Tagi
akasza, energia, holon, holonomiczny wszechświat, matryce energetyczne, mem, memy, memy umysłu, organizujące sie układy, pamięć gatunkowa, pole energii, pole morficzne, pole morfogenetyczne, przekazywanie energii, rezonans morficzny, samoorganizujące sie układy, sheldrake, splątanie kwantowe, zorganizowana energia, Świadomość
Rupert Sheldrake w swojej książce Nowa nauka życia stawia hipotezę, iż wszystkie systemy są regulowane nie tylko przez znane czynniki energetyczne i materialne, lecz także przez niewidoczne pola organizujące.
Pola te są przyczynowe, ponieważ służą jako schemat form i zachowań.
Pola te nie mają energii w zwykłym sensie tego słowa, ponieważ efekty ich działania wykraczają poza bariery czasowe i przestrzenne, odnoszące się normalnie do energii. Oznacza to, że ich wpływ jest równie silny z daleka, jak z bliskiej odległości.
Zgodnie z tą hipotezą za każdym razem, gdy jeden przedstawiciel danego gatunku uczy się nowego zachowania, przyczynowe pole tego gatunku zostaje zmienione, choćby nawet była to zmiana bardzo drobna.
Jeśli zachowanie powtarza się wystarczająco długo, jego „rezonans morficzny ” wpływa na cały gatunek.
Sheldrake nazywa tę niewidzialną matryce „polem morfogenetycznym”, od morph, „forma” i genesis, „powstający”. Działanie tego pola zawiera w sobie „działanie na odległość” zarówno w czasie, jak i przestrzeni. W odróżnieniu od formy determinowanej przez prawa fizyczne poza czasem, zależy ono od morficznego rezonansu w poprzek czasu.
Oznacza to, że pola morficzne mogą przenosić się w czasie i przestrzeni i że wydarzenia przeszłe mogą wpływać na inne wydarzenia gdziekolwiek indziej. Przykład tego podaje Lyall Watson w swojej książce Fala życia:
biologia świadomości, w której opisuje to, co nazywa się teraz popularnie Zasadą Setnej Małpy. Watson odkrył, że kiedy grupa małp poznaje jakieś nowe zachowanie, nagle małpy na innych wyspach, nie komunikując się między sobą w żaden „normalny” sposób, również wykazują znajomość tego zachowania.
Dawid Bohm twierdzi w artykule opublikowanym przez pismo Revisions, że to samo zjawisko zachodzi w fizyce kwantowej. Mówi on, że eksperyment Einsteina-Podolsky’ego-Rosena wykazał istnienie nielokalnych albo subtelnych połączeń pomiędzy odległymi cząsteczkami. System stanowiłby więc całość i pole formatywne nie mogłoby być przypisane tylko cząsteczce. Mogłoby być przypisane tylko całości. W ten sposób coś przytrafiającego się odległym cząsteczkom wpływałoby również na formatywne pole innych cząsteczek. Bohm twierdzi dalej, że „zasada ponadczasowych praw rządzących światem wydaje się nie do utrzymania, ponieważ sam czas jest częścią konieczności, która się rozwinęła”.
W tym samym artykule Rupert Sheldrake konkluduje: „Tak więc proces kreatywny, dający początek nowym myślom, przez które realizują się nowe całości, podobny jest w tym sensie do kreatywnej rzeczywistości, która daje początek nowym całościom w procesie ewolucyjnym. Proces kreatywny może być widziany jako sukcesywny rozwój bardziej skomplikowanych całości wyższego rzędu, odbywający się poprzez łączenie oddzielnych dotychczas części.”
Ann Brennan „Dłonie pełne światła”
———————————————————————————————————–
Informacje w polu morfogenetycznym
T. Witkowski (fragmenty)
Na jakich zasadach pozbawione wzroku termity wiedzą jak zgodnie, całą społecznością budować kunsztowne i świetnie wyposażone gniazda? Jak olbrzymie stada ptaków lub ławice ryb mogą równocześnie zmieniać kierunek, przy czym pojedyncze osobniki nie obijają się o siebie? Jak to się dzieje, że kolejne pokolenia laboratoryjnych szczurów potrafią szybciej niż poprzednicy wydostawać się z pułapek? […]
Zgodnie z koncepcją Sheldrake’a pole morfogenetyczne jest to wypełniające przestrzeń pole o bliżej nie sprecyzowanej naturze fizycznej, które obok czynnika genetycznego, DNA, nadaje określoną formę organizmom żywym. Ma ono tez też silny wpływ na zachowanie organizmów żywych i ich interakcje z innymi organizmami. Z polem morfogenetycznym wiąże się też pojęcie „formatywnej przyczynowości”.
Jest to, wg Sheldrake’a zdolność każdego organizmu do przekazywania pamięci o często powtarzających się zdarzeniach poprzez zapisywanie ich w polu morfogenetycznym, a następnie przekazywanie tej informacji potomkom i innym organizmom żywym poprzez aktywny kontakt z ich polami tego rodzaju. Przekazywanie to odbywa się w oparciu o zjawisko rezonansu morficznego.
Zjawisko to, polega na tym, że jeśli jakaś krytyczna liczba osobników określonego gatunku nauczy się jakiegoś zachowania lub uzyska określone cechy organizmu, to automatycznie – dzięki rezonansowi morficznemu – są one dużo szybciej nabywane przez pozostałych osobników tegoż gatunku. Szybkość przyswajania w takich przypadkach trudno wyjaśnić naturalnymi procesami uczenia się. Co ciekawe, badania potwierdzają, że im większe zagęszczenie osobników danego gatunku, a co za tym idzie pól morfogenetycznych, tym intensywniejszy rezonans morficzny.
Pamięć gatunku
Idea rezonansu morficznego oznacza w praktyce, że wszystkie istoty żywe zawdzięczają swoją budowę i zachowanie odziedziczonej pamięci. Dzięki utrwalonym od dawna wzorcom morfogeneza i zachowania o charakterze instynktownym weszły już w nawyk i ulegają tylko nieznacznym zmianom. Powstawanie nowych nawyków można zaobserwować tylko w wypadku nowych wzorców rozwoju i zachowań.
Dla przykładu, sikorki modre w Anglii nauczyły się przed drugą wojną otwierać butelki mleka dziobem i podkradać śmietankę sprzed domów. Po wojnie na wiele lat przestano roznosić w ten sposób mleko. Kiedy jednak ponownie, w 1952 roku pojawiły się przed domami butelki z mlekiem, ptaki nauczyły się tej umiejętności błyskawicznie, mimo że minęło wiele ich pokoleń od wojny. Mało tego, dwa lata później, bo już w 1955 roku wszystkie gatunki sikorek w Europie potrafiły podkradać śmietankę z butelek. Zdaniem etologów niemożliwe jest aby taka umiejętność w tak krótkim czasie rozprzestrzeniła się poprzez naśladownictwo na tak wielkim obszarze geograficznym. Według Sheldrake’a oznacza to, że pamięć o sposobie otwierania butelki przetrwała w polu morfogenetycznym tego gatunku i rozprzestrzeniła się dzięki niemu.
Ciekawe spostrzeżenia poczynili hodowcy bydła ze Stanów Zjednoczonych. Tradycyjnie stawiali oni elektryczne płotki zabezpieczające przed wejściem bydła w szkodę. Hodowcy z zachodnich stanów odkryli, że mogą zaoszczędzić dużo pieniędzy, tworząc zamiast prawdziwych płotków ich atrapy – czyli malując pasy w poprzek drogi. Fałszywe płotki działały jak prawdziwe, bo bydło stawało na ich widok jak wryte… Czyżby młodsze cielęta nauczyły się od starszych, że lepiej nie próbować konfrontacji z urządzeniem, które może zadać dotkliwy ból? Chyba nie, bo nawet stada, które nigdy przedtem nie miały do czynienia z prawdziwymi płotkami, unikały tych namalowanych jak ognia.
