wypowiedzi to ja sie nie czuje jako niewypal zyciowy. Troche czuje sie gorzej w tej chwili bo jestem troche chory. Stad moje „gorzkie zale”.
Ale tak wogole to jestem optymista. Bede bardzo optymista jak pojade znowu na Bali za kilka miesiecy. Co prawda ich plaze nie umywaja sie do australijskich ale moje pieniadze maja tam duze przebicie wiec to mi bardzo poprawia nastroj.
Ale nie lubie sentencji w stylu: „wszechswiat nam pomoze”.
Wszechswiat jest mi bardzo obcy i nieprzytulny.
No i wogole jak sobie pomysle, ze kazda gwiazda=kazde slonce sie wypali aby przemienic sie w czerwonego olbrzyma a potem bialego karla to jest mi troche smutno. 😦
Pora na moją wypowiedź na temat cierpienia. Pojawiły się różne opinie, a mnie dziś przemyślenia skłoniły do dodania także i swojej.
Ogólnie rzecz biorąc uważam, że cierpienie jest cholernie potrzebne. Zaraz to wyjaśnię, najlepiej na własnym przykładzie. Cierpienie pojawia się wtedy, gdy coś jest z nimi nie tak. Zacznę do tego, że gdybym kiedyś nie cierpiał, to nie zainteresowałbym się czymś, co określić możemy jako rozwój osobisty czy duchowy. Bardzo możliwe, że nie wpadłaby mi w ręce książka De Mello „Przebudzenie” . Bardzo możliwe, że nic bym z niej nie pojął. I tak mogę z pełną stanowczością stwierdzić, że największe „skoki” w moim rozwoju pojawiły się właśnie wtedy, gdy pojawiało się cierpienie. Na początku stało się ono uczuciem, które sprowadziło mnie na jakąś drogę poszukiwań. A gdy już byłem na tej drodze, to w momentach cierpienia zaczynałem ponownie szukać, intensywnie myśleć, znaleźć przyczynę. I wtedy zwykle do czegoś się „dokopywałem” . I pomagało mi.
Tak więc uważam, że cierpienie jest wręcz wspaniałe, oczywiście mając tu na myśli czynnik pchający nas dalej i dalej. Są też oczywiście pewne pułapki. Człowiek cierpiący może nie znaleźć rozwiązania, albo raczej może braknąć mu sił w poszukiwaniu. Wtedy wkracza się na bardzo mroczną ścieżkę, która może prowadzić w zasadzie wszędzie. Wiem, o czym mówię, bo tam byłem. (w sensie mrocznej ścieżki, a nie wszędzie)
I tak, dziś mogę spytać kogokolwiek, czy cierpi. Moim zdaniem każdy ma swojego demona, który w nim siedzi. Cierpi się zawsze. Jeśli ktoś odpowie, że nie cierpi, to ja widzę kilka możliwości.
a. kłamie
b. jest tak rozwinięty, że nie cierpi (nie wydaje mi się, żeby wiele takich osób było, ale z pewnością tacy ludzie istnieją)
c. nie jest świadomy swojego cierpienia, powiedzmy, że to określimy jako maskę cierpienia, która może być pod postacią bardzo wielu rzeczy – lenistwa, wycofania, hedonizmu itd.
I co jeszcze daje nam cierpienie? Cóż, może założymy taką sytuacje. Jan jest biednym człowiekiem. Uważa, że przez swoją biedę nie pozna wartościowej kobiety, nie będzie miał swojego domu, nie będzie szanowany. To sprawia, że cierpi. Jan nie jest wybitnie inteligentny, ale cechuje się wytrwałością. Co więc postanawia? Zaczyna od oczywistej opcji – nie masz pieniędzy, to je zarób! I tak nasz bohater szuka pracy, znajduje jedną, drugą, trzecią. Niestety żadna z nich nie zapewnia mu tego, co by chciał. Przychodzi fala kolejnych kryzysów. Jan w końcu jednak dochodzi do wniosku, że zarobienie pieniędzy jest dla niego nieosiągalne w stopniu, jaki by chciał. Co zatem robi Jan? To w zasadzie pytanie do Was, ja pozwolę sobie odpowiedzieć jak ja to widzę. Jan dochodzi do nieco innych wniosków. Skoro nie może zarobić, to musi zmienić nastawienie. Tak, żeby pomimo braku forsy czuł się w miarę dobrze. I to moim zdaniem kolejna dobra rzecz, której uczy cierpienie – mianowicie przystosowania się do warunków środowiska. Innymi słowy elastyczności. Oczywiście to wielkie uproszczenie.
To tyle.
Oto co mi sie wydaje na temat cierpienia:
Wszyscy mamy wyuczone/nabyte w procesie socjalizacji (czy jak chcecie, enkulturacji)wzorce dzialania i reagowania, a cierpienie (w sensie psychicznym, emocjonalnym) jest efektem doswiadczania co mocniejszych rozbieznosci pomiedzy oczekiwaniami/pragnieniami – ktore przeciez tez sa nabyte badz wyuczone, a rzeczywistoscia w danym momencie, a raczej tym, jak ja postrzegamy, interpretujemy. Co tez jest nabyte, wyuczone. Czyli enkulturowe.
Zdaje sie ze Budda doszedl do wniosku, ze w zwiazku z tym nalezy pozbyc sie pragnien.
Jednak ja optowalbm za nauczeniem sie prawidlowych wzorcow dzialania i postepowania takich jak: aktywne zycie, branie odpowiedzialnosci, skupianie uwagi na pozytywnych aspektach, samoswiadomosc, kontakty miedzyludzkie, pozytywne nastawienie, szacunek i zaufanie do samego siebie i tak dalej. Gdyz koniec koncow cierpienie czesto jest wynikiem nieprawidlowo zesrodkowanej uwagi przy rowniez czesto blednym przekonaniu, ze nic nie da sie z tym zrobic.
No i to o czym pisal true, to znaczy ten pozytywny aspekt cierpienia, wynikajacy z tego, ze bol jest informacja i moze byc motorem do zmian.
Uzupelniajac moja poprzednia wypowiedz dodam. ze mozna traktowac trudna sytuacje jako wyzwanie, a nie jako wyrok czy fatum.
Wymaga to oczywiscie brania wiekszej aktywnosci, wiekszej odpowiedzialnosci za sytuacje i dokonywania decyzji, wyborow – gdyz rozne rzeczy moga sie dziac, ale mamy wybor w jaki sposob na nie reagowac – w tym jak reagowac wewnetrznie.
A wiec przestawienie sie z postawy „ofiary” na postawe kogos kto wybiera swiadomie, kto decyduje jak bedzie reagowac. Trzeba sobie po prostu przyznac wieksze kompetencje a obszar „cierpienia” zacznie sie zmniejszac. Zycie to po duzej czesci dzialanie, a cierpienie pojawia sie glownie wtedy jak nie wiemy jak lub nie potrafimy zadzialac.
No, jeszcze mozna by napisac o paru sprawach, ale przeciez posty nie powinny byc zbyt dlugie, czyz nie?
Moglbym w zasadzie zgodzic sie z tym co powiedzial True.
Tylko nawiaze do punktu C i co potem.
Czyli streszczajac cierpienie prowadzi do 1.Rozwoju, 2.Przystosowania.
W obu przypadkach zalozenie jest, ze osoba cierpiaca ma szlachetne intencje i tkwi w niej same dobro wiec ma jakis zalazek szlachetnosci aby sie uszlachetnic i zatem polepszyc.
A moze cierpienie rodzi to jadro-zalazek szlachetnosci. Wiec tak naprawde wraca sie na pozycje chrzescijanskie. Tylko ze ja nie chce byc na pozycjach chrzescijanskich aby wyzwalalo we mnie to dobro do poprawy. Nie moznaby jakos pod innym katem aby nie ruszac Jezusa?
Ktos kto wpada w alkoholizm tez sobie „polepsza” bo sie czuje weselej i to rozwiazuje jego problem. On nie widzi, ze to nie prowadzi donikad bo nie jest obiektywny tylko krotkowzroczny. Ale kazde rozwiazanie jest jakims rozwiazaniem. Psychika ludzka ma tendencje do uzaleznien, nie tylko alkocholicznych ale wogole.
Uzalezniamy sie od pracy (pracoholicy) i innych rzeczy. Uzalezniamy sie od nastrojow. Co jest cierpieniem a co nim nie jest tez czym innym dla kazdego. 🙂 Ta sama rzecz moze u jednego prowadzic do wytwarzania chormonow szczescia a u innego do przygnebienia.
Niektorych to nawet duza ilosc pieniedzy nie ucieszy.
Jedni lubia byc kochani a inni wrecz odwrotnie. I badz tu madry.
Terra,
dlatego napisałem, że to uproszczenie. Problem ze słowami tkwi w tym, że ciężko zbudować z nich zdanie, które ma się na myśli.
