Tagi
integracja, jeden smak, niepodzielone, obserwacja, obserwator, smak, teraz, wilber, Świadomość, świadek
W tym stanie czas nie istnieje, chociaż czas przez niego płynie. Obłoki płyną po niebie, myśli płyną przez umysł, fale płyną po oceanie, a ja jestem tym wszystkim. Nie patrzę na to, gdyż nie ma żadnego centrum, wokół którego organizowana jest percepcja. Wszystko zwyczajnie powstaje z chwili na chwilę, a ja jestem tym wszystkim. Nie widzę nieba, jestem niebem, które widzi siebie. Nie czuję oceanu, jestem oceanem, który czuje siebie. Nie słyszę ptaków, jestem ptakami, które słyszą siebie. Nie ma niczego na zewnątrz mnie, nie ma niczego wewnątrz mnie, bo nie ma mnie – jest po prostu to wszystko i zawsze tak było. Nic mnie nie popycha, nic mnie nie ciągnie, bo nie ma mnie -jest po prostu to wszystko i zawsze tak było.
Wczoraj wieczorem tańczyłem i teraz boli mnie kostka, jest więc ból, ale ten ból mnie nie dotyka, bo nie ma mnie. Po prostu jest ból, który pojawia się tak jak wszystko inne – ptaki, fale, obłoki, myśli. Nie jestem żadnym z nich, jestem nimi wszystkimi, to wszystko jest tym samym Jednym Smakiem. Nie jest to trans ani osłabienie świadomości, lecz raczej jej intensyfikacja – nie podświadomość, lecz nadświadomość, nie podracjonalne, lecz nadracjonalne.
Jest krystalicznie czysta świadomość wszystkiego, co się pojawia chwila za chwilą, ale nie ma nikogo, komu by się to zdarzało. Nie jest to doświadczenie wyjścia z ciała, patrzę w dół z jakiegoś miejsca w górze; w ogóle nie patrzę; nie jestem ponad ani poniżej czegokolwiek – jestem wszystkim. Po prostu jest to wszystko, a ja jestem tym. Jeden Smak jest przede wszystkim całkowitą prostotą.
Mistycznym doświadczeniom z poziomu subtelnego i przyczynowego często towarzyszy poczucie majestatyczności, złowieszczej grozy, owładnięcia przez nadprzyrodzoną siłę, światła, błogości i błogosławieństwa, wdzięczności, szczęścia wyciskającego łzy. Nie jest tak w przypadku Jednego Smaku, który jest nadzwyczajnie zwyczajny i całkowicie prosty: właśnie to.
Przez trzy godziny stoję zanurzony po szyję w wodzie. Jak wiele z tego spędzam jako ego, jako Świadek lub jako Jeden Smak – tego nie wiem.
Jednemu Smakowi zawsze towarzyszy poczucie, że nigdy go nie opuściłeś, niezależnie od tego, w jakie wpadasz pomieszanie, i dlatego nigdy naprawdę nie masz poczucia, że w niego wchodzisz lub go opuszczasz. Po prostu tak jest, zawsze i wiecznie, nawet teraz i aż do końca świata.
Ale w tym konkretnym Teraz jest czas na wczesny obiad i na nieprzyjemną konieczność ruszenia tego konkretnego ciała-umysłu z jednego miejsca w inne. Poza tym, jestem pewien, że Marci da sobie przekłuć coś innego i nikt – ego, dusza ani Bóg – nie chce tego przegapić…:)
Fragment z pamiętnika: Ken Wilber – Jeden Smak
Zobacz też:
• 48 minut absolutnej świadomości
niesamowity opis…brak mi słów
Lubię jak jest krótko a treściwie. Wilber ma wyjątkowy dar opisywania stanów nieopisywalnych. Daje nam ich smak. Jeden smak.
