Tagi
Poczuj życie – każda komórką swego ciała
20 Środa Lip 2011
Posted Refleksje nad życiem, Zen, Świadomość
in20 Środa Lip 2011
Posted Refleksje nad życiem, Zen, Świadomość
inTagi
27 Czwartek Maj 2010
Posted Medytacja, Refleksje nad życiem, Rozwój, Zen, Świadomość
inTagi
cisza, mantra, Medytacja, osho, przerwa, słowa, umysł, werbalizacja, Zen, Świadomość
Umysł – taki, jaki jest – nie jest medytacyjny. Zanim nastąpi medytacja, umysł musi się zmienić w całej swej istocie.
Czym jest, więc umysł, który masz teraz? Jak funkcjonuje?
Umysł zawsze werbalizuje. Możesz znać słowa, język, strukturę koncepcyjną myślenia, ale to nie jest myślenie. Wręcz przeciwnie – jest to ucieczka od myślenia. Widzisz kwiat i werbalizujesz to, widzisz człowieka idącego ulicą i werbalizujesz to. Umysł potrafi zamienić każde egzystencjalne zdarzenie w słowa. I słowa stają się barierą, więzieniem. Przeszkodą dla umysłu medytacyjnego jest właśnie to nieustanne zamienianie zdarzeń w słowa i zamienianie egzystencji w słowa.
Pierwszym wymogiem dla umysłu medytacyjnego jest, więc bycie świadomym tego nieustannego werbalizowania i zdolność do zatrzymania tego procesu. Patrz na zdarzenia – nie werbalizuj ich. Bądź świadom ich obecności, ale nie zamieniaj ich w słowa. Niech zdarzenia będą poza słowami; niech ludzie będą poza słowami; niech sytuacje będą poza słowami. Nie jest to niemożliwe… jest to naturalne. Sztuczne jest to, co mamy, lecz tak do tego przywykliśmy, tak bardzo stało się to automatyczne, że już nie zauważamy jak nieustannie zamieniamy doznania w słowa.
Jest wschód słońca. Nie zdajesz sobie sprawy z przestrzeni pomiędzy widzeniem go a werbalizowaniem. Widzisz słońce, czujesz je… i natychmiast to werbalizujesz. Przestrzeń między widzeniem i werbalizowaniem zostaje zagubiona. Musisz zdać sobie sprawę z tego, że wschód słońca nie jest słowem. Jest to pewien fakt, pewna obecność. Umysł automatycznie zamienia doznanie w słowa, a te wchodzą między ciebie a to doznanie.
Medytacja oznacza życie bez stów, ponad słowami. Czasem zdarza się to spontanicznie. Gdy jesteś zakochany, odczuwana jest obecność, nie słowa. Gdy dwoje zakochanych staje się sobie bliskimi, zawsze nastaje milczenie. Nie w tym rzecz, że nie ma nic do wyrażania. Wręcz przeciwnie, jest tego tyle, że aż się przelewa. Ale nie ma słów, nie może być… Słowa przyjdą dopiero po odejściu miłości.
Jeśli dwoje zakochanych nie potrafi milczeć, jest to sygnał, że ich miłość umarła. Słowami zapełniają to, co po niej zostało. Gdy miłość żyje, nie ma słów, ponieważ samo istnienie miłości jest tak napełniające, tak przenikające, że pokonana zostaje bariera języka i słów. I zwykle zostaje ona pokonana tylko w miłości.
Medytacja jest kulminacją miłości, nie tylko do jednej osoby, lecz do egzystencji w całej jej totalności. Medytacja to żywa relacja z totalnością egzystencji, która jest wszędzie wokoło. Jeśli umiesz być w miłości w każdej sytuacji, jesteś w medytacji.
Medytacja nie jest sztuczką umysłu, nie jest metodą na uciszenie umysłu – wymaga głębokiego zrozumienia jego mechanizmu. Gdy zrozumiesz ten mechaniczny nawyk werbalizowania, zamieniania egzystencji w słowa, powstaje pewna przestrzeń. Powstaje sama z siebie. Przychodzi w ślad za zrozumieniem, jak cień. Ważne jest nie tyle zdobycie umiejętności bycia w medytacji, lecz poznanie dlaczego w niej nie jesteś. Sam proces medytacji jest „negatywny”, bo nie jest dodawaniem ci czegoś nowego – jest negowaniem tego, co już zostało dodane.
Ludzie nie mogą istnieć bez słów, potrzebują ich. Egzystencja ich nie potrzebuje. Nie mówię, byś istniał bez słów. Musisz ich używać, ale musisz nauczyć się włączać i wyłączać ten mechanizm werbalizowania. Gdy jesteś w społeczeństwie, słowa są potrzebne, a gdy jesteś sam na sam z egzystencją, musisz umieć je wyłączyć.
Jeśli nie potrafisz ich wyłączyć – trwają, a ty nie potrafisz ich zatrzymać – stajesz się niewolnikiem. Umysł musi być narzędziem, nie panem. Gdy umysł jest panem, jest nie-medytacja. Medytacja jest wtedy, gdy to ty jesteś panem i twoja świadomość jest panem. Medytacja oznacza, więc zapanowanie nad mechanizmem umysłu.
Umysł i jego funkcjonowanie w słowach to nie wszystko. Ty jesteś czymś więcej i egzystencja jest czymś więcej. Świadomość jest ponad językiem, egzystencja jest ponad językiem. Gdy świadomość i egzystencja są jednym, jest komunia. Ta, komunia jest medytacją.
Słowa trzeba porzucić. Nie mówię, że masz je tłumić czy wyeliminować. Mówię, że słowa nie mogą być nawykiem dwadzieścia cztery godziny na dobę. Gdy spacerujesz – poruszasz nogami; jeśli jednak twoje nogi poruszają się, gdy siedzisz – to szaleństwo. Musisz nauczyć się je wyłączyć. Tak samo nie powinno być w tobie słów, wtedy, gdy nie rozmawiasz. Słowa służą porozumiewaniu się, gdy więc nic nikomu nie przekazujesz, nie powinno ich być.
Jeśli zdołasz tego dokonać, będziesz wzrastać w medytacji. Medytacja to proces wzrastania – nie technika. Technika zawsze jest martwa, może, więc być do ciebie dodana, a proces zawsze jest żywy – wzrasta, rozwija się.
Słowa są potrzebne, ale nie wolno trwać w nich cały czas. Muszą być chwile bez werbalizowania, kiedy po prostu jesteś. Nie chodzi o wegetowanie. Jest świadomość i jest ona ostrzejsza, żywsza – to słowa ją stępiają. Słowa muszą być powtarzane, wywołują, więc znużenie. Im ważniejszy jest dla ciebie język, tym bardziej będziesz znużony.
Egzystencja nigdy się nie powtarza. Każda róża jest inna, zupełnie inna… Nigdy takiej jeszcze nie było i nigdy takiej już nie będzie. Ale gdy nazywamy ją „różą,” samo to słowo już jest powtórzeniem. Ono zawsze istniało i zawsze będzie istnieć. Starym słowem zabiłeś to, co takie nowe.
Egzystencja zawsze jest młoda, a słowa zawsze są stare. Słowami uciekasz od egzystencji, uciekasz od życia, bo słowa są martwe. Im bardziej pogrążasz się w słowach, tym bardziej cię one umartwiają. Człowiek wyuczony jest zupełnie martwy, ponieważ cały jest tylko słowami.
Sartre nazwał swoją autobiografię „Słowa”. Żyjemy w słowach. A raczej nie żyjemy. Na końcu pozostaje tylko stos nagromadzonych słów i nic więcej. Słowa są jak zdjęcia. Widzisz coś, co jest żywe i robisz temu zdjęcie. Zdjęcie jest martwe. Potem robisz album z martwych zdjęć. Człowiek, który nie żył w medytacji, jest jak martwy album. Są w nim tylko słowne obrazy, wspomnienia. Nic nie zostało przeżyte – wszystko zamienił w słowa.
Medytacja oznacza życie totalnie, a żyć totalnie można tylko wtedy, gdy jesteś w ciszy. Ale bycie w ciszy nie oznacza nieświadomości. W ciszy możesz być nieświadomy, ale to nie jest żywa cisza. Umysł znów przegapił…
Mantrami możesz sam siebie zahipnotyzować. Powtarzając jakieś słowo możesz stworzyć w umyśle tyle znużenia, że zaśnie. Zapadasz w sen, w nieświadomość. Jeśli stale będziesz nucił „Ram Ram Ram” – umysł zaśnie. Wtedy nie będzie bariery słów, ale ty będziesz nieświadomy.
Medytacja oznacza brak słów, gdy ty jesteś świadomy. W innej sytuacji nie ma połączenia z egzystencją, ze wszystkim, co istnieje. Żadna mantra ani śpiewanie nie pomogą. Autohipnoza to nie medytacja, wręcz przeciwnie – bycie w stanie autohipnozy to regresja. Nie jest wyjściem ponad słowa, ale upadkiem poniżej słów.
Porzuć, więc wszystkie mantry, wszystkie takie techniki. Pozwól istnieć chwilom, w których nie ma słów. Nie możesz pozbyć się słów za pomocą mantry, gdyż ten proces sam w sobie używa słów. Nie można wyeliminować słów za pomocą słów -jest to niemożliwe.
Co więc można zrobić? Tak naprawdę nic nie możesz zrobić – prócz zrozumienia. Cokolwiek uczynisz, będzie to tylko skutkiem tego, czym jesteś. Trwasz w chaosie, nie jesteś w medytacji, twój umysł nie jest w ciszy, więc cokolwiek z ciebie wyjdzie, stworzy jeszcze więcej zamieszania. Jedyne, co możesz uczynić, to zacząć być świadomym funkcjonowania umysłu. Tylko tyle – po prostu bądź uważny. Uważność nie ma nic wspólnego ze słowami. To akt egzystencjalny, nie mentalny.
Najważniejsze jest, więc bycie uważnym. Bądź uważny procesów mentalnych, funkcjonowania umysłu. Gdy jesteś świadomy funkcjonowania umysłu, już nim nie jesteś. Sama uważność oznacza, że jesteś poza – z dala, świadek. A im bardziej jesteś uważny, tym łatwiej dostrzegasz przestrzenie między doznaniem a słowami. Te przestrzenie istnieją, ale ty jesteś tak nieświadomy, że ich nie zauważasz.
Między dwoma słowami zawsze jest przestrzeń, nawet, jeśli niemal niezauważalna. Gdyby tak nie było, dwa słowa nie mogłyby być dwoma słowami – stałyby się jednym. W muzyce między dwoma nutami zawsze jest przestrzeń, cisza. Dwa słowa czy nuty nie mogą być oddzielne od siebie, jeśli nie ma między nimi przerwy. Zawsze jest miedzy nimi cisza, ale trzeba być naprawdę uważnym, by to odczuć.
Im jesteś uważniejszy, tym wolniejszy jest umysł. Zawsze jest to ze sobą powiązane. Im mniej świadomości, tym szybszy umysł; im bardziej jesteś świadomy, tym proces umysłu jest wolniejszy. Jesteś bardziej świadomy, umysł zwalnia, przestrzenie między myślami poszerzają się…. możesz je zauważyć.
Przypomina to film. Gdy projektor pracuje w zwolnionym tempie, widać przerwy. Podnoszę rękę i widać, że zdjęcie składa się z setek kadrów. Każdy jest odrębnym zdjęciem. Gdy te setki pojedynczych zdjęć wyświetlane są tak szybko, że nie widzisz przerw, widzisz unoszenie ręki jako jeden proces. W zwolnionym tempie te przerwy możesz zauważyć.
Umysł jest jak film. Są w nim przerwy. Im jesteś uważniejszy umysłu, tym łatwiej je zauważasz.
To samo dzieje się z umysłem. Gdy widzisz słowa, nie możesz dostrzec przerw, gdy widzisz przerwy, nie możesz zobaczyć słów. Po każdym słowie następuje przerwa i po każdej przerwie następuje słowo, ale nie możesz widzieć równocześnie jednego i drugiego. Jeżeli skupiasz uwagę na przerwach, słowa znikną, a ty zapadniesz się w medytacji.
Świadomość skupiona tylko na słowach jest nie-medytacyjna, świadomość skupiona tylko na przerwach jest medytacyjna. Zawsze, gdy stajesz się świadomy przerw, słowa znikają. Gdy będziesz obserwował uważnie, nie znajdziesz słów – znajdziesz tylko przerwę.
Umysł nie może przez dłuższy czas pozostawać w skupieniu. Musi się zmieniać – albo zaśnie. Są tylko te dwie możliwości. Jeśli będziesz koncentrował się na jednej rzeczy, umysł zaśnie. Nie może trwać w bezruchu, gdyż umysł jest żywym procesem. Jeśli pozwolisz mu na znużenie – zaśnie, by uciec od zastoju twojego skupienia. Wtedy może żyć dalej, w snach.
Taką medytację podaje Maharishi Mahesh Yogi. Daje ona tyle spokoju i odświeżenia, może poprawić zdrowie fizyczne i równowagę psychiczną, ale nie jest właściwą medytacją.
Te same efekty można uzyskać w autohipnozie.
Hinduskie słowo „mantra” oznacza sugestię, nic więcej. Błędem jest przyjęcie, że mantra to medytacja – tak nie jest. Jeśli uznasz ją za medytację, nigdy nie będziesz szukać autentycznej medytacji. I to jest największa szkoda, jaką czynią takie praktyki i ludzie, którzy je propagują. Jest to jedynie psychologiczne narkotyzowanie się.
Nie używaj, więc żadnej mantry do wypchnięcia słów. Po prostu stań się świadomy słów, a umysł automatycznie zacznie skupiać się na przerwach.
Jeśli utożsamisz się ze słowami, będziesz skakał ze słowa na słowo i przegapisz przerwę. To inne słowo jest czymś nowym, na czym można się skupić. Umysł stale się zmienia, skupienie się zmienia. Jeśli jednak nie utożsamisz się ze słowami, pozostaniesz tylko świadkiem – z daleka obserwującym korowód słów. Wtedy zmieni się całe skupienie i staniesz się świadomy przerwy. To samo dzieje się, gdy obserwujesz ludzi idących ulicą. Jedna osoba przeszła, druga jeszcze nie nadeszła. Jest przerwa, ulica jest pusta. Jeśli będziesz obserwował, poznasz tę przerwę.
Gdy poznasz tę przerwę, jesteś w niej – wskoczyłeś w nią. To otchłań, daje taki spokój, taką świadomość… Bycie w tej przerwie to medytacja… przemiana. Teraz słowa nie są potrzebne, zostawisz je. Świadomie je zostawisz. Jesteś świadomy ciszy, nieskończonej. Jesteś jej częścią, jesteś z nią jednością. Nie jesteś świadomy tej otchłani jako czegoś innego, jesteś świadomy otchłani jako siebie. Wiesz i jesteś tym wiedzeniem. Obserwujesz tę przerwę; obserwujący jest tym, co obserwowane.
Jeśli chodzi o słowa i myśli, jesteś świadkiem, kimś oddzielnym, i słowa są odrębne. Gdy nie ma słów, jesteś przerwą, świadomy swego istnienia. Między tobą a przerwą, między świadomością a egzystencją, nie ma bariery. Jesteś w sytuacji egzystencjalnej. I to jest medytacja: bycie jednością z egzystencją, bycie w niej totalnie i nadal bycie świadomym. Jest to zaprzeczenie, paradoks. Oto poznałeś sytuację, w której jesteś jej świadomy, a równocześnie w niej jesteś.
Zwykle, gdy jesteś czegoś świadomy, to coś staje się oddzielne od ciebie. Jeśli z czymś się utożsamiamy, przestaje to być czymś odrębnym i innym – ale wówczas nie jesteśmy świadomi. Tak dzieje się w złości i w seksie. Jednością stajemy się tylko wtedy, gdy jesteśmy nieświadomi.
Osho, „Medytacja, podstawy praktyki”
Zobacz też
• Czy wszyscy jesteśmy szaleni?
• Przestrzeń w Tobie
• Jedyna rzecz, nad którą całkowicie panujesz
• Narodziny świadomości
• 48 minut absolutnej świadomości
• Czym są Iluzje?
24 Środa Lu 2010
Posted Medytacja, Rozwój, Zen, Świadomość
inTagi
cisza, csm, indywidualność, integracja, jaźń, Medytacja, nawyki, osobowość, transformacja, wyższa jaźń, Świadomość, źródło
W naturze ludzkiej świadomości istnieje potrzeba rozdzielenia, wyszczególnienia, zdefiniowania granicy rzeczy, aby dojść do jej zrozumienia. W imię nauki dokonujemy sekcji żaby w nadziei, że dowiemy się jak ona funkcjonuje, ignorując zupełnie fakt, że zabiliśmy ją w tym procesie i egzaminujemy martwą rzecz. Błędem, w który wpadamy, jest to, że nie reintegrujemy naszego rodzącego się rozumienia z organiczną całością, z której ją wyjęliśmy.
Zamiast przeniesienia żaby do naszego laboratorium mamy także możliwość przeniesienia naszego laboratorium do żaby i obserwowania naszego obiektu w jego naturalnym środowisku bez naruszania jego życia.
Naszym naturalnym środowiskiem jest nieskończony wszechświat, w którym my, ludzie, żyjemy w szerokim spektrum wibracji. Jednego końca tego kontinuum doświadczamy poprzez nasze najbardziej wysublimowane myśli, a drugiego – poprzez fizyczną rzeczywistość naszych ciał. Rzeczywistość pomiędzy tymi dwoma biegunami, która personalizuje i wiąże nasze myśli do naszego fizycznego ciała, jest naszą emocjonalną płaszczyzną doświadczeń.
Te poziomy ludzkiej wibracji zostały zdefiniowane jako „duch” (ciało mentalne, sfera myśli), „dusza” (ciało astralne, sfera emocji) i „fizyczność” (ciało fizyczne, sfera odczuć). Jednakże trzeba sobie zdawać sprawę, że te podziały są umowne, stworzone przez ludzi, gdyż nie istnieje miejsce, w którym jeden stopień wibracji jest oddzielony od drugiego.
Nasze doświadczanie na poziomie fizycznym jest samotnością. Jako oddzielne istoty żyjemy we wszechświecie wypełnionym innymi oddzielnymi istotami. A jednak za tymi poziomami wibracji jest To, co jest wibrowane lub wibruje – Jedna Jaźń, której wszyscy jesteśmy ekspresją. Jest to podstawowa struktura, która przywołuje nas w naszej fizycznej samotności i przypomina nam o fundamentalnej prawdzie, że wszyscy jesteśmy w pewien sposób powiązani.
Cała ludzka egzystencja jest tańcem pomiędzy doświadczaniem odrębności a pierwotną potrzebą połączenia. Jednym z wielkich paradoksów wszechświata jest to, że to właśnie fakt naszego fizycznego istnienia oślepia nas na poziom, w którym jesteśmy zjednoczeni.
Fizyczny świat tak bardzo ściąga naszą świadomą uwagę, że rzadko jesteśmy świadomi tego, co leży poza nim; a właśnie tylko poprzez przerzucenie swojej uwagi dalej, jedynie poprzez odsunięcie jej od świata fizycznego i zwrócenie jej do wewnątrz, możemy doświadczać głębszych poziomów jaźni i zetknąć się z naszą pierwotną Jednością.
Zatem główną barierą dla świadomego doświadczania naszej wspólnej wewnętrznej jaźni jest to, że nasze cielesne zmysły pochłaniają większość naszej uwagi. Jest to naturalna konsekwencja fizycznego istnienia i nie można tego osądzać w kategoriach złego czy dobrego. Tak po prostu jest. Zmysły można uważać albo za cudowny dar od łaskawego wszechświata, którego jedynym celem jest dać nam zdolności konieczne do fizycznego życia, albo za przejaw zła, z którym skazani jesteśmy cierpieć i walczyć. Technika
medytacji CMS oparta jest na tym pierwszym podejściu i kładzie nacisk na pozbawioną osądzania kontrolę nad zmysłami.
Każdy z nas posiada wrodzoną zdolność do odrzucania zmysłów. Kiedy czytasz te słowa, to czy twoje zmysły słuchu, węchu, zapachu i dotyku nie zostały przygaszone, podczas gdy twoja uwaga skupiła się na widzeniu, odczuciach emocjonalnych i racjonalnym rozważaniu tych słów? To tylko jeden przykład tego, jak podświadomie wybieramy jeden czy dwa bodźce zmysłowe spośród reszty. Aktywnym składnikiem jest tutaj uwaga, czy raczej uwaga świadomości, i właśnie ona jest kluczem, który medytacja środka ciszy (CSM – Center of Stillness Meditation) wykorzystuje w swym ćwiczeniu odrzucania zmysłów. Opierając się na tym, co nieświadomie robimy miliony razy na dzień, CSM sprowadza to do poziomu świadomej zdolności.
Osiągnięcie zdolności odrzucania zmysłów w dowolnym momencie wymaga wysiłku i wytrwałości; zwłaszcza chcąc uzyskać w tym jakąś płynność. Lecz nawet pierwsza, krótka chwila separacji od zmysłów, na nowo zaznajamia nas ze środkiem ciszy, tej Pierwotnej Ciszy, którą wszyscy znamy instynktownie. Kiedy już doświadczy się tego spokoju, kwestia wysiłku staje się nieważna w świetle ekscytujących możliwości dostrzeganych w tym stanie.
Dalsze wzmacnianie kontroli nad zmysłami przychodzi po tym szybko, a wewnętrzne światy otwierają się.
Pierwszą rzeczywistością, jaka się otwiera, jest osobowość. W CSM jest to wizualizowane jako sieć świetlnych włókien, które każdy z nas przędzie w strumieniu czasoprzestrzeni. To jest poziom, na którym umieszczamy swoją jaźń w kontekście tego, gdzie i kiedy jesteśmy, i wiążemy się z fizyczną ekspresją.
Osobowość jest naszym wytworem – takim, który zazwyczaj tworzymy nieświadomie i posiadamy nad nim niewielką władzę.
Tak samo jak moc odrzucania zmysłów, posiadamy również wrodzoną zdolność kształtowania naszej osobowości. Wróć pamięcią do dzieciństwa, kiedy „presja” ze strony rówieśników kierowała cię na to, kim chciałeś być (przynajmniej w jakimś stopniu); był to czas przymierzania różnych masek i wybierania tych, które były „bezpieczne” czy też, miejmy nadzieję, „odpowiednie” dla ciebie. Gdy doroślałeś, to czy nie zamieniałeś niektórych masek nowymi? Każdy z nas ma doświadczenia zmieniania „złych nawyków” lub denerwujących natręctw, by lepiej wpasować się w swoje życie. Mięśnie, których używamy w naszym podświadomym, wybiórczym odrzucaniu zmysłów, są tymi samymi, których używamy w nieświadomym kształtowaniu naszej osobowości. CSM używa tych mięśni na osobowości i uczysz się świadomie ją kształtować, tkając ją na nowo w czystszą ekspresję tego, kim jesteś i kim chcesz być.
Doświadczenia z osobowością niezmiennie prowadzą do świadomości, że istnieje jaźń, która doświadcza – rdzeń, który jest sprawcą, rzemieślnikiem. Jest to następny poziom do odkrycia, poziom indywidualnej jaźni, jaźni-która-działa. Najczęściej doświadczamy tego aspektu jaźni poprzez bardzo silne odczucia czy intuicję, że pewien kierunek jest tym, którym musimy podążać.
Prawdopodobnie najbardziej dramatycznym wydarzeniom twojego życia towarzyszyła wiedza o tym, kim w swym rdzeniu jesteś.
Jest to Indywidualność, która dokonuje projekcji i kształtuje sieć osobowości i w konsekwencji ukazuje się fizycznie w ciele. Innymi słowy, osobowość i ciało fizyczne są wehikułami Indywidualnej jaźni.
W CSM poziom Indywidualnej jaźni jest wizualizowany jako Słońce, dookoła którego, jako system słoneczny, orbitują aspekty osobowości i ciało fizyczne. To Słońce istnieje w nieskończonym wszechświecie, wypełnionym innymi Indywidualnymi jaźniami, innymi systemami słonecznymi, innymi gwiazdami zapełniającymi nocne niebo. Z perspektywy Indywidualnej jaźni, patrzy się „w dół” na osobowość i ciało, dzierżąc je, jako magiczne narzędzia, w czystej ekspresji celu Indywidualności. Tak jak ze zmysłami i osobowością, CSM bierze ten nieświadomy, naturalny proces i zamienia go w świadomie zintegrowaną zdolność. Uczy działać z mocą, bezpośrednio we wszechświecie, jako równie ważna Indywidualność.
Kiedy Indywidualna jaźń dojrzeje i nauczy się wyrażać siebie pełniej, moc jej podstawowego celu umacnia się. Zaczyna się krystalizować wiedza i, co dużo ważniejsze, doświadczenie, że wszystko jest ze sobą połączone i pochodzi z jednego Źródła. Powoli osoba jest prowadzona do Wielkiej Transformacji, która przychodzi z otwarciem nowego poziomu jaźni – poziomu Wyższej jaźni.
Wyższa jaźń jest pierwszym poziomem, na którym prawdziwie doświadczamy wspólnego połączenia.
Wyższa jaźń istnieje poza czasoprzestrzennym znaczeniem (jest ona podstawą dla czasoprzestrzeni), ukazując niezliczone Indywidualności (i w konsekwencji, osobowości i fizyczne ciała) wewnątrz swojego strumienia. Skoro słowa są konstrukcjami czasoprzestrzennymi, niemożliwe jest przejrzyste opisanie takiej rzeczywistości – jedynie poezja i mistycyzm mogą podjąć się jej wyrażenia – więc moje słowa należy traktować jako symbole przepełnione znaczeniem.
Po tym wstępie mogę opisać to jako łono, z którego wynurzamy się jako Indywidualne skupienia uwagi świadomości. Jednak istnieje kilka (nieskończona liczba?) Wyższych jaźni, wrzucających swoje potomstwo do rzeki istnienia; więc nie jest to ostateczne zjednoczenie, które nas wzywa. Takie złączenie przychodzi jedynie ze świadomością jaźni Jedności, której to jaźni wszyscy jesteśmy równymi ośrodkami ekspresji. To dopiero jest ostateczna Jedność ze Wszystkim….[…]
Fragment z „Medytacja środka ciszy”, F. Bardon
Zobacz także
• Ćwiczenia uwalniające energię
06 Niedziela Gru 2009
Posted buddyzm, Refleksje nad życiem, Rozwój, Zen, Świadomość
inTagi
bezpieczeństwo, budda, buddyzm, cziedryn, dharma, dojrzałość, pema, przyjęcie schronienia, sangha, schronienie, smok, Trungpa rinpocze, wolność, Świadomość
Od dawna napotykałam różne tłumaczenia tego terminu, pisane jednak tak zaangażowanym, religijnym tonem, że stawały się trudne do przyjęcia przez kogoś kto ceni sobie otwarte interpretacje i raczej „dawanie do myślenia” niż udzielanie odpowiedzi. Wreszcie natknęłam się na ten opis Pemy Cziedryn i uznałam, że jest to ciekawe i szczere podejście do tematu. Zapraszam do lektury.
———————————————————————————————————————–
Chcę mówić o przyjęciu schronienia w Trzech Klejnotach – i co to naprawdę znaczy.
Zawsze myślałam, że określenie „przyjąć schronienie” jest bardzo dziwne, ponieważ brzmi teistycznie, dualistycznie i wyraża zależność: „przyjąć schronienie” w czymś.
Pamiętam, jak w niezwykle trudnym okresie swojego życia czytałam „Alicję w krainie czarów” – Alicja została moją bohaterką dlatego, że spadając w tę dziurę – po prostu: spadała. Nie chwytała się krawędzi otworu, nie przeraziła się, nie starała się zatrzymać – tylko po prostu leciała w dół i przyglądała się pod drodze wszystkiemu … Więc kiedy wreszcie spadła, znalazła się w zupełnie nowym miejscu. Nie chroniła się w niczym.
Bardzo pragnęłam być taka jak ona, bo widziałam siebie, jak zbliżając się do tej dziury, krzyczę, bronię się, nie chcę iść nigdzie bez pomocnej ręki, której mogłabym się trzymać.
W każdym ludzkim życiu – niezależnie od tego, czy istnieją obrzędy związane z przechodzeniem do dorosłości, czy nie – jesteś sam kiedy się rodzisz, kiedy przepychasz się przez kanał porodowy i wydostajesz się na zewnątrz – i tak to się zaczyna. I kiedy umierasz, umierasz sam. Nikt nie towarzyszy ci w tej podróży; niezależnie od poglądów na temat śmierci wiadomo, że każdy z nas robi to sam.
Od narodzin do śmierci jesteśmy sami – to podstawowa idea przyjęcia schronienia. Tak więc przyjęcie schronienia w buddzie, dharmie i sandze nie oznacza znalezienia w nich ukojenia tak jak dziecko może znaleźć ukojenie u mamy i taty.
Jest to raczej podstawowy wyraz twojej woli opuszczenia gniazda niezależnie od tego, czy czujesz się na to gotowy, czy nie, woli przejścia przez obrzęd dojrzewania i stania się dorosłym, bez oglądania się za ręką, której można by się trzymać.
[..]
Tak więc przyjęcie schronienia oznacza, odkrywanie, że naszym sposobem na życie jest odcięcie więzi, przecięcie pępowiny i samodzielne wyruszenie w podróż, której celem jest stanie się pełnym człowiekiem, nie potrzebującym potwierdzenia ze strony innych ludzi.
Przyjęcie schronienia to sposób, w jaki zaczynamy uprawiać otwartość i życzliwość, co pozwala nam być coraz mniej zależnymi od innych.
Można by powiedzieć: „nie powinniśmy już więcej być zależni, powinniśmy być otwarci”, nie o to jednak chodzi. Chodzi o to, żebyś zaczynał od tego miejsca, w którym jesteś, żebyś zaczynał od zobaczenia jakim jesteś dzieckiem – bez krytykowania tego stanu.
Z dużą dozą humoru i wlelkoduszności skierowanych ku samemu sobie zaczynasz zgłębiać wszystkie te miejsca, gdzie chwytasz się kurczowo, nie mogąc puścić i za każdym razem, gdy to robisz, uświadamiasz sobie: „0, to właśnie tutaj! Dzięki uważności[„tonglen”] i wszystkiemu, co robię, moje życie jest procesem zawierania przyjaźni z samym sobą”
Z drugiej strony ta potrzeba chwytania się kurczowego chwytania się czegoś, trzymania kogoś za rękę, ten płacz za mamą pokazuje ci, że wciąż jesteś na krawędzi gniazda.
Zdajesz sobie sprawę, że jeśli możesz pójść tędy, idziesz do przodu, doroślejesz, stajesz się pełniejszą osobą, stajesz się całością.
Czyli innymi słowy mówiąc, jedyną rzeczywistą przeszkodą jest ignorancja.
Kiedy wołasz: – „Mamo!”, kiedy szukasz ręki, której mógłbyś się uchwycić zamiast jasno zobaczyć całą tę sytuację, to nie jesteś w stanie potraktować jej jako nauki, jako pomocnej do uświadomienia sobie, że jest to właśnie to miejsce, gdzie mógłbyś pójść dalej i mógłbyś bardziej zaakceptować i pokochać siebie.
Jeżeli w takiej sytuacji nie umiesz powiedzieć sobie: „przyjrzę się temu, ponieważ tego właśnie potrzebuję, by móc pójść dalej i otwierać się coraz bardziej” to pozostajesz spętany w okowach ignorancji.
Wojownik zawsze na swojej drodze spotyka smoki. Tylko w ten sposób się rozwija.
Oczywiście boi się, szczególnie wtedy, gdy nadchodzi czas walki. Ale z dygocącym, czułym sercem, zdając sobie sprawę, że musi zrobić krok w nieznane – wychodzi naprzeciw smoka.
Wreszcie uświadamiamy sobie, że smok jest jedynie nierozwiązanym problemem z przeszłości i że tym, co wymaga pracy, jest lęk.
Smok jest filmem, ruchomym obrazem, który pojawia się w wielu postaciach:
-jako kochanek który nas zawiódł,
-rodzic, który nie dość kochał,
-jako ktoś, kto nas nadużył.
Nasza zasadnicza praca dotyczy lęku i zahamowań, które wcale nie muszą być przeszkodami.
Jedyną prawdziwą przeszkodę stanowi ignorancja – odmowa zobaczenia naszych ograniczeń i stojących za nimi niedokończonych spraw emocjonalnych.
Jeżeli spotykając na swej drodze smoka wojownik powtarza: „Ha! Znowu smok! Nie ma mowy, żebym mu stawił czoła” i rozkleja się, a potem wycofuje, uciekając z drogi smoka, to życie staje się powtarzającą się historią wstawania rano, wychodzenia z domu, spotykania smoka na swej drodze, mówienia „nie ma mowy!” i rozklejania się. I nigdy nie dowiaduje się co jest na drugim końcu drogi.
Robisz się wtedy coraz bardziej bojaźliwy, przestraszony i coraz bardziej podobny dziecku. Nikt cię już nie niańczy, ale ty wciąż pozostajesz w tej kołysce i nigdy nie przechodzisz obrzędu wyznaczającego wejście w dojrzałość.
Dlatego przyjmujemy więc schronienie w buddzie, przyjmujemy schronienie w sandze. To symboliczne opuszczenie kołyski. Śpiewamy i kłaniamy się do ziemi buddzie, kłaniam się dharmie, kłaniam się sandze, kłaniam się do ziemi z szacunkiem i zawsze tym trojgu.
Jednak nie kłaniamy się po to, by uzyskać bezpieczeństwo.
Zwykło się mówić, że Budda jest przykładem tego, kim my również możemy być. Budda jest przebudzonym. I my również jesteśmy buddą. To jest proste. Jesteśmy buddą. To nie są tylko słowa.
Jesteśmy przebudzonym, to znaczy tym, który nieustannie skacze, który się wciąż otwiera, który nieprzerwanie idzie do przodu. To nie jest łatwe i odbywa się z dużą ilością lęku, niepewności i wątpienia.
To właśnie znaczy być ludzkim, to znaczy być wojownikiem.
Z początku kiedy opuszczasz kołyskę zachowujesz nadal starą zbroję – w pewnym sensie dobrze cię chroni i czujesz się w niej bezpieczny.
Następnie przechodzisz obrzęd, wyznaczający przejście w dorosłość, zdejmujesz zbroję, co do której mogłeś się łudzić, że ci pomaga, ale ona „zabezpieczała” cię tylko przed byciem w pełni żywym i przebudzonym.
Idziesz dalej, spotykasz smoka i za każdym z takich spotkań widzisz, gdzie pozostało ci jeszcze trochę zbroi do zdjęcia. Przyjęcie schronienia w buddzie oznacza, że jesteś gotów żyć w pełni, stale potwierdzając swoje przebudzenie, wciąż na nowo nawiązując z nim łączność, ucząc się za każdym razem, gdy spotykasz smoka, zdejmować coraz więcej swojej zbroi, szczególne tam, gdzie przykrywa ona serce.
To właśnie czynimy: usuwamy zbroję, usuwamy nasze zabezpieczenia, usuwamy wszystko, co przykrywa naszą mądrość, łagodność i przytomność.
Nie staramy się stać kimś innym, niż jesteśmy, raczej odnajdujemy siebie na nowo i odkrywamy, kim naprawdę jesteśmy.
A więc kiedy mówię: „przyjmuję schronienie w Buddzie” to znaczy, że przyjmuję schronienie w odwadze i zdolności do nieustraszonego zdejmowania zbroi, która przesłania moje przebudzenie.
Jestem przebudzony – spędzę życie zdejmując tę zbroję. Nikt inny poza mną nie może tego zrobić, ponieważ nikt inny nie wie, gdzie są te wszystkie małe zatrzaski i zamki, gdzie jest mocniej zaszyta, które miejsca wymagają więcej pracy, by rozsupłać tę szczególną żelazną nić.
Może z przodu jest zamek z kłódkami od góry do dołu?
Za każdym razem, gdy spotykam smoka, otwieram tyle kłódek, ile tylko mogę; w końcu zdołam rozpiąć cały zamek.
Mogłabym ci powiedzieć: „To proste. Kiedy spotkasz smoka otwórz po prostu jedną z kłódek, a zamek się otworzy”
Ale ty się obruszysz: ,,0 czym ona mówi?”
– ponieważ ukryłeś pod pachą dodatkowy żelazny szew.
Spotykając smoka musisz wyjąć te specjalne nożyce, które schowałeś w pudełku ze swoimi wszystkimi cennymi rzeczami i przeciąć kilka tych szwów, tyle, ile się ośmielisz, aż zaczniesz wymiotować ze strachu i powiesz: „na razie dość!”
Staniesz się wtedy dużo bardziej przebudzony i połączony ze swą naturą buddy, z buddą – zrozumiesz, co to znaczy przyjąć schronienie w buddzie. Powiesz następnej osobie:
„To łatwe. Musisz jedynie wyjąć te nożyczki ze swego drogocennego pudełka i zacząć”.
A ludzie będą patrzyli na ciebie ze zdziwieniem: ,,0 czym on mówi?” ponieważ są opancerzeni od stóp do głów.
Jedyny sposób, by zdjąć to wszystko, to zacząć od podeszwy. Wiedzą, że za każdym razem kiedy napotkają smoka muszą rzeczywiście zrzucać z siebie skórę. A więc każdy musi zrobić to sam. Podstawowa instrukcja jest prosta: zacznij zdejmować zbroję. Tylko tyle może ci ktoś inny poradzić. Nikt nie może ci powiedzieć, jak to zrobić, ponieważ tylko ty wiesz, jak się w niej zamknąłeś.
Przyjęcie schronienia w dharmie tradycyjnie oznacza przyjęcie schronienia w naukach Buddy. Budda naucza: puść to, czym się powstrzymujesz i otwórz się na świat; odkryj, że chronienie, odgraniczanie i zabezpieczanie swojego terytorium owocuje niedolą i cierpieniem.
Zamykasz się w ten sposób w ciasnym, przejmująco wilgotnym, zatęchłym i zamkniętym w sobie świecie, który staje się coraz bardziej klaustrofobiczny i przysparza coraz więcej nieszczęść w miarę, gdy się starzejesz. Im jesteś starszy, tym trudniej znaleźć z niego wyjście.
Kiedy miałam około dwunastu lat czytałam w miesięczniku „Life” cykl artykułów o religiach świata. W artykule nt. Konfucjusza napisano mniej więcej tak: – jeżeli przed pięćdziesiątym rokiem życia zajmowałeś się zdejmowaniem swojej zbroi (Konfucjusz wyraził to po swojemu), to ustaliłeś wzór umysłu, który będzie działał przez resztę twojego życia, będziesz po prostu kontynuował zdejmowanie zbroi.
Ale jeśli przed pięćdziesiątką udało ci się uzyskać sprawność w utrzymywaniu swojej zbroi, tych wszystkich zamków i kłódek zatrzaśniętych za wszelką cenę, to nawet jeśli znajdziesz się w centrum trzęsienia ziemi i rozlecisz na kawałeczki – to i tak pozbierasz się do kupy, bo w tym wieku już bardzo trudno się zmienić – i niezależnie od tego, czy to jest prawda, czy nie, śmiertelnie się przestraszyłam.
To się stało pierwszorzędną motywacją mojego życia.
Poczułam determinację, żeby się rozwijać, a nie utknąć. A więc przyjęcie schronienia w dharmie – naukach Buddy dotyczy tego wszystkiego. W szerszym rozumieniu dharma – znaczy również całe twoje życie.
Nauki Buddy dotyczą puszczania i otwierania się; robisz to poprzez sposób, w jaki odnosisz się do ludzi w swoim życiu, do sytuacji, w jakich się znajdujesz, do własnych myśli i uczuć. Celem twojego życia nie jest ani zrobienie dużych pieniędzy, ani doskonałe małżeństwo, ani zbudowanie opactwa Gamp.
Masz określone życie i, jakie by ono nie było, życie to jest narzędziem służącym Twojemu przebudzeniu.
-Jeżeli jesteś matką wychowującą dzieci, to bycie matką i wychowywanie dzieci służy przebudzeniu.
-Jeżeli jesteś aktorką – to jest narzędziem przebudzenia.
-Jeżeli jesteś robotnikiem budowlanym – to jest twoje narzędzie przebudzenia.
-Jeżeli jesteś na emeryturze i stawiasz czoło starości to jest narzędziem przebudzenia.
-Jeżeli wokół siebie masz ogromną rodzinę i marzysz, by mieć trochę więcej wolnego czasu – to jest narzędziem przebudzenia.
Cokolwiek masz – to jest to!
Pokaże ci ona wszystko, czego potrzebujesz, by wiedzieć, gdzie się zaciął twój zamek i jak możesz skoczyć. To właśnie znaczy przyjąć schronienie w dharmie. Chodzi o znalezienie schronienia w sandze, co jest w dużej mierze tym samym.
Przyjęcie schronienia w trzech klejnotach w ogóle nie ma nic wspólnego ze schronieniem w zwykłym tego słowa znaczeniu. To coś takiego jakby znaleźć bezludną wyspę w środku oceanu po katastrofie okrętu, krzyknąć: „Och, ląd!” i osiadłszy na niej patrzeć, jak dzień po dniu pogrąża się w oceanie. Do tego właśnie podobne jest przyjęcie schronienia w Buddzie, Dharmie i Sandze.
Możemy przyjąć schronienie w naukach Buddy, możemy przyjąć schronienie w sandze, w naszej rodzinie, w ludziach zaangażowanych w podążanie za nauką Buddy, z którymi możemy dzielić wsparcie i inspirację.
Gdy zdajemy sobie sprawę z potrzeby zdjęcia swojej zbroi możemy znaleźć schronienie już tylko w swojej własnej przytomności.
Któregoś dnia była tu na tablicy przypięta definicja przyjmowania schronienia, którą dał Trungpa Rinpocze. Zaczynała się od zdecydowanego stwierdzenia: „kiedy wszystko jest nagie, wolne od niejasności, nie ma czego zdobywać ani urzeczywistniać”.
Ale Rinpocze posuwa się dalej, ukonkretnia to:
„codzienna praktyka to po prostu rozwijanie całkowitej akceptacji i otwartości wobec wszystkich sytuacji, uczuć i wszystkich ludzi, całkowita akceptacja i otwartość wobec wszystkich sytuacji, uczuć i osób, doświadczanie wszystkiego całkowicie, bez zastrzeżeń i ograniczeń, tak, że nie można się wycofać, ani skupić na samych sobie”. To właśnie jest to, dlaczego praktykujemy.
„Przyjęcie Schronienia” – Pema Cziedryn
Zobacz też
• Gdzie jesteś, kiedy cię nie ma?
• Kalu Rinpocze: Dotykając natury umysłu. Medytacja
• Historia pewnego medytującego
03 Wtorek List 2009
Posted Refleksje nad życiem, Zen, Świadomość
inTagi
Bóg, byt, cierpienie, czucie, freedom, koan, long, max long, myślenie, odczucie, potok życia, poświadomość, przypowieść, różna, rozum, uczucie, wrażenia, Zen
Fragment książki: Max Freedom Long – Dążenie ku Światłu
Rozważmy dziwny fakt, że chociaż wiemy, iż Bóg jest we wszystkim, także w naszych ciałach i umysłach, nie możemy Go odczuć żadnym z pięciu zmysłów.
Wydaje się, iż cały sekret tkwi w tym, że Bóg czuje razem z nami poprzez zmysły i że nasz wysiłek, by Go nimi odczuć, daje nam równie mało satysfakcji, jak wysiłek, by poczuć samych siebie. Nie jest łatwo poczuć naszą najgłębszą istotę, której zupełnie nie dotyczy to, czy jest nam ciepło, czy zimno, czy czujemy się szczęśliwi, czy przygnębieni, ociężali czy lekcy. Zmysły służą nam po to, by uświadomić nam rzeczy zewnętrzne, a nie wewnętrzne, które tworzą Ja.
Równie dziwne jest, że nie potrafiąc wyczuć Ja w sobie jako czegoś, co miałoby zapach lub smak, było twarde bądź miękkie, stale mamy przemożne poczucie bycia indywidualną istotą, Ja, tożsamością – jakkolwiek to nazwiemy.
Nie umiemy wyobrazić sobie swego Ja w kategoriach świata fizycznego. Nie możemy wyobrazić sobie jego wyglądu, jego głosu czy siły jego ręki.
A jednak, nie ma na tym świecie zdrowego na umyśle człowieka, który dałby się przekonać, nawet najbardziej uczonymi argumentami, że nie istnieje jako Ja, zupełnie niezależne od ciała.
Jest to przyrodzona WIARA – co warto zapamiętać.[…]
Dojście do wyczuwania Boga w ten sam niewytłumaczalny sposób, w jaki odczuwamy siebie jako Ja, to sprawa zasadnicza, jeśli mamy stworzyć w umyśle mądry obraz Boga i Stworzenia, który wesprze naszą pracę nad osiąganiem rozumienia siebie jako Ich integralnej części.
Nauka odczuwania Boga, tak jak odczuwamy Ja w sobie, zaczyna się od pracy świadomego umysłu. Dociekamy istoty rzeczy – to właśnie robimy teraz razem. Przekonujemy średnie Ja czyli racjonalne świadome Ja naszego umysłu, że musi być jakiś Bóg – że Bóg istnieje.
(M.F.Long używa terminów Niższe, Średnie i Wyższe Ja, co ~z grubsza~ odpowiada terminom Podświadomość, Świadomość ego oraz Nadświadomość, przyp. zenforest),
Nie jest to bardzo trudne, bo możemy postrzegać Boga jako życie we wszystkich rzeczach i potrafimy zaakceptować dowody, które same zewsząd się narzucają.
Ale jeśli chodzi o rozwinięcie wewnętrznego poczucia, które mówi nam, że Bóg jest tak bliski, tak realny i tak bardzo w nas jak nasze własne Ja, to do procesów rozumowych musimy dodać jeszcze coś ponadto.
To dodatkowe coś jest dokładnie tak samo dziwne, jak dziwne jest istniejące w nas poczucie prawdziwości naszego Ja. Jest to zarazem wyczuwanie, jeśli można to tak ująć, w którym nie bierze udziału żaden z pięciu zmysłów.
To tak, jakbyśmy zdołali rozwinąć szósty zmysł, intuicję, która pozwala nam czuć i wiedzieć bez wrażeń fizycznych.
Napisano setki książek o drogach i sposobach poznania, czy też „realizacji” Boga.
Większość z nich ma niewiele do zaoferowania, bo autorzy nie zdają sobie sprawy, że to niższe, czyli podświadome Ja w nas pozostaje w najbliższym kontakcie ze światem, w którym Bóg „porusza się i ma Swój byt”.
Kiedy już średnie Ja zrobi, co leży w jego mocy, by pojąć Boga, trzeba się zwrócić do niższego Ja i nauczyć się odczuwać poprzez nie – zupełnie poza zwykłymi, czyli znanymi nam zmysłami – obecność Bożą przenikającą wszystko, co istnieje. Jest to proces wchodzenia w Boga tam, gdzie jest On obecny w świecie wokół nas, a nie jednoczenia się z Nim w jakimś dalekim niebie, gdzie jest on jakoby czystym Duchem.
To odczucie można porównać do wielkiego cichego przepływu Bytu – bardzo rozszerzonej świadomości Ja. Mędrcy nazwali ten przepływ Rzeką Życia.
Mówimy o upływie Czasu. Od dawna upodobano sobie ideę płynności i ruchu, a także wielkiej rzeczywistości. Zatem, aby wejść w potok, łączymy się z niższym Ja, przestajemy rozumować na temat Boga, natomiast usiłujemy odczuć Go szóstym zmysłem wiary, jaka wypływa z niższego Ja.
Ważne jest, aby ZAPRZESTAĆ POSŁUGIWANIA SIĘ ROZUMEM,
o czym od wieków doskonale wiadomo niektórym z najstarszych religii. Na przykład w odmianie buddyzmu znanej na Zachodzie jako Zen jedna z praktyk polega na tym, że mnichom w klasztorach daje się zagadki, nad którymi mają rozmyślać, problemy tak postawione, że rozum w żaden możliwy sposób nie potrafi ich rozwiązać. (Taka zagadka nazywa się koan).
Dla ilustracji przytoczę opowieść o mnichu Zen, który dawno temu praktykował w Japonii.
Pragnął on dojść do poznania, urzeczywistnienia siebie jako Ja i zmagał się z umysłem, zmysłami i pamięcią, usiłując przeniknąć poza to, co zewnętrzne, do cichego wewnętrznego jądra swej Istoty. Pewnego dnia udał się do swojego mistrza i powiedział:
– Poddaję się. Nigdy nie potrafię osiągnąć Urzeczywistnienia. Przyszedłem, by Cię pożegnać i podziękować za wszystko, co uczyniłeś, by pomóc mi odnaleźć Światło.
Mistrz skinął głową i powrócił do głębokiej medytacji, nie udzielając mu ani słowa współczucia czy nadziei. Mnich odszedł smutny, w wielkiej rozpaczy. Chodził bez celu ogrodowymi alejkami, powtarzając sobie:
– Jedyne, co mi pozostaje, to zdjąć szatę i powrócić do świata. Nie udało mi się.
Tak rozmyślając, zbliżał się do krzewu róży, przy którym poprzedniego dnia długo stał w podziwie. W całym swym dotychczasowym życiu nigdy nie widział tak doskonałej róży i patrzenie na nią sprawiało mu ogromną radość. Odczuwał też nieco dumy, ponieważ pomagał w uprawie ogrodu. Teraz pomyślał strapiony, że rzuci jeszcze jedno ostatnie spojrzenie na doskonały kwiat.
– Będzie mi zawsze przypominać – powiedział sobie – o doskonałości, która istnieje tu w tym ogrodzie, ale która mi się ciągle wymykała.
Raz jeszcze podszedł do róży. Zwieszała główkę, wyblakła, i jej płatki zaczęły opadać. Utraciła swe piękno i zapach. Wielki żal wypełnił mu serce. Wyciągnął rękę i dotknął wyblakłych płatków, jak gdyby mógł w jakiś sposób przynieść jej ulgę.
Nagle poczuł, że cały świat cierpi i że on sam jest całym cierpieniem świata. Po paru chwilach popędził z powrotem do swego mistrza.
Mistrz otworzył oczy i uśmiechnął się.
– Ach – powiedział radośnie – a więc nareszcie przestałeś myśleć o Bogu i nauczyłeś się Go odczuwać? – Urwał i przyjrzał się uczniowi pytająco. – Czy potrafisz teraz rozwiązać swój koan?
– Nie da się tego wyrazić w słowach – padła cicha odpowiedź. – Tak naprawdę rzeczy zewnętrzne nie istnieją w sposób rzeczywisty.
Bóg jest zarazem ciszą, nicością i Wszystkim. Dopiero gdy poczuje się wszystkie rzeczy w sobie, można siebie poznać… Wczoraj widziałem doskonałą różę, ale kiedy dzisiaj przechodziłem obok…
– Tak, tak, oczywiście – przerwał mistrz. –
– Przestałeś myśleć i stałeś się zdolny do odczuwania.
Poczułeś Boga i odkryłeś, że nie przypomina On niczego, co do tej pory poznałeś. Ale słowa potrafią tylko lekko dotknąć tych spraw. Musiałeś poznać Byt w sobie, odczuć Go…
Teraz jednakże pora na herbatę. Usiądź przy mnie, a ja dam ci nowy koan, nad którym popracujesz; i wkrótce poczynisz szybkie postępy.
Pokaż mi teraz, jak wyjść, jednocześnie wchodząc. Nie ma drzwi. Pokaż mi, jak je zamkniesz…
*
AFORYZM II.
Jeśli sądzisz, że odnalazłeś Boga, poproś Go, by do ciebie przemówił. Poproś, aby dotknął twego czoła, żeby dał ci znak, tchnienie pięknego zapachu, błysk koloru albo dźwięk niebiańskiej muzyki. Jeśli coś takiego się pojawi, NIE będzie to od Boga. On przemawia od wewnątrz.
Ty jesteś Bogiem. Ty musisz dać znak. Wejść w Potok Życia.
Jest to paradoks. Oznacza, że kiedy popełni się błąd myślenia o sobie jako o kimś oddzielonym i bytującym z dala od Boga oraz błąd oczekiwania, że Bóg przyjdzie z zewnątrz, by dać „znak” albo jakieś wrażenie, pora udać się do niższego Ja.
Czuć Boga to znaczy zaniechać wszelkiego odczuwania z zewnątrz i dać się pochłonąć Przepływowi, który zawiera wszystkie uczucia.
Aby otrzymać czystą biel, która nie jest żadnym kolorem, miesza się trzy podstawowe barwy światła; podobnie człowiek rzuca wszystko, co jego, w potok, nic nie zatrzymując, oddając każdy najmniejszy ślad błędnego poczucia oddzielności.
Najpierw zatapiamy się w naszym niższym Ja, przestając zupełnie rozumować, wyciszając wszelką myśl.
Kiedy, po dostatecznej praktyce, potrafimy to uczynić, wtedy wraz z niższym Ja opuszczamy się na większą głębokość: Boga-we-Wszystkim.
Można to również pojmować jako rozszerzanie się w przestrzeni.
Pozwalamy pęknąć granicom.
Pozwalamy, by poczucie Ja rozszerzyło się w poczucie Wszystkiego.
Owo Wszystko niektórzy nazwali Tym lub Tamtym. Może najmądrzejsi są ci, którzy nie dają temu w ogóle nazwy, mówiąc, że trzeba to poczuć, wejść w to i poznać – a nie nazywać czy opisywać.
Ci, którzy pragną „znaku”, aby upewnić się, że Bóg naprawdę istnieje (a grupa ta zawsze była liczna), sami muszą stać się znakiem. Aby poznać Go do końca, musimy stać się jednym z Nim w cichym słuchaniu bez uszu, obserwowaniu bez oczu. To raczej serce niż umysł zasygnalizuje poznanie tej PRAWDY, która, raz odczuta, pozostanie na zawsze z człowiekiem jako sama substancja wiary.
Fragment książki: Freedom Long Max – Dążenie ku Światłu
Zobacz także
• Dziecinna wizja Boga. Pułapka języka.
• Czy Bóg karze za grzechy? Czy ludzie?
• Bóg nie żyje? Szatan nie żyje?
27 Niedziela Wrz 2009
Posted Medytacja, Refleksje nad życiem, Rozwój, Zen, Świadomość
inTagi
budda, buddyzm, cierpienie, cziedryn, demony, dobro, ego, mara, Medytacja, oświecenie, pema, przebudzenie, wyzwolenie, zło, Świadomość
Dzisiaj ponownie odkryłam ten tekst Pemy Cziedryn.
Uważam, że jest on świetnym uzupełnieniem dyskusji, która odbyła się ostatnio pod artykułami o Tolle i o diable.
Poza tym, prowadząc korespondencję mailową z paroma osobami: majkiem79, felicitą oraz pinią – zastanawiałam się nad kilkoma kwestiami, o których rozmawialiśmy i mam wrażenie, że dla każdej z tych osób, poniższy artykuł jest w jakiś sposób godną uwagi lekturą 🙂 Dla każdego… w nieco innym obszarze !
Jest odpowiedzią na zadane i niezadane pytania, lub odniesieniem do wcześniejszych dyskusji 🙂
Tak więc, specjalnie dla Was, przedstawiam fragment książki „Kiedy życie nas przerasta”
– mimo że nie jest krótki, warto dotrwać do końca i przeczytać uważnie – pomiędzy zdaniami znajdziecie sporo nawiązań do naszych rozmów.
Wszystkich pozostałych czytelników bloga, zachęcam do tego artykułu tym bardziej.
Jeśli przeczytać go powoli i bacznie, można odkryć w nim drugie albo i trzecie dno… 🙂
Zapraszam!
———————————————————————————————————————–
Wszystkie demony wskazują drogę do całkowitego przebudzenia i życia wolnego od kurczowego uścisku, życia i zarazem umierania, chwila po chwili, przy każdym wydechu.
Kiedy się budzimy, możemy zacząć żyć w pełni, nie szukając gorączkowo przyjemności i nie unikając bólu, nie odtwarzając starego siebie, ilekroć rozpadniemy się na kawałki.
Gdy tak medytował, zaatakowały go demony (mary).
Mówi się, że wojownicy Mary kierowali przeciw Buddzie włócznie i strzały, jednak ich ostrza zamieniały się w kwiaty.
Czego uczy ta historia?
Według mnie tego, że rzeczy, które z przyzwyczajenia traktujemy jako przeszkody, mogą okazać się pożyteczne.
Przeszkody te to jedynie sposób, w jaki świat i całe nasze doświadczenie wskazują nam miejsce, w którym utknęliśmy.
Patrząc na włócznię lub strzałę, możemy nauczyć się widzieć kwiat.
Czy doświadczamy tego, co się wydarza, jako przeszkody i wroga, czy jako nauczyciela i przyjaciela, zależy od tego, jak odbieramy rzeczywistość. Zależy od naszego związku z sobą samym.
Nauki mówią, że przeszkody mogą powstawać na poziomie zewnętrznym i wewnętrznym.
W tym rozumieniu poziom zewnętrzny to poczucie, że zostaliśmy przez kogoś lub coś zranieni, to zaburzenie spokoju i równowagi, które, jak nam się wydawało, święcie się nam należały.
A tu jakiś łobuz wszystko zniszczył!!!
Ten rodzaj przeszkód pojawia się w związkach z ludźmi oraz w wielu innych sytuacjach, gdy czujemy się rozczarowani, zranieni, zdezorientowani i zagrożeni.
Ludzie doświadczają takich uczuć od zarania dziejów.
Na poziomie wewnętrznym jednak nie atakuje nas nic poza naszym własnym pomieszaniem.
Nie ma tu żadnej solidnej przeszkody – tylko manifestuje się w ten sposób nasza potrzeba ochraniania ego.
Prawdopodobnie jedynym wrogiem jest niezadowolenie z doświadczanej w danym momencie rzeczywistości i płynąca stąd chęć, aby ta chwila odeszła jak najszybciej.
Praktykując medytację odkrywamy jednak, że nic nie odchodzi, dopóki nie nauczy nas tego, co mamy wiedzieć.
Możemy pędzić na drugi koniec świata z prędkością 200 kilometrów na godzinę, by uciec od problemu, ale on będzie już tam na nas czekał.
Będzie wracał pod nową nazwą nową postacią – dopóki nie nauczymy się tego, czego ma on nas nauczyć: w którym miejscu oddzielamy się od rzeczywistości, w jaki sposób wycofujemy się zamiast się otworzyć, jak się zamykamy, zamiast w pełni doświadczać wszystkiego, co nas spotyka, bez wahania i chowania się w sobie.
Trungpa Rinpocze zadał kiedyś grupie swoich uczniów pytanie:
„Co robicie, kiedy czujecie się przyparci do muru? Co robicie, gdy wszystko staje się nie do zniesienia?”.
Wszyscy zastanawialiśmy się, co odpowiedzieć.
Wtedy Rinpocze zaczął nas pytać po kolei. Byliśmy tak przestraszeni, że odpowiadaliśmy zupełnie szczerze. Prawie wszyscy mówiliśmy, że postawieni w sytuacji bez wyjścia czujemy się kompletnie rozbici, zapominamy o praktyce i reagujemy nawykowo.
Nie trzeba dodawać, że od tamtej pory zaczęliśmy widzieć bardziej wyraźnie, jak reagujemy, kiedy sytuacja wydaje nam się nie do zniesienia. Naprawdę zaczęliśmy dostrzegać, co robimy.
Czy się zamykamy czy otwieramy?
Czy czujemy niechęć i gorycz czy może łagodniejemy?
Czy stajemy się mądrzejsi czy głupsi?
Czy w wyniku doświadczanego bólu wiemy więcej czy mniej o tym, co to znaczy być człowiekiem?
Czy jesteśmy bardziej krytyczni wobec świata czy może bardziej szczodrzy?
Czy strzały wojsk Mary już nas przeszyły czy może w locie zamieniły się w kwiaty?
Tradycyjne nauki o wojownikach Mary wyjaśniają naturę przeszkód oraz procesu, w którym człowiek nawykowo ulega pomieszaniu i traci zaufanie do swej pierwotnej mądrości.
Nauki dostarczają opisu dobrze znanych sposobów, jakie stosujemy, próbując uniknąć konfrontacji z rzeczywistością.
Mówi się w nich o czterech _marach_.
-Pierwsza to _dewaputramara_, jest ona związana z poszukiwaniem przyjemności.
-Druga, zwana _skandhamarą_, odnosi się do sposobu, w jaki wciąż na nowo próbujemy siebie odtwarzać, odzyskiwać grunt pod stopami, być tym, za kogo się uważamy.
-Trzecia to _kleśamara_ – oznacza sposób, w jaki wykorzystujemy emocje, aby pogrążyć się w otępieniu, nieświadomości lub uśpieniu.
-Czwarta, _jamamara_, jest związana z lękiem przed śmiercią.
Opisy sposobów ich działania pokazują, jak _mary_, które atakowały Buddę, atakują również nas.
_Dewaputramara_ działa tak:
kiedy jesteśmy zażenowani lub czujemy się niezręcznie, kiedy w jakiejkolwiek formie odczuwamy cierpienie, wówczas na oślep rzucamy się przed siebie w poszukiwaniu dobrego samopoczucia.
Niemal każda napotkana przeszkoda jest w stanie pozbawić nas oparcia, destabilizując rzeczywistość, którą do tej pory uważaliśmy za stałą i bezpieczną.
Kiedy czujemy się zagrożeni, nie możemy znieść bólu, niepokoju, niepewności, ssania w dołku, gorąca narastającej złości lub gorzkiego smaku niechęci. Próbujemy zatem uchwycić się jakiegoś przyjemnego doświadczenia.
Reagujemy zgodnie z tragicznie ludzkim nawykiem szukania przyjemności i unikania bólu.
-ujawnia, w jaki sposób jesteśmy uzależnieni od nawyku unikania cierpienia. Kiedy pojawia się cierpienie, szukamy czegoś, co je zagłuszy. Sięgamy po alkohol lub narkotyki, żujemy gumę albo włączamy radio.
Niekiedy nawet oddajemy się medytacji , aby uciec od irytujących, nieprzyjemnych aspektów istnienia.
=Ktoś właśnie wypuścił strzałę w naszym kierunku lub podniósł na nas miecz.
A my, zamiast pozwolić, by zagrożenie zamieniło się w kwiaty, na wszelkie możliwe sposoby usiłujemy go uniknąć.
Istnieją przecież niezliczone sposoby poszukiwania przyjemności i ucieczki od bólu. Nie zawsze jednak nasza skłonność do poszukiwania przyjemności stanowi przeszkodę. Szukanie przyjemności może się stać okazją do obserwowania swoich zachowań w obliczu bólu. Zamiast za wszelką cenę unikać cierpienia i braku równowagi, możemy spróbować uzmysłowić sobie swój jakże ludzki lęk, będący przyczyną całego nieszczęścia na tym świecie. Otwierając serce i uświadamiając sobie swoją skłonność do ucieczki, przyjrzawszy się z wielką łagodnością i jasnością własnej słabości, możemy strzały _ dewaputramary_ przemienić w kwiaty.
W ten sposób odkryjemy, że to, co wydaje się odstręczające, jest w istocie źródłem mądrości i pozwala nam ponownie zjednoczyć się z umysłem pierwotnej mądrości.
-ma wpływ na sposób, w jaki reagujemy, kiedy usuwa nam się grunt pod nogami. Mamy wówczas poczucie, że straciliśmy wszystko, co miało jakąś wartość. Jak gdyby wyrzucono nas z gniazda. Lecimy w przestrzeni, nie wiedząc, co się wydarzy.
Mieliśmy wszystko, wszystko tak dobrze się układało, a tu nagle wybuchła bomba atomowa i rozbiła w pył cały nasz świat. Nie wiemy nawet, gdzie jesteśmy.
W takiej chwili czym prędzej odtwarzamy siebie od nowa.
Jak najszybciej powracamy na twardy grunt wyobrażeń o sobie, gnani – jak zwykł mawiać Trungpa Rinpocze – tęsknotą za _sansarą_.
Tymczasem gdy nasz świat się rozpada, pojawia się przed nami wspaniała szansa.
Nie mamy jednak na tyle zaufania do naszej wewnętrznej mądrości, by po prostu pozwolić rzeczom pozostać w tym stanie.
Naszą nawykową reakcją jest chęć odzyskania siebie – choćby oznaczało to powrót do starej złości, goryczy, niechęci, lęku czy zagubienia.
Rekonstruujemy zatem swą trwałą, dobrze znaną, niezmienną osobowość, cyzelując ją niczym Michał Anioł swe dzieło.
_Mara_ ta nie aranżuje tragedii czy melodramatu, raczej komedię sytuacyjną. Gdy jesteśmy bliscy zrozumienia czegoś ważnego, blisko rzeczywistego otwarcia serca, możliwości czystego widzenia – zakładamy maskę z krzaczastymi brwiami i wielkim nosem.
Istny Groucho Marx! A potem przestajemy się śmiać i już nie pozwalamy niczemu odejść, bo moglibyśmy wtedy odkryć… no właśnie, co?
Taka sytuacja, niczym skierowane w nas ostrze, stwarza okazję, by w jednym przebłysku uświadomić sobie uporczywe próby zrekonstruowania swojego ego.
W ten sposób „niebezpieczna” sytuacja zamienia się w kwiat. I wtedy możemy pozwolić sobie na ciekawość, otwartość wobec tego, co się właśnie wydarzyło i co jeszcze ma się wydarzyć. Zamiast walczyć o odzyskanie własnego wyobrażenia o tym, kim jesteśmy, możemy dotrzeć do umysłu „nie wiem” – umysłu pierwotnej mądrości.
-steruje naszymi emocjami.
Kiedy pojawia się jakieś intensywne uczucie, zamiast pozwolić mu odejść, wpadamy w popłoch.
Tworzymy ciąg myśli, z których każda następna coraz bardziej podnosi temperaturę emocji.
Zamiast spocząć w stanie otwartości, świadomie nie unikając dyskomfortu, podsycamy tylko ten ogień. Swoimi myślami i odczuciami podtrzymujemy go i nie pozwalamy, by się wypalił.
Kiedy cały świat się nam rozpada i czujemy się niepewni, rozczarowani, wstrząśnięci i zawstydzeni, jedyne, co nam wówczas pozostaje, to przejrzysty, bezstronny i świeży umysł.
Niestety, tracimy go z oczu. Odczuwamy natomiast ogromny niepokój i strach przed nowym życiem. Wyolbrzymiamy te uczucia i oto już maszerujemy ulicą z wielkim transparentem głoszącym, że wszystko jest złe.
Pukamy do każdych drzwi i prosimy o podpisy pod petycją, dopóki nie zbierze się cała armia ludzi, którzy zgadzają się z nami – że wszystko jest złe.
Zapominamy o prawdach, które pojęliśmy podczas medytacji. Bo kiedy pojawiają się rzeczywiście silne emocje, nagromadzone przez nas doktryny i przekonania tracą ważność – emocje okazują się o wiele silniejsze.
Tak więc to, co istniało niegdyś jako ogromna, otwarta przestrzeń, zamienia się w pożar lasu, wojnę światową, wybuch wulkanu, wielki przypływ.
Tak używamy swoich emocji. My ich używamy.
W swojej istocie są one częścią dobrodziejstwa bycia żywym człowiekiem. Jednak my, zamiast pozwolić im po prostu istnieć, sięgamy po nie i używamy, aby odzyskać twardy grunt pod nogami. Emocje pomagają nam zaprzeczyć, że nikt nigdy się nie dowiedział ani nie dowie się, co się tak naprawdę dzieje.
Używając ich, próbujemy uczynić wszystko bezpiecznym, przewidywalnym i ponownie rzeczywistym, aby tylko ukryć przed sobą prawdę. A moglibyśmy po prostu usiąść, poczuć moc swoich emocji i pozwolić im przeminąć.
Nie ma szczególnej potrzeby roztrząsania win ani szukania usprawiedliwień.
My jednak wciąż podlewamy ogień swych emocji naftą, żeby je mocniej poczuć, aż stają się prawdziwsze, stają się rzeczywistością same dla siebie.
Tymczasem nie musimy pozwalać emocjom wodzić się za nos.
Jeśli umiemy patrzeć na nie i dostrzegać ich dzikość, to możemy stać się przyjaźni i łagodni nie tylko wobec siebie, ale także wobec wszystkich ludzi, a co za tym idzie – wobec wszystkich czujących istot.
Zdajmy sobie wreszcie sprawę, że powtarzamy to samo głupie zachowanie wciąż i wciąż od nowa dlatego, że nie chcemy odczuwać niepewności, niewygody i cierpienia niewiedzy.
Dopiero teraz pojawia się w nas prawdziwe współczucie dla siebie i innych, widzimy bowiem, co się dzieje i jak reagujemy, kiedy wszystko się rozpada.
Ta właśnie uważność przemienia ostrze w kwiat.
W ten sposób to, co wydaje się brzydkie, problematyczne i niechciane, staje się naszym nauczycielem.
Myślę, że wszystkie _mary_ biorą się z lęku przed śmiercią, ale _jamamara_ jest w nim szczególnie zakorzeniona. Kiedy mówimy o dobrym życiu, rozpatrując je ze zwykłego, uwarunkowanego punktu widzenia, uważamy, że nam się powiodło.
Czujemy, że jesteśmy „dobrymi ludźmi”.
Mamy wiele zalet, cieszymy się spokojem i nie dajemy się wytrącić z równowagi, kiedy zamierzają się na nas wrogowie. Należymy do tych, którzy wiedzą, co należy zrobić, aby przemienić strzałę w kwiat. Tak dobrze czujemy się sami ze sobą….W końcu udało nam się powiązać wszystkie końce.
Jesteśmy szczęśliwi.
Wydaje nam się, że na tym właśnie polega życie. Sądzimy, że gdybyśmy tylko wystarczająco często medytowali czy uprawiali jogging lub gdybyśmy właściwie się odżywiali, wszystko byłoby idealnie.
Ale z punktu widzenia istoty oświeconej jest to „śmierć”.
Poszukiwanie bezpieczeństwa lub doskonałości, odnajdywanie poczucia potwierdzenia i stabilizacji, pewności siebie i wygody, jest swego rodzaju śmiercią.
Brakuje w tym świeżego powietrza.
Nie ma przestrzeni, w której coś niespodziewanego mogłoby nagle pojawić się i zmienić wszystko. Kontrolując swoje życie, zabijamy chwilę obecną.
W ten sposób narażamy się na klęskę, bo wcześniej czy później doświadczymy czegoś, na co nie będziemy mieli wpływu: spali się nasz dom, umrze ktoś, kogo kochamy, dowiemy się, że mamy raka, spadnie nam na głowę cegła, ktoś wyleje sok pomidorowy na nasz biały garnitur albo pójdziemy do swojej ulubionej restauracji i okaże się, że karta dań świeci pustką, a na sali siedzi siedemset osób.
Życie jest wyzwaniem i właśnie to stanowi jego istotę.
Czasem jest słodkie, a czasem gorzkie.
Raz nasze ciało jest spięte, innym razem odprężone. Czasem boli nas głowa, innym razem czujemy się zupełnie zdrowi.
Z perspektywy przebudzenia próby rozwiązania wszystkich życiowych problemów oznaczają śmierć, ponieważ wymagają odrzucenia sporej części naszego podstawowego doświadczenia.
Jest coś agresywnego w takim podejściu do życia, które wygładza wszelkie nierówności i niedoskonałości.
Być w pełni człowiekiem, żywym i całkowicie oświeconym, oznacza zgodę na nieustanne bycie wyrzucanym z gniazda.
Żyć w pełni, to ciągle przebywać na ziemi niczyjej, doświadczać każdego momentu jako zupełnie świeżego i nowego.
Życie oznacza gotowość do ciągłego umierania.
Z punktu widzenia przebudzenia, to właśnie jest życie, podczas gdy chęć uchwycenia tego, co posiadamy, chęć znajdowania w każdym doświadczeniu potwierdzenia, pochwały, poczucia wspólnoty – to śmierć.
Jeśli zatem mówimy, że _jamamara_ jest lękiem przed śmiercią, to w zasadzie mówimy o lęku przed życiem.
Chcemy być doskonali, a jednak cóż, wciąż widzimy swoje niedoskonałości i nie ma sposobu, żeby to zmienić. Nie ma dokąd uciec. Wtedy właśnie ostrze przemienia się w kwiat.
Trzymamy się tego, co widzimy, czujemy to, co czujemy – nawiązujemy kontakt z własnym umysłem mądrości.
Czy bez nich osiągnąłby oświecenie?
Czyż nie zachowały się one jak najlepsi przyjaciele, pokazując mu, kim jest i co jest prawdą?
Wszystkie _mary_ wskazują drogę do całkowitego przebudzenia i życia wolnego od kurczowego uścisku, życia pełnego gotowości do umierania, chwila po chwili, przy każdym wydechu.
Kiedy się budzimy, możemy zacząć żyć w pełni, nie szukając przyjemności i nie unikając bólu, nie odtwarzając starego siebie, ilekroć rozpadniemy się na kawałki.
Możemy pozwolić sobie na odczuwanie emocji jako gorących lub zimnych, rozedrganych lub łagodnych, zamiast używać ich do wzmagania swojej niewiedzy i głupoty.
Możemy porzucić chęć bycia doskonałym i dzięki temu przeżywać każdy moment jak najpełniej.
Próba ucieczki nie jest receptą na bycie w pełni ludzką istotą. Uciekać od bezpośredniości naszego doświadczenia to jak wybierać śmierć zamiast życia.
Przyglądając się własnym reakcjom na zagrożenie, możemy zawsze powrócić do pierwotnego umysłu mądrości. Zamiast próbować pozbyć się czegoś albo ulegać dualistycznemu przeświadczeniu, że jesteśmy atakowani, wykorzystajmy okazję, by zobaczyć, jak się zamykamy, gdy zostajemy przyparci do muru. Wtedy właśnie otwieramy swoje serce. W ten sposób budzimy swoją mądrość i wchodzimy w kontakt z pierwotną naturą buddy.
Na bazie: Kiedy życie nas przerasta, Pema Cziedryn
Część druga : https://zenforest.wordpress.com/2009/10/14/demony-ktore-niosa-przebudzenie-cz-ii
Polecam także
• Czy wszyscy jesteśmy szaleni?
• Wybieraj swój świat świadomie
• Holonomiczny wszechświat i… holograficzna świadomość
25 Piątek Wrz 2009
Posted Refleksje nad życiem, Rozwój, Zen
inTagi
ciało bolesne, diabeł, ego, historyjka, nie-myślenie, obecność, proces myślowy, przypowieść, uwaga, uważność, Świadomość
W dawnych czasach, pewien ubogi i dosyć skąpy Chińczyk policzył oszczędności swojego życia (które trzymał ukryte w podłodze) i okazało się, że uzbierało się tego 30 sztuk złota. Udał się więc na targowisko, by po wielu latach po raz pierwszy kupić sobie coś ciekawego.
Po przyjrzeniu się różnym rozmaitościom, nie znalazł nic co by go zainteresowało. Już miał wrócić niepocieszony do domu, kiedy nagle jego uwagę przykuł… diabeł. Diabeł był czarny jak smoła, miał lekko skośne oczy, ogon, rogi, czerwone ślepia i było od niego lekko czuć siarką. Siedział spokojnie w klatce i przyglądał się przechodniom.
Nasz bohater spytał się po co komu taki diabeł. Sprzedawca wyjaśnił mu, że taki diabeł, to bardzo pożyteczne zwierzę – potrafi napalić w piecu, narąbać drzewo, pomalować płot, gotować, sprzątać i wiele innych rzeczy. Prawdziwa złota rączka. Przy tym je tyle co zwykły człowiek i tak jak człowiek czasami potrzebuje odpocząć i zdrzemnąć się. Jego utrzymanie nie jest więc kosztowne.
Kupiec obejrzał dokładnie diabła i spytał o cenę. Okazało się, że kosztuje on 30 sztuk złota i sprzedawca nie zamierza spuścić z ceny. Po długim namyśle Chińczyk zdecydował się jednak wydać wszystkie oszczędności swojego życia i kupił diabła.
Kiedy już odchodził, sprzedawca zwrócił mu uwagę, na pewien istotny szczegół. Otóż okazało się, że diabeł owszem, pracuje intensywnie, ale tylko wtedy jeśli zawsze powie mu się co ma robić. Musi mieć zawsze wyznaczony plan dnia. Pobudka o godzinie tej i tej, rąbanie drzewa na opał do godziny …, śniadanie o godzinie …, 15 minut przerwy na wypoczynek itd. I tak codziennie. Nie wolno o tym zapomnieć! – przestrzegł sprzedawca. Diabeł pozostawiony sam sobie, zajmie się swoimi diabelskimi sprawami, co nigdy nie kończy się dobrze.
Zdziwiony Chińczyk zapamiętał uwagę, wziął diabła ze sobą i udali się do domu. I rzeczywiście – sprzedawca nie kłamał – diabeł zawsze robił to co polecił mu wykonać jego gospodarz.
Wstawał bez ociągania się o 6 rano, rąbał drwa, zamiatał obejście, jadł śniadanie, odpoczywał… Właściciel był z niego bardzo zadowolony.
Jednak pewnego dnia wieśniak musiał wyjechać. Znane są dwie wersje wyjaśniające przyczyny jego wyjazdu:
Pierwsza (dla dzieci) mówi o tym, że pojechał on odwiedzić swoją chorą matkę.
Druga (dla dorosłych) opowiada o jego wizycie u przyjaciół i imprezie, która trochę się przedłużyła…
W każdym razie w obu przypadkach, chłop po prostu zapomniał o tym, że musi przydzielić diabłu zadania.
Zaniepokojony wracał do domu i już z daleka zobaczył, że coś jest nie w porządku. Znad miejsca, gdzie mieściła się jego wioska, unosiły się opary dymu.
Wkrótce poczuł swąd spalenizny, a kiedy podszedł bliżej jego oczom ukazał się wstrząsający widok. Wieś była doszczętnie spalona, a na zgliszczach siedział diabeł i piekł w ogniu ciało dziecka…
* Dlaczego taka ładna historia, ma tak straszne zakończenie?
* Kim jest diabeł?
* Kim jest wieśniak?
* Kim Ty jesteś?
* Co to wszystko oznacza dla Twojego życia?
Odpowiedz – teraz!
źródło : http://mahajana.net/teksty/przypowiesc_o_zoltym_diable.html
——————————————————————————
A jak wy zinterpretowalibyście tą historię :)?
Zobacz także
08 Wtorek Wrz 2009
Posted Medytacja, Refleksje nad życiem, Rozwój, Zen, Świadomość
inTagi
niedziałanie, nirvana, nirwana, przeszłość, przyszłość, pustka, sen, teraźniejszość, tu i teraz, umysł, wolność, Świadomość
Nie działać? Nie mieć celów? Nie mieć punktów zaczepienia? Nie mieć o co walczyć? To najbardziej przerażająca myśl dla ludzkiego ego, ponieważ jawi się mu jako śmierć. Czy rzeczywiście?
————-————-————-————-————-——-
By otworzyć się na chwilę obecną, musimy zapomnieć o przeszłości i przyszłości. Musimy zapomnieć o doświadczeniu, wiedzy, poglądach i przekonaniach; o planach, dążeniach i celach. Haczyk tkwi w tym, że tak naprawdę, nie ma nic, co moglibyśmy robić, gdyż wszelkie działanie jest pomostem pomiędzy przeszłością a przyszłością.
Cały czas „robimy” coś, by „stać się” czymś innym. Nie jesteśmy zadowoleni z tego, co sobą przedstawiamy. Działanie i stawanie się daje nam większe poczucie ciągłości i stałości. Jednak jako że faktycznie nie jesteśmy stali (z czym zgadzają się i mistycy, i naukowcy) próbujemy osiągnąć coś, co jest niemożliwe. Nigdy nie możemy poczuć się bezpieczni, w takim sensie, w jakim dziś to bezpieczeństwo rozumiemy, ponieważ wszystko ulega ciągłym zmianom. Nie istnieje nic, czego można by się uchwycić.
Jeśli zastanowisz się, jak wygląda twój zwykły dzień, zauważysz, że prawie cały czas coś robisz lub, co również jest formą działania, o czymś myślisz. Głowę masz przepełnioną myślami o wszystkim, co „masz do zrobienia” – o obowiązkach zawodowych, opiece nad dzieckiem, zorganizowaniu wolnego czasu, pracach domowych itd. Nawet wyciszające zajęcia, jak czytanie czy spacer, również są formami działania, które zapełnia każdą lukę w twym życiu zasłaniając czającą się pustkę.
Otwarcie się na chwilę obecną jest bardzo trudne, ponieważ nie może mu przyświecać żaden cel. Cel to „wyznaczona rzecz do osiągnięcia, pożądany przedmiot”. Nie możemy otworzyć się na nowe, jeśli mamy w głowie jakiś zamierzony efekt, nawet jeśli jest on czymś najzupełniej „słusznym”, jak spokój czy jasność spojrzenia. Wszystko to, co nasz umysł jest w stanie zrodzić, może również zostać przezeń zniszczone. Nie może on zrodzić ani zniszczyć jedynie nowego i nieuwarunkowanego.
Jeśli nic nie możesz zrobić, by rozwiązać ten dylemat, to nic nie rób. Stan niepodejmowania żadnego działania jest jednak niezwykle rzadki. Polega on bowiem na bezwarunkowym i całkowitym braku kontrolowania i manipulowania; na akceptacji siebie i świata takiego, jaki w danej chwili jest, czy nam się on podoba czy nie. Innymi słowy, jest gotowością do zaakceptowania rzeczywistości. Jest trwaniem raczej niż stawaniem się.
Tylko kiedy prawdziwie się temu oddasz, prawdziwie otrzymasz. Z tej ciszy i pustki wyłonić się może ogromna siła transformacyjna. Kiedy umysł jest uciszony, żaden lęk, konflikt ani fragmentacja nie wyczerpuje twej energii, nie blokuje percepcji, nie wiąźe cię ze schematami przeszłości. Dzięki temu zyskujesz moźliwość okazania mądrości i twórczości.
Stajesz się w końcu wolny od przeszłości i zdolny do totalnej reakcji w każdym nowym momencie życia. Jeśli tego dokonasz, nic więcej nie pozostaje do zrobienia. Nie ma w tobie wątpliwości, poczucia winy, szeregu niedokończonych spraw do załatwienia. Nie martwiąc się o przyszłość, robisz dokładnie to, co jest dla twej przyszłości najlepsze – podejmujesz odpowiednie totalne działanie w teraźniejszości.
Życie każdą trwającą chwilą jest proste, spontaniczne i harmonijne. Jeśli robisz to, co naprawdę musisz zrobić, jest to z pewnością najlepsza rzecz dla ciebie i twego wszechświata. Twoje działanie jest pełne i, jako takie, pozbawione konfliktów.
Stajesz się otwarty na groźną i tajemniczą wspaniałość życia.
„Andy James – Świadome Ja”
————-————-————-————-————-——-
„Jeśli nie dostrzegasz TERAZ, wtedy popełniasz samobójstwo. Podporządkowujesz życie jakiemuś ideałowi? Wtedy twoje życie staje się martwą, powierzchowną rutyną. Bądź – i zapomnij o stawaniu się. Stawanie się to koszmarny sen.„
Osho
Post z serii: Przypomnienie
Powiązane posty
17 Poniedziałek Sier 2009
Posted Refleksje nad życiem, Zen, Świadomość
inTagi
ajahn chah, buddyzm, chach, cytaty, drzewo, las, leśna ścieżka, mnich, przypowiastki, przypowieści, Zen, Świadomość
„Ludzie pytaja o moja praktyke. Jak przygotowuje umysł do medytacji? Nie ma w tym nic szczególnego. Utrzymuje go po prostu tam gdzie jest zawsze. Oni zapytuja: «A zatem jestes arhatem?» Czy ja wiem? Jestem niczym lesne drzewo, pełne lisci, kwiatów i owoców. Ptaki przylatuja tutaj aby sie pozywic i zakładac gniazda; zwierzeta szukaja wytchnienia w cieniu drzewa. Jednak ono nie zna samego siebie. Drzewo podaza za swoja własna natura. Po prostu jest tym, czym jest”.
Ajahn Chah urodził sie w 1918 roku w wiosce połozonej w północno-wschodniej czesci Tajlandii. W bardzo młodym wieku został nowicjuszem, a skonczywszy 20 lat otrzymał pełne swiecenia mnicha. Przez szereg lat podazał pełna wyrzeczen sciezka tzw. tradycji lesnej, zyjac w lasach i zebrzac o pozywienie w trakcie swojej nieustannej mnisiej wedrówki. Praktyke medytacji doskonalił pod okiem wielu mistrzów, posród których szczególnie wyrózniał sie Ajahn Mun Bhuridatta Thera (1870–1949) — niezwykle szanowany i w pełni urzeczywistniony nauczyciel medytacji w tych czasach. To własnie Ajahn Mun wywarł niezatarty wpływ na Ajahna Chaha, nadajac jego praktyce medytacyjnej wyrazny kierunek i czystosc, jakiej uprzednio jej brakowało. Kiedy sam Chah osiagnał pózniej urzeczywistnienie, starał sie podzielic swoim doswiadczeniem Dharmy z tymi, którzy jej poszukiwali. Esencja nauczania Ajahna Chaha była zaskakujaco prosta: badz uwazny, nie lgnij do niczego, pozwól rzeczom odejsc i poddaj sie rzeczywistosci takiej, jaka jest.
On sam czytał bardzo niewiele. W rzeczywistosci, pytany o to, jakie ksiazki na temat buddyzmu mógłby polecic ludziom, aby je studiowali, odpowiadał: „tylko jedna” i natychmiast pokazywał na swoje serce. […]
Wiekszosc porównan, na jakie Ajahn Chah powoływał sie w swoim nauczaniu, wypływało z jego olbrzymiego doswiadczenia w prowadzeniu zycia w tropikalnym lesie. Kwintesencja tej praktyki była prosta obserwacja, nieustanne bycie otwartym i w pełni przytomnym wszystkiego, co przejawia sie zarówno wewnatrz nas jak i na zewnatrz. Sam zwykł mawiac, iz jego praktyka nie jest w zadnym sensie czyms szczególnym. Powtarzał, iz jest niczym lesne drzewo. „Drzewo jest tym, czym jest” — twierdził. I Ajahn Chah był dokładnie tym, kim był. Ale z tej jego „niczym nie wyrózniajacej sie” postawy wypływało niezwykłe, głebokie zrozumienie siebie i całego swiata.
Strumien wody
Nie ma niczego niewłasciwego w sposobie, w jaki ciało starzeje sie i zapada na rózne choroby. Ono po prostu podaza za własna natura. A wiec to nie ciało jest przyczyna naszego cierpienia, lecz nasze niewłasciwe myslenie. Kiedy to, co naturalne, postrzegamy w nieprawidłowy sposób, z pewnoscia pojawi sie pomieszanie.
To tak jak z woda w rzece. To oczywiste, ze płynie ona w dół, z biegiem rzeki; nigdy pod góre. Taka jest po prostu jej natura. Gdybysmy poszli i staneli nad brzegiem rzeki, widzac iz woda zmierza szybkim nurtem w dół, zapragneli w niemadry sposób, aby zmieniła ona swój kierunek i zawróciła pod góre — wówczas bedziemy cierpiec.
Bedziemy cierpiec z powodu naszego błednego pogladu, z powodu naszego myslenia „wbrew przepływowi”. Gdybysmy posiadali prawidłowy poglad, zrozumielibysmy wówczas, iz woda musi płynac w dół rzeki.
Dopóki nie urzeczywistnimy i nie zaakceptujemy tego faktu, dopóty zawsze bedziemy poruszeni i nigdy nie odnajdziemy spokoju umysłu. Rzeka, która musi płynac w dół zgodnie ze swoim biegiem, przypomina nasze ciało. Przekracza ono młodosc i starosc, a nastepnie umiera. Nie pragnijmy, aby było inaczej.
Sadzawka
Zachowaj uwaznosc i pozwól, aby rzeczy biegły swoim naturalnym torem; wówczas twój umysł osiagnie pokój w kazdych okolicznosciach. Uspokoi sie i osiadzie niczym czysta, przejrzysta lesna sadzawka, a wszystkie gatunki cudownych i rzadkich zwierzat podejda, aby napic sie z niej wody. Wówczas wyraznie ujrzysz nature wszystkich dhamm w tym swiecie. Bedziesz widział jak przychodza i odchodza niezliczone cudowne i dziwne rzeczy. Ale pozostaniesz spokojny i nie poruszony. Oto, co nazywa sie szczesciem Buddy.
Woda deszczowa
W rzeczywistosci, umysł niczym krople deszczu, jest czysty w swoim naturalnym stanie. Jednak, jezeli wpuscimy do czystej deszczówki zielona farbe — zabarwi sie ona na zielono. Jesli dodamy barwnik zółty — woda zmieni kolor na zółty. Umysł zachowuje sie w bardzo zblizony sposób.
Kiedy przyjemne wrazenie mentalne wkracza do umysłu — staje sie on zadowolony i wygodny. Jesli doznanie jest nieprzyjemne — umysł czuje sie niezrecznie i niewygodnie. Ulega zmaceniu tak, jak zabarwiona woda. Kiedy przejrzysta i czysta woda napotka zółta barwe — przybierze zółty odcien; jesli wejdzie w kontakt z zielenia — zabarwi sie na zielono. Za kazdym razem zmieni kolor. Faktycznie woda, która zazieleniła sie badz zazółciła, jest pierwotnie czysta i przejrzysta.
Taki jest równiez naturalny stan umysłu—przejrzysty, czysty i nie pomieszany. Pomieszanie jest tylko nastepstwem podazania za wrazeniami i doznaniami mentalnymi. Wówczas umysł gubi sie w swoich nastrojach.
Slepiec
Ciało i umysł stale przejawiaja sie i ustaja; warunki nieustannie sa wzburzone.
Podtrzymywanie wiary w fałsz jest powodem, dla którego nie potrafimy ujrzec tej prawdy. To tak, jak gdyby kierował nami slepiec. Jak mozemy podrózowac z nim bezpiecznie?
Człowiek niewidomy zaprowadzi nas co najwyzej w lesne gestwiny i zarosla. Jak zreszta mógłby zaprowadzic nas w bezpieczne miejsce, skoro sam nie widzi? W ten sam sposób warunki oszukuja nasz umysł, kreujac cierpienie w poszukiwaniu szczescia oraz przeszkody w poszukiwaniu ulgi.
Taki umysł moze spotkac wyłacznie trudnosci i cierpienie. Zaiste pragniemy uwolnic sie od cierpienia i przeszkód, lecz zamiast tego własnie je stwarzamy.
Lekarstwo i owoc
Nie gniewajcie sie na tych, którzy nie praktykuja. Nie mówcie o nich zle. Słuzcie im swoja rada. Kiedy ich duchowe czynniki sie rozwina, sami siegna po Dhamme. Przypomina to sprzedaz leków. Zachwalamy nasze lekarstwa i ci, którzy cierpia na ból głowy badz dolegliwosci zoładka przyjda, aby je zazyc.
Tych, którzy nie chca naszych leków, pozostawiamy w spokoju.
Sa oni niczym owoc, który jeszcze jest zielony. Nie mozemy ich zmusic aby byli juz w pełni dojrzali i słodcy — zostawmy ich w spokoju. Niech rosna, nabieraja smaku i dojrzewaja sami! Jesli bedziemy myslec w ten sposób, nasze umysły uspokoja sie. Tak wiec nie musimy nikogo przymuszac. Wystarczy polecic nasze lekarstwa i tyle. Kiedy ktos zachoruje — przyjdzie sam i cos kupi.
Drzewa
Mozemy nauczyc sie Dhammy od drzew. Drzewo rodzi sie z przyczyny i wzrasta zgodnie z prawem natury, az wreszcie wypuszcza paki, zakwita i wydaje owoce. Tu i teraz drzewo głosi nam Dhamme, lecz my tego nie rozumiemy. Nie umiemy wypełnic nia naszego wnetrza i przygladac sie jej w skupieniu, stad tez nie wiemy, ze drzewo własnie naucza nas Dhammy.
Pojawia sie owoc, a my tylko go spozywamy bez zastanowienia.
Słodki, cierpki, badz gorzki — oto istota owocu.
To takze jest i Dhamma — nauka, jaka owoc przekazuje. A potem usychaja liscie: wiedna, umieraja i spadaja z drzewa. Zauwazamy jedynie, ze liscie opadły z drzewa. Chodzimy po nich, zamiatamy je — to wszystko. Nie wiemy, ze przyroda wówczas nas uczy.
Jeszcze pózniej kiełkuja nowe liscie, a my zaledwie to spostrzegamy, bez wyciagania jakichkolwiek wniosków. Nie jest to prawda, jaka mozna poznac poprzez wewnetrzna refleksje. Ale kiedy bedziemy umieli przyjac ta prawde całym soba i badac ja, zrozumiemy, iz narodziny drzewa nie sa odmienne od naszych narodzin.
Nasze ciało przychodzi na swiat i egzystuje w zaleznosci od warunków oraz zywiołu ziemi, wody, powietrza i ognia. Kazdy element ciała, kazda jego czesc, zmienia sie zgodnie ze swoja natura. Nie rózni sie niczym od drzewa. Włosy, paznokcie, zeby czy skóra — wszystkie zmieniaja sie. Kiedy zrozumiemy istote zjawisk przyrody — wówczas poznamy siebie.
Zółw
Poszukiwanie spokoju przypomina poszukiwanie zółwia z wasami. Nie uda ci sie go znalezc. Ale kiedy twoje serce bedzie gotowe, on sam przyjdzie i znajdzie ciebie.
Gałezie i korzen
Zaledwie sie urodzimy — jestesmy martwi. Nasze narodziny i nasza smierc sa w istocie jednym i tym samym. To tak jak z drzewem. Skoro sa gałezie, musi istniec korzen. Tam gdzie istnieje korzen, musza byc i gałezie. Nie mozesz miec jednego bez drugiego. To nieco dziwne, kiedy widzisz jak ludzie sa ogarnieci zalem, kiedy przychodzi smierc, a pełni zachwytu, kiedy maja miejsce narodziny.
Mysle, ze jesli naprawde chcesz płakac, byłoby lepiej to uczynic, kiedy ktos przychodzi na swiat, gdyz narodziny sa w istocie smiercia, a smierc narodzinami; korzen jest gałezia, gałaz — korzeniem. Tak, jesli musisz płakac — płacz u zródła, płacz podczas narodzin.
Pomysl uwaznie i zrozum, ze gdyby nie byłoby narodzin, nie byłoby i smierci.
Drzewo w lesie (fragmenty)
Ajahn Chah
tłumaczenie: Andrzej Osinski
Zobacz też:
• Czy można przebudzić innego człowieka? Historia Ethel.
Archiwum postów
15 Sobota Sier 2009
Posted Zen
inTagi
ameryka, doświadczenie, intelekt, japonia, klasztory, koan, mistrz, mnich, odosobnienie, poznanie, roshi, zazen, Zen, Świadomość, światynia
Roshi Keido Fukushima mistrz zen klasztoru Tofukuji, jednej z „Pieciu Wielkich Swiatyn” Kioto, w wieku 56 lat jest jednym z najmłodszych ludzi w Japonii na takim stanowisku.
Czy istnieja jakies szczególne przeszkody, aby Amerykanie mogli zrozumiec zen?
Amerykanie sa z natury bardziej intelektualni, a do studiowania koanów trzeba podchodzic z ostroznoscia i rozwaga. Niektórzy ludzie w Ameryce, nawet bez ukonczenia pełnego treningu, pisza ksiazki o studiowaniu koanów, które zawieraja nie tylko pytania, ale i odpowiedzi! Jednakze studiowanie koanów nie jest rozwiazywaniem zagadek. Ksiazki z odpowiedziami sa naprawde jedynie przeszkoda dla tych, którzy chca studiowac. […]
Czy jest równiez problemem to, ze obcokrajowcy zbyt duzo czytaja na temat zen?
Bez wzgledu na to, jak wiele czytasz, jest to dobre!
Ale jesli podchodzisz do zen jako do „intelektualnego badania”, to stanie to na przeszkodzie twojego treningu, poniewaz wszystko bedzie jedynie w twojej głowie.
Jednak rzeczy, które przeczytałes moga byc uzyte pózniej przy wyjasnianiu zen innym ludziom.
Jakie jest najwieksze wyzwanie dla ucznia zen bez wzgledu na to, czy jest Japonczykiem czy Amerykaninem?
Główna przeszkoda w zgłebianiu zen wydaje sie podchodzenie do niego z poziomu umysłu. Nie powinno sie mówic o koanie, ale stac sie koanem. Zamiast rozumiec koan, raczej doswiadczyc go.
Jednak nawet dla japonskich mnichów jest to problem. W doswiadczeniu satori przekracza sie dualizm. A wiec w ideale, powinienes przekroczyc dualizm, pomimo ze nadal zyjesz w swiecie, który jest bardzo dualistyczny. Na poczatku trening podkresla przekroczenie dualizmu. Jednak nasz własny intelekt pochodzi z dualistycznej podstawy. A wiec trzeba zapomniec o swoim intelekcie. Buddyzm zen nie potepia, czy tez nie patrzy z góry na intelekt jako taki. Dlatego jest tak wiele pism w tradycji zen. Jednak rozumienie zen poprzez intelekt jest błedem. To jest powód, dla którego przez pierwsze trzy lata mojego treningu mój mistrz Rosi Shibayama ciagle powtarzał: „Badz idiota! Badz głupcem!”. To była bardzo dobra rada.
Współczesnie coraz wiecej ludzi na Zachodzie kojarzy sobie Japonie głównie z jej technologicznym i ekonomicznym aspektem. Oczywiscie kraj ten zmienia sie w rekordowym tempie. Czy uwazasz, ze zen równiez musi sie zmienic, aby dotrzymac kroku tym ogólnym przemianom?
Sam zen — doswiadczenie zen — nie potrzebuje sie zmieniac. Zen musi zmienic sposób wyrazu, aby byc zrozumiałym dla współczesnych ludzi. Tak działo sie w całej jego historii. Religia próbuje uczyc ludzi, tu i teraz, jak powinni zyc. Na przykład ludziom w dzisiejszych czasach na pytanie, co sie dzieje po smierci, trzeba odpowiedziec jasno i szczegółowo. Powiedzmy sto lat temu ludzie nie uwazaliby buddyzmu za religie, jezeli próbowałby on wyjasniac rzeczy w ten sposób. Do chwili smierci trzeba zyc najpełniej, jak to mozliwe. Sprawa, która chce podkreslic zen to ja takim, jakim jestem tu i teraz i zen naucza jak zyc w tu i teraz. Jednakze w starodawnych czasach buddyzm uczył, ze jesli zrobiło sie złe rzeczy, idzie sie do piekła, a jesli dobre, to do Czystej Krainy lub do podobnego miejsca. Ale jesli bedziemy dzisiaj próbowac wyjasniac rzeczy w tych kategoriach, współczesni ludzie nie uwierza w to.
Zapytaja sie: „Pokaz mi, gdzie jest to piekło!”.
Trzeba im wtedy wyjasnic, ze pójscie do raju czy do piekła, to nie cos, co wydarzy sie po smierci, lecz jest to cos, co ma miejsce w tej własnie chwili. Albo teraz zyjesz w raju, albo na sposób piekielny.
Na przykład w szkole Buddyzmu Jodo albo Czystej Krainy jest wiara, ze Czysta Kraina istnieje na zachodzie. Jednakze jesli bedziemy próbowali wyjasnic dziecku ze szkoły podstawowej, ze Czysta Kraina istnieje na zachodzie, nie bedzie ono w stanie tego zrozumiec. Pozwólcie, ze opowiem historie. Pewnego dnia dziadek próbował swojemu wnukowi wyjasnic te sprawy i powiedział: „Zachód — tam jest Czysta Kraina!”. A dziecko powiedziało, ze jesli pójdzie sie na zachód, to okrazy sie kule ziemska i wróci do miejsca, w którym sie jest!
Jednak uczen zen nie moze pozwolic sobie na odwrócenie sie plecami do swiata.
Nie. Ostateczny cel zen nie lezy w ucieczce od swiata, ale w powrocie do niego. A wiec, kiedy sie to zrozumie, mozna pójsc w góry, aby samotnie praktykowac. Jest to czesc treningu. Jesli jednak nie pójdzie sie do osrodka zen lub w góry, aby stworzyc to podstawowe zrozumienie, jest bardzo trudno ukonczyc trening poza tego rodzaju odosobnieniem. Ale to tylko połowa pracy. A wiec po doswiadczeniu praktyki w klasztorze, kiedy wraca sie do swiata i tam kontynuuje trening, to wtedy tak naprawde, zen staje sie religia. Bez wzgledu, o jakiej religii bysmy nie mówili, w koncu trzeba powrócic do swiata miłosci i współczucia. Buddyzm zen nie jest jedynie sprawa osiagniecia oswiecenia, ale takze sprawa pomagania innym ludziom.
Czy zauwazasz, ze zainteresowanie zenem spada w miare, jak współczesna Japonia sie zmienia?
Zupełnie nie. W rzeczywistosci liczba uczestników naszych comiesiecznych sesji zazen i wykładów bardzo sie zwiekszyła, podobnie, jak i wykładów, które wygłaszam co dwa miesiace w Centrum kulturalnym Asahi Shimbun w Osace. Obecnie jest wiele przedsiebiorstw, które chca, aby ich pracownicy przeszli trening zen, a przynajmniej doswiadczyli go w niewielkim stopniu. Na wiosne nowi pracownicy firm sa wysyłani do swiatyni zen na dwa dni, aby doswiadczyli troche zazen.
Ale czy pobyt w swiatyni przez tak krótki okres moze cos zmienic?
To dobra uwaga.
Nie bedzie sie w stanie osiagnac rozumienia satori w tak krótkim czasie. Jednakze w klasztorze zen jest bardzo prosty, tradycyjny sposób zycia, podczas, gdy w swiecie zewnetrznym, szczególnie we współczesnej Japonii, sposób zycia jest bardzo ekstrawagancki. A wiec, przyjezdzajac do swiatyni zen moga oni nauczyc sie, ze istnieje równiez prosty sposób zycia. Poza tym zycie klasztorne jest bardzo usystematyzowane i oparte na regułach. To, co jest najwazniejsze dla współczesnego człowieka, który jest pograzony w dazeniu dokads, siedzenie w swiatyni nawet jeden wieczór, nawet jedna runde, zmusza go do zatrzymania sie — a to jest raczej duzym wydarzeniem dla wiekszosci ludzi. A wiec, widza oni inny sposób zycia, pewien spokój i cisze, która nie istnieje w zwykłym zyciu. Wiekszosc młodych Japonczyków nie chce chodzic do swiatyni w dzisiejszych czasach, uwazajac, ze swiatynie słuza jedynie do pogrzebów. Ale jest konieczne, aby tam pójsc kiedy jest sie zywym. Swiatynia nie powinna byc kojarzona jedynie ze smiercia, lecz z zyciem.
Co, twoim zdaniem, doswiadczenie klasztornego zen moze zaoferowac, czego nie mozna znalezc w treningach klasztornych, powiedzmy tybetanskim, greckim lub innych?
Mysle, ze bardzo dobre jest porównanie katolickiego klasztoru i klasztoru zen. Trening w klasztorze zen mozna porównac do sprintu na sto metrów podczas, gdy trening w katolickim klasztorze do maratonu. Mnich katolicki wstepuje do klasztoru na całe zycie. Podczas, gdy w klasztorze zen minimum wynosi trzy lata, nie ma natomiast górnego limitu. Nawet, jesli jestes w klasztorze zen przez 10 lat, to jest to jedynie czesc twojego zycia. Jednak pobyt w klasztorze zen jest rodzajem bardzo surowego i skoncentrowanego treningu. Klasztor katolicki posiada bardzo jasny religijny sposób zycia, lecz nie posiada tego rodzaju skoncentrowanego okresu treningu. Dla mnie droga katolickiego mnicha ma swój urok. Nie chodzi tu jednak o to, która religia jest dobra, a która zła. To sa po prostu dwie drogi. Jesli chodzi o ciebie musisz sam wybrac.
Mysle, ze surowosc zen daje dobre rezultaty. W sposobie treningu zen, w którym nie myslisz o lubieniu i nie lubieniu, jestes w stanie skoncentrowac sie na rozwoju spraw podstawowych.
Fragment wywiadu Pico Iyer’a & Michaela Hofmanna z Roshi Keido Fukushima
Więcej o Zen:
13 Czwartek Sier 2009
Posted Medytacja, Refleksje nad życiem, Rozwój, Zen, Świadomość
in
Osho „Budda drzemie w Zorbie” –
Istnieją dwa typy sannyasinów. (uczniów)
Jedni odrzucają życie, pogrążają się w umyśle, przybierają postawę przeciw życiu i uciekają od świata w Himalaje. I ten typ sannyasinów stanowi większość, gdyż odrzucenie życia jest proste.
Jaka może być w tym trudność?
Jeśli chcesz uciec – możesz uciec!
Możesz porzucić żonę, dom, dzieci, pracę, i naprawdę będziesz czuł się odciążony, gdyż twoja żona stała się ciężarem, codzienna praca, zarabianie pieniędzy… masz już tego dość!
I będziesz czuł się odciążony.
A co będziesz robił w Himalajach?
Cała energia stanie się umysłem, będziesz powtarzał: „Ram, Ram, Ram…”, będziesz czytał Upaniszady i Wedy, będziesz zgłębiał wielkie prawdy, będziesz rozmyślał o tym skąd świat przychodzi, dokąd świat zmierza, kto stworzył świat i dlaczego, co jest dobrem a co złem… będziesz tak kontemplował, myślał, kontemplował… Wspaniałe rzeczy!
Twoja cała życiowa energia uwolniona od innych rzeczy, teraz pogrąży się w umyśle: staniesz się umysłem.
A ludzie będą darzyć cię szacunkiem, gdyż odrzuciłeś życie i jesteś wielkim człowiekiem! Tylko głupcy rozpoznają w tobie wielkiego człowieka, tylko oni potrafią to rozpoznać, gdyż jesteś największym z nich i będą czołgać się u twych stóp, gdyż uczyniłeś wielki cud!
Ale co się stało?
Odrzuciłeś życie by być umysłem.
Odrzuciłeś całe ciało, by być głową, a to przecież głowa była problemem!
Zachowałeś, zatem swoją chorobę i odrzuciłeś wszystko. Teraz umysł będzie rósł jak rak. Będzie powtarzał mantry, imiona boga, będzie robił wiele rzeczy, które w końcu staną się rytuałem, powtarzaniem. Umysł jest jak zepsuta płyta, jego istotą jest powtarzanie. A życie jest zawsze nowe, jego naturą jest nowość. Jak zatem umysł i życie mogą się spotkać?
Mistrzowie Zen należą do drugiej kategorii sannyasinów (uczniów, poszukujących, przypis autorki bloga), którzy odrzucili umysł i żyją życiem.
Mogą żyć życiem głowy rodziny, mogą mieć żonę i dzieci, mogą uprawiać ziemię, zajmować się gospodarstwem, kopać ziemię, ważyć len w spiżarni.
Hindus nie potrafi zrozumieć, dlaczego Oświecony człowiek ma ważyć len – to przecież taka prozaiczna czynność.
Lecz Mistrz Zen odrzuca umysł i żyje życiem w całej jego totalności. Staje się prostą egzystencją.
Zatem pamiętaj, jeśli odrzucasz życie i żyjesz umysłem, wtedy jesteś nieprawdziwym sannyasinem, jesteś pseudo-sannyasinem.
A być pseudo jest zawsze łatwiejsze od bycia prawdziwym.
Żyć z żoną i jednocześnie być szczęśliwym jest naprawdę trudno. Pracować w sklepie, biurze, fabryce i jednocześnie być szczęśliwym – to jest prawdziwa trudność.
Cóż trudnego w tym, że porzucasz wszystko, siadasz pod drzewem i jesteś szczęśliwy?
Przecież każdy byłby w tym momencie szczęśliwy: nie ma nic do zrobienia i można być niezależnym.
Ale gdy wszystko jest na twojej głowie, wtedy pojawia się przywiązanie.
Stąd, gdy robisz wszystko i jednocześnie nie przywiązujesz się; gdy żyjesz w środku tłumu, w środku świata i jednocześnie samotnie, wtedy pojawia się coś naprawdę prawdziwego.
Nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że nie czujesz gniewu będąc samotny. Gniew jest reakcją, musi się ku komuś skierować. Ale gdy ktoś żyje wśród innych, właśnie wtedy nie być rozgniewanym jest sztuką.
Gdy nie posiadasz pieniędzy, domu; nie posiadasz niczego i nie jesteś przywiązany – co to za trudność? Ale sztuką jest nie przywiązywać się, gdy posiadasz wszystko: wtedy osiągasz coś głębokiego.
Pamiętaj, że wszystko, co jest prawdziwe, piękne i dobre: miłość, życie, medytacja, ekstaza, szczęście – wszystko to istnieje w świecie, ale jednocześnie poza nim.
Żyjąc z ludźmi, a jednak samotnie. Robiąc wszystko, nie będąc aktywnym. Żyjąc zwykłym życiem, ale i nie identyfikując się z nim. Pracując tak jak inni, a jednak pozostając z boku. Będąc w świecie i poza nim. To paradoks.
Jeśli go zrozumiesz, wtedy osiągniesz szczyt. Łatwo jest żyć w świecie będąc przywiązanym, tak samo łatwo jest żyć poza światem będąc niezależnym. Znacznie trudniej jest połączyć te zjawiska.
Szczyt jest dostępny tylko wtedy, gdy życie jest złożone. Tylko w złożoności pojawia się najwyższe.
Jeśli chcesz być prosty, możesz wybrać jedną z wymienionych możliwości, ale wtedy utracisz złożoność. Jeżeli nie potrafisz być prosty w złożoności, będziesz egzystował jak zwierzę, lub jak ktoś w Himalajach – ktoś, kto wyrzeka się życia, nie musi chodzić do sklepu, nie posiada żony ani dzieci… W Himalajach nie jesteś przywiązany, ale jesteś tylko jedną muzyczną nutą. Jeśli żyjesz w świecie i jesteś przywiązany, wtedy też jesteś pojedynczą nutą. Ale jeśli żyjesz w świecie i JEDNOCZEŚNIE poza nim – nosząc Himalaje we własnym sercu – wtedy stajesz się harmonią, akordem. Akord powstaje z połączenia odmiennych dźwięków, syntezy przeciwieństw; jest mostem łączącym dwa przeciwległe brzegi.
Żyłem wśród wielu ludzi, którzy wyrzekli się życia.
Obserwując ich Zauważyłem, że stają się podobni do zwierząt. Nie dostrzegłem w nich żadnej doskonałości, przeciwnie: oni się cofają. Oczywiście ich życie ma mniej napięć, tak jak życie zwierząt. Ale w rzeczywistości oni tylko wegetują. Jeśli ich spotkasz, zobaczysz, jacy są prości, nie istnieje w nich złożoność. Ale zabierz ich do świata – odkryjesz w nich złożoność większą od twojej, gdyż różne sytuacje sprawią im ogromne trudności, i wtedy wyjdzie na jaw wszystko to, co było przez nich tłumione.
[…]
Religijni prorocy, mesjasze i zbawiciele zdominowali cię duchowo, co jest bardziej niebezpieczne niż dominacja polityków, gdyż obejmuje twoje życie nie tylko z, zewnątrz, ale i od wewnątrz. Dominacja ta stała się twoją moralnością, stała się twoim sumieniem, stała się twoim duchowym istnieniem. Przez religie stajesz się nienaturalny, perwersyjny i neurotyczny, gdyż zaprzeczasz swojej prawdziwej naturze i instynktom.
Religie mówią ci, co jest dobre, a co złe i musisz się z tym zgadzać, gdyż w przeciwnym razie zaczynasz czuć się winny, a poczucie winy jest jedną z największych duchowych chorób. To metoda, aby cię zniszczyć, wykorzystać, upokorzyć i pozbawić szacunku dla samego siebie. Gdy zaczynasz myśleć: „Tak, jestem winny, jestem grzesznikiem”, wtedy ich robota jest gotowa – potrzebny jest ktoś, kto cię zbawi.
Jeśli ktoś mówi, że musisz stać się doskonały, strzeż się go – to twój wróg.
Nie pozwól mu zatruć twojego życia. Nie pozwól mu ciebie zniszczyć. Nie próbuj być doskonały, gdyż wpadniesz wtedy w martwy schemat
przygotowań, przygotowań, przygotowań.
I zniszczysz TEN moment dla innego momentu, który nigdy nie nadejdzie.
I zniszczysz TO życie dla jakiegoś innego, które w ogóle nie istnieje.
I zniszczysz TEN świat dla jakiegoś innego świata, dla jakiegoś raju, dla jakiejś nirwany.
Poświęcając teraźniejszość dla przyszłości wpadasz w sidła śmierci.
Ale umysł traktuje nirwanę tak, jakby istniała ona w przyszłości.
I wtedy nawet nirwana staje się koszmarnym snem.
Myśl, że musisz być doskonały, czyni cię niedoskonałym teraz.
Powodem tego jest porównywanie się, ciągle porównujesz się do innych. Ktoś jest piękniejszy, ktoś jest silniejszy, ktoś jest bardziej szczery, ktoś jest mądrzejszy.
Zapominasz o jednej rzeczy: ty to ty. I nie możesz być kimś innym. Gdy zaakceptujesz teri fakt, nastąpi przemiana. Zaczniesz żyć. Nie musisz się już szarpać, by być kimś innym. Koniec z porównywaniem się, koniec ze współzawodnictwem.
Poszukiwanie jest chorobą.
Nie rób z tego gry ego… gdyż, kiedy ktoś przychodzi i mówi, że szuka Boga, widzę w jego oczach błysk ego – potępienie świata.
Widzę jego dumę, on przecież nie jest zwykłym człowiekiem, nie należy do przeciętności, jest wyjątkowy, nadzwyczajny. Nie szuka pieniędzy, szuka medytacji. Nie szuka czegoś materialnego, szuka czegoś duchowego.
Łatwo jest zmieniać przedmiot pragnienia, ale nie prowadzi to do przemiany. Pragniesz pieniędzy, władzy, potem zmieniasz przedmiot pragnienia i zaczynasz pragnąć Boga. Ale sam pozostajesz taki sam, gdyż ciągle pragniesz. Zasadnicza zmiana ma dokonać się w twojej podmiotowości, a nie w przedmiocie pragnienia.
Odrzuciłeś świat. Teraz szukasz Boga. Odrzuć proszę, także Boga. Będzie to wyglądało trochę niereligijnie, ale tak nie jest.
Niech życie będzie twoim jedynym bogiem. Żaden inny bóg nie jest potrzebny, gdyż wszyscy inni bogowie są ludzkim wymysłem. Albert Einstein powiedział: „jestem głęboko religijnym niewierzącym.” Istotnie. Religijna osoba nie może być wierząca. Wiara jest jak rękawiczka, otacza cię i nigdy nie dotykasz życia bezpośrednio. Osoba religijna jest naga w tym właśnie znaczeniu: nie jest otoczona pancerzem wiary. Dotyka bezpośrednio życia.
Boga nie ma. Jest życie. Proszę, nie szukaj boga. Nirwany nie ma. Jest życie. Proszę, nie szukaj nirwany. Jeśli zaprzestaniesz szukania nirwany, odnajdziesz ją ukrytą w samym życiu. Jeśli zaprzestaniesz szukania boga, odnajdziesz go w każdej cząsteczce, w każdej chwili życia. Bóg to inna nazwa życia. Nirwana to inna nazwa życia. Ale ty tylko słyszałeś słowo „życie”, nie jest ono dla ciebie przeżytym doświadczeniem.
Lepiej nie przyklejać życiu żadnych etykietek, lepiej nie nadawać mu żadnych struktur i kategorii, lepiej pozostawić je w całej jego otwartości. Będziesz wtedy dużo piękniej doświadczał rzeczy, twoje doświadczanie będzie bardziej kosmiczne, ponieważ rzeczy tak naprawdę nie są podzielone. Egzystencja jest ekstatyczną całością, organiczną jednością. Najmniejsze źdźbło trawy, najmniejszy listek uschniętego drzewa ma taką samą wartość, jak największa gwiazda.
Tak naprawdę, życie jest proste – to radosny taniec. I cała ziemia może wypełnić się radością i tańcem, ale istnieją ludzie, którzy sporo zainwestowali w to, aby nikt się nie śmiał, gdyż życie to grzech i kara. Jak możesz być radosny, gdy ciągle wpajają ci, że życie jest karą; że cierpisz, bo popełniłeś złe uczynki i jest to rodzaj więzienia, do którego wtrącono cię właśnie po to, żebyś cierpiał.
To nagroda dla tych, którzy na nią zasługują. Twoim prawem jest radość, i będzie grzechem, jeśli z tego prawa nie skorzystasz. Będzie to wbrew egzystencji, jeśli jej nie upiększysz i zostawisz ją taką, jaką zastałeś. Nie rób tego, uczyń egzystencję trochę piękniejszą, trochę szczęśliwszą, trochę bardziej aromatyczną.
Buddowie tańczyli! Widząc niewiarygodne, cudowne wydarzenie, radowali się. Jezus powtarzał ciągle swoim uczniom: Radujcie się! Radujcie się!
Oto całe moje nauczanie. Nie daję ci żadnego celu, żadnego kierunku. Po prostu czynię cię świadomym rzeczywistości życia – czym ono jest. Bądź w harmonii z życiem, bez idei, jakie powinno być i bez żadnych osobistych pragnień.
Pozwól życiu być takim, jakie jest i odpręż się.
Życie to jedyna religia.
Życie to jedyna świątynia.
Życie to jedyna modlitwa
Osho „Budda drzemie w Zorbie”
Artykuł z serii: Przypomnienie
Zobacz także:
04 Wtorek Sier 2009
Posted Zen
inTagi
buddyzm, historia, kafka, mistrz, proces, przypowieść, psycholigia kwantowa, robert anton wilson, uczeń, wilson, Zen, Świadomość
Fragment książki „Psychologia kwantowa” Robert Anton Wilson
Pewien młody Amerykanin o imieniu Simon Moon, studiujący zen w zendo (szkole zen) przy New Old Lompoc House w kalifornijskim miasteczku Lompoc, popełnił straszny błąd sięgnąwszy po Proces Franza Kafki.
Ta zakręcona powieść, w połączeniu z praktyką buddyjską, stała się dla biednego Simona kroplą, która przepełniła czarę. Popadł w intelektualną i emocjonalną obsesję na punkcie paraboli o drzwiach Prawa, którą Kafka wstawił pod koniec powieści. Simon tak bardzo skupił się na tej paraboli, że kompletnie wytrącił się z medytacji i odciągnął swój umysł od studiowania sutr.
W olbrzymim skrócie przypowieść Kafki sprowadza się do tego:
Pewien człowiek przychodzi do drzwi Prawa, prosząc o pozwolenie na wejście. Strażnik odmawia mu dostępu, lecz jednocześnie sugeruje, że jeśli będzie wystarczająco długo czekać, to może pewnego dnia w nieokreślonej przyszłości zostanie wpuszczony do środka. Mężczyzna czeka, czeka i starzeje się; usiłuje przekupić strażnika, który zabiera mu pieniądze, lecz nadal nie chce przepuścić go przez drzwi; mężczyzna sprzedaje cały swój majątek dla zgromadzenia funduszy niezbędnych do dalszych łapówek; strażnik bierze je, ale nadal nie wpuszcza go do środka. Po wzięciu każdej kolejnej łapówki mówi: „Robię to tylko dlatego, byś całkowicie nie stracił nadziei”.
Ostatecznie, mężczyzna starzeje się i zapada w chorobę. Wie, że wkrótce umrze. W ostatniej chwili wykrzesza z siebie energię, by zadać pytanie, które krążyło mu po głowie od wielu lat: „Powiedziano mi, że Prawo istnieje dla wszystkich. Jak to się stało, że podczas tych wielu lat, gdy czekałem pod drzwiami Prawa, nikt inny tu się nie zjawił?”
Wtedy usłyszał słowa strażnika: „Te drzwi stworzono specjalnie dla ciebie. Teraz zamknę je na zawsze”. Strażnik zamyka drzwi. Człowiek umiera.
Im dłużej Simon rozmyślał nad tą alegorią, żartem, czy też zagadką, tym bardziej gnębiło go uczucie, że jeśli jej nie zrozumie, nie będzie mógł pojąć zen. Zadawał sobie pytania: Skoro drzwi były przeznaczone tylko dla tego człowieka, czemu nie mógł przez nie wejść? Skoro budowniczowie drzwi posłali przed nie strażnika, by przeganiał śmiałków pragnących przez nie wejść, czemu pozostawili je kusząco otwarte? Dlaczego strażnik zamknął drzwi, kiedy mężczyzna był już za stary, by ruszyć przez nie do nieznanej krainy? Czy buddyjska doktryna dharmy (prawa) ma coś wspólnego z tą parabolą?
Czy drzwi Prawa reprezentują bizantyjską biurokrację, funkcjonującą w prawie każdym współczesnym rządzie, co by wskazywało na to, że przypowieść ta jest zwyczajną satyrą, formą zemsty Kafki na systemie prawnym, którego był pomniejszym funkcjonariuszem? Czy też może Prawo reprezentuje Boga, jak to twierdzą niektórzy komentatorzy, a Kafka parodiuje religię lub stara się zachować jej tajemnicę? Czy strażnik biorący łapówki i nie oferujący nic w zamian poza czczą nadzieją to reprezentant kleru, czy też po prostu intelekt człowieka, karmiący się cieniami pod nieobecność ostatecznych odpowiedzi?
Simon, będąc u kresu wyczerpania nerwowego, udał się do rosziego (nauczyciela zen) i opowiedział mu historię mężczyzny czekającego pod drzwiami Prawa – drzwiami, przez które nie mógł wejść, choć istniały tylko dla niego, a gdy znalazł się bliski śmierci, zostały mu zamknięte? „Proszę” – błagał Simon – „Wyjaśnij mi tę mroczną parabolę”.
Simon poszedł za nauczycielem do sali medytacyjnej. Kiedy tam dotarli, nauczyciel szybko się wślizgnął do środka, odwrócił i zamknął drzwi tuż przed oczami Simona.
W tej samej chwili Simon doznał Przebudzenia.
Niech każdy sam zastanowi się nad przypowieścią Kafki i reakcją mistrza zen. Postara ją wyjaśnić. Przyjrzyjcie się wydarzeniom: czy w toku waszych przemyśleń wyłania się konsensus? Czy też może każdy z was nadaje opisanej sytuacji własne, wyjątkowe znaczenie?
Fragment książki „Psychologia kwantowa” Robert Anton Wilson
Zobacz też
• Mądrość jest sposobem podróżowania.
30 Czwartek Lip 2009
Posted Medytacja, Refleksje nad życiem, Zen
inTagi
dojrzałość, emocje, Medytacja, młodość, Pema Cziedryn, Rozwój, starość, tu i teraz, uważność, wolność, wzrastanie, Świadomość, życie
Podróż duchowa wymaga wyjścia poza nadzieję i lęk, wymaga wkroczenia na niebezpieczne, nieznane terytorium i nieustannego podążania naprzód. Być może jest to najważniejszy aspekt rozwoju duchowego, bo zazwyczaj, dochodząc do granic swoich możliwości, czujemy się zagrożeni.
*
Zawsze jest coś, czego jeszcze możemy się nauczyć. Nie tak jak zadowoleni z siebie starcy, którzy się już poddali i nie podejmują żadnych wyzwań. W najmniej spodziewanym momencie wciąż możemy spotkać rozjuszonego psa!
*
Łagodniejemy dzięki czystej sile emocji – energii gniewu, energii rozczarowania czy energii lęku. To tłumienie ją wyostrza i zatruwa. Tymczasem jeśli nie zostanie ona ukierunkowana, może przeniknąć nasze serce i otworzyć nas. Wówczas odkrywamy stan wolny od ego. W tym momencie rozpadają się nawykowe schematy naszych zachowań. Osiągnięcie granic wytrzymałości jest jak odnalezienie drzwi do zdrowego umysłu
*
Można by się spodziewać, że świadomość własnych skłonności powinna sprawić, że znikną. Tak jednak się nie dzieje. Przez długi czas musimy zadowolić się jedynie świadomością ich istnienia. Ale jeśli jest ona wystarczająco głęboka, z czasem skłonności te same zaczną się wyczerpywać…
*
Aby pozostać w równowadze między uleganiem i odrzucaniem, musimy przyjmować bez wartościowania wszystkie pojawiające się myśli, pozwalając im po prostu przemijać i wciąż powracając do otwartości chwili obecnej.
*
Myśli się pojawiają, a my, zamiast je tłumić lub obsesyjnie do nich lgnąć, akceptujemy ich obecność bez oceniania i pozwalamy im odejść. W ten sposób powracamy do bycia tu i teraz.
*
W zrozumieniu naszej życiowej niewygody chodzi najpierw o to, by się do niej zbliżyć i ujrzeć ją wyraźnie, zamiast próbować się przed nią gorączkowo ochronić.
*
Jeśli naszym doświadczeniem jest przeświadczenie, że otwierają się przed nami jakieś perspektywy albo że jesteśmy ich zupełnie pozbawieni, to doświadczenie to takie właśnie będzie. Jeśli raz uda nam się zbliżyć do tego, co nas przeraża, a innym razem zupełnie nie jesteśmy w stanie tego zrobić, to właśnie to staje się naszym doświadczeniem.
*
Wystarczy obserwować, co się dzieje – to najlepsza nauka. Być w tym, co się wydarza, i nie oddzielać się od tego. Przebudzenie można odnaleźć w przyjemności i w bólu, w zagubieniu i w mądrości.
*
Słuchałam kiedyś mistrzów _zen_, którzy mówili o medytacji jako o gotowości do nieustannego umierania. Odnalazłam to tutaj: z każdym uchodzącym z nas i rozpływającym się wydechem pojawia się szansa, aby umarło to, co właśnie przeminęło. Odprężenie zamiast paniki.
*
Rinpocze proponuje, abyśmy podczas medytacji oznaczali swoje myśli etykietką „myślenie”. Medytowaliśmy zatem z uwagą skoncentrowaną na wydechu i nim się orientowaliśmy, już porywał nas świat naszych planów, zmartwień i fantazji. Świat złożony z myśli.
W momencie, gdy uświadamialiśmy sobie swoje rozproszenie, naszym zadaniem było powiedzieć sobie: „myślę!” i spokojnie powrócić do wydechu.
Oglądałam kiedyś pokaz tańca, który przedstawiał opisany powyżej proces.
Tancerz wszedł na scenę i usiadł w pozycji medytacyjnej. W ciągu kilku sekund ogarnęły go myśli pełne namiętności. Przechodził przez kolejne etapy, coraz bardziej poddając się emocjom, aż nieznaczne z początku przebłyski namiętności przybrały formę rozbuchanej erotycznej fantazji. Nagle rozległ się głos dzwoneczka i spokojny głos powiedział: „myślę!’ Tancerz usiadł zrelaksowany na powrót w pozycji medytacyjnej. Po chwili przedstawił taniec furii, którego początek wyrażał nieznaczne rozdrażnienie, koniec zaś był prawdziwą eksplozją. Potem był jeszcze taniec samotności, a po nim taniec ospałości. Za każdym razem w apogeum dzwonił dzwoneczek, a głos mówił: „myślę!” Chwile relaksacji stopniowo przedłużały się i miało się wrażenie, że siedzący tancerz trwa w stanie głębokiego, bezgranicznego spokoju.
*
Medytacja w żadnym wypadku nie ma służyć tłumieniu czegokolwiek ani też zachęcaniu do lgnięcia do czegokolwiek.
Allen Ginsberg używał określenia „zaskoczyć umysł”. Oto siadamy na poduszce i nagle pojawia się jakaś nieprzyjemna niespodzianka. W porządku, akceptujemy ją. Tego momentu nie wolno odrzucić! Należy z życzliwą uważnością rozpoznać go jako „myślenie” i pozwolić mu odejść. Po chwili pojawia się, dla odmiany, bardzo przyjemna myśl. W porządku, ją też akceptujemy. Także do takich chwil nie należy lgnąć, lecz ze współczuciem rozpoznać je jako „myślenie” i pozwolić im przeminąć.
*
Podczas tego typu praktyki, odkrywa się, że liczba niespodzianek może być nieskończona. Milarepa, najsłynniejszy tybetański jogin, stworzył przepiękne pieśni o tym, jak medytować. W jednej z nich mówi, że umysł tworzy więcej projekcji, niż jest drobinek kurzu w promieniu słońca. Medytując, możemy przestać walczyć z naszymi myślami i uświadomić sobie fakt, że uczciwość i humor są o wiele bardziej inspirujące i pomocne niż jakaś totalna duchowa wojna o coś lub przeciw czemuś.
*
Tak czy inaczej, ważne jest, by zamiast usiłować pozbyć się myśli, ujrzeć ich prawdziwą naturę. Myśli wodzą nas za nos, kiedy im ulegamy, ale ich istota jest niezmiennie podobna do snu. Są jak iluzja, nie ma w nich nic trwałego. Myśli są po prostu nietrwałym, przemijającym zjawiskiem.
*
W podejściu maitri, w odróżnieniu od innych metod radzenia sobie z kłopotami, nie chodzi o szukanie rozwiązania problemu. Nie usiłujemy za wszelką cenę usunąć cierpienia ani na silę stać się kimś lepszym. Porzucamy całkowicie kontrolę, pozwalając myślom i pojęciom rozpuścić się.
*
Powiedziano, że niemożliwe jest osiągnięcie oświecenia*, odczuwanie radości i zadowolenia, jeśli nie pozna się samego siebie i nawykowych schematów swoich zachowań.
*
Bolesna prawda jest taka, że kiedy odrzucamy coś lub kogoś, to zarazem praktykujemy odrzucenie. Kiedy zachowujemy się szorstko – praktykujemy szorstkość. Im częściej angażujemy się w tego rodzaju uczucia, tym stają się one w nas silniejsze. Jakie to smutne – stopniowo możemy zamienić się w ekspertów od zadawania bólu sobie i innym.
*
Nigdy nie jest za późno, by przyjrzeć się swojemu umysłowi. Zawsze możemy usiąść i pozwolić, by powstała przestrzeń dla wszystkiego, co się w nim pojawia.
Zbiór cytatów z książki: Pema Cziedryn – Kiedy Zycie nas przerasta.
Powiązane
• Przekraczanie granic a bariera lęku
28 Wtorek Lip 2009
Tagi
ból, buddyzm, cziedryn, integracja, lęk, obawa, odpuszczenie, opór, Pema Cziedryn - Kiedy Zycie nas przerasta, podróż, rozwój duchowy, strach, Świadomość
Poniższe cytaty pochodzą z książki: Pema Cziedryn – Kiedy Zycie nas przerasta.
*
Lęk jest naturalną reakcją, gdy zbliżamy się do prawdy.
*
Podjąć duchową podróż, to jak wypłynąć małą łodzią na ocean w poszukiwaniu nieznanych lądów.
*
Wszystko może stać się dla nas inspiracją i podsycić chęć dalszego rozwoju. Jeżeli jednak chcemy dodać mu głębi i autentyzmu, musimy w końcu zetknąć się z lękiem.
*
Mówię tu o poznawaniu i oswajaniu lęku, o zaglądaniu mu w oczy – nie twierdzę jednak, że jest to sposób rozwiązywania problemów. To raczej metoda prowadząca do całkowitej zmiany starych nawyków patrzenia, słuchania, wąchania, smakowania i myślenia.
*
Odkrycia dokonywane dzięki pracy nad sobą nie mają nic wspólnego z wiarą w cokolwiek. Wypływają one z odważnej gotowości, by umrzeć. By umierać wciąż na nowo.
*
Wszystko, co możemy powiedzieć o uważności, pustce czy pracy z energiami, wskazuje na jedno: bycie tu i teraz przypiera nas do muru. Przygważdża nas dokładnie do tego punktu w czasie i przestrzeni, w którym się znajdujemy. Jeśli się zatrzymamy, zamiast odruchowo zareagować, jeśli nie będziemy niczego wstrzymywać, zrzucać winy na innych ani też obwiniać samych siebie – zetkniemy się z problemem, którego nie da się racjonalnie rozwiązać.
*
Następnym razem, kiedy poczujesz lęk, uznaj się za szczęściarza, bo w tym właśnie miejscu rodzi się odwaga.
*
Kiedy nasz świat się rozpada i nagle stajemy w obliczu niewiadomego, jest to moment próby. Należy wówczas zatrzymać się, nie usiłując niczego definiować.
Istotą podróży duchowej nie jest szukanie nieba czy jakiejś krainy szczęśliwości.
Właśnie tego rodzaju oczekiwania sprawiają że wciąż jesteśmy nieszczęśliwi. Trwanie w przeświadczeniu, że możliwe jest znalezienie nieprzemijającej przyjemności, i tym samym uniknięcie bólu, jest nazywane w buddyzmie sansarą* – cykliczną formą egzystencji, która nieustannie rodzi cierpienie.
*
Zawsze postrzegałam siebie jako uczynną, łatwo się dostosowującą i powszechnie lubianą osobę. Udało mi się wytrwać w tej iluzji przez większość życia. Jednak w początkowych latach pobytu w Gampo doszłam do wniosku, że mój dotychczasowy sposób życia musi ulec zmianie. Wprawdzie wciąż dostrzegałam w sobie wiele zalet, ale przestałam uważać się za nieomal doskonałość. Stworzenie dotychczasowego wizerunku siebie kosztowało mnie tak wiele wysiłku, a tu nagle rozsypał się on na kawałki!
Wszystkie moje nierozwiązane problemy ujawniały się teraz ostro i wyraziście, kłując w oczy zarówno mnie samą, jak i otaczających mnie ludzi.
Nagle i w dramatyczny sposób uświadomiłam sobie wszystko, czego wcześniej w sobie nie dostrzegałam. A jakby tego było mało, inni ochoczo służyli mi informacją na temat mojej osoby i wszystkiego, co robię. Było to tak bolesne, że zastanawiałam się, czy jeszcze kiedykolwiek będę szczęśliwa. Nieustannie spadały na mnie razy, pod którymi pękały moje iluzje.Nie miałam możliwości ucieczki w mechanizm usprawiedliwiania siebie przez zrzucanie winy na innych.
*
Jedynie ulegając zniszczeniu, możemy znaleźć to, co w nas niezniszczalne.
*
To tajemnica prawdziwego przebudzenia= jego warunkiem jest umiejętność rozstania się ze wszystkim, do czego przywykliśmy.
*
Gdy tracimy w życiu równowagę i nic nam się nie udaje, mamy szansę uświadomić sobie, że oto znaleźliśmy się na krawędzi, że doświadczamy właśnie czegoś bardzo ważnego. Mamy szansę zdać sobie sprawę z tego, że znaleźliśmy się w stanie szczególnego uwrażliwienia. Możemy zamknąć się na te możliwości – albo odważyć się je wykorzystać, dotykając pulsującego nerwu rzeczywistości. Brak oparcia rodzi bowiem wrażliwość – możliwość bezpośredniego odczuwania tętna życia.
Taką próbę musi przejść każdy wojownik na ścieżce duchowego rozwoju – aby przebudzić swoje serce. Można znaleźć się w tym miejscu za sprawą choroby, śmierci lub straty – bliskich, młodości czy nawet życia.
Mam przyjaciela umierającego na AIDS. Przed moim wyjazdem powiedział: „Nie chciałem tej choroby i nienawidziłem jej. Przerażała mnie. Ale okazało się, że jest dla mnie ogromnym darem”. Dodał też: „Teraz tak bardzo doceniam każdą chwilę, tak bardzo doceniam ludzi obecnych w moim życiu. Życie nabrało dla mnie wartości”.
*
Zmiana dotychczasowego porządku jest rodzajem próby, a to działa uzdrawiająco. Wydaje nam się, że wystarczy tylko pomyślnie ją przejść, przezwyciężyć problem. Ale problemów tak naprawdę nie da się ostatecznie rozwiązać. Raz jest dobrze, chwilę później nasz świat się rozpada. Potem znów jest dobrze, i znów wszystko się wali. Uzdrowienie płynie ze zgody na taki stan rzeczy – ze zgody na upływ czasu, na cierpienie, ale także na poczucie ulgi, na radość i na żal.
*
Sens swoich poczynań rozumiemy dopiero w chwili, gdy tracimy grunt pod nogami. Możemy wykorzystać tę sytuację na dwa sposoby: by się przebudzić albo by zapaść w głęboki sen.
Właśnie wtedy, pozbawieni oparcia, możemy odnaleźć siłę, która pozwoli nam odkryć w sobie dobro .
*
Pamiętam bardzo dokładnie pewien dzień, było to wczesną wiosną. Całe moje życie legło w jednej chwili w gruzach. Nie zetknęłam się jeszcze wtedy z naukami Buddy, nie zdawałam sobie więc sprawy, że to, co przeżyłam, można uznać za doświadczenie prawdziwie duchowe. Była to chwila, kiedy dowiedziałam się o romansie męża. Mieszkaliśmy wtedy w północnej części Nowego Meksyku. Stałam właśnie przed naszym pięknym domem i popijałam herbatę. Słyszałam, jak podjechał samochód i trzasnęły drzwi. Mój mąż wyłonił się zza domu i bez żadnych wstępów oznajmił, że związał się z kimś innym i chce się ze mną rozwieść.
Pamiętam niebo, było ogromne. Pamiętam szum rzeki i parę unoszącą się nad filiżanką. Nie istniał czas, przestałam myśleć, nie było niczego – tylko światło i głęboka, nieruchoma cisza. Nagle się ocknęłam, podniosłam kamień i rzuciłam w męża. Kiedy ktoś mnie pyta, jak zainteresowałam się buddyzmem, odpowiadam, że powodem była złość na męża. Prawdę mówiąc, ten człowiek ocalił mi życie.
*
Życie to dobry przyjaciel i dobry nauczyciel. Musimy być świadomi, że wszystko wciąż się zmienia i nic nie dzieje się tak, jak tego pragniemy. Stan „pomiędzy” i „poza” to sytuacja idealna: nie dając się uwikłać, możemy zachować całkowitą otwartość umysłu i serca wobec rzeczywistości. Jest to stan szczególnej wrażliwości i otwarcia na zdarzenia, stan wolny od agresji.
*
Droga wojownika polega na troskliwej i pełnej współczucia obserwacji siebie, także w chwilach, gdy niezależnie od naszej woli twardnieje nam serce z powodu żalu, goryczy lub oburzenia.
*
Chwila obecna to najlepszy nauczyciel
*
Ogólnie rzecz biorąc, nie lubimy, kiedy jest nam źle. Jednak dla ludzi poszukujących prawdy – duchowych wojowników – uczucia takie jak rozczarowanie, wstyd, irytacja, gorycz, złość, zazdrość i lęk nie są czymś złym, czymś, co trzeba odrzucić. Są okazją do uświadomienia sobie, co trzyma nas w miejscu i przed czym uciekamy. Przeszkody uczą nas, jak odnaleźć siłę w chwili, gdy chcemy się poddać i wycofać. Są niczym posłańcy od losu, którzy z ogromną precyzją wskazują nam, gdzie utknęliśmy. Chwila obecna to najlepszy nauczyciel, który, na nasze szczęście, jest zawsze tam gdzie my.
*
Najcenniejsze jednak są te chwile, kiedy wydaje się nam, że nie zniesiemy już dłużej tego, co się wydarza: „To zbyt wiele. Sprawy zaszły za daleko!” Czujemy się źle sami ze sobą. Nie możemy już manipulować sytuacją, nie możemy zrobić nic, żeby wyjść z twarzą. Bez względu na to, jak bardzo się staramy, po prostu nie udaje się. Życie przyparło nas do muru.
*
To tak, jakbyś przeglądając się w lustrze, ujrzał w nim goryla. Wiesz, że to twoje odbicie i zupełnie ci się ono nie podoba. Próbujesz ustawić lustro pod innym kątem, by uzyskać nieco korzystniejszy efekt, ale wszelkie wysiłki zdają się na nic – wciąż widzisz goryla. To właśnie moment osaczenia przez życie: znalazłeś się w miejscu, w którym nie masz innego wyboru niż stanąć z sytuacją twarzą w twarz: przyjąć albo odepchnąć to, co się wydarza.
*
Instynktownie nienawidzimy swoich problemów. Miotamy się. Szukamy sposobów ucieczki. I właśnie wówczas, gdy stajemy na krawędzi, gdy problemy nas przerastają, rodzą się nasze uzależnienia. Czujemy potrzebę złagodzenia dyskomfortu i bólu w rezultacie uzależniamy się od wszystkiego, co wydaje się przynosić ulgę.
*
Jest tyle różnych sposobów, by znieczulić siebie w takich chwilach, by stępić ostre krawędzie nieprzyjemnych doznań, by uśmierzyć, zagłuszyć ból, który powstaje, kiedy przestajemy kontrolować sytuację.
*
Medytacja to zaproszenie do tego, by doświadczyć własnych ograniczeń. To podjęcie wysiłku, by nie dać się schwytać w sidła nadziei i lęku. Dzięki niej możemy jasno zobaczyć swoje myśli i emocje – i uwolnić się od nich, pozwalając im odejść.
Bo medytacja to nie są wakacje od rozdrażnienia. To możliwość lepszego poznania siebie.
*
Rozczarowanie, upokorzenie – sytuacje, w których nie sposób czuć się dobrze – to jakby rodzaj śmierci. Tracimy wówczas grunt pod nogami i nie jesteśmy w stanie nawet spróbować tego opanować. Walczymy ze strachem przed śmiercią, zamiast dopuścić do siebie świadomość, że jeśli chcemy się odrodzić, śmierć jest konieczna.
*
Dotarcie do kresu swoich możliwości nie jest karą. Przeciwnie: nasze przerażenie w obliczu własnej śmierci jest oznaką zdrowia.
*
Rinpocze stosując się do zaleceń swego nauczyciela, odwiedzał miejsca, które napawały go lękiem, na przykład cmentarze, i podejmował próby oswajania tego, czego się bał. Kiedyś udał się z grupą mnichów do klasztoru, w którym nigdy wcześniej nie był. U jego bram, ujrzeli wielkiego psa obronnego, o olbrzymich kłach i przekrwionych ślepiach. Wściekle warcząc, próbował uwolnić się z uwięzi, gotów ich zaatakować. Przechodząc obok psa. Rinpocze widział jego siny język i spływającą z pyska ślinę. Utrzymując bezpieczną odległość, cała grupa przekroczyła bramę. Nagle łańcuch pękł i pies rzucił się ku przybyszom. Mnisi krzyknęli, zamierając w bezruchu, natomiast Rinpocze odwrócił się i najszybciej, jak mógł, puścił się biegiem prosto w kierunku psa. Zwierzę było tak zaskoczone, że podkuliło ogon i uciekło.
Życie może nas stawiać naprzeciw pudelka albo wściekłego brytana. To nie przeciwnik jest jednak najważniejszy, lecz odpowiedź na pytanie: czy i jak podejmujemy wyzwanie.
Powyższe cytaty i fragmenty pochodzą z książki:
Pema Cziedryn – Kiedy Zycie nas przerasta.
Zobacz też
• Inspirujące cytaty sławnych ludzi
• Bądź wolny! – inspirujące cytaty E. Tolle
• Koniec cierpienia – inspirujące cytaty z Thich Nhat Hanh
• Proste odpowiedzi na trudne pytania. Inspirujące cytaty E. Tolle
• Doświadczanie problemów a tożsamość – Inspirujące cytaty z E. Tolle
22 Środa Lip 2009
Posted Refleksje nad życiem, Zen, Świadomość
in– Wiesz, Puchatku – powiedziałem – wielu ludzi zdaje się nie wiedzieć, czym jest taoizm…
– Tak? – Puchatek zmrużył oczy.
– I właśnie po to jest ten rozdział-żeby co nieco wyjaśnić.
– Aha, rozumiem – powiedział Puchatek.
– A najłatwiej można by to zrobić, gdybyśmy pojechali na chwilę do Chin.
– Co? – zdziwił się Puchatek, otwierając szeroko oczy. – Teraz, zaraz?
– Oczywiście. Musimy tylko usiąść wygodnie, odprężyć się, i już jesteśmy.
– Aha, rozumiem – powiedział Puchatek.
Wyobraźmy sobie, że spacerując wąską uliczką w dużym chińskim mieście natknęliśmy się na mały sklepik z klasycznymi malowidłami na papierowych zwojach. Wchodzimy do środka i prosimy o pokazanie nam czegoś alegorycznego, może nieco zabawnego, ale o jakimś Ponadczasowym Znaczeniu. Sklepikarz uśmiecha się.
– Mam właśnie coś takiego – mówi. – Kopię „Smakujących Ocet”!
Prowadzi nas do dużego stołu i rozkłada zwój, pozwalając nam dokładnie mu się przyjrzeć.
– Przepraszam, ale muszę zająć się innymi sprawami.
– Kłania się i wychodzi na zaplecze sklepu, zostawiając nas samych z malowidłem.
Chociaż widzimy, że jest to współczesna kopia, orientujemy się od razu, że oryginał musiał być namalowany dawno temu – dokładnie nie wiadomo kiedy. Sam temat malowidła jest już obecnie dobrze znany.
Widzimy trzech ludzi stojących wokół kadzi z octem. Każdy zanurzył palec w occie i posmakował go. Wyraz malujący się na twarzy każdego z nich pokazuje ich różne reakcje. Ponieważ malowidło jest alegoryczne, mamy przez to rozumieć, że nie są to zwykli ludzie próbujący ocet, ale postacie wyobrażające „Trzy Nauki” Chin, i że sam ocet, który smakują, to symbol Istoty Życia. Owi trzej mistrzowie to K’ung Fu-tse (Konfucjusz), Budda i Lao-tse, autor najstarszej istniejącej księgi taoistycznej. Pierwszy ma skwaszony wyraz twarzy, twarz drugiego robi wrażenie zgorzkniałej, ale trzeci z nich uśmiecha się.
Dla K’ung Fu-tse życie wydawało się raczej skwaśniałe. Uważał on, że teraźniejszość rozeszła się z przeszłością, a ludzki rząd na ziemi nie harmonizuje z Drogą Niebios, rządem wszechświata. Podkreślał on zatem część dla Przodków, a także dla dawnych obrzędów i rytuałów, w których cesarz, jako Syn Niebios, był pośrednikiem między bezgranicznym niebem i ograniczoną ziemią. W konfucjanizmie uprawianie dworskiej muzyki o precyzyjnym metrum, wykonywanie ściśle określonych kroków, czynności i zwrotów spowodowało powstanie niezwykle złożonego systemu rytuałów, z których każdy miał ustalone przeznaczenie w wyznaczonym czasie. Jedno z przysłów o K’ung Fu-tse mówi: „Jeżeli mata nie była należycie rozprostowana, to Mistrz na niej nie usiadł”. Powinno to dać pojęcie o zakresie, w jakim wszystko było z góry określone w konfucjanizmie.
Dla Buddy, drugiej postaci na naszym malowidle, życie na ziemi było gorzkie, wypełnione przywiązaniem i pragnieniami, które prowadziły do cierpienia. Świat widziany
był jako wielka pułapka, generator złudzeń, wirujący krąg bólu dla wszystkich stworzeń. Aby odnaleźć spokój, buddysta uważał za konieczne wznieść się ponad „świat prochu” i osiągnąć Nirwanę, co dosłownie oznacza „brak wiatru”. Chociaż zasadniczo optymistyczne podejście Chińczyków znacznie zmieniło oblicze buddyzmu po sprowadzeniu go z Indii, pobożny buddysta często jednak uważał, że jego droga do Nirwany utrudniana jest przez gorzki wiatr codziennej egzystencji.
Dla Lao-tse harmonia istniejąca w naturalny sposób między niebem i ziemią od samego początku mogła być odkryta przez każdego i w każdej chwili, ale nie przez przestrzeganie reguł konfucjanistów. Jak powiedział w Tao Te Ching, „Księdze Cnoty Tao”, ziemia jest w swej istocie odbiciem niebios, podlegającym tym samym prawom, a nie prawom ludzkim. Prawa te oddziaływają nie tylko na krążenie odległych planet, ale także na zachowania ptaków w lesie i ryb w morzu. Według Lao-tse, im bardziej człowiek wkracza w naturalną równowagę wytworzoną i rządzoną przez powszechne prawa, tym dalej harmonia ta się od niego odsuwa. Im więcej wysiłku, tym więcej kłopotów. Czy to ciężkie czy lekkie, mokre czy suche, szybkie czy wolne – wszystko posiada swą własną naturę w sobie samym, i nie można jej naruszać bez powodowania trudności. Kiedy narzuca się z zewnątrz abstrakcyjne i sztuczne reguły, walka jest nieunikniona. I dopiero wtedy życie staje się skwaszone.
Dla Lao-tse świat nie był wielką pułapką, ale wspaniałym nauczycielem. Jego lekcje trzeba sobie przyswoić, tak jak trzeba przestrzegać jego praw – a wtedy wszystko będzie dobrze. Zamiast odwracać się od „świata prochu”, Lao-tse radził innym, by „połączyli się z prochem świata”. To, co dostrzegał poza wszystkim na niebie i ziemi, nazwał Tao – „Drogą”. Podstawową zasadą nauk Lao-tse jest niemożliwość adekwatnego opisania słowami owej Drogi Wszechświata, a wszelkie próby dokonania tego byłyby obrazą tak dla jej nieograniczonej potęgi, jak i dla inteligencji ludzkiego umysłu. Możliwe jest jednak zrozumienie natury Tao, a ci, którzy najbardziej je szanują i nieodłączne od niego życie-rozumieją je najlepiej.
Przez wieki klasyczne nauki Lao-tse były rozwijane i podzielily się na formy filozoficzne, klasztorne i religijności ludowej. Wszystkie z nich można uznać za aspekty tego samego taoizmu. Jednakże podstawy taoizmu, którymi się tu zajmujemy, to po prostu szczególny sposób postrzegania, uczenia się i działania w tym wszystkim, co przydarza się nam w codziennym życiu. Z punktu widzenia taoisty, naturalnym rezultatem takiego harmonijnego sposobu życia jest szczęście. Można by powiedzieć, że radosna pogodność jest najbardziej rzucającą się w oczy cechą osobowości taoisty, a subtelne poczucie humoru jest wyczuwalne nawet w najpoważniejszych pismach taoistycznych, takich, jak licząca sobie dwa i pół tysiąca lat Tao Te Ching. W pismach drugiego co do ważności autora taoistycznego, Chuang-tse, łagodny śmiech zdaje się bulgotać niczym woda w fontannie.
– Ale co to ma do octu? – zapytał Puchatek. – Myślałem, że to wyjaśniłem – odpowiedziałem.
– Nie wydaje mi się – powiedział Puchatek. – No dobrze, wobec tego wyjaśnię to teraz. – O to właśnie chodzi.
Dlaczego Lao-tse uśmiecha się na malowidle? Przecież ocet symbolizujący życie musi z pewnością mieć nieprzyjemny smak, o czym świadczą wyrazy twarzy pozostałych dwóch osób. Jednak poprzez działanie w harmonii z okolicznościami życia, rozumienie taoisty zmienia to, co inni mogą postrzegać jako negatywne, w coś pozytywnego. Z
punktu widzenia taoisty kwas i gorycz są skutkiem przeszkadzającego i nie rozumiejącego umysłu. Samo życie, kiedy się je właściwie zrozumie i wykorzysta, jest słodkie. Takie właśnie jest przesłanie „Smakujących Ocet”.
– Słodkie? Czy takie jak miód? spytał Puchatek.
– No, może nie aż tak słodkie – odparłem. – To byłoby chyba trochę za dobrze.
– Czy nadal jesteśmy w Chinach? – Puchatek zapytał ostrożnie.
– Nie, już skończyliśmy wyjaśnienia i jesteśmy z powrotem przy biurku.
– Aha.
– To wróciliśmy akurat na małe Conieco – dodał, odchodząc w stronę kuchennego kredensu.
Pewnego wieczoru dyskutowaliśmy do późna nad definicją mądrości, i już od tego wszystkiego zachciało nam spać, kiedy Puchatek stwierdził, że jego rozumie zasad taoizmu zostało mu przekazane przez pewnych Starożytnych Przodków.
– Jak na przykład kto? – spytałem.
– Jak Pu Chao-tek, słynny chiński malarz odpowiedział Puchatek.
– Ale to był Wu Tao-tse.
– A może raczej Li Puch, znany poeta taoistyczny? – ostrożnie zapytał Puchatek.
– Myślisz o Li Po – wyjaśniłem.
– Hm – mruknął Puchatek, patrząc w dół na swoje stópki.
Wtedy przyszło mi coś na myśl.
– Nie jest to chyba bez znaczenia – powiedziałem – ponieważ jedna z najważniejszych zasad taoizmu pochodzi od twojego imienia.
– Naprawdę? – Puchatek wyraźnie się uradował.
– Oczywiście P’u czyli Nieociosany Kloc.
Prawie o nim zapomniałem – powiedział Puchatek.
Tao Kubusia Puchatka, Benjamin Hoff
Zobacz także inne artykuły związane z TAO
• TAO
29 Środa Kwi 2009
Posted Medytacja, Rozwój, Zen, Świadomość
inDoznanie potwierdzające oznacza, że zbliżasz się do domu. Warto zrozumieć, warto zdawać sobie sprawę z doznań potwierdzających, bo daje to odwagę, nadzieję; daje siłę do życia.
Zaczynasz czuć, że szukasz nie na darmo, że ranek jest już bardzo bliski.
Może nadal jest noc i ciemność, ale pierwsze doznanie potwierdzające zaczęło przenikać. Gwiazdy zaczynają znikać, wschód nabiera czerwieni. Słońce nie wzeszło, jest wczesny świt – to doznanie potwierdzające, że słońce jest niedaleko.
Na ścieżce duchowej też są doznania potwierdzające. Przypomina to sytuację gdy wędrujesz w kierunku pięknego ogrodu, którego nie widzisz. Im bliżej tego ogrodu, tym chłodniejszy wiatr czujesz. Im dalej odchodzisz, tym bardziej chłód znika, im bardziej się zbliżasz, tym bardziej chłód znowu się pojawia.
Drzew nie możesz dostrzec, ale śpiew ptaków… dalekie wołanie kukułki… las mangowców… zbliżasz się..
To są doznania potwierdzające.
Dokładnie to samo dzieje się gdy wędrujesz w kierunku Wewnętrznego Ogrodu, w kierunku wewnętrznego źródła życia, radości, ciszy, błogości.
Gdy zaczynasz poruszać się w kierunku centrum, kilka rzeczy zniknie, a pojawi się kilka rzeczy nowych.
Pamiętaj: gdy doznania potwierdzające zaczynają się pojawiać, nie poczuj się zbyt szybko zaspokojony.
Chłodny wietrzyk nadszedł, a ty siedzisz i myślisz, że dotarłeś.
Ten chłód jest piękny, pełny błogości, ale masz wciąż drogę przed sobą.
Nie zadowalaj się drobiazgami. Bądź zadowolony, że zaczęły się one pojawiać, traktuj je jako kamienie milowe – ale nie one są celem. Ciesz się nimi, dziękuj Bogu, odczuwaj wdzięczność… i idź dalej w tym samym kierunku, z którego przychodzą doznania potwierdzające.
Ci którzy wędrują (a każdy zmierza ku medytacji) natkną się na te dziwne, choć piękne przestrzenie. Pierwszym znakiem, że medytacja zaczęła się w tobie dziać, jest… cała egzystencja staje się doliną, a ty jesteś na szczycie wzgórza.
Zaczynasz się wznosić. Cały świat staje się doliną, daleko, głęboko poniżej, a ty siedzisz na szczycie wzgórza oświetlonego słońcem. Medytacja unosi cię: nie fizycznie, ale duchowo.
I to zjawisko jest bardzo wyraźne – takie będą oznaki.
Gdy w medytacji poruszasz się do wewnątrz, widzisz, że między tobą i zgiełkiem wokoło powstaje wielki dystans. Możesz siedzieć na targowisku i nagle zobaczysz przerwę między tobą i hałasami. Chwilę wcześniej te hałasy były tożsame z tobą, byłeś w nich; teraz oddalasz się od nich.
Fizycznie jesteś tak jak wcześniej. Nie trzeba iść w góry, tu jest droga do odnalezienia rzeczywistych gór wewnątrz, droga do odnalezienia Himalajów wewnątrz.
Zaczynasz wchodzić w głęboką ciszę i nagle wszystkie te hałasy, które były tak blisko ciebie… a było takie zamieszanie… zaczynają się oddalać, odchodzić w dal.
Po drugie, cokolwiek będzie wypowiedziane na zewnątrz, jest całkowicie wyraźne, w istocie rzeczy wyraźniejsze niż było wcześniej.
To jest urok medytacji.
Nie stajesz się nieświadomy, bo w nieświadomości też widzisz, że hałasy znikają. W narkozie poczujesz, że dzieje się to samo zjawisko – hałasy zaczynają się oddalać, dalej, dalej… i odeszły – ale ty zapadłeś w nieświadomość. Niczego nie możesz usłyszeć wyraźnie.
Dokładnie to samo dzieje się w medytacji, ale z pewną różnicą: hałasy zaczynają się od ciebie oddalać, ale każdy hałas staje się zdecydowanie wyraźny, wyraźniejszy niż wcześniej, bo teraz pojawia się bycie świadkiem.
Początkowo ty też byłeś hałasem pośród tych wszystkich hałasów, byłeś w nich zagubiony. Teraz jesteś obserwatorem, a ponieważ jesteś tak wyciszony, wszystko możesz widzieć jasno, wyraźnie. Choć hałasy są odległe, są wyraźniejsze niż kiedykolwiek dotąd. Słyszysz każdą jedną nutę.
I trzecia rzecz będzie odczuwana: nie słyszysz ich bezpośrednio, ale jakby pośrednio, jakby były echem dźwięków, nie nimi samymi. Stają się bardziej bezpostaciowe, ich postaciowość zanika.
Stają się mniej materialne, ich materialność znika, nie są już ciężkie, są lekkie. Możesz zobaczyć ich lekkość, są jak echo. Cała egzystencja staje się echem.
Dlatego mistycy hinduscy nazywają świat maya: iluzja. Iluzja nie oznacza nierzeczywistości, ale podobieństwo do cienia, podobieństwo do echa.
Nie oznacza nie-egzystencjalności, oznacza tylko podobieństwo do snu.
Podobne do cienia, podobne do snu, do echa – takie będzie to uczucie. Nie możesz odczuć, że te zjawiska są rzeczywiste. Cała egzystencja staje się snem, bardzo wyraźnym, widocznym, gdyż ty jesteś uważny. Najpierw byłeś zagubiony we śnie: nie byłeś czujny i myślałeś, że to rzeczywistość. Byłeś utożsamiony ze swym umysłem. Teraz nie utożsamiasz się już z umysłem, powstało w tobie coś odrębnego – uważność, sakshi.
I czwarta rzecz będzie odczuwana. Słyszysz całą egzystencję wokoło: ludzi rozmawiających, spacerujących, śmiejące się dzieci, ktoś krzyczy, woła jakiś ptak, samochód przejeżdża, samolot, pociąg.
Będziesz w stanie słyszeć wszystko. Prócz jednego: nie będziesz w stanie słyszeć siebie, zupełnie zniknąłeś.
Jesteś pustką. W ogóle cię nie ma.
Nie możesz odczuć siebie jako istoty. Są wszystkie hałasy, znikły tylko twoje wewnętrzne hałasy. Zwykle wewnątrz ciebie jest więcej hałasów niż na zewnątrz.
Prawdziwe zamieszanie jest wewnątrz ciebie, jest tam prawdziwe szaleństwo. A gdy zewnętrzne szaleństwo spotyka się z wewnętrznym szaleństwem, powstaje piekło.
Zewnętrzne szaleństwo może sobie trwać, to ciebie nie obchodzi, ale bardzo łatwo możesz uciszyć wewnętrzne szaleństwo. Jest to w twoich możliwościach. Gdy wewnętrznego szaleństwa nie ma, zewnętrzne szaleństwo staje się nieistotne. Traci swą realność, staje się iluzoryczne. Nie możesz znaleźć swego dawnego głosu, nie pojawia się w tobie żadna myśl, nie ma więc dźwięku.
Dopóki nie jesteś pusty, pozostaniesz ciemny, pozostaniesz ciemnością. Gdy jesteś całkowicie pusty, gdy nie ma nikogo wewnątrz ciebie, pojawia się światłość. Obecność ego stwarza ciemność. Ciemność i ego są synonimami. Nie-ego i światło są synonimami.
Dlatego wszystkie metody medytacji, bez względu na orientację, w końcu zbiegają się w tej pustej komnacie twego wewnętrznego istnienia.
Pozostaje tylko cicha przestrzeń i w tej cichej przestrzeni widzisz pojawiające się światło nie mające żadnego źródła. Nie przypomina ono światła, które widziałeś gdy wschodzi słońce, bo światło słońca nie może być wieczne – w nocy znów zniknie. Nie przypomina ono światła, któremu trzeba paliwa, bo gdy paliwo się skończy, to światło zniknie.
To światło jest bardzo tajemne: nie ma źródła, nie ma przyczyny. Nie jest niczym spowodowane, gdy się więc pojawi, zostaje, nigdy nie znika. Tak naprawdę już jest, lecz ty nie jesteś dostatecznie pusty by je zobaczyć.
Takie będą doznania gdy to światło zaczyna w tobie narastać. Gdy siadasz w milczeniu i stajesz się spokojny, nieruchomy, bez ruchu wewnątrz i na zewnątrz… nagle widzisz, że twymi oczami wylewa się światło. Jest to doznanie, którego nauka jeszcze nie poznała.
Nauka sądzi, że światło dostaje się do oczu, nigdy na odwrót. Światło przychodzi z zewnątrz, dostaje się do oczu, wchodzi w ciebie – to tylko polowa opowieści.
Drugą połowę znają tylko mistycy i ludzie medytujący.
To jedna część – światło wchodzi do ciebie.
Jest jeszcze druga część – światło wypływa twymi oczami.
A gdy światło zaczyna wydostawać się z oczu, wszystko przed tobą staje się całkiem jasne.
Rozjaśnia się cała egzystencja.
Widzisz, że drzewa są zieleńsze niż kiedykolwiek dotąd, a ich zieloność ma w sobie pewną jasność.
Widzisz, że róże są bardziej różane niż zwykle. Te same róże, te same drzewa, ale napływa w nie coś z ciebie, ukazując je wyraźniej niż kiedykolwiek dotąd.
Wtedy drobiazgi mają tyle piękna – kolorowe kamyki są dla buddy piękniejsze niż diament Koh-i-noor dla królowej Elżbiety.
Dla królowej Elżbiety nawet Koh-i-noor, największy diament świata, nie jest tak piękny jak dla buddy zwyczajny kamyk.
Dlaczego? Bo oczy buddy mogą promieniować wewnętrznym światłem i w tym świetle zwyczajne kamyki stają się koh-i-noorami.
Zwyczajni ludzie stają się buddami.
Dla buddy wszystko jest pełne stanu buddy.
Dlatego Budda powiedział:
„W dniu, w którym stałem się oświecony, cała egzystencja stała się oświecona. Drzewa i góry i rzeki i skały – wszystko stało się oświecone”.
[…]Zobaczysz to! Twoje oczy zaczynają płonąć. A gdy oczy zaczynają płonąć, cała egzystencja przyjmuje nowe zabarwienie, nową głębię, nowy wymiar, jakby wszystko nie było już trójwymiarowe, ale czterowymiarowe. Nowy wymiar został dodany -wymiar świetlistości.
Tak. jak słońce świecące nad obłokiem: obłok płonie, ty w nim jesteś, obłok jest tylko ogniem odzwierciedlającym słońce. Zaczynasz żyć w tym obłoku światła. Śpisz w nim, chodzisz i siedzisz: ten obłok stale jest.
Ten obłok widać jako aurę.
Kto ma oczy potrafiące to widzieć, będzie widzieć światło wokół głów świętych, wokół ich ciał. Otacza ich subtelna aura.
W chwili gdy jesteś pełny światła wewnątrz i oczy ci płoną i cała egzystencja płonie nowym życiem, gdy otworzysz oczy i spróbujesz odnaleźć swe ciało, nie znajdziesz go. W tych chwilach materia znika.
Gdy zyskasz zdolność widzenia ducha, zobaczysz, że materia znikła.
Obu na raz nie możesz widzieć. Te znaki trzeba zrozumieć, bo zdarzą się i tobie, i to zrozumienie pomoże. Inaczej, gdy kiedyś otworzysz oczy i nie znajdziesz swego ciała, możesz zwariować.
Na pewno poczujesz, że coś jest nie w porządku, nie żyjesz albo zwariowałeś. Co się stało z ciałem? Gdy to zrozumiesz, we właściwym momencie przypomnisz sobie.
Mówię o tych doznaniach, byś był świadomy wszystkiego, co jest możliwe, byś nie został) zaskoczony gdy to nastąpi, byś wiedział, rozumiał, byś miał mapy. Możesz odczytać gdzie jesteś i w tym rozumieniu możesz się odprężyć.
To następuje bardzo szybko, zaczyna się to dziać w bardzo wczesnych fazach. Gdy siedzisz nieruchomo, nagle czujesz, że jesteś nieco wyżej niż podłoże, może piętnaście centymetrów wyżej. Z wielkim zaskoczeniem otwierasz oczy i stwierdzasz, że siedzisz na podłożu, myślisz więc, że pewnie śniłeś.
Nie, nie śniłeś, twoje ciało fizyczne zostało na podłożu. Masz też inne ciało, ciało światła ukryte wewnątrz, nazwij je ciałem astralnym, subtelnym, witalnym, jakkolwiek chcesz – to ciało zaczyna wznosić się wyżej.
Od wewnątrz możesz odczuć tylko to ciało, bo jest to twoje wnętrze. Gdy otwierasz oczy, twoje materialne ciało siedzi na podłożu, tak samo jak przedtem. Nie myśl, że miałeś halucynacje, ani odrobinę.
To fakt rzeczywisty, nieco się unosiłeś, ale w swym drugim ciele, nie w pierwszym.
Te znaki potwierdzające trzeba zrozumieć, ale nie chwalić się nimi.
Nikomu o nich nie mów, bo ego znowu wejdzie i zacznie wykorzystywać te doznania. A gdy ego wchodzi, doznania znikają. Nigdy o nich nie mów.
Jeśli nastąpią, po prostu je zrozum, zauważ i zupełnie o nich zapomnij.
I to też trzeba pamiętać: wszystkie one mogą ci się zdarzyć lub nie, albo mogą zdarzyć się w innej kolejności, albo mogą się zdarzyć w inny sposób. Tysiące zdarzeń są możliwe, ponieważ ludzie są tak różni.
Komuś te doznania mogą się nie zdarzyć w taki sposób jak zostały opisane. Na przykład komuś może się nie zdarzyć, że unosi się ku górze; może się zdarzyć, że staje się większy i większy i większy… cały pokój jest go pełny. I dalej staje się większy i większy, teraz dom jest wewnątrz niego.
Jest to bardzo zagadkowe. Chce się otworzyć oczy i zobaczyć co się dzieje:
„Czy wariuję?” Może przyjdzie chwila, gdy zobaczysz, że:
„Cała egzystencja jest wewnątrz mnie. Nie jestem poza nią. Ona nie jest poza mną, jest wewnątrz mnie… i gwiazdy poruszają się wewnątrz mnie.”
Komuś może się zdarzyć, że staje się mniejszy i mniejszy, staje się cząsteczką, prawie niewidzialną, atomem, a potem znika. Może tak być. Patanjali skatalogował wszelkie możliwe doznania. Ludzie mają różne predyspozycje, talenty i potencjalne możliwości, każdemu więc zdarza się to inaczej.
To tylko wskazówki jak może się to dziać; nie myśl, że wpadasz w szaleństwo albo że dzieje się coś dziwacznego. Te doznania nie są przerażające, za to twoja interpretacja może je uczynić przerażającymi.
Wielki znak potwierdzający jest wtedy gdy bez żadnego powodu nagle czujesz się radosnym.
W zwykłym życiu jesteś radosny gdy jest jakiś powód.
Spotkałeś piękną kobietę i jesteś radosny, albo masz pieniądze, których zawsze chciałeś, i jesteś radosny, albo kupiłeś dom z pięknym ogrodem i jesteś radosny; te radości nie mogą jednak trwać długo.
Są chwilowe, nie mogą pozostawać ciągle i nieprzerwanie.
Jeśli twoja radość jest czymś spowodowana, zniknie, będzie chwilowa. Wkrótce zostawi cię w głębokim smutku; wszystkie radości zostawiają cię w głębokim smutku.
Ale jest pewien inny rodzaj radości, który jest znakiem potwierdzającym: nagle jesteś radosny w ogóle bez żadnego powodu. Nie możesz wskazać dlaczego.
Nie potrafisz odpowiedzieć gdy ktoś pyta: „Dlaczego jesteś radosny?”
Nie mogę odpowiedzieć dlaczego jestem radosny. Nie ma powodu. Po prostu tak jest. Tej radości nie można zakłócić. Cokolwiek się stanie, będzie ona trwała.
Ona jest, dzień w dzień, noc w noc. Możesz być młody, możesz być stary, możesz być żywy, możesz umierać – ona zawsze jest. Gdy znalazłeś taką radość, która pozostaje, która trwa choć okoliczności się zmieniają, wtedy bądź pewien, że zbliżasz się do stanu bycia buddą.
Jest to znak potwierdzający.
Jeśli radość przychodzi i odchodzi, nie ma to zbyt wielkiej wartości, jest to zjawisko światowe. Ale kiedy radość trwa, pozostaje nieprzerwana, ciągle – jakbyś był odurzony, ale bez żadnego narkotyku, całkowicie świadomy i przebudzony, radosny jakbyś właśnie wziął kąpiel, świeży jak krople rosy o poranku, świeży jak nowe liście wiosną, świeży jak liście lotosu w stawie; stale pozostajesz w tej świeżości, która utrzymuje się i utrzymuje i nic jej nie zakłóca – wiedz, że zbliżasz się do domu.
Gdy twa cisza i radość pogłębiają się, zaczynasz odczuwać, że dla ciebie śmierci nie ma.
W śmierci umiera tylko persona, osobowość, ego – esencja nigdy nie umiera.
Gdy wiesz, że coś w tobie trwa, coś co nigdy się nie zmienia, radość trwająca bez względu na okoliczności, po raz pierwszy wiesz, że jest w tobie coś nieśmiertelnego, masz w sobie coś wiecznego.
I ta chwila jest chwilą siły, potencjalnych możliwości, nieustraszoności. Nie boisz się. Drżenie znika. Po raz pierwszy patrzysz w rzeczywistość bez lęku.
Teraz nic cię nie przysłania, nic nie może cię ogarnąć i zniekształcić twej wyrazistości. Twoje widzenie pozostaje nietknięte. Ktoś cię obraża, ale to nie staje się chmurą, która cię opada. Ktoś jest w złości, widzisz to doskonale, naprawdę czujesz współczucie dla tego człowieka, który jest w złości i niepotrzebnie spala się w ogniu.
Oblewasz go swoją błogością, pokojem i miłością. Zachowuje się on głupio, trzeba mu wszelkiego współczucia.
Nie spiesz się. Tak często pośpiech powoduje opóźnienia. Gdy pragniesz, czekaj cierpliwie; im głębsze czekanie, tym szybciej to przychodzi.
Zasiałeś ziarno, teraz siądź w cieniu i obserwuj co się dzieje. Ziarna zakiełkują, rozkwitną, ale ty nie możesz przyspieszyć tego procesu. Czyż wszystko nie potrzebuje czasu? Pracować musisz, ale wyniki zostaw Bogu. Nic w życiu nie ulega zmarnowaniu, zwłaszcza kroki kierowane ku prawdzie.
Osho, Medytacja
Powiązane posty
• Wyprawa do serca ciszy. Medytacja
• Świadomość hara – początek i koniec życia
• “Stać się nicością” – o co chodzi w tej koncepcji?
11 Sobota Kwi 2009
Posted Rozwój, Zen, Świadomość
inTagi
Ajahn Sumedho, cisza, ego, Medytacja, obserwacja, przerwa, przestrzeń, umysł, uwaga, uważność, Świadomość
Część I : Zauważyć przestrzeń
Możemy użyć tej perspektywy w pracy z umysłem, wykorzystując świadomość „ja”, aby spoglądać na przestrzeń jako na obiekt.
W umyśle dostrzegamy myśli i emocje — warunki mentalne — które pojawiaja sie i ustaja.
Zazwyczaj jestesmy przez nie zaslepieni, odpychani badz ograniczeni.
Przemykamy od jednej rzeczy do nastepnej, reagujac, kontrolujac, manipulujac badz tez próbujac sie ich pozbyc. I tak w naszym zyciu nigdy nie zyskujemy szerszej perspektywy. W obsesyjny sposób tłumimy badz pobłażamy warunkom mentalnym; stajemy sie wiezniami tych dwóch skrajnosci.
Wraz z medytacja zyskujemy okazje do kontemplowania umysłu.
Cisza umysłu jest niczym przestrzen w pomieszczeniu.
Jest tam zawsze, ale jest subtelna — nie rzuca sie w oczy.
Nie posiada zadnej ekstremalnej cechy, która stymulowałaby badz przyciagała nasza uwage, tak wiec to my musimy byc uwazni aby ja dostrzec.
Jedyna droga prowadzaca do skupienia uwagi na ciszy umysłu jest usłyszenie dzwieku ciszy.
Dźwiękiem ciszy (albo dźwiękiem przyrodzonym, dźwiękiem umysłu, dzwiękiem OM, lub jakkolwiek chciałbyś go nazwac) można posłużyć sie bardzo zręcznie, zwracając sie do niego i poświęcając mu pełna uwagę.
Dźwięk ten odznacza sie bardzo wysoka częstotliwością, która niezwykle trudno opisać. Nawet jesli zakryjesz uszy, włozysz w nie palce lub nawet zanurzysz w wodzie, usłyszysz go.
To dzwiek wypełniajacy tło, który jest całkowicie niezalezny od zmysłu słuchu. Wiemy, ze jest niezalezny, poniewaz słyszymy ten wibrujacy i o wysokiej czestotliwosci dzwiek nawet wówczas, kiedy nasze uszy sa zablokowane .
Koncentrujac przez chwile uwage na dzwieku ciszy, zaczynasz go naprawde poznawac.
Rozwijasz pewien typ madrosci, w której moze odzwierciedlac sie rzeczywistosc.
Nie jest to skoncentrowany stan umysłu, którym jestes w pełni pochłoniety; nie jest to taki sposób koncentracji, który ogniskuje sie tylko na jednym punkcie, tłumiac inne zjawiska.
Umysł jest tu skupiony, pozostajac raczej w stanie zrównowazenia i otwarcia, anizeli medytacyjnej absorpcji jednego obiektu.
To zrównowazone i pełne otwartosci skupienie jest podstawa ujrzenia rzeczy i zjawisk we własciwym swietle; jest droga rozluzniania i puszczania.
Teraz prosze was, abyscie naprawde rozwineli w sobie ten sposób poznania rzeczy, tak abyscie mogli zrozumiec jak je faktycznie puszczac, zamiast tylko przejawiac poglad, ze nalezy pozwolic rzeczom odejsc.
Mozecie nawet wysnuc z buddyjskich nauk załozenie, ze powinniscie puszczać rzeczy i zjawiska. A potem, kiedy sie przekonacie, ze nie potraficie tego uczynic w taki prosty sposób, pomyslicie pewnie:
„Och, nie potrafie odpuscic tej sprawie!”.
Opinia taka jest kolejnym problemem, jaki kreuje wasze „ego”.
„Tylko inni potrafia odpuszczac, lecz ja tego nie potrafie.”
” Musze puszczac rzeczy, poniewaz Czcigodny Sumedho powiedział, iz kazdy powinien to robic!” — ten osad jest nastepna manifestacja jazni „ja”, nieprawdaz?
A nadto tylko mysla — stanem mentalnym, który przejawia sie chwilowo w rozległej przestrzeni umysłu.
Wezmy na przykład proste zdanie „ja jestem” i spróbujmy dostrzec, rozwazyc oraz zwrócic uwage na przestrzen wokół tych słów.
Zamiast poszukiwac cokolwiek innego, podtrzymuj swoja uwage na przestrzeni otaczajacej słowa. Przyjrzyj sie takze samemu mysleniu, faktycznie badajac je i analizujac. Wówczas nie bedziesz juz w stanie obserwowac swojego nawykowego myslenia, poniewaz zaledwie zorientujesz sie, ze myslisz, proces myslowy ustanie. Mozesz nawet chodzic przez cały czas i wyrazac niepokój:
„Zastanawiam sie czy to sie wydarzy. Co sie stanie, jesli to sie wydarzy?. . . ” — chodzisz i mamroczesz: „Och, mysle” — i myslenie zatrzymuje sie.
Aby uwaznie przyjrzec sie samemu procesowi myslenia, pomysl o czyms intencjonalnie; wybierz po prostu jakas zwyczajna mysl typu „ja jestem istota ludzka”, i tylko spogladaj na nia.
Jesli popatrzysz na jej poczatek, zauwazysz, ze zanim jeszcze wypowiesz słowo „ja”, istnieje pusta przestrzen. Nastepnie, kiedy w twoim umysle pojawi sie całe zdanie „ja — jestem — istota — ludzka”, ujrzysz przestrzen pomiedzy kolejnymi słowami.
Nie przygladamy sie myslom aby dostrzec czy sa one inteligentne czy tez głupie.
Przeciwnie; myslimy w sposób swiadomy i celowy aby ujrzec przestrzen otaczajaca kazde słowo. W ten sposób zyskujemy szerszy punkt widzenia na nietrwała nature samego myslenia.
Oto sposób badania.
Mozemy wiec zauwazac pustke, równiez wtedy, kiedy w umysle nie przejawia sie zadna mysl. Spróbuj skoncentrowac sie na tej przestrzeni; sprawdz czy umiesz sie na niej skupic w chwili poprzedzajacej pojawienie sie mysli jak i bezposrednio jej ustaniu.
Jak długo to potrafisz?
Pomysl: „ja jestem istota ludzka” i jeszcze zanim zaczniesz myslec, pozostan w tej przestrzeni, poprzedzajacej mysl.
Oto własnie uważność
Twój umysł jest pusty a jednoczesnie istnieje w nim zamiar wyrazenia konkretnej mysli. Wyraz zatem te mysl; a kiedy bedzie przemijac, postaraj sie przebywac w przestrzeni, która sie pojawi. Czy twój umysł pozostaje pusty? Zasadniczo nasze cierpienie wypływa z nawykowego myslenia.
Jesli spróbujemy powstrzymac ten proces wyłacznie z samej awersji do myslenia — nie jestesmy w stanie; kontynuujemy go ustawicznie.
Stad tez nie pozbycie sie mysli, ale zrozumienie jej istoty jest niezmiernie wazne. I dochodzimy do tej prawdy raczej koncentrujac sie na przestrzeni w umysle, anizeli na samych myslach. Podstawowa tendencja naszych umysłów jest chwytanie mysli pełnych przywiazania badz awersji do obiektów, ale przestrzen wokół tych mysli nie jest ani atrakcyjna ani odpychajaca.
Przestrzen otaczajaca mysl atrakcyjną jak i przestrzen otaczajaca mysