Tagi
choroba, ciało, cierpienie, Dethlefsen, samopoznanie, symptom, symptomy, transformacja, transmutacja, uzdrowienie, zdrowie, zrozumienie, Świadomość
Opuszczamy, jednoznacznie i rozmyślnie, obszar „medycyny naukowej”.
Nie rościmy sobie pretensji do „naukowości”, gdyż punkt, z którego wychodzimy, jest zupełnie inny. Z rozmysłem wychodzimy poza ramy nauki, gdyż ta ogranicza się przecież do szczebla funkcjonalnego, tym samym jednocześnie uniemożliwiając zamanifestowanie się znaczenia i sensu choroby.
Postępując w ten sposób, nie wychodzimy naprzeciw oczekiwaniom zagorzałych racjonalistów i materialistów; zwracamy się do ludzi gotowych podążać krętymi i bynajmniej nie zawsze logicznymi ścieżkami ludzkiej świadomości.
Dobrą pomocą w takiej podróży przez ludzką duszę są: obrazowe myślenie, fantazja, umiejętność kojarzenia, ironia i słyszenie podtekstów językowych. Nasza droga będzie wymagać – i to w znacznej mierze – umiejętności radzenia sobie z paradoksami i dwuznacznościami bez natychmiastowego wymuszania jednoznaczności poprzez niszczenie jej biegunów.
Ciało nigdy nie jest chore lub zdrowe, gdyż wyrażają się w nim jedynie informacje pochodzące ze świadomości.
Ciało samo z siebie niczego nie czyni, o czym każdy może się przekonać, obserwując zwłoki.
Ciało żywego człowieka zawdzięcza swe funkcje właśnie owym dwóm instancjom niematerialnym, które zazwyczaj nazywamy świadomością i życiem (duszą).
Świadomość przedstawia przy tym informację, która objawia się w ciele i podlega transpozycji do sfery widzialnej.
Świadomość ma się do ciała tak jak program radiowy do odbiornika.
To, co nieustannie dzieje się w ciele istoty żywej, jest wyrazem odpowiedniej informacji ewentualnie zagęszczenia odpowiedniego obrazu (obraz to po grecku eidolon, odpowiada mu zatem również pojęcie „idei”).
Gdy jakaś funkcja wymyka się spod kontroli, w mniejszym lub większym stopniu zaczyna zagrażać harmonii całości, wtedy mówimy o chorobie.
Choroba oznacza więc odejście od harmonii czy też zakwestionowanie zrównoważonego dotychczas porządku (później przekonamy się, że, widziana pod innym kątem, choroba jest właściwie ustanowieniem równowagi).
Zakłócenie harmonii dokonuje się jednak w świadomości na płaszczyźnie informacji i objawia się jedynie w ciele.
Ciało jest zatem sferą objawiania się i urzeczywistniania świadomości, a tym samym także wszystkich procesów i zmian, które dokonują się w świadomości.
Tak jak cały świat materialny jest jedynie sceną, na której przyjmuje kształt gra archetypów, stając się w ten sposób alegorią, tak i materialne ciało jest sceną, na której obrazy świadomości pragną uzyskać swój wyraz.
Dlatego gdy świadomość człowieka popada w stan nierównowagi, staje się to widoczne i odczuwalne w jego ciele jako symptom. Stąd wprowadzającym w błąd jest twierdzenie, że ciało jest chore – chory może być jedynie człowiek – natomiast owo bycie chorym objawia się w ciele jako symptom. (Gdy wystawia się tragedię, przecież nie scena jest tragiczna, lecz utwór!)
Symptomów jest wiele – ale wszystkie są wyrazem jednego i tego samego zdarzenia, które nazywamy chorobą, a które zawsze dokonuje się w świadomości człowieka.
Tak jak ciało nie może żyć bez świadomości, tak też bez świadomości nie może „chorować”.
W tym miejscu zapewne zrozumiałe stanie się zastrzeżenie, że nie akceptujemy przyjętego dziś powszechnie podziału na choroby somatyczne, psychosomatyczne, psychiczne i umysłowe. Tego rodzaju koncepcja raczej utrudnia niż ułatwia możliwość rozumienia istoty rzeczy.
Nasz sposób widzenia sprawy odpowiada do pewnego stopnia modelowi psychosomatycznemu, z tą wszakże różnicą, że odnosimy go do wszystkich symptomów, nie czyniąc żadnych wyjątków.
Rozróżnienie „somatyczny” /”psychiczny” można w najlepszym razie odnieść do płaszczyzny, na której symptom się manifestuje – ale jest ono bezużyteczne, gdy idzie o lokalizację choroby.
Starożytne pojęcie chorób ducha jest zupełnie mylące, gdyż duch nigdy nie może zachorować – w tym wypadku chodzi wyłącznie o symptomy, które manifestują się na płaszczyźnie psychicznej, a więc w świadomości człowieka.
Wraz z pojęciowym rozróżnieniem między chorobą (płaszczyzna świadomości) a symptomem . (płaszczyzna cielesna) nasz sposób widzenia choroby nieuchronnie ulegnie przemieszczeniu.
Działamy zatem jak krytyk, który próbuje poprawić złą sztukę teatralną nie poprzez analizę i zmianę kulis, rekwizytów i aktorów, lecz od razu zabiera się do samego tekstu.
Konsekwencją pojawienia się symptomu w ciele człowieka jest (w mniejszym lub większym stopniu) zwrócenie nań uwagi i przerwanie w ten sposób, niekiedy gwałtownie, dotychczasowej jednostajności życia.
Symptom jest sygnałem, który ściąga na siebie uwagę, zainteresowanie i energię, a tym samym powoduje zakwestionowanie normalnego, równomiernego toku życia.
Symptom wymusza na nas uwagę – czy chcemy tego, czy też nie.
To pochodzące z zewnątrz zakłócenie odczuwamy jako pewnego rodzaju dyskomfort i dlatego mamy zazwyczaj tylko jedno pragnienie: spowodować, by czynnik zakłócający zniknął. Człowiek nie lubi, gdy mu coś zakłóca normalny tok życia – dlatego podejmuje walkę z symptomem. Walka absorbuje, jest zajęciem przykuwającym uwagę – w ten sposób symptom powoduje sytuację, w której musimy się nim zająć.
Od czasów Hipokratesa medycyna szkolna próbuje wmawiać chorym, że symptom jest wydarzeniem mniej lub bardziej przypadkowym, którego przyczyn należy szukać w procesach funkcjonalnych.
By je zbadać, dokłada się znacznych starań. Medycyna szkolna starannie unika nadawania symptomowi znaczenia, odsyłając tym samym zarówno sam symptom, jak i całą chorobę w obszar pozbawionej znaczenia błahości.
Ale tym sposobem sygnał traci swą właściwą funkcję – symptomy zostają pozbawione znaczenia sygnalnego.
Cokolwiek w naszym organizmie manifestuje się jako symptom, jest ujawnieniem niewidzialnego procesu i przez swą funkcję sygnalną ma przerwać nasz dotychczasowy sposób po-stępowania, wskazać na fakt, że coś jest nie w porządku, i skłonić nas do zastanowienia się nad przyczyną.
Tu też nie byłoby rzeczą rozsądną wyładowanie złości na symptomie, a chęć jego wyeliminowania przez uniemożliwienie mu manifestowania się byłaby wręcz absurdalna.
Symptomu nie wolno zablokować, trzeba natomiast spowodować sytuację, w której okaże się zbędny.
Ale i tutaj trzeba odwrócić wzrok od symptomu i spojrzeć głębiej, jeśli mamy się nauczyć rozumienia znaczenia symptomu.
Wszakże na niezdolności do dokonania tego kroku polega problem medycyny szkolnej – jest za bardzo zafascynowana symptomami. Dlatego właśnie stawia na jednej płaszczyźnie symptom i chorobę, tzn. nie potrafi rozdzielić treści i formy.
Dlatego też z tak wielkim nakładem sił i środków technicznych medycyna szkolna zabiera się do leczenia narządów i części ciała – nigdy zaś człowieka, który jest chory.
Dążyy do tego, by kiedyś tam, w przyszłości, móc uniemożliwić pojawianie się jakichkolwiek symptomów, bez zastanowienia się, czy taka koncepcja może być w ogóle zrealizowana i czy ma sens.
To zdumiewające, w jak niewielkim stopniu rzeczywistość jest w stanie otrzeźwić rozgorączkowane głowy ludzi goniących za takim celem.
A przecież od czasów pojawienia się tak zwanej współczesnej medycyny naukowej liczba chorych nie zmniejszyła się nawet o ułamek procenta.
Jest, jak dawniej, tak dziś, tyle samo chorych – jedynie symptomy uległy zmianom.
Ten otrzeźwiający fakt próbuje się maskować różnymi statystykami, które odwołują się do określonych grup symptomów.
Tak na przykład z dumą obwieszcza się zwycięstwo nad chorobami zakaźnymi, zapominając jednocześnie wspomnieć, jakie inne choroby w tym okresie zyskały na znaczeniu i częstotliwości.
Patrzenie staje się uczciwe dopiero z chwilą, gdy zamiast symptomów widzi się „chorobę jako taką” – a liczba tych przypadków jak dotąd nie zmalała i z pewnością także w przyszłości nie zmaleje.
Podsumujmy raz jeszcze: choroba jest stanem wskazującym, że człowiek w swej świadomości przestał być w porządku czy też w harmonii.
Ta utrata wewnętrznej równowagi objawia się w ciele jako symptom.
Symptom jest zatem sygnałem i nośnikiem informacji, gdyż poprzez fakt swego pojawienia się przerywa dotychczasowy tok życia i zmusza nas do zwrócenia nań uwagi.
Symptom sygnalizuje nam, że jako świadoma istota, jesteśmy chorzy, tzn. wypadliśmy ze stanu równowagi naszych wewnętrznych sił duchowych.
Symptom mówi nam, że czegoś nam brakuje.
„Co panu dolega?” (po niemiecku gra słów: Was fehlt Ihnen = [dosł.] czego panu brakuje?) pytano dawniej chorego – ten zawsze odpowiadał: „Mam bóle”.
Choremu zawsze czegoś brakuje i jest to jakiś brak w świadomości – gdyby mu nie brakowało, byłby przecież zdrowy, tzn. cały i doskonały.