Fajne i upojne są takie opisy. Jakże chciałoby się być w takim stanie jak to Wilber opisuje. Mój umysł już wie – już jego wyobraźnia podsuwa mi uczucia jak to jest , jak to być jednym smakiem. Jeżeli zachwyt mój będzie jeszcze większy, postanowię intensywniej praktykować medytację, bo przecież tyle już lat siedzę a właściwie wysiaduję i …nic – żadnego jednego smaku tylko ciągle ten sam natłok myśli. Więc siedzę intensywniej – wchodzę w stany wytworzone umysłem i już , już prawie doświadczam jednego smaku, gdy cholerna mucha siada mi na czole i pojawia się w moim umyśle tylko jedna myśl : …. „Zabić muchę!!”
– zaraz, zaraz, – pojawia się jedna myśl! – pojawia się jeden smak?
Myślę że przy tej książce Wilber mógł sobie wypocząć. Pisał pamiętnik – a więc nie musiał się martwić o to, co się mu często zarzuca – że źle cytuje, albo że cytuje samego siebie, albo że napastliwy, itd. W sumie opisuje całkiem przyjemne życie mistyka, pisarza, filozofa a także mężczyzny. Wspomniana Marci co do której Ken jest pewny, że da sobie przekuć jeszcze coś innego, to jego o całe pokolenie młodsza dziewczyna (już nie pamiętam z której „generacji”) świeżo po przekłuciu sobie sutek („napierające wieszaki na ręczniki”). Tak więc oświeceni mistycy – filozofowie niekoniecznie muszą mieszkać w psiej budzie albo w jaskini i nawet piją alkohol od czasu do czasu (o ile dobrze pamiętam alkohol dodawał niekiedy trochę smaczku do „jednego smaku”).
tak pomyslalam po pierwszych zdaniach ze to wlasnie styl Wilbera i polecam rowniez opis pustki w „krotkiej historii wszystkiego” fantastyczny, nic dodac bo w pustce wszystko jest zbednym
pozdrowienia, sabina
Lubie Wilber za jego nowoczesnosc (tak wyglada tez jego website i on sam) – to mistyka i teraz w jednym. Stan swiadka jako jeden smak – tez bardzo trafne. Chyba sie jednak wciagne – tak jak planowalam.
INDRAM Myślę że przy tej książce Wilber mógł sobie wypocząć. Pisał pamiętnik
Wiesz, ze to byla tez moja pierwsza mysl…. 🙂
bardzo ładnie opisane 😉 tak jakby kompletnie poluzować smycz i dać się porwać z prądem 😉 Wilber to spoko koleś.
Jestem ktory jestem – JAŹŃ. To juz podobno dom.
Piekny opis dzialania mozgu. Wspaniale. Wlasnie tak mozna to opisac. Mozg jest sam w sobie tym czym nie jest. Powstal z wszystkiego i jest w zasadzie niczym. Tak naprawde nie istniejemy istniejac jednoczesnie. Dlatego nie mozna uwchywycic tego czego nie ma. Mozna jedynie interpretowac w nieskonczonosc, pozornie oczywiscie, do wyczerpania tego co nazywamy swiadomoscia, czyli wrazenia ze jestesmy namacalni. Jak bedziemy to nazywac i jak opisywac to nie ma zadnego znaczenia. Kompletnie. 🙂 Wszyscy jestesmy Szekspirami swojego zycia.
Dla tych co chca sie troche odprezyc. :)Znalazlem przypadkiem to:
http://conchapman.wordpress.com/2010/03/09/5-habits-of-highly-organized-people-and-how-to-avoid-them/
dosc dowcipnie napisane.
„Dlatego nie mozna uwchywycic tego czego nie ma”
Tylko cos co jest, moze uznac, ze czegos nie ma 😉
Stan świadka osiągam odcięciem się od wszelkich wpływów, napływających z rożnych gęstości świata. To odczucie się samej jaźni, na jałowym biegu, przed jego zmiana na wyższy .