Ted Friend z Uniwersytetu Stanu Teksas sprawdził to doświadczalnie na kilkuset sztukach bydła i stwierdził, że malowanych atrap unikał taki sam procent zwierząt, które nigdy czegoś takiego nie widziały, jak i tych, które kiedyś miały sposobność natknąć się na prawdziwe, stalowe ogrodzenia. Podobnie reagowały owce i konie. To wskazuje na istnienie rezonansu morficznego, który przeszedł od poprzednich pokoleń, na własnej skórze uczących się unikania płotków.
(http://www.sheldrake.org/Articles&Papers/papers/morphic/cattlegrids.html)
Także laboratoryjne doświadczenia na szczurach dowodzą, że takie zjawisko jest faktem. Najbardziej znanym przykładem jest wyhodowanie kilku pokoleń szczurów, które opanowały sztukę wydostawania się z wodnego labiryntu. W miarę upływu czasu szczury w laboratoriach na całym świecie, bez doświadczeń i ćwiczeń robiły to coraz szybciej.
(Inne eksperymenty
http://www.co-intelligence.org/P-moreonmorphgnicflds.html)
Jak płyną informacje?
Najprostszym sposobem na bezpośrednie udowodnienie istnienia pól morficznych jest praca ze zbiorowiskami organizmów. Pojedyncze osobniki mogą zostać rozdzielone tak, aby nie miały ze sobą kontaktu za pośrednictwem znanych nam zmysłów. Jeśli mimo to nastąpi przepływ informacji między nimi, stanowi to przesłankę istnienia związków o charakterze pól morficznych. Np. wiadomo, że ślepe termity zaczynają budowę kopca z różnych stron, a jednak spotykają się w środku z nieprawdopodobną dokładnością. Udaje im się to także wtedy, gdy w środku wstawia się szybę nie przepuszczającą zapachów.
Równie tajemnicze jest zjawisko migracji. Jeden z entomologów tropikalnych pisze: ani głodem, ani pragnieniem, ani najazdem naturalnych wrogów nie da się wytłumaczyć, dlaczego chmury szarańczy nagle wzbijają się w niebo i przenoszą na inne miejsce. Jak pisze prof. Remy Chauvin na temat nagłych wędrówek wielkich stad: „Migracje są wyraźnie sprzeczne z instynktem zachowania gatunku i często prowadzą do masowej zagłady zwierząt. Powstaje wrażenie, że zwierzęta ogarnia atak szaleństwa, przy czym jest to szaleństwo zaraźliwe, ponieważ migrujące zwierzęta często pociągają za sobą przedstawicieli innych gatunków.”
Uczeni obserwujący tego rodzaju zjawiska z reguły nie potrafią znaleźć ich wyjaśnienia. Dlaczego stada gazeli afrykańskich potrafią nagle bez najmniejszych powodów opuścić wspaniałe pastwiska i wyruszyć na pustynię, ażeby tam zginąć z głodu? Czy takie „telepatyczne” zachowania są odpowiedzialne także za fenomen „zbiorowego umysłu” niektórych owadów?
Pola Sheldrake’a a fizyka kwantowa
Krytycy Sheldrake’a pytają o nośniki jego pola. Ale to pytanie jest ryzykowne, bowiem podważyć może istnienie wielu innych, akceptowanych dzisiaj bez zastrzeżeń pojęć fizycznych. Weźmy pod lupę chociażby pole grawitacyjne. Nikt nie znalazł grawitonów, które byłyby nośnikami pola, a jednak nie poddajemy w wątpliwość istnienia pola grawitacji. Pola grawitacyjne czy elektromagnetyczne, są wykrywalne jedynie poprzez efekty ich oddziaływania i w celu wyjaśnienia efektów stworzono pojęcia pól. O wiele więcej problemów jest z polem kwantowym.
Pole kwantowe otaczające cząstkę oddziałuje na nią w taki sposób, że zachowania na poziomie kwantowym mają niewiele wspólnego z mechaniką i są bardzo subtelne. Fala działa tutaj jako informacja. Zamiast dowolnej kombinacji składowych, spiny dwóch różnych, nie powiązanych ze sobą cząstek zawsze, jak wiemy, ustawiają się w kierunkach do siebie przeciwnych.
Mówiąc bardziej obrazowo: ponieważ każda cząstka musi mieć właściwość przeciwną do drugiej, to jeśli ujrzymy, że jedna jest „czarna”, druga musi być „biała”. Następuje to w tej samej chwili, bez wymiany jakichkolwiek sygnałów. Pomiar polaryzacji jednej z nich natychmiast da nam informację o polaryzacji drugiej, bliźniaczej. Będzie ona identyczna z wyjątkiem przeciwnego znaku.
Nazwano to przedziwne i niewytłumaczalne zjawisko „splątaniem kwantowym”, a Einstein określił je nawet jako „działaniem duchów na odległość”. Jak twierdzi de Broglie’a, to, co nazywamy atomem, jest organizowane przez wyższe lub kwantowe pole informacji. To pole nadaje atomowi jego znaczenie. Pole kwantowe zawiera informacje na temat całego otoczenia i całej przeszłości i ta informacja reguluje obecną aktywność elektronu. Pole organizujące jest wszędzie. W mechanice kwantowej mamy pola informacji w funkcji falowej i być może pola super-kwantowe rządzące samym polem kwantów.
Analogicznie działa pole morfogenetyczne, które organizuje zachowanie jednostek biologicznych. Z jednej strony są one wyposażone w genetyczne programy działania, ale na kształt organizmów, szybkość uczenia się nawyków i umiejętności, komunikowanie się mają wpływ informacje przekazywane przez to pole.
Fragmenty z artykułu „WIEDZA PROSTO Z POLA” T. Witkowski
Jako lektura uzupełniająca – polecam:
James Lovelock „GAJA. Nowe spojrzenie na życie na ziemi”
Zobacz także
• Nieświadomość zbiorowa – wg Junga
• Energia w naszym ciele – Taoistyczny punkt widzenia.
„skoro wszystko zaczelo sie od jednej komorki, skad ona sobie wymyslila ze chce przetrwac? ze chce sie powielac?”
No właśnie, podobno nie zaczęło się komórki, tylko od struktur chemicznych mających zdolność do samopowielania się, a do dzisiejszych komórek to jeszcze daleka droga, może stąd tak wolny start ewolucji. Możliwe jest też, że przywędrowały lub zostały przywiezione z innych planet.
„nikt sie nie zastanawia czemu zywe organizmy w ogole istnieja
: istnieja i juz”
Dobre pytanie, ale właśnie co to znaczy „żywe”, bo ja np. ciało uważam za coś równie żywego jak kamień, komputer albo jakąś maszynę.
Brałam udział w ustawieniach, moim celem bylo spotkanie z ojcem i powiem wam, ze to bylo naprawde mocne! Było to jakies 3 i pół roku temu i nie żaluję. Przekonalam się, ze jestem przez niego kochana, mało tego , przez jakis czas czułam NAMACALNIE za sobą, za moimi plecami energię moich rodziców! Mama i tata za mną. Nawet mnie to przerazilo, czego mogą być świadkiem…Jednak z czasem uczucie to wysubtelniało, a ja DOROSŁAM w wieku 36 lat. W koncu! I zaczęlam nowy rozdział w zyciu. Wyjechałam do Norwegii i mieszkam tu do dziś. I co ciekawe cała rodzina mojego ojca rozrzucona jest po swiecie, a mój ojciec mieszka w Australii od wielu lat.
Dodam jedynie, ze ważne jest wybrac dobrego terapeutę. Ja wczesniej przeczytałam chyba wszystko dostępne wtedy o metodzie, miałam za soba rózne formy terapii itp, a trafiłam na niezbyt dobrego fachowca. Mysle,ze mi ten wybor nie zaszkodził, niemniej jednak mógł, gdybym była zielona. Z drugiej strony jesli ktos jest gotowy do zmiany to moze niezaleznie od wszystkiego zmiana sie dokona?
a tak a propos głównego tematu tego postu – czyli pola morfogenetycznego, to zastanawiam się na ile można mówić o takim polu w dzisiejszym świecie?
jesteśmy „bombardowani” ogromną ilością informacji, przy czym jest mnóstwo wydarzeń o wymiarze światowym, w dobie internetu globalna wioska stała się faktem. Tak mi się wydaje, że w tej sytuacji to naturalne, że wiele osób wpada na bardzo podobne pomysły.
Dochodzi jeszcze do tego widzenie świata przez pryzmat samego siebie (własnych doświadczeń itp) – patrząc na dany przedmiot/film/wiersz/cokolwiek widzimy najczęściej ten przedmiot nie taki jaki on faktycznie jest, ale jaki nam się wydaje, że jest. Patrzymy na dzieła innych osób przez pryzmat własnych upodobań, przekonań, emocji itp, przez pryzmat własnej twórczości – zauważamy w nich przede wszystkim cechy dla nas ważne, pomijając inne. Nie jesteśmy w pełni obiektywni.
Kiedyś zaprojektowałam swoją kuchnię marzeń, pomysł wydawał mi się nowatorski, niepowtarzalny itd – a okazało się, że dużo wcześniej ktoś wpadł na podobny pomysł i projekt został umieszczony na okładce ksiażki, którą być może (choćby „kątem oka”) widziałam.
Byłam zszokowana. Dlaczego? bo skoncentrowałam się na kilku istotnych dla mnie szczególach, które w obu projektach były podobne. Obiektywnie rzecz biorąc, obie kuchnie sporo się jednak różniły.
Poza tym, z tego co czytałam o kreatywności to polega ona głównie na tym, że zmieniamy to co już istnieje w coś trochę innego. (no chyba, że stworzymy coś zupełnie przez przypadek :D) W tym kontekście bardzo prawdopobne jest, że kilka osób stworzy to samo.
Jestem zwolenniczką teorii, że intuicja to nie kwestia przeczuć itp, ale kwestia zdolności obserwacji. Sporo informacji wychwytujemy przecież na poziomie nieświadomym – trudno wytłumaczyć „skąd coś wiem”, skoro nieświadomie się tego dowiedziałam.
Być może np. ten kot z tego filmiku słyszał jakąś różnicę pomiędzy telefonami „zwykłymi” – jak rozumiem z USA, a telefonami z Afryki i Europy ? Różnica mogła być niezauważalna dla ludzi, ale może jednak była? Koty mają fenomenalny słuch.
Innymi słowy – może nie ma pola morfogenetycznego? Może to po prostu kwestia umiejętności obserwacji, z której nie do końca zdajemy sobie sprawę?
Ja czytałem, juz nie pamiętam gdzie, że zwykły człowiek na obecnym etapie nie jest kreatywny, w tym sensie, że nie tworzy sam nic nowego. Jego pozorna kreatywność wynika z tego, że potrafi (lub nie) odbierać i wykorzystywać wzorce z rzeczywistości niematerialnej i to tylko te które zostaną mu udostępnione. Tak, że miejsce i czas, kiedy to się stanie nie jest przypadkowe, tylko zaplanowane. Tak naprawdę wszystkie rozwiązania najpierw istnieją w przestrzeni poza czasem, i te z przeszłości i te z przyszłości, tylko od czasu do czasu sięga się po nie jak do biblioteki.
Ten pogląd pasowałby do sytuacji, kiedy np. artysta czuje, że musi coś stworzyć i wie że to nie pochodzi od niego ale z zewnątrz.
Przypomniało mi się, że Zen pochwaliła się pisaniem, a ja zapomniałem zapytać, czy to będzie tylko do szuflady, czy są szanse na to żeby kiedyś coś przeczytać?
Flądra,
Odpowiem po kolei bo się uzbierało 🙂 I nawet pozwolę sobie odpisać dłużej, bo mam wyjątkowo wolny wieczór, więc czemu by nie? 🙂
Hm, nie wiem wprawdzie co to ma do rzeczy, ale czy jesteś pewna rzetelności tego artykulu 🙂 ? To w końcu Przekrój, a nie Świat Nauki 🙂 Czy napisała go psycholożka, lub osoba która była na ustawieniach/ w szkole NLP?
Poczatek artykułu zacytuję:
Autorzy skupiają się zresztą głownie właśnie na NLP używając sformułowań:
-„nie udowodnione naukowo”
-„pseudonauka, która od kilkudziesięciu lat próbuje udawać, że jest nauką”
-„nie poleca tym, którzy mają „odrobinę poczucia przyzwoitości, jakieś normy moralne”.”
Cóż, ja jestem osobą, w której stwierdzenie „nieudowodnione naukowo” – nie wywołuje automatycznej reakcji „Oho! Zatem wyrzucamy na śmieci”.
Na co dzień widzę ludzkie aury i mam doświadczenia z jasnowidzeniem, jestem zatem kimś kto podchodzi pod kategorię „nie udowodnione naukowo”, ale moje osobiste doświadczenie – dla mnie jest przyzwoicie realne i mierzalne 🙂
Znam takich, dla których NLP też jest czymś co realnie działa i tak mówi ich osobiste doświadczenie, bez względu na to czy Oficjalna Nauka się nad tym pochyliła czy może nie 🙂
(Choć nie o NLP tu akurat mówimy.)
Dlatego nie będę się ustosunkowywała do Twojego argumentu, ponieważ…nie jest on dla mnie argumentem – w tym kontekście 🙂
Osobiście uważam się za testerkę rzeczywistości raczej a nie osobę, która przyjmuje rzeczy na wiarę, dlatego najpierw sprawdzam metodę która mnie zainteresuje i dopiero wtedy się wypowiadam bardziej autorytatywnie.
Nie jestem pewna czy może to samo o sobie powiedzieć autorka artykułu, powołująca się przecież cudze opinie 🙂 ?
I to jest jedna z tych rzeczy na które absolutnie nie umiem odpowiedzieć, ponieważ dostrzegam znaczącą różnicę pomiędzy tym jak ja postrzegam i odbieram swoje wnętrze a tym jak postrzega go znaczna grupa ludzi.
Mianowicie – niektórzy ludzie widzą je jako niebezpieczne pole minowe! Wolą „nie grzebać” w psychice, bo „nie wiadomo co znajdą”!
Czują się zażenowani lub zaszokowani gdy coś o sobie odkryją.
KOMPLETNIE TEGO NIE ROZUMIEM 🙂 🙂
Przecież to jest fascynujące! Poznawanie siebie !
Całe moje życie intensywnie grzebałam w psychice i tylko w ten sposób dochodziłam do dużych przełomów!
Im więcej sensacyjnych spraw wychodziło na jaw – tym bardziej byłam happy 🙂
Dowiadywałam się oczywiście nieraz o sobie rzeczy które kiedyś może określiłabym jako „przykre”, czy „wstydliwe” czy „bolesne”, ale prawdę mówiąc za każdym razem tak czy siak – cieszyłam się. Dlaczego?