Co do cierpienia, to nie twierdzę, że uszlachetnia, bo jak pisałem można pójść i w drugą stronę. A i do pewnych rzeczy można zapewne dotrzeć w lepszy sposób. Gdy ktoś cierpi, to nie rozważa raczej o rozwoju, no chyba, że tak sie nauczył. Samo cierpienie wzbogaca o tyle, że uczy sposobu na uniknięcie go, przynajmniej w pewnym sensie. Zapewne ideałem byłby człowiek, który jest szczęśliwy w każdej sytuacji, zarówno przy dobrym i złym obrocie życia. Tylko, że to rodzi kolejne pytania. Dlatego podejdźmy do tego optymistycznie – unikać cierpienia, w sensie być szczęśliwym, a jeśli cierpienie się pojawi, to wykorzystać je do zrobienia kroku do przodu. W końcu to też energia. Skoro można zamienić jeden jej rodzaj w drugi, to można też wykorzystać cierpienie do czegoś pożytecznego. Choćby do szukania sposobu jego uniknięcia. Ech, słowa, słowa, słowa… tyle zamętu wprowadzają.
No wlasnie slowa sa bardzo nieadekwatne. Czasami mysle, ze lepiej podpatrywac zwierzeta i uczyc sie od nich. Na przyklad takie malpy naczelne moze nie wyrobily jeszcze takiego zaklamania i zdegenerowania. Wystarczy je podpatrywac i uczyc sie czystych inetencji?
Bardzo podobal mi sie kadr z filmu Odyseja 2001 jak poraz pierwszy jedna malpa uderzyla duza koscia druga malpe i odtad zaczela sie cywilizacja….. 🙂
Nie mogę się pozbyć wrażenia, że to jakieś nadużycie słowa „cierpienie”.
To zdanie „Cierpienie pojawia się wtedy, gdy coś jest z nami nie tak” jest bardzo pojemne, ale …
Mogę się podpisać pod stwierdzeniem, że cierpienie jest po coś.
Na dzisiaj nie odczuwam cierpienia (a dodam na marginesie, że poznałam na własnym ciele i na własnej duszy bardzo mroczne wymiary cierpienia). Towarzyszy mi jednak pewien niepokój. On jest i chodzi za mną. Ale on nie jest cierpieniem. Nazywanie go cierpieniem byłoby nadużyciem.
Czy to znaczy, że:
a. kłamię?
b. jestem tak rozwinięta, że nie cierpię?
c. nie jest świadoma swojego cierpienia i noszę maskę?
Bardzo dobrze, że postawiłeś te pytania. Bo mogłam sobie na nie odpowiadać. Lubię sobie odpowiadać na pytania 🙂
Ja miałam taki problem z brakiem cierpienia i brakiem strachu. Bo gdy czułam się po prostu dobrze i coś się wydarzało, plułam sobie w twarz, że powinnam była się wcześniej bać, powinnam była się spodziewać.
Moja mama miała w zwyczaju mówić: „ty się tak bardzo nie śmiej, bo za chwilę będziesz gorzko płakać”
No i się stało. Bałam się dobrze czuć.
Wspomniany Jaś, który pochodzi z biednego domu, pragnie mieć kasę i „szuka pracy, znajduje jedną, drugą, trzecią. Niestety żadna z nich nie zapewnia mu tego, co by chciał. ” Moim skromnym zdaniem Jaś powinien wiedzieć, czego chce. Powinien wiedzieć, jaka praca jest zgodna z jego wiedzą i naturą. Może Jaś jest materiałem na wolny zawód a nie na etatowca? A może Jaś powinien prowadzić warzywniak? Jaś powinien sobie zdecydowanie zdać kilka pytań, zanim dostosuje się do warunków środowiska. Żeby rozprawiać o Jasiu, trzeba mieć więcej danych na jego temat.
Ja powiedziałam kiedyś do siebie, że chciałabym mieć spełnione życie. Zabrzmiało to strasznie śmiesznie w wykonaniu kobiety pozbawionej jakichkolwiek kontaktów z ludźmi.
To tyle, jeśli chodzi o moje ubieranie w słowa.
Ja tam lubię ubierać w słowa. Wiem, że to, co pomiędzy dużą literą i kropką to nie jestem cała ja. Więc się nie boję 🙂
Jaś …
Jaś powinien z pewnością poczytać sobie o afirmacji, zwracając szczególną uwagę na kwestię wystrzegania się afirmowania wbrew sobie/wbrew swojej podświadomości. 🙂
Mojes
To sie robi skomplikowane i brzmi jakby nalezalo przechodzic jakies kursy. Tu jest za duza rozpietosc – pomiedzy rozwojem interpersonalnym a oportunizmem na drugim krancu. 🙂
Ja chyba nie czuje sie tak bardzo na rozwoj interpersonalny bo do tego trzeba duzo etyki. Wiec niestety zostaje mi oportunizm. Tylko czy powinienem to mowic w obecnosci mlodych ludzi.
Nie musisz mówić tym młodym ludziom expressis verbis, że jesteś leniwy 🙂
Oni to już dawno pojęli sami 🙂
Ale chodzi o to, ze ja bylem zbyt operatywny cale zycie. Tak jakbym sie spieszyl, ze to sie wypali i abym zdazyl.
Wiec stad moje zmeczenie a nie lenistwo.
Tak myslalem, ze oklady z mlodych piersi moglyby mnie uzdrowic. Ale zaczynam miec watpliwosc. Wiec postanowilem nic tylko buddyzm.
Tam mowia: seks to jak podrapanie sie za uchem. Medytuj nad rozkladajacymi sie zwlokami. -nie bedzie cie ciagnelo do zycia.
I tu sie kolo zamyka. Oni sie robia w tych sklonnosciach do spania w trumnach tacy sami jak mnisi innych religii.
Witam , piszę tutaj pierwszy raz choć czytam ten blog od dłuższego czasu. Ale dręczy mnie jedna myśl , która nie daje mi spokoju. Mianowicie gros poruszanych tu tematów związanych jest z rozwojem osobistym a jednym z podstawowych kroków tzw. zaakceptowanie siebie samego.
OK człowiek akceptuje siebie takiego jakim w określonej chwili jest , ale czy to nie sprawi że straci on chęć do dalszego rozwoju ??? Bardzo chcę się zmienić by poradzić sobie z wieloma problemami , ale boję się że jak zaakceptuję siebie ze wszystkimi swoimi przywarami to stracę zapał do dalszych zmian. Może mi ktoś pomóc rozwikłać ten problem ???
Trueneutral, ja sie łapię chyba na punkt b), bo wyjątkowo mało cierpię od pewnego okresu. 🙂
Największe nasilenie mego cierpienia przypadło na początki studiów, gdy wyjechałem z rodzinnego miasta. Odnalezienie się w nowym mieście, samotność, porażki na egzaminach, i przerażające, narastające poczucie, że wybrałem zły kierunek.
Nienawidziłem mojego życia.
Prawdę mówiąc, podobnie jak Zenforest, miałem myśli samobójcze.
Myślę, że to był moment gdy łatwo mogłem zejść na tą naprawdę mroczną ścieżkę o której wyżej wspomniano.
Wtedy też, jak reszta na tym blogu,( z tego co widzę 🙂 ) zainteresowałem się zagadnieniami rozwoju. To mnie dosłownie uratowało. Jak takie wielkie koło ratunkowe dla mojej tonącej duszy 🙂
Pozwól, Trueneutral, że odniosę się do twojej wypowiedzi o cierpieniu.
Sądzę że niekoniecznie trzeba być aż tak nadzwyczajnie rozwiniętym aby go nie doświadczać. 🙂
Nie uważam siebie za Małego Buddę, ale mam odczucie, że przez ostatnie kilka lat wyrobiłem sobie jakieś mocne centrum w sobie, rdzeń ciszy, oko cyklonu.
Wiem już, że nie muszę cierpieć, wiem że nie muszę żyć życiem jakiego nie chcę.
Wiem że tylko moje własne wkręcanie się w ciężkie myśli, wielogodzinne deliberowanie nad problemami – czyniło mnie nieszczęśliwym.
Zmieniłem kierunek, na taki który mi bardziej odpowiada, teraz kończę
studia, równocześnie zacząłem pracę, która mi się podoba.
To były trudne decyzje, bo musiałem w pewnej chwili cofnąć się o krok do tył, gdy zmieniałem kierunek, moi koledzy skończyli studia dwa lata temu a ja wciąż się uczę i piszę pracę. Jednak czułem w sobie jakąś taką siłę, niezachwianą, jakąś pewność, że wszystko będzie dobrze.
Mimo, że na powierzchni mam różne mniejsze czy większe momenty wzburzenia, to pod spodem jest głębia cichego oceanu.
Przychylam się do Twojej opinii True, że cierpienie daje kopa w życiu.
I ja wcale nie widzę tego w wymiarze chrześcijańskiego chrystusowego cierpienia, Terraustralis 🙂 Cierpienie Jezusa było pewną ofiara i odkupieniem za grzechy, a cierpienie męczenników, było-nie bylo, ma być nagrodzone w zaświatach.
Moje cierpienie jest jest po prostu świeckim narzędziem. Tak, dobrze napisałem.
Narzędziem do uczynienia mego życia, tu, na ziemi, lepszym, pełniejszym i łatwiejszym. Traktuję je praktycznie a nie mistycznie i nie doszukuję w nim jakiejś chwały i odkupienia. 🙂
Ty Czytelnik nie kombinuj, tylko rozwiązuj swoje problemy 🙂