To sonda, samoświadomość ,boża iskra, stanowiąca nasz podmiot, nas samych, nasz rdzeń mogący się połączyć ze swoim wyższym elementem. Łącząc się z nim współistnieje z nią , połączona wspólną wola i celem. Nawet jak się mozg purchli i jełczeje, ona jest zawsze , nawet gdy się zapieka i traci ciągłość siebie.
jeje
Jeden Smak przemawia do mnie – jest twórczy, ożywczy (oczywiście jako zlepek słów), a jeszcze bardziej kumulus (szkoda, że widać tylko fragment). Swoją drogą słyszę od kilku dni codziennie o wschodzie krzyk żurawi rozrywający ciszę poranka …. i już wiem, że jest tak jak powinno być 🙂
Bawia mnie komentarze moich notek, ktore w sumie sa bardzo mocno zaangazowane emocjonalnie, wbrew pozorom. Znane zjawisko jeszcze ze starozytnej psycholigii gestalt (tak chyba to sie pisze, jesli zle prosze mnie poprawic). Wolna wola.
Terra !!!!!!!!! Dzieki za tak wielki hymn pochwalny odnosnie tego naszego poprzedniego dialogu. Mysle, ze troche przesadziles z pochwalami amatora poszukiwan tego czego nie ma jakim ja jestem. Zdaje sobie sprawe w 100% procentach z tego kim jestem i kim nie bede. Wiek mi na to pozwala. To co juz wiem to niewielki ulamek tego co chcialbym wiedziec. Niemniej jednak staram sie to co juz osiagnalem wcielac niejako w zycie. Bawie sie w „zamrazanie” obrazu i szukam ciekawych ludzi. I co sie okazuje, ze kazdy czlowiek jest dla mnie ciekawa „ksiazka”, do ktorej mam ochote na chwile chociaz zajzec. Odkrywam caly czas cos nowego i oczarowuje mnie to bogactwo jakie mnie otacza. To piekno dla samego piekna i to inetrpretuje mnie jako szczesliwie interpretujacego.
Mysle, ze wielu ludzi nie rozumie tego o czym pisze i za bardzo chwyta za slowa a nie czyta miedzy wierszami. Posiadlem taki dar, ze w zasadzie to co pisze nie jest tym co napisalem w rzeczywistosci. To wylacznie trampolina dla wnikliwych z mozgiem, ktory jest im potrzebny nawet jak go sie pozbeda, w cudzyslowiu oczywiscie.Wnioskuje przeto iz, malo kto patrzy w swoje lustro duszy a ja ze swojej strony bardzo sedecznie w takie odwiedziny zapraszam. Jest tam naprawe bardzo cieplo i przyjemnie, i nawet, o zgrozo!!!, mozna poczuc dreszczyk emoji tzw szczescia. To taki pradzik na plecach. Bardzo go lubie, przypomina maly orgazm calego ciala. Naprawde warto odwiedzic swoj mozg bo przeciez to nasz najlepszy sasiad, bo jedyny jakiego mamy naprawde. Ale to wylacznie moja rough estimate.
Terra dzieki za pic comment i do uwidzenia na srebrnym ekranie TFT albo LCD . 🙂
Cos sie tak jakos przewietrzyl ten blog. 🙂
nie ma zwykłych chwil
Stylion, az w 100% zdajesz sobie sprawe z tego kim jestes i kim nie bedziesz?
Nigdy nic nie wiadomo. Sam napisales, ze caly czas odkrywasz cos nowego.