Bo tak jak znaleźć drzazgę która bolała, ale co do której lokalizacji nie miało się żadnej podpowiedzi 🙂 A jeśli nawet tymczasowo nie bolała, to wolałabym drzazgi w sobie nie nosić całe życie.
To jest dla mnie najpiękniejsza rzecz, jaka może być – wygrzebywać „trupy z szafy”, poznawać swoje „niebezpieczne” wnętrze 🙂
Najlepsza przygoda jaka może być !
Dlatego – ponownie nie jestem w stanie ustosunkować się do przytoczonego argumentu
Znam siebie już tak dobrze, że żadna metoda nie może mi „zaszkodzić”, ponieważ wchodzę w nią świadomie i przetrawiam świadomie.
Jeśli następuje jakaś dysharmonia, lub czuję że metoda nie daje rezultatów, zostawiam ją i tyle. Ale mowy nie ma bym wyszła z jakiejś sytuacji uboższa, poszkodowana czy słabsza…
Nie mogę też odpowiadać za osoby, które są niestabilne czy mają poważne problemy psychologiczne, a które wybierają – różne niedopasowane do siebie metody.
To jest nie do udowodnienia. Dlatego – ponownie, ten aspekt (samobójstwa) jest dla mnie poza orbitą tematu.
Czy z metodą czy bez – tak czy siak samobójstwo mogłyby popełnić.
Czy wiesz, że istnieją nawet „relacje” przyjaciół osób które popełniły samobójstwo przez medytację 🙂 (!)
I- na drugim biegunie – jest 10000 relacji osób, które popełniły samobójstwo – bez żadnej metody i bez żadnej techniki pod bokiem.
Po prostu dlatego że sobie nie radziły w życiu. 😦
Z pomocą czy bez. Z techniką czy bez.
Ja nie wykluczałabym jego istnienia, tylko dlatego że nie zostało ono zbadane w laboratorium. Na poziomie intuicyjnym wielu ludzi odczuwa taki rodzaj jedności (pola) które łaczy ludzi w niewytłumaczalny sposób. I to nie są pojedyncze relacje.
Nie wynika to tylko z „umiejętności obserwacji”.
Możliwe że sam koncept „niewidzialnego pola” – może tworzyć rodzaj oporu w niektórych ludziach, ale dla mnie sprawa z polem morfogenetycznym jest otwarta i nie odbieram jej jako „sztucznej”, tworzonej na siłę by zapełnić dziury których nie zapełnia nauka, czy też niemożliwej.
Sądzę że istnieje jakiś rodzaj łączności, którego działania sama doświadczyłam, (pomijając już nawet kwestie odkryć i kreatywności), miałam kilka tak szokujących sytuacji gdy kontaktowałam się z osobami na odległości, że na pewno nie będę tu aż tak sceptyczna co do jego istnienia. 🙂
Jeśli nawet nie „pole morfogenetyczne” sensu stricte(nie upieram się), to na pewno coś w tym stylu, jakieś „linie aka”, albo jakiś astral, albo jakiś rodzaj przesyłania informacji na duże odległości musi istnieć… a jak nie – to wychodzi, że ja go posiadam jako jedyna na tej planecie, bo na mnie to działa 🙂 Może pochodzę z Kryptonu 😀 ? (znam też w takim razie paru innych kryptończyków 😉 )
No nie wiem czy musimy tu koniecznie znaleźć oficjalne-naukowo rozwiązanie 🙂
Z gołębiami trudno, z kotem pewnie łatwiej, ale…wg mnie też nie pasuje 🙂
Eliszka, yoti,
Bardzo fajnie że nie bałyście się podejść do ustawień i cieszę się że skorzystałyście na nich 🙂 Pogratulować sukcesów !
Vamas
To prawda że wielu ludzi nie zadaje sobie pytania o takie najbardziej podstawowe pytania jak „czym jest życie” lub dlaczego „życie chce przetrwać”.
Niestety nie wiemy czy fakt istnienia jakichś praw natury, jakichś zasad działania wspólnych wielu organizmom, jest dowodem na istnienie pola morfogenetycznego. Może być równie dobrze dowodem na istnienie siły sprawczej, jaką np ktoś mógłby uznać np………………… za Boga 😀
jp75
To co piszesz brzmi prawie jak Idee Platona 🙂 Swoją drogą też ciekawy koncept i gdzieś tam bokiem zawadzający o koncept ‚pola informacji’.
septe bardzo zadowolone z trafienia na twój blog – septe z przyjemnością będzie tu wracało ;>
gdy septe zaczęło czytać o polu morfogenetycznym, natychmiast pomyślało o Kronice Akaszy, niektórzy tak mają :>
cóż… do septe bardzo przemawia ta hipoteza. jako ewidentny przykład działania pola organizującego septe podrzuca Ardi, humanoida sprzed 4,4 mln lat chodzącego na dwóch nogach, ale jeszcze z niewielkim mózgiem i chwytnymi paluchami stóp – dla septe to doskonały dowód na pojawienie się nowego schematu i formy, i zachowań :>
Jeśli Zenforest nie chce tego Ci powiedzieć wprost, to ja to zrobię. 🙂
Koleżanko Flądro, podam ci powód dla którego ludzie nie chcą grzebać w swojej psychice:
-Do tego trzeba zdrowego kręgosłupa, i podejścia do siebie, które nie uwzględnia źle pojętej moralności i stereotypu :
/Jeśli kłamię, to znaczy że jestem zły, zły! Złyyyyyyyy!/
Forgiwmi, ale wielu ludzi nie potrafi nawet sami przed sobą przyznać, że kłamią niemal na co dzień, używając setek białych kłamstwek.
W ich umysłach kłamanie jest czymś złym i nie chcą —–i nie zamierzają—- się z tym utożsamiać.
Wyobraź sobie zatem co taka kłamiąca osoba czuje gdy w trakcie jednej z eksperymentalnych terapii słyszy pod swoim adresem ten jakże niedelikatny tekst
*Jesteś zakłamana*
No? co taka osoba – zakłamana – sobie myśli?
Wkurza się! zaprzecza! Reaguje szokiem, może zranieniem!
Może załamką? Deprechą? Delikatne ego, które istnieje tylko na cienkiej, powierzchniowej warstwie całościowej osobowości, nie wytrzymuje, jest jak kruchy lód.
*jesteś złą córką!*
Co myśli sobie zła córka?
*prowokowałaś męża*
co myśli sobie prowokatorka?
Czy tak gładko to przełknie? Czy pokiwa głową? Czy zaakceptuje?
Nie chce się skonfrontować ze swoim problemem, ponieważ nie akceptuje samej esencji tego problemu:
Kłamstwa. Złośliwości. Prowokacji.
^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Dzieli świat na dwukolorowy, dobry (zbiór rzeczy pożądanych) i zły (zbiór rzeczy niepożądanych). Kłamstwo włożyła do zbioru 2, i nadała etykietkę moralnie potępione. I wie, że musi się od niego odciąć jeśli chce być postrzegana jako dobra.
Ponieważ uważa się za istotę do głębi moralną, jest przy tym absurdalnie niezdolna do przyznania się przed sobą, że postępuje niemoralnie.
To skapitulowanie, to przyznanie się – załamuje bowiem całą jej idealistycznie wypracowaną strukturę ego.
Dla mnie jest jasne jak słońce dlaczego niektóre terapie głębi – wstrząsają pewnymi ludźmi z zakłamanym ego, i mogą nawet wywołać samobójstwo.
Oni raczej wolą umrzeć – niż poznać się, twarzą w twarz – ze swoją własną stłumioną połówką. Za dużo zainwestowali w tworzenie idealnego obrazu.
Są wydelikaceni.
Zbyt wielu rzeczy domagają się od otaczającej ich rzeczywistości. Nad zbyt wieloma rzeczami chcą mieć kontrolę, wpływ!
Nad tym co stłumione, co „złe” w nich nie mają kontroli.
Boją się, że jak wydobędą to na powierzchnię, to wszystko wybuchnie.
Ja odkąd przyznałem sam przed sobą, że jestem szowinistycznym sukin*****, nie przeżywam już takich udręk moralnych. 🙂 Ale przy okazji, rzadziej też nim bywam. Mając świadomość, mogę wybrać inne zachowanie.
No i wyszło w finale, że terapie mogą być szkodliwe. Sorry, Zenforest 🙂
Tyle, że powód dla którego są szkodliwe, zlokalizowany jest w centrum tego, komu szkodzą, a nie w samej terapii.
I to już nie jest mój problem.
Pozdrowionka dla wszystkich :>
co do rzetelności artykułu – nie chodziło mi o CAŁY artykuł (nie mnie to oceniać), ale konkretnie o fragment:
Niemcy nie owijają w bawełnę. Dla nich Hellinger i jego ustawienia to terapia niebezpieczna. Sami przekonali się o tym kilka lat temu, gdy po wielkim hellingerowskim spektaklu w Lipsku jedna z osób „ustawianych” przez samego mistrza popełniła spektakularne samobójstwo. Wielkie show Hellingera zostały wówczas u naszych zachodnich sąsiadów zakazane.
Choć przyznaję, fakty zostały przedstawione dość … emocjonalnie.
„Mianowicie – niektórzy ludzie widzą je jako niebezpieczne pole minowe! Wolą “nie grzebać” w psychice, bo “nie wiadomo co znajdą”! Czują się zażenowani lub zaszokowani gdy coś o sobie odkryją.
KOMPLETNIE TEGO NIE ROZUMIEM”
To fragment jednego z artykułów na tym blogu:
„Wyobraźmy sobie, że dwie osoby mają się ścigać boso na parkingu wysypanym żwirem.
Jeden z zawodników od początku ma stopy pokryte pęcherzami. Dla obu biegaczy wyścig będzie się wiązał z dużym bólem, ale ten, który już na starcie miał obolałe stopy, ucierpi bardziej. Udowodniono, że podobnie jest w życiu emocjonalnym: ktoś, kto w dzieciństwie wiele wycierpiał, po osiągnięciu dojrzałości jest bardziej narażony na depresję.
To nie znaczy, że bolesne przeżycia w pierwszych latach życia zawsze kończą się depresją w wieku dorosłym, jednak na pewno zwiększają podatność na tę chorobę.”
No ok – pracujesz nad sobą od wielu lat – podejrzewam, że niewiele informacji jest Cię w stanie zranić. Ja pracuję nad swoją psychiką od ponad 2 lat i nie czuję się jeszcze gotowa na kontrowersyjne formy terapii. Te niekontrowersyjne są i tak już dla mnie dość trudne.
Swoją drogą o Hellingerze sporo się mówi – większość osób jest zachwycona, ale jak się trochę poszuka to można znaleźć drugą stronę medalu. Jedna z entuzjastek takich warsztatów na moje pytanie czy trzeba uczestniczyć w takich warsztatach przez całe 2 dni odpowiedziała, że tak, i że tylko jedna osoba z jej grupy nie pojawiła się drugiego dnia, „ale ona miała taką masakrę, że wcale się nie dziwię, że nie przyjechała”. Mnie to dało do myślenia
Mam też przyjaciółkę – psycholog z wykształcenia – o metodzie Hellingera napisała mi tak:
„Pracuje się w płytkiej hipnozie, o czym uczestnicy nie są informowani. Jesteś na haju emocjonalnym, jest Ci super, a potem jest zjazd. Tyle że to już Twój problem”
Jeszcze raz podkreślam – nie jestem przeciwnikiem tej metody. Po prostu uważam, że warto też spojrzeć na tą metodę z innej strony.
Kolego Zind 🙂
pamiętam, kiedy usłyszałam od terapeutki zdanie „bierze Pani odpowiedzialność za osoby wokół siebie” – spojrzałam na kobietę z takim zdziwieniem, jakby powiedziała „byłam wczoraj na obiedzie u królewny Śnieżki. Te krasnale świetnie gotują”.
Dopiero, kiedy zostałam sama, z własnymi myślami dotarło do mnie, że to prawda 🙂
Przyznam, że tego rodzaju „odkrycia” są niesamowite. 🙂
Nigdy nie usłyszałam od żadnego terapeuty, że jestem „sukinsynem” (ani „sukincórką”). I całe szczęście, bo pewnie nigdy więcej bym się z taką osobą nie spotkała – to podpada pod terapię prowokatywną 😀 (bardzo kontrowersyjną 😀 choć jak widać na Twoim przykładzie – czasem skuteczną :D)
pozdrawiam 😉
Flądra
Trudno mi uznać to co zacytowałaś z Przekroju (nawet jeśli to jest potwierdzona, nietendencjna informacja) – jako argument przeciwko terapii.
Musiałabym wtedy uznać wiele religii za szkodliwe, dlatego że ich zagorzali zwolennicy np. zabiczowali się na śmierć. Albo popełnili ataki samobójcze w imię tego w co wierzyli.
Takie rzeczy istnieją – po prostu w całej rzeczywistości.
W zakonach, w zwykłych domach, w przypadku konwencjonalnej terapii.
Ile tego „szaleństwa” było już wcześniej w danym człowieku, że znalazło potem ujście w formie uznanej za fanatyczną? A ilu ludzi nie miało tego w sobie i nigdy nie znalazło to ujścia, bez względu na to – na co zostali wystawieni?
W budynku w którym się wychowałam, 21 letnia dziewczyna, matka 9-miesięcznego chłopca popełniła samobójstwo, mimo że była na intensywnej terapii u psychologa.
Czy jesteś w stanie – usuwając z obrazka niekonwencjonalne terapie, usunąć też samobójstwa? Zaryzykowałabym twierdzenie, że one uratowały przez ten wiek – znacznie więcej ludzi niż doprowadziły do ich śmierci.
Równie dobrze można zatem „tylko ostrzegać” lub „tylko zalecać ostrożność” w przypadku zwykłej wizyty u psychologa. To też może skończyć się samobójstwem. Takie są fakty
Sama widzisz do czego może prowadzić takie rozumowanie, gdy szukamy przyczyn ludzkich decyzji tylko w okolicznościach zewnętrznych, a samych ludzi traktujemy jak bezwolne dzieci, które są zdane na łaskę wszechmocnej terapii, psychologów, kapłanów, itp 😦
Jestem za ponoszeniem odpowiedzialności za swoje czyny raczej niż obwinianiem systemu.
Nic – nie jest w stanie cię zranić. Jeśli do tego nie dopuścisz.
Jeśli nie weźmiesz sobie do serca czyichś słów.Uwierz, wielu ludzi mówi rzeczy, które mogłabyś uznać za raniące czy obraźliwe, ale…po prostu patrzysz na nich wtedy i widzisz ich własny lęk w tym wszystkim, ich własne zranienia i zaczynasz dostrzegać powód dla którego to robią. Nie tylko nie musisz im nawet wybaczać, nie tylko nie musisz się gniewać, ale i – rozumiesz ich. A zrozumienie przynosi wolność.
*
Powiem ci, że ryzykownie z twej strony zakładać iż moje dzieciństwo było łatwe, że moje życie było usłane różami 😉 Zakładać, że nie byłam w depresji…Masz prawo do takiego założenia, ale zważ, że jeśli jest mylne, ten argument traci swoją moc.
Powiem ci co mnie pomogło wydobyć się z życia w mentalności ofiary, od życia w strachu i przygnębieniu. Od życia, które wypełnione było poczuciem krzywdy wobec innych ludzi – poczuciem że świat jest wobec mnie okrutny (pisałam o tym naprawdę wiele razy na tym blogu, i w komentarzach).
– zabrzmi banalnie 🙂
Ale było to świadome, refleksyjne czytanie takich lektur jak np de Mello „Przebudzenie”.
Choćby taki przykładowy tekst:
Na mnie zadziałało to trzeźwiąco. Wyrwałam się wtedy z iluzji krzywdy. Krzywda istnieje tylko w odniesieniu do ego. Świadomość nie może być skrzywdzona.
Pierwsze o tym słyszę(tzn czytałam kiedyś coś podobnego w jakiejś propagandowej ulotce dominikanów) , ale zadzwonię dziś do mojej koleżanki która uczy się by zostać licencjonowanym terapeutą ustawień i potwierdzę to jeszcze z pierwszej ręki.
Przyznam, że byłoby to dziwne. Na mnie hipnoza nigdy nie wywierała pożądanego skutku, wprost przeciwnie, im bardziej świadomy, 100% trzeźwy stan w którym pracuję – tym lepsze mam rezultaty.
No cóż, moim zadaniem nie jest z pewnością „bronienie” metody.
Powinni się tym zająć(jeśli już) terapeuci ustawień. Dlatego poza zdobyciem jeszcze tej informacji od koleżanki, nie widzę sensu wdawać się w dalszą polemikę 🙂
Każdy musi, w miarę bezstronnie – ocenić wszystko sam 🙂
Sądzę, że ci którzy mają skorzystać z ustawień, nie uprzedzając się do nich – tak czy owak na nie trafią. Ci co nie mają – nigdy tam nie pójdą, choćbym napisała tutaj istny pean 🙂
Wszechświat już zadba o to by nikomu nie stała się większa krzywda, niż ta która jest mu przeznaczona jako ważna lekcja.
Wszystko po prostu ułoży się tak jak powinno 🙂
Zen, dziękuję.
Przyznaję, iż pisząc o tej terapii wywołanej tematem pola morfogenetycznego przewidywałam, że wywoła to kontrowersje.
Z lekkim zdumieniem czytałam o 2-dniowych ‚spektaklach, zanurzenie się przez tak długi czas w tych energiach wydaje mi się przegięciem ponad siły nawet dla silnego człowieka.
Z tego, co ja czytałam na ten temat wystarczy ruszyć energię problemu, te węzły które tamują kreowanie naszego życia autonomicznie.
To nie jest tak, że uczestnicy są wprowadzani w jakiś haj emocjonalny i jest im tylko super. Odczuwa się również niewypowiedziane cierpienie,wściekłość, żal, ból/ fizyczny/, zazdrość, chłód, obojętność, ale w zależności od ustawienia i związku również błogość, miłość, spokój, ciepło,bezpieczeństwo.
Wśród uczestników ustawienia wybiera się ‚ osoby wokół siebie’ .
Prawda … jesteśmy odpowiedzialni za wzajemne relacje. Zgoda, że często z dużym opóźnieniem uświadamiamy sobie tę prawdę.
Dla mnie przyznanie się Zinda, samemu przed sobą, do pewnych cech, jest miarą jego odwagi. Przywiązywałabym mniejszą wagę do słów terapeuty, mieć odwagę być szczerym terapeutą dla samego siebie jest postępem i dopiero dobrze rokuje. Nasze ego pulsuje w nas nieustannie i daje znać o sobie.
Po każdej terapii, również po ustawieniach zostajemy sami ze sobą i co z tego wynosimy zależy wyłącznie od nas.
Eliszka: {Przywiązywałabym mniejszą wagę do słów terapeuty, mieć odwagę być szczerym terapeutą dla samego siebie jest postępem i dopiero dobrze rokuje. Nasze ego pulsuje w nas nieustannie i daje znać o sobie.
Po każdej terapii, również po ustawieniach zostajemy sami ze sobą i co z tego wynosimy zależy wyłącznie od nas.}
Bardzo podoba mi się to co napisałaś, odczuwam to dokładnie tak samo jak ty.
Flądra
“bierze Pani odpowiedzialność za osoby wokół siebie”
To naprawdę mocne stwierdzenie, ale wg mnie stoi ono na granicy pychy lub zuchwalstwa. Kim jesteśmy by brać odpowiedzialnosć za innych?
W czym jesteśmy mądrzejsi, w czym lepsi, by rościć sobie prawo do wybierania dla innych tego, co dla nich właściwe a co nie?
Nie można ludzi wyręczyć z pewnych rzeczy, bo można ich w ten sposób skrzywdzić, upośledzić. Matka mojego znajomego całe życie wyręczała go z prania, gotowania i sprzątania. Po jej śmierci, nie dało się wytrzymać w jego mieszkaniu. Bród i bajzel.
Nie da się ludzi zabawić przed samym sobą, uratować.
Branie odpowiedzialności za innych jest w pewnych okolicznościach bardzo okrutne i krótkowzroczne!
Zawarta jest w nim informacja, że nie ufamy drugiemu człowiekowi, nie wierzymy w jego siły do samostanowienia o sobie, do mądrych decyzji.
Wiadomo że są etapy, jak dzieciństwo, czy trudne momenty życiowe gdy wsparcie jest potrzebne. Tylko ten kto udziela pomocy, musi wiedzieć gdy przestać to robić, dla dobra tego, komu pomaga.
Każdy człowiek jest chodzącą bombą, ale ostatecznie – zawleczkę w ręku – trzyma tylko on sam.
Nigdy nie usłyszałam od żadnego terapeuty, że jestem “sukinsynem” (ani “sukincórką”). I całe szczęście, bo pewnie nigdy więcej bym się z taką osobą nie spotkała
No wiesz, w moim przypadku, mówiłby prawdę.
Czy można się unosić na kogoś za to, że mówi nam (nawet brutalną) prawdę? Dojrzałość sprawia, że nikt nie może nas zranić w ten sposób, mówiąc prawdę. O kłamstwie nawet nie wspomnę.
Problem dzisiejszego świata – rzekł Mistrz – polega na tym, że ludzie nie chcą dojrzeć.
Jeden z uczniów zapytał:- Kiedy można powiedzieć, że ktoś jest już dojrzały?
– W dniu, w którym nie trzeba go w niczym okłamywać.
Ja tę odpowiedzialność za osoby wokół siebie rozumiem w ten sposób, że to w jakich relacjach pozostajemy z bliskimi nam ludźmi zależy w bardzo dużej mierze od nas.
Absolutnie nie oznacza to ingerencji w ich wybory, a nawet konieczność uznania wolności o samostanowieniu jest paradoksalnie wyrazem odpowiedzialności, jaką mam na myśli.
Eliszka, celne uzupełnienie.
Odpowiedzialnością jest czasem właśnie nie ingerowanie w ludzkie wybory, większą nawet niż branie odpowiedzialności za ich wybory.
1. Absolutnie nie zakładałam, że Twoje dzieciństwo było łatwe itd. Założyłam po prostu, że w dużym stopniu się uporałaś ze swoimi zranieniami. Pęcherze na stopach można przecież wyleczyć.
2. Zdaje się, że „u Helligera” intensywność jest o wiele większa niż „u psychologa”, a co za tym idzie – łatwiej stracić kontrolę nad własnym życiem i targnąć się na nie.
Nie wiem jaka dokładnie była geneza tego zakazu w Niemczech – czy chodziło tylko o to jedno samobójstwo, czy może argumentów było więcej. Dlatego sam zakaz daje mi do myślenia.
3. „Nic – nie jest w stanie cię zranić. Jeśli do tego nie dopuścisz.
Jeśli nie weźmiesz sobie do serca czyichś słów.Uwierz, wielu ludzi mówi rzeczy, które mogłabyś uznać za raniące czy obraźliwe, ale…po prostu patrzysz na nich wtedy i widzisz ich własny lęk w tym wszystkim, ich własne zranienia i zaczynasz dostrzegać powód dla którego to robią. Nie tylko nie musisz im nawet wybaczać, nie tylko nie musisz się gniewać, ale i – rozumiesz ich. A zrozumienie przynosi wolność.”
Generalnie wychodzę z założenia, że jeśli coś mnie rani, to wskazuje to na jakiś MÓJ (i tylko mój) problem. (Problem w znaczeniu trudności zaakceptowania jakiejś swojej cechy, wady, postępowania itd itd). Jeśli ktoś mnie krytykuje i trafia w „czuły punkt” to jestem wręcz gotowa mu za to podziękować, bo dzięki temu zwiększa się moja samoświadomość, a co za tym idzie – odporność na tego rodzaju „ataki”. Tyle, że to tak jak ze szczepionką – odrobina zarazków mnie wzmocni, spora ilość sprawi, że jednak zachoruję. W obu przypadkach zyskuję odporność, pod warunkiem oczywiście, że przeżyję tę chorobę.
Poza tym, w przypadku ustawień Hellingera chyba trudno mówić o byciu zranionym z powodu zranienia terapeuty itd. Załóżmy, że na takim ustawieniu dowiaduję się czegoś szokującego o swojej rodzinie, czegoś co jest dla mnie zbyt trudne do zaakceptowania. Warsztaty trwają 2 dni, a później zostaję z tym swoim problemem zupełnie sama. Być może, żeby poradzić sobie z taką sytuacją będę potrzebowała pomocy z zewnątrz. Gdyby terapeuci „hellingerowscy” byli w pełni odpowiedzialni za swoje czyny wzięliby pod uwagę taką ewentualność. Z tego co wiem, tego rodzaju zabezpieczenie trzeba sobie jednak samemu zorganizować. A szkoda, tym bardziej, że pacjenci nie są informowani o ewentualnym zagrożeniu.
A co do „Przebudzenia” de Mello – to dla mnie też ta książka była kolosalnym odkryciem 🙂
Dodam, że rozmawiałam właśnie tel. z koleżanką, która jest w trakcie nauki na licencjonowanego terapeutę ustawień – potwierdziła mi z całą mocą, że nie ma mowy o jakimś hipnotyzowaniu uczestników 🙂
Praca jest właśnie w polu morfogenetycznym otaczającą daną osobę.
Oczywiście, jeśli zgłosiłeś się na to by być reprezentantem jakiegoś członka rodziny, wówczas możesz odczuć emocje, wejść w emocje, która ta osoba doznawała/doznaje, ale przychodzisz na takie zajęcia z pełną świadomością tego co się dzieje, to jest zaaranżowana sytuacja ustawienia terapeutycznego.
Np. Osoba ustawiana: X, ma brata, matkę, ojca i partnera, którzy są z nią w jakiejś relacji -układzie-konflikcie. Ustawienie polega na tym, że osoby z widowni, podchodzą by zostać reprezentantami rodziny osoby X.
Zdarza się wówczas, że poddają się fali emocji, np którą partner czuł wobec X, lub brat lub matka. Czy jednak nazwać to można hipnozą?
Tak działa pole, które otacza daną osobę, jeśli pozwolimy mu się przejawić przez nas, otworzymy się na emocje, wówczas tak się stanie.
Prawda – dla obserwatora to może wydawać się wręcz magiczne, niemożliwe, że to w ogóle DZIAŁA! A jednak, działa 🙂 Ludzie potrafią się podpiąć pod emocje które dana osoba przenosi/przechowuje w swoim polu. Potrafią je wyczuć.
Instynktownie przyjmują role zgodne z tym jaką faktyczną rolę wobec osoby X ma np jej ojciec. Ustawiają się w przestrzeni, np z tył, albo frontem, zależnie od stosunku ojca X, itp. To jest dość niezwykły przykład działania pola, a jednak…! Dlatego ma to taki power.
Oczywiście – jeśli nie chcemy, to nie musimy być reprezentantem. Można siedzieć jako widz. (choć wg mnie to jest zaje-fajne 🙂
Co do samych terapeutów, to w każdej metodzie znajdzie się taki, który będzie mówił autorytatywnie i narzucał swoje zdanie, ale to jest też powszechna bolączka wielu konwencjonalnych psychologów 😉
To trochę zaskakujące, że ci psychologowie mają tak nikłą i nieprawdziwą wiedzę na temat ustawień Hellingera. Jest ona potem rozprowadzana w internecie i straszy jak taki fantasmagoryczny strach na wróble 🙂
Może to wskazywać na to,(jeśli posługują się niesprawdzonymi informacjami) że np mają jakieś osobiste zastrzeżenie do samej terapii i chwytają się strzępów informacji(„gdzieś tam zasłyszanej”), tworząc z nich negatywny obraz metody, zgodny ze swoim do niej nastawieniem.
Wyciąganie odosobnionych, drastycznych przypadków jest swego rodzaju manipulowaniem faktami, tymczasem z pewnością na własnym podwórku, wielu psychologów. np taki Andrzej S. ma wiele za uszami. Dlatego jak już mówiłam, przydałoby się by psychologowie baczyli na belkę w swoim oku tak samo jak na tę w cudzym 😉
No trudno, bywa. To problem, z którym zapewne powinni się sami uporać 🙂
Jak najbardziej są informowani o tym jak przebiega sesja i czym ona jest, nie wiem skąd takie przypuszczenie 🙂
(Co nie znaczy że czasem nie powinni, tym niemniej, jeśli tego nie zrobią, nie ma powodu do frustracji, tak już jest że… bywamy niedoskonali 🙂 Prosta akceptacja tego faktu przynosi więcej dobrego niż wzmacnianie postaw roszczeniowych )
To samo można powiedzieć o każdym innym terapeucie, czy nawet o lekarzu, który zaleca lek, a pacjent idzie do domu i czeka na efekt. Czy bierze odpowiedzialność za to gdy pacjent dostanie reakcji alergicznej? Tego przewidzieć się nie da, prawda?
Jeden dostanie, drugi nie. Wina lekarza? Leku? Czy może organizmu pacjenta?
Jeśli poszlibyśmy w tą stronę, to możemy skończyć szukając winnych tylko w ludziach dokoła, zapominając o własnym udziale – co już nie jest zdrową postawą. Poza tym oczekiwanie że ludzie „coś za nas zrobią”, dopieszczą nas, zadbają o nas, wyręczą, że mają obowiązki z których muszą się wywiązać, a my – nie musimy – też może prowadzić – niestety – do rozczarowań
To tyle ode mnie w temacie ustawień 🙂 Dziękuję za ciekawą polemikę!
*
Zind…skąd no ja znam tę przypowiastkę! 🙂 ?
Zind, teraz już to wiem 🙂
zresztą, cały problem polegał na tym, że w moim odczuciu wtedy, to co robiłam nie było braniem odpowiedzialności za innych, ja nazywałam to czerpaniem korzyści z pomagania innym ludziom. Nie oczekiwałam niczego w zamian, cieszyłam się, że mogę komuś pomóc. Fajnie być „niosącym pomoc aniołem” 😉 Tyle, że bardzo często robiłam to kosztem samej siebie. Sama satysfakcja z pomagania innym to trochę mało, moje własne problemy rosły sobie czekając na rozwiązanie, a ja zamiast je rozwiązywać – szukałam satysfakcji. Choć nie tylko samej satysfakcji – kiedy pojawiała się obok mnie osoba z jakimś problemem, nie potrafiłam przejść wobec tego faktu bez ogromnego lęku o los tej osoby. To był mój „dodatkowy problem”, który koniecznie chciałam rozwiązać, żeby mieć to „z głowy” 😐
Druga strona medalu była taka, że moje własne problemy wydawały mi się zbyt przerażające, żeby je rozwiązać. Tak naprawde to ja potrzebowałam pomocy.
W psychologii takie zachowanie jest nazywane zjawiskiem projekcji – widzimy w innych to, czego nie chcemy zobaczyć w sobie.
Czasem w nadmiernej potrzebie niesienia pomocy innym – leży ukryta potrzeba niesienia pomocy siebie. To wołanie o pomoc.
Nabrzmiały problem, dający o sobie znać 😉
Podświadomość wie, że potrzebujemy pomocy, natomiast świadomość nie ma ochoty skierować uwagi na samą siebie, dlatego tylko trenuje się w jej niesieniu – na innych 🙂 Stąd powiedzenie: lekarzu, lecz się sam.
Założyłam po prostu, że w dużym stopniu się uporałaś ze swoimi zranieniami. Pęcherze na stopach można przecież wyleczyć.
Ciekawe, z tego co piszesz wynika, że można biec z pęcherzami, a one leczą się po drodze 😉 Czyli nie trzeba się aż tak znowu oszczędzać? Kto wie, może nawet to jedyny sposób by je naprawdę wyleczyć? Może gdy się oszczędzamy, one zaczynają gnić?
Załóżmy, że na takim ustawieniu dowiaduję się czegoś szokującego o swojej rodzinie, czegoś co jest dla mnie zbyt trudne do zaakceptowania. Warsztaty trwają 2 dni, a później zostaję z tym swoim problemem zupełnie sama. Być może, żeby poradzić sobie z taką sytuacją będę potrzebowała pomocy z zewnątrz.
Myślę, że nic co zostało ci dane jako część twego życia i doświadczenia, nie jest ponad twoje siły. Tak tylko zwykle sądzimy, ale to wymówka, mówię z autopsji 🙂
„To samo można powiedzieć o każdym innym terapeucie, czy nawet o lekarzu, który zaleca lek, a pacjent idzie do domu i czeka na efekt. Czy bierze odpowiedzialność za to gdy pacjent dostanie reakcji alergicznej? Tego przewidzieć się nie da, prawda?
Jeden dostanie, drugi nie. Wina lekarza? Leku? Czy może organizmu pacjenta?”
różnica jednak jest i to diametralna!
polega ona na tym, że jeśli np. dostanę lek od lekarza to jestem informowana o możliwych zagrożeniach i skutkach ubocznych (np. na ulotce) a poza tym, mogę umówić się na kolejną wizytę, zgłosić na pogotowie itp
tak samo u terapeuty – coś się dzieje, coś jest nie tak – dzwonię i proszę o spotkanie, konwencjonalna terapia ma zazwyczaj charakter trwały, wsparcie może trwać nawet wiele lat
w przypadku ustawień Hellingera tego rodzaju wsparcia po prostu nie ma. 2-dniowe warsztaty, a później „radź sobie sam”
co do tej hipnozy, to przyznam, że trochę mnie to intryguje
poszperałam trochę i znalazłam np. coś takiego: „Dla osoby pracującej z hipnozą język jest podstawowym narzędziem pozwalającym wywierać wpływ na odbiorcę, nawet bez stosowania formalnej hipnozy, bo komunikacja międzyludzka przebiega jednocześnie i równolegle zarówno na poziomie świadomym jak i nieświadomym” (http://www.psychologia.aplus.pl/html/hipnoza.html)
Opis Hellingerowskich warsztatów trochę mi się kojarzy ze Śpiącym Prorokiem, który podczas hipnozy tylko na podstawie imienia pacjenta, był w stanie go zdiagnozować i w jakiś tam sposób leczyć (http://pl.wikipedia.org/wiki/Edgar_Evans_Cayce)
Może jednak to jest jakaś forma hipnozy + coś jeszcze ??
Przyznam, że po tej polemice, jestem bardziej sceptyczna w stosunku do warsztatów Hellingera niż byłam wczoraj
w przypadku ustawień Hellingera tego rodzaju wsparcia po prostu nie ma. 2-dniowe warsztaty, a później “radź sobie sam”
Tak, ale to wiesz jeszcze zanim idziesz na terapię, prawda?
Zatem skoro ci się taki koncept, nie podoba, to nie idź. Problem?
Idąc, ludzie wiedzą że nie będą mieć terapeuty pod telefonem.
Opis Hellingerowskich warsztatów trochę mi się kojarzy ze Śpiącym Prorokiem, który podczas hipnozy tylko na podstawie imienia pacjenta, był w stanie go zdiagnozować i w jakiś tam sposób leczyć (http://pl.wikipedia.org/wiki/Edgar_Evans_Cayce)
Może jednak to jest jakaś forma hipnozy + coś jeszcze ??
Oj, dywagujesz za dużo Flądra.
*wydaje ci się?*
*może jest coś z hipnozy?*
Wybierz się i wtedy formułuj wnioski. Nie bierz ich z kosmosu.
Ja nigdy nie byłem na ustawieniach, tylko o nich słyszałem, dlatego nie fantazjuję, bo mógłbym się zapędzić 🙂
Przyznam, że po tej polemice, jestem bardziej sceptyczna w stosunku do warsztatów Hellingera niż byłam wczoraj
HaHa! Ciekawostka! Poważnie? A mnie zachęciło! 🙂
Cała ta dyskusja i opisy mnie wręcz zelektryzowały 🙂
Brzmi ciekawie, chciałbym zobaczyć kto wcieli się w mojego tatuśka :)!
Sprawdziłem już nawet jednego Niemca, który niedaleko mnie prowadzi, niestety na styczeń ma już wszystkie miejsca wykupione 🙂 Koszt okazuje się prawie 200 zł za dwa dni.
ja się zwrócę do obydwu stron
rzeczywiście snucie ^a może^ jest bez sensu, bo w necie niestety słowa mają dużą moc oddziaływania, opiniotwórczą
niechcąco może się okazać, że albo przeceniamy, albo deprecjonujemy coś, czego nie znamy. Wybierzcie się na ustawienia, i opowiedzcie o nich naprawdę, zamiast tylko krytykować albo zachwalać !
Z przyjemnością czytałam wypowiedzi Eliszki i Yoti, bo odnosiły się do ich personalnych doświadczeń i coś ciekawego wnosiły, pozostali tylko sobie niekonstruktywnie bujają
reszta jak nie widziała na oczy, nie złapała za rękę, to wasza relacja niewiele wnosi
Co KOŚCIÓŁ KATOLICKI mówi o POLU MORFOGENETYCZNYM?
w necie można pisać co się chce 🙂 (no może za wyjątkiem obrażania głowy państwa 😉 )
mam chyba prawo się zastanawiać, zadawać pytania, „głośno myśleć” ? nikt nie urodził się „wszystkowiedzący”
słowa w ogóle niosą dużą moc oddziaływania, opiniotwórczą – wydaje mi się, że naszym zadaniem jest się na to uodpornić zamiast naiwnie wierzyć we wszystko co jest napisane albo we wszystko co ktoś (nawet jakiś autorytet) powie
też bardzo chętnie przeczytam o wrażeniach osób, które były na tego rodzaju warsztatach