Jeśli wszakże czegoś mu do zdrowia brakuje, wtedy jest nie-cały, czyli chory.
Gdy człowiekowi udaje się pojąć ową różnicę między chorobą a symptomem, wtedy za jednym zamachem zmienia się jego zasadnicza postawa wobec choroby i sposób podejścia do niej.
Przestaje on traktować symptom jako swego głównego wroga, którego zwalczanie i zniszczenie jest celem najwyższym; odkrywa w nim partnera, który może mu pomóc odnaleźć to, czego mu brakuje, a tym samym przezwyciężyć rzeczywistą chorobę.
Tym razem symptom staje się nauczycielem, który pomoże nam zatroszczyć się o własny rozwój i własną świadomość, który potrafi też okazać się wielce surowy i twardy, jeśli będziemy lekce sobie ważyć to nasze najwyższe przykazanie.
Choroba zna tylko jeden cel: pozwolić nam wyzdrowieć.
Symptom może nam powiedzieć, czego nam na tej drodze jeszcze brak – wszakże pod warunkiem, że potrafimy zrozumieć mowę symptomów.
Ponowne nauczenie się języka symptomów jest zadaniem tej książki.
Mówimy ponowne nauczenie się, gdyż język ten istnieje z dawien dawna i dlatego nie trzeba go odkrywać, a jedynie ponownie odnaleźć.
Cały nasz język jest psychosomatyczny, a to znaczy, że zna on związki między ciałem a duszą.
Nauczmy się na nowo wsłuchiwać w tę dwuznaczeniowość naszego języka, a wtedy bardzo szybko usłyszymy i zrozumiemy, o czym mówią nasze symptomy.
Jeśli odważymy się wsłuchać w to, co mają nam do powiedzenia, i zaczniemy się z nimi komunikować, staną się naszym nieprzekupnym nauczycielem na drodze do prawdziwego uzdrowienia. Mówiąc, czego nam właściwie brak, zapoznając ze sprawami, które jeszcze musimy zintegrować w naszej świadomości, dają nam szansę uczynienia zbędnymi symptomów jako takich – właśnie poprzez proces uczenia się i przyswajania przez świadomość.
Tutaj tkwi różnica między zwalczaniem a transmutowaniem choroby.
Wyleczenie rodzi się wyłącznie z transmutowanej choroby, a nigdy z przezwyciężonego symptomu, gdyż wyleczenie zakłada, jeśli spojrzymy na to z samego tylko językowego punktu widzenia, że człowiek jest zdrowszy, a to znaczy w większym stopniu pełny, kompletny.
Wyleczenie polega na dołączeniu do niej elementu brakującego, jest zatem niemożliwe bez rozszerzenia świadomości.
Choroba i zdrowie są parą pojęć, które odnoszą się tylko do świadomości i nie mają zastosowania do ciała – ciało nie może być ani chore, ani zdrowe.
Mogą się w nim jedynie odzwierciedlać odpowiadające tym pojęciom stany świadomości.
Thorwald Dethlefsen – Przez chorobę do samopoznania
Powiązane posty
• Biografia staje się biologią. Jak być zdrowym? Krótki poradnik.
• Efekt placebo. Szokująca historia pewnego pacjenta.
• Stres i napięcie = początek choroby
Hm. Czytałem wstęp, wiem, że to nie jest tekst do analizy naukowej, więc postaram się tego unikać.
Przeczytałem, z kilkoma stwierdzeniami się zgodzę, staram się mieć otwarty umysł. I zrodziły się w nim pytania. Choroba jest wynikiem „myślenia” . A co z chorobami wrodzonymi? Czyżby płód miał już błędne założenia? A może wynika to z karmy? Podobnie pytanie odnośnie chorób genetycznych, takich jak cukrzyca typu 1, łuszczyca, toczeń, rzs… mozna tak wymieniać. Czy to też umysł „miesza” w materiale genetycznym? Zakładając, że tak – dlaczego w takim wypadku niektóre choroby są dziedziczne? Czyżby rodziny miały wspólny umysł? Pytam, bo nie wyczytałem nic na ten temat z tekstu, a z tego co zrozumiałem wrzucono w nim wszystko do jednego worka.
Oczywiście zgodzę się z tym, że część chorób może być wywołane psychiką. Część…
Moge Ci wkleić tutaj jako uzupełnienie – pogląd Lazariewa(„Diagnostyka karmy”), który _część_ problemu wyjaśnia na swój sposób:
„Kiedy mi przynoszono dwu-trzy miesięczne dziecko ciężko chore, oczywiście najprościej było by powiedzieć, że w przeszłym życiu nagrzeszyło i teraz się rozlicza. Lecz widziałem, że deformacja struktury pola dziecka jest zbieżna z deformacją struktury pola matki, i dlatego nasuwał się wniosek, że struktury pola przekazują dzieciom rodzice.
Było to odkrycie nowego mechanizmu przekazywania dziedziczonej informacji. Kiedy korygowałem deformacje pola materii, dziecko na oczach zdrowiało. Zrozumiałem, na ile zależy zdrowie dziecka od postępowania matki, zwłaszcza w ciągu kilku ostatnich lat przed jego urodzeniem. Silną nienawiść, doświadczana w czasie ciąży, w zasadzie jest przyczyną uszkodzeń dziecka lub choroby organów, umiejscowionych w głowie: mogą rozwinąć się problemy ze wzrokiem, słuchem. Silna obraza matki powoduje, że dziecko jest człowiekiem obrażalskim. Postępowanie matki określa los i zdrowie przyszłego człowieka. Ojcowskiej linii na początku nie dawałem znaczenia, dopiero później zrozumiałem, że odpowiedzialni za ciało i duch dziecka są i matka i ojciec w równym stopniu. Rodzice przekazują dzieciom absolutnie pełną informację o swoim zachowaniu i postępowaniu swoich przodków, z tej informacji składa się (kształtuje się) los dziecka, jego ciało, charakter, duchowość.
”
oraz drugi fragment:
„Jeden z pierwszych przypadków, kiedy mogłem zmienić nie tylko fizyczny, ale i psychiczny stan człowieka, był następujący: dziewczyna bardzo kochała młodzieńca, ale nie mogli być razem i dlatego rozstali się. Po kilku latach rozłąki dręczyła ją ta miłość, nie tyle miłość, ile coś niezrozumiałego, bardzo męczącego. Zrozumiała ona, że nie powinna być do niego przywiązana, lecz to przywiązanie istniało i po prostu niszczyło ją. Było to bardziej podobne do zaklęcia, niż miłości. Dziewczyna poznawała młodych ludzi w nadziei, że ktoś jej się spodoba. Ale nic podobnego… Zacząłem analizować, czy jest w tym jej wina.
Nie – wynikało z testu. Kto jest winny? – Kobieta, krewna, jej babcia.
Ku mojemu zdziwieniu, dziewczyna wiedziała, o co chodzi. Jej babcia w młodości bardzo kochała pewnego człowieka, ale wyszła za mąż z rozsądku. Babcia zabiła miłość w sobie i w kochanym człowieku, a jej wnuczka powinna odpracować swoim cierpieniem to, co zrobiła babcia. Po rozmowie z babcią i uświadomieniu jej tego, że zabiła miłość, przekroczyła wyższe prawa, dziewczyna pozbyła się cierpień. Zrozumiałem, że tą metodą można nie tylko leczyć, ale pomagać duszom ludzi, ich losom”
—————————————————-
Jednak ja osobiście nie do końca akceptuję podane powyżej rozwiązanie tego problemu.
Sądzę też że nie należy do niego generalnie podchodzić w ten sposób,
– z ukrytą pretensją, że coś się dzieje osobie niewinnej – i jak to cierpienie wyjaśnić (co ciekawe, problem przyczyn cierpienia i początkowej niesprawiedliwości życia na tym blogu wraca jak bumerang 🙂 ).
Należy podejść do tego trochę poza biegunowością dobra i zła, w szerszym aspekcie.
Kiedyś czytałam o wyjaśnieniu które mówi, że dusza człowieka po śmierci, szuka po prostu ciała które DA JEJ SPOSOBNOŚĆ by doświadczyć określonej puli doświadczeń – czasem drastycznych, ale jest to świadomy wybór duszy, w momencie gdy wybiera dla siebie ciało.
Chce oczyścić się z jakiegoś poważnego problemu, chce go doświadczyć i tym samym zintegrować, uzdrowić. Dlatego wybiera dramatyczne warunki życia, aby doznać potężnej, ale finalnie – ogromnie popychającej w rozwoju lekcji.
Czemu ten pogląd przez wiele lat mi się podobał?
Ponieważ on jako jedyny zakładał de facto 100% odpowiedzialności za własne życie – oczywiście – rozciągnięte na wiele wcieleń.
Nie było żadnej tajemniczej, niesprawiedliwej siły która wpychała niewinne dusze w ułomne ciała i dramatyczne życiorysy bez ich zgody czy winy 🙂
Obecnie mój pogląd ewoluował jeszcze w nieco inną stronę, ale dla zadanego przez ciebie pytania, kierunek jego ewolucji nie jest już tak istotny.
Ciekawe, Zen, w którą stronę wyewoluował.
Do pewnego czasu, podobnie jak Ty, zakładałem pełną odpowiedzialność (duszy) za nasze życie cielesne, ziemskie. Z zakresem daleko szerszym niż jedno tylko wcielenie, obejmujące pokolenia wstecz i wprzód. I z Twoim uzupełnieniem z Lazariewa tytułowy post uzyskał spójność, z którą się zgadzam.
Ale gdzieś mi to powoli zaczyna wyglądać na zbyt „technokratyczne”, takie inżynierskie..
I, prawdę mówiąc, utknąłem w tym punkcie.
„Sądzę też że nie należy do niego generalnie podchodzić w ten sposób jak opisałeś,
– z ukrytą pretensją, że coś się dzieje osobie niewinnej” .
Nie wiem, skąd wyczytałaś tą pretensję. I skąd to, że uważam kogoś za niewinnego. Nieważne. Nie miałem w swojej wypowiedzi nic z tych rzeczy.
A przedstawiony tekst… cóż, ja znam zupełnie naukowe określenie tego, co ten fragment prezentuje. I prawdę mówiąc, gdy mam do wyboru teorię deformacji pola matki, i choćby naukowo opisany wpływ hormonów (w tym przypadku adrenalina/kortyzol – hormony stresu) to wole pozostać przy tym naukowym. Oczywiście można powiedzieć, że jest to opis tej samej rzeczy przez dwoje różnych ludzi.
Hm, czy mam rozumieć, że ten człowiek potrafił „grzebać” w polu energetycznym dziecka na tyle, że zmienił jego kod genetyczny? A może ekspresję DNA?
Bo nadal nie rozumiem, w jaki sposób można wpłynąć na czynniki dziedziczne. Matka jest załóżmy nosicielką hemofilii (jeden z jej chromosomów płciowych zawiera informację genetyczną z chorobą, ale drugi jest prawidłowy, więc nie choruje) a ojciec jest zdrowy (kobieta posiada dwa chromosomy płciowe XX, mężczyzna jeden X i jeden Y, przy czym jeden X matki zawiera hemofilię) . Zgodnie z prawem Mendla do gamet przechodzi pół materiału genetycznego. Po tym gamety matki i ojca się łączą, dzięki czemu mamy prawidłową ilość DNA u dziecka. Z prawa Mendla wynika, że 50% potomstwa męskiego tej pary będzie miało hemofilię jawną, 50% potomstwa żeńskiego będzie zaś, jak matka nosicielką hemofilii (choroba się nie ujawni) . I ja się w tym miejscu pytam, jak chłopiec chory na hemofilię ma zostać uzdrowiony deformacją pola, czy jakąś inna metodą tego typu?
joy, więc właśnie dlatego napisałam że
„Należy podejść do tego trochę poza biegunowością dobra i zła, w szerszym aspekcie.”
Mój pogląd na reinkarnację zmienił się w pewnym momencie na zdecydowanie mniej „mistyczny” i otarł sie o kwestie związane z tematem „jest bóg czy go nie ma”.
Ale nie jest to już związane bezpośrednio z tym tematem, więc jeśli chcesz mogę Ci mailowo przybliżyć o co mi chodzi 🙂
Na potrzeby tej dyskusji, to co napisałam powyżej jest chyba najbardziej adekwatną odpowiedzią na pytanie Trueneutral.
truneutral
Absolutnie nie _Twoja_ osobista pretensja 🙂
Ale 90% ludzi, którzy poruszają ten temat, zawierają ją w takim zdaniu, a ja teraz odpowiadam na forum publicznym – w kwestii tego jak nie należy podchodzić do tematu 🙂 Twoje zdanie było pretekstem do zamieszczenia mojej opinii.
Ludzie uważają, że to niesprawiedliwe, gdy coś takiego dzieje się małym dzieciom, a ponieważ religia chrześcijańska nie daje jasnych odpowiedzi czemu tak jest, to próbują znaleźć własną odpowiedź.
Oglądałeś może film What the bleep do we know?
Tam fajnie jest pokazana przenikalność duchowości i materii.
– Coś co materialne – manifestuje się duchowo.
– Coś co duchowe – manifestuje się materialnie.
Dlatego nie widzę żadnej sprzeczności między genetyczną wada (nawet jeszcze nieprzejawioną, recesywną, u rodzica) a towarzyszącą jej „deformacją” aury dziecka.
Nie wiem skąd założenie, że chorób genetycznych nie da się wyleczyć siłą umysłu/wiary?
Wyjaśnisz?
Takie założenie jest bardzo…ograniczające 🙂
Ja jestem przekonana, że z odpowiednio dużą dawką wiary i pracy nad sobą – byłoby to możliwe.
Genetyczne choroby zwykle wiążą się z potężnymi, rozległymi i zakorzenionymi wzorcami.
Może dlatego uzdrowienie jest trudniejsze, ale..czy to znaczy że niemożliwe :)?
Ja właśnie zadaję pytanie – jak? Bo odpowiedź zawarta w tym pierwszym tekście nie trafia do mnie za bardzo.
A dlaczego nie da się wyleczyć chorób genetycznych wiarą? Cóż, tego nie mówię. Skoro w założeniu można wyleczyć je stosując wektory wirusowe i inżynierię genetyczną, to można założyć, że i wiara może jakoś na to wpłynąć ( wywołać mutację, która naprawi nić DNA? ) . Oczywiście jest to gdybanie. W tej chwili jest to podobne do sytuacji, gdy człowiekowi urwie rękę, a siła wiary sprawi, że ta odrośnie. Po prostu to się nie dzieje. Nie znaczy to, że nie może, ale jest pewnego rodzaju dowodem, że nikt nie potrafi czegoś takiego zrobić. Ciało jest siedzibą duszy/świadomości/czegośtam , podlega w pewnym sensie pod umysł, ale jednocześnie umysł podlega ciału. A ciało podlega prawom fizyki, chemii, biologii… i ja mogę równie dobrze powiedzieć, że twierdzenie, że wszystko da się załatwić wiarą, jest ograniczające. Odrzucenie swojego ciała jako równoważnemu duszy moim zdaniem jest błędem. Jedno wpływa na drugie, a z tego wniosek, że ciało ma takie same prawa jak umysł. A zaprzeczanie tego, że podlega prawom niezależnym od nas, prawom natury, jest tylko oszukiwaniem siebie.
Moim zdaniem oboje do tego błędnie pochodzicie.
Zakładacie, że choroba genetyczna ma być wyleczona! Że powinna być wyleczona!
Tymczasem jeśli jest genetyczna, czyli zaczyna się czasem już od maleńkości, jest trudna w leczeniu konwencjonalnym…to może właśnie tak ma być?!
Taka była intencja duszy?
Gdyby człowiek miał mały problem, to może on by się przejawił jako katar… Ale może dana dusza ma naprawdę spory problem. Mówię: Spory. I nie chce by jej ktoś zbyt szybko zabrał poligon na którym sobie ćwiczy, przepracowując przez lata swój problem.
Rozważcie to sobie. Jeśli przykładowo piętnaście wcieleń byłem człowiekiem który niewolił rodzinę, może urodzę się jako człowiek sparaliżowany, aby doświadczyć prawdziwego zniewolenia na własnym ciele. I nie chcę by mnie ktoś wyleczył w maleńkości, więc upewniam się, że to się nie stanie, tworząc sobie nieuleczalny paraliż. Taka jest potrzeba mojej duszy, a trudne lekcje, zwykle są długie i intensywne.
Moim zdaniem choroby genetyczne od chorób nabytych różnią się na dwa sposoby.
Pierwsze są pamiątka po poprzednich wcieleniach i związanych z nimi problemach a nabyte, to skutek działań już w tym życiu.
a co jeśli okaże się że nie ma poprzednich wcieleń? jak wtedy do tego podejść?:) Czy nadal choroba będzie karą ? jeśli tak to za co? za sam poród?
„Po rozmowie z babcią i uświadomieniu jej tego, że zabiła miłość, przekroczyła wyższe prawa, dziewczyna pozbyła się cierpień. Zrozumiałem, że tą metodą można nie tylko leczyć, ale pomagać duszom ludzi, ich losom”
To trochę jak w ustawieniach systemowych Hellingerach. Idea ta jest szalenie interesująca i bliska teori dziedziczenia „wzorca energetycznego ” .
…no cóż bez przyjęcia istnienia reinkarnacji to chyba kiepsko to wygląda…tak trudno jest zrozumieć czemu dzieją się tragedie…
wtedy wspólnie zamykamy ten fajny blog i każdy idzie w swoją stronę.. 🙂
Sagitta: nawet nie trochę, ale całkowicie tak! Uzdrawianie metodą Hellingera właśnie tak wygląda – leczy się cały system rodzinny, gdyż niezakończone, zaburzone relacje oddziaływują na innych członków rodziny… Nie mam pojęcia dlaczego tak jest, ale miałam okazję wziąć udział w ustawieniach i cuda się tam dzieją (w sensie najpierw manifestacji problemu u reprezentantów, a potem „ruchu naprzód” w stronę uzdrowienia).
Ciekawy tekst Lazariewa!
Truenutral: z jednej strony ciało ma swoje uwarunkowania, ale duch poprzez umysł ma rolę nadrzędną:). Poczytaj historie chorych na raka uleczonych siłą pozytywnego myślenia, czy tekst tu u Zenki o placebo, czy zwyczajnie sam przetestuj na pierwszej chorobie/ przeziębieniu /dysfunkcji.
Zind
Jeśli jest choroba to zapewne docelowo ma służyć uzdrowieniu jakiegoś problemu, choć kto wie, może faktycznie nie musiałoby się to stać w jednym życiu.
Wszystko to wydaje się może dramatyczne i w ogóle, ale……nie wtedy jak popatrzy się na całość z dość dużej odległości.
Wtedy dopiero rysuje się pewien holistyczny proces rozwoju jednostki, rodziny, wzrostu – ogólnej świadomości ludzkości….
Poszczególne elementy, aczkolwiek z bliska wydają się tylko czarne i ponure, z daleka mogą utworzyć bardzo sensowy wzór…
Marne pocieszenie? „Cierpieć za miliony?” 🙂
No cóż.
Może pora zatem zamiast próbować rozwiązać zagadkę cierpiących dzieci, skupić się na rozwiązaniu samego problemu doznawania cierpienia. Zmienić podejście do emocji, do ich przeżywania.
Przestawić sobie w głowie cały dotychczasowy światopogląd obejmujący takie motywy jak sprawiedliwość, niesprawiedliwość, determinizm etc….
Bo szczerze wątpię czy tu rozwikłamy te ponadczasowe zagadki 😉
Lepiej chyba skupić się na swoim życiu i swoich własnych problemach a nie brać zmartwień całej ludzkości na swoje barki 🙂
Pozdrawiam
Zenforest
ps. A swoją drogą ten pomysł z Hellingerem bardzo trafnie podsunięty!
Conchita, mówisz o tym artykule ?
https://zenforest.wordpress.com/2008/10/27/efekt-placebo-szokujaca-historia-pewnego-pacjenta/
czemu posiadanie jednego życia miałoby być złe?
oglądaliście Aeon Flux?
dwa cytaty:
******
– „We’re meant to die – that’s what makes anything about us matter”
(Jest nam przeznaczone umrzeć, i to właśnie sprawia że nasze życie jest coś warte)
– „Now we can move forward. To live once for real and then give way to people who might do it better…To live only once but with hope.”
(Teraz możemy iść naprzód, aby żyć raz, ale naprawdę, i potem ustąpić tym którzy mogą robić to lepiej. Aby żyć tylko raz, ale…z nadzieją.)
*******
czy to nie tak, że ludzie stworzyli pomysł na reinkarnację bo bali się ostateczności, bali się śmierci? chrześcijanie wymyślili niebo, bo też bali się totalnego zakończenia istnienia, ciemności, kresu.
a może nic tam nie ma, nie ma duszy, nie ma boga, nie ma nic, jest tylko … ciemność i pleśń
kogo to przeraża?
Conchita.
1. Poczytaj komentarze w wymienionych przez siebie artykułach, zawarłem tam co myślę na ten temat. W skrócie da się to wyjaśnić naukowo.
2. Trochę na marginesie. Może nie wszystkim pasuje, że szukam wszędzie naukowych wytłumaczeń. Przyczyna jest prosta, nie chcę zajmować się ślepą wiarą czy jak to określić, w przypadkach, które można wyjaśnić rozumowo. I dla jasności, nie uważam, że nie ma „magicznych” , „cudownych” zdolności. Ba, nawet zakładam, że są. Jednak żeby coś takiego uznać, chcę mieć potwierdzenie, że naukowo tego nie wyjaśnię. (trochę zakręciłem…)
3. „Poczytaj historie chorych na raka uleczonych siłą pozytywnego myślenia, czy tekst tu u Zenki o placebo, czy zwyczajnie sam przetestuj na pierwszej chorobie/ przeziębieniu /dysfunkcji.”
Masz rację. A ja mam statystyki. Wiem, że to nic nie mówi, tylko wprowadza zamieszanie, ale mogę się tym podeprzeć. Otóż, tak pozytywne myślenie pomogło kilku osobom. Wyleczyli raka. A powiedz mi, czy wiesz ilu osobom nie pomogło, choć myśleli pozytywnie? Na 10000 osób myślących pozytywnie, działa to tylko u kilku (żeby nie mówić, że u jednej) . I co?
4. „jednej strony ciało ma swoje uwarunkowania, ale duch poprzez umysł ma rolę nadrzędną” . I z tym też nie do końca się zgodzę. Wszelkie uszkodzenia ciała, jego niesprawne działanie odbija się na umyśle. Moim zdaniem nie ma tu funkcji nadrzędnej. To wymiana w dwie strony. Jeśli pozytywna energia idzie od umysłu do ciała, to ciało taką też oddaje. Ale gdy od ciała idzie negatywna energia, to umysł otrzymuje właśnie taką. Leczenie się przez usuwanie negatywnej energii to leczenie objawowe, ale nie usuwa przyczyny, bo ta tkwi w ciele. Trzeba dbać o umysł i o ciało – a ponieważ działają nieco inaczej, także to „dbanie” powinno inaczej wyglądać.
Reinkarnacja. Ja zgadzam się z Markiem. Uważam, że jest jedno życie. Reinkarnację postrzegam nieco jako chrześcijański odpowiednik nieba/piekła.
trueneutral:Uważam, że jest jedno życie.:
To czemu według ciebie dzieją się tragedie, rodzą maleńkie chore dzieci, są zabijane, męczone?
—–Przypadek?
Dlaczego? A dlaczego nie? Uważasz, że to tragedia, gdy małe dziecko rodzi się chore? Dlaczego? Bo nie chciałbyś być na jego miejscu? Na miejscu jego rodziców? Uważasz, że będzie miało trudne życie? Bo Ty na jego miejscu byś miał?
A dlaczego są zabijane i męczone? Bo ludzie nie są mili. Bo część ludzi tak właśnie robi. Musisz poczuć się bezpieczniej uważając, że takie zło wyrządzane dziecku ma przyczynę? Ze to karma? Kierując się poczuciem sprawiedliwości? Ktoś jest zły, to zostanie ukarany prędzej czy później, ktoś jest dobry, to zostanie nagrodzony? Takie myślenie pozwala żyć w trudnym świecie, co?
trueneutral
spokojnie 🙂
„Może nie wszystkim pasuje, że szukam wszędzie naukowych wytłumaczeń.”
Czemu miałoby komuś nie pasować? 🙂
Masz prawo szukać tam wyjaśnień, może dzięki temu czujesz się bezpieczniej, pewniej.
Sam piszesz, że są osoby które czują się bezpieczniej szukając odpowiedzi metafizycznych tak jak Ty szukasz naukowych.
Jesteśmy dla siebie lustrami, choć o nieco innej ramce 🙂
„A ja mam statystyki. Wiem, że to nic nie mówi, tylko wprowadza zamieszanie, ale mogę się tym podeprzeć. Otóż, tak pozytywne myślenie pomogło kilku osobom. Wyleczyli raka. A powiedz mi, czy wiesz ilu osobom nie pomogło, choć myśleli pozytywnie? Na 10000 osób myślących pozytywnie, działa to tylko u kilku (żeby nie mówić, że u jednej) . I co?”
Z całym szacunkiem, ale nie zgodzę się z tym co piszesz 🙂
Osobiście znam dwie osoby które uzdrowiły raka, w tym jedna raka jajnika a druga raka skóry.
Sama też mam za sobą uzdrowienie choroby.
Zdiagnozowane i potwierdzone, wszyscy mają papiery do dziś. Czy jakiś lekarz po ich wyleczeniu zainteresował się zebraniem wywiadu? Analizą przypadku ? Nie.
Zapadła cisza ze strony.
Widząc tylko w moim środowisku takie nabranie wody w usta, zastanawiam się jak to wygląda gdzie indziej.
Może statystyki mówią to co mówią…bo są tworzone przez ludzi którzy nie wierzą?
Nie mówię o świadomym manipulowaniu wynikami. Ale o odpuszczaniu sobie badania tych…nieco dziwniejszych przypadków.
„Bo to trzeba tabelki rozszerzać…bo to trzeba głębiej pokopać…” Znam z autopsji.
Pamiętam gdy prowadziłam badania do mojej pracy magisterskiej. Część osób gdy dowiadywała się tematu ankiety – mówiła od razu :
„nie interesuje mnie to.”
I ja szłam dalej, szukając tych których to interesowało.
Zatem czy wyniki ankiety – podsumowanie – było naprawdę przekrojowe?
Nie. Opisywało ludzi którzy…interesowali się jakoś zagadnieniem i może tych którzy byli mniej asertywni.
Czy każda statystyka na temat wyleczeń raka nie będzie opierała się na pewnym mniej lub bardziej świadomym doborze analizowanych przypadków?
———————————–
True, ja nie chcę przez to napisać że wszystko co naukowcy robią to jest beeee i w ogóle 🙂
absolutnie!
Dzięki nim mamy cała masę cudownych rzeczy i będziemy mieć jeszcze więcej 🙂
Chcę ci tylko napisać, że świat jest jednak…dość skomplikowany.
Może nawet niebezpieczny. 🙂
Takie myślenie, że to raczej naukowcy mają wszystko zbadane i pod kontrolą(i są bardziej wiarygodni) to….cóż…Zacytuję Ciebie :
„Takie myślenie pozwala żyć w trudnym świecie, co?”
🙂
Pozdrawiam serdecznie
Zenforest
Zapraszam Was też do sondy :
https://zenforest.wordpress.com/2008/11/30/sonda-czy-wierzysz-w-reinkarnacje/
🙂
Zenforest.
Akurat statystyki znam z jakiegoś Amerykańskiego Instytutu Badań Parapsychologicznych. Ludzie tam pracujący są w miarę obiektywni, ale jeśli już mają opowiadać się po którejś stronie, to raczej po stronie wiary. Oni doszli do wniosku, że u większości ludzi proces pozytywnego myślenia został podświadomie wyparty przez wpływ otoczenia (jak przy artykule z rakiem, wiedza o eksperymencie itd. ) . Z resztą mam tutaj pytanie… czy wszyscy ludzie wyleczyliby się metodą „umysłową” ?
Nie wiem, czy naukowe wyjaśnienia komuś się podobają czy nie, w zasadzie nie robi mi to różnicy. Jak pisałem dalej, robię to po to, żeby nie zajmować się rzeczami, która mają proste wyjaśnienie, a ludzie próbują je ubrać i udziwnić. Dzięki temu mogę poznać rzeczy, których naprawdę nie da się wyjaśnić. Nie sądzę, żeby było w tym poczucie bezpieczeństwa, a jeśli nawet jest, to mnie to różnicy też nie robi.
„Takie myślenie, że to raczej naukowcy mają wszystko zbadane i pod kontrolą(i są bardziej wiarygodni) to….cóż” Nie wiem z której części mojej wypowiedzi wysnułaś taki wniosek. Ja nie czuję się obrońcą nauki. Nie czuję się obrońcą czegokolwiek. Rzeczy są jakie są, jak mówi przysłowie prawda broni się sama.
Skoro już mowa o kontroli… nauka nie kontroluje wszystkiego, fakt. Jednak z artykułów i niektórych postów wynika, że umysł może wszystko kontrolować. Siebie, ciało, zdarzenia… jak dla mnie brzmi to jak hipokryzja. Uważanie, że umysł może nad tym zapanować to tylko kolejny przejaw próby posiadania bezpieczeństwa i kontroli, którą mnie się wmawia.
trueneutral:Musisz poczuć się bezpieczniej uważając, że takie zło wyrządzane dziecku ma przyczynę?:
Nie chodzi o to jak ja się czuję, bo to ma chyba najmniejsze znaczenie, ale o to jaką mechanikę ma wszechświat, oglądałeś Secret? skoro pozwala nam tworzyć nasze życie w tak totalnym stopniu, oczywiście mówię o tych najwytrwalszych którzy się poważnie za to zabrali, to czemu ma robić taki dziwny wyjątek dla małych dzieci, coś u nie gra.
młode kwiaty da się zdeptać, starych kwiatów się nie da?
Da się zdeptać wszystkie kwiaty.
A żeby nie było… dziś obejrzę ten „Sekret” . Miałem to zrobić już wcześniej, gdy na blogu pojawił się o nim artykuł i komentarze, ale jakoś nie znalazłem czasu. Dziś to nadrobię.