Świetny i ważny tekst. Przypomniał mi się po jego lekturze jeden z tekstów Allana Wattsa na temat działania umysłu z punktu widzenia cybernetyki oraz buddyzmu (niestety nie pamiętam dokładnie jego tytułu ale pisał też chyba o tym w „Drodze Zen”). Zasadniczo jednak pisze o podobnych kwestiach, które porusza Wilber w „Jednym Smaku”. Kwestią zasadniczą jest wg niego to, że aby wyzwolić się z pęt ego należy „puścić” swój umysł, to znaczy przestać się identyfikować z jakimś ustalonym i niezmiennym obrazem samego siebie, swojego ego. Na poziomie egzystencjalnym to właśnie ta uporczywa samoidentyfikacja jest przyczyną największej udręki i cierpienia. To co jest istotne w tym podejściu to właśnie zerwanie z owym schizofrenicznym i prowadzącym do konfliktu rozdwojeniem na wewnętrzne „ja” oraz świat wobec niego zewnętrzny, na rzecz bardziej całościowego spojrzenia na życie z perspektywy owego bezstronnego świadka. Oto co pisze Wilber w dalszej części Jednego Smaku:
„Ignorancja – przypomina nam Pantadżali, „jest utożsamianiem się Widza z instrumentami widzenia”. Zamiast więc widzieć swoje ciało, utożsamiamy się z nim. Zamiast widzieć swoje ego, utożsamiamy się z nim. Zamiast widzieć cierpienie, utożsamiamy się z nim. A jeśli z czymś się utożsamiamy jesteśmy nieuchronnie od tego zależni: jeśteśmy dręczeni przez wszystko czego nie przekroczyliśmy”.
Tak więc kiedy przestajesz się utożsamiać z jakimś ustalonym obrazem siebie, zaczynasz traktować wszystkie swoje doznania i tzw świat obiektywny „na zewnątrz” jako w istocie jeden film, jedno powiązane ze sobą kontinuum, będąc w pewien sposób w nim, ale zarazem- ponad nim. Wilber określa ten stan umysłu jako JA-ja, co w sumie dość trafnie oddaje całą ideę. Każdy z nas chyba intuicyjnie wyczuwa o co w tym chodzi, zwłaszcza gdy przywoła na myśl te zdarzające się czasem chwile samozapomnienia, kiedy pozwalamy sobie po prostu… być.
Tak więc osoba tzw „uduchowiona” niekoniecznie musi przypominać bezpłciowego jogina, który o nic nie dba ani nie odczuwa smutku, bólu czy złości. Chodzi tu bowiem o taki stan umysłu, w którym po prostu już nie identyfikujemy się z wytworami swojego umysłu, tymi pozytywnymi i negatywnymi – pozwalamy im być, ale nie jesteśmy już dłużej nimi związani.
Częstym nieporozumieniem w tematyce tzw rozwoju duchowego jest też takie jego postrzeganie, które w istocie można by przełożyć tak, że to ego ma stać się owym „świadkiem”, że to ego ma się „duchowo rozwijać” i zbliżać do Boga. Jest to w sumie tak oczywisty absurd, że aż dziw bierze że tak powszechny w literaturze religijnej czy duchowej. Kiedy sobie go po raz pierwszy naprawdę go sobie w pełni uświadomiłem nabrałem sporego dystansu do całej idei „duchowego rozwoju”, „oświecenia” itp – a historia religii tylko mnie w tym utwierdziła.
W kanonach chińskiego Zen jest taki jeden słynny dialog pomiędzy dwoma adeptami Zen – Hui Nengiem i Shen Xiu, który dotyka w pewien sposób tych kwestii. Oto zapis owej historii z wikipedii nieco przeze mnie sparafrazowany dla większej przejrzystości:
„gdy mistrz Hongren postanowił rozważyć sprawę przekazu Dharmy i tym samym patriarchatu, zaprosił 1000 swoich mnichów do napisania gāthy i ogłosił, że ten, którego wiersz zostanie przez niego wybrany jako najlepszy, tzn. świadczący o urzeczywistnieniu stanu Buddy, będzie mógł korzystać z misek i szaty Patriarchów, czyli otrzyma przekaz.
Mnisi nie czuli się na siłach do napisania takiego wiersza, więc napisał go tylko Yuquan Shenxiu, instruktor mnichów w klasztorze. Jednak był tak pełen obaw, że nie przedłożył wiersza Patriarsze, ale napisał go ukradkiem na ścianie korytarza.
Ciało jest drzewem Bodhi
Umysł – jasnym, błyszczącym lustrem.
Czyść go stale i gorliwie,
Nie pozwalając, aby przylgnął kurz.
Wiersz wzbudził zachwyt mnichów, ale sam mistrz orzekł, że nie jest on zbyt dobry, jednak należy go recytować, gdyż przyniesie wszystkim szczęście. Mnisi chodzili więc po klasztorze i recytowali gathę. Zdarzyło się, że chłopiec powtarzając ten wiersz wszedł do pomieszczenia, gdzie pracował Huineng, który od razu rozpoznał, że wiersz ten nie został napisany przez oświeconą osobę. Dowiedziawszy się o całej sprawie, poprosił tego chłopca i urzędnika Zhang Jiyonga (?) o napisanie na tej samej ścianie następujących wersów:
W rzeczy samej nie istnieje drzewo Bodhi,
Ani nic na czym mógłby się zbierać kurz.
Skoro wszystko jest tylko pustką,
Skąd miałby się brać kurz.
Kiedy ów wiersz zobaczył Patriarcha, natychmiast uznał oświecenie autora i, wiedząc, że to wiersz Huinenga, starł go mówiąc Ten również nie urzeczywistnił swojej własnej natury. W nocy obaj się spotkali w pokoju mistrza i Piąty Patriarcha nadał Huinengowi godność Szóstego Patriarchy wraz z szatą i miskami. Jednocześnie udzielił mu ostatnich nauk, nakazał nie przekazywać już dalej szat i misek Patriarchów, i kazał mu udać się na południe Chin, gdyż dalszy pobyt w klasztorze będzie dla niego niebezpieczny. Działo się to w 661 r.”
Można na te lustro spojrzeć jak na wilberowskiego Swiadka, Pierwotnego Ducha, który jest doskonały i jak lustro z wierszyka hui nenga samo w sobie nie wymaga „czyszczenia”. Wszelkie usilne próby jego poszukiwania lub czyszczenia to w rzeczywistości ukryte intencje lub gry ego, lub jak to ujął jeden z mistrzów zen „zmazywanie krwi krwią”. Krótko mówiąc to nie „ja” mam się stawać „uduchowiony”, to duch ma zaświecić nade mną. Wtedy uśmiech pojawi się sam.
Jak raz to już naprawdę poczujesz tak głeboko, do kości, staniesz się wolny, a wszystko po prostu zacznie dziać się samo, bez niepotrzebnej walki, bez zmagania się, bez napinania, bez całej te uporczywej idei czy potrzeby bycia KIMŚ lub STAWANIA SIĘ KIMŚ. Uduchowionym czy nie-uduchowionym.
Po prostu rozluźnij się i bądż…
Ps: ciepłych i spokojnych świąt wszystkim życzę. 🙂
Fajny tekst, mulli. Jednak w chwilach kryzysowych umysłowi czasami udaje się wziąć górę, i mimo iż człowiek widzi swoje reakcje i jest ich świadom (jedną nogą jako świadek, drugą nogą współodczuwając emocje), działa tak jak podszeptuje mu ego, często łapiąc się na tym i zatrzymując w połowie krzywdzącej drogi. Szkoda tylko że druga osoba nie potrafi się zatrzymać w tym samym czasie, i trzeba odkręcać sytuację. Jedyny plus w tym taki, że nie nastąpił rozwój niezdrowej sytuacji.
W dzisiejszych czasach trudno utrzymać ego z boku, gdy widać dokładnie że prawie wszystkich ego jest na wierzchu. Nasze ego chciałoby się wyrwać i wdać w gierki innych ego, „przecież jak mu nie powiem tego dosadnie, to nie będzie mnie traktować poważnie…” To brzmi tak przekonująco, ale jest nieprawdą i jednocześnie małą pułapką. Tylko umysł jest leniwy. Być może ego to jego lenistwo. Umysł nie lubi być zaprzęgany do pracy przez Ducha, który ma na uwadze dobro ogółu i chce mieć wgląd we wszystkie możliwe rezultaty naszych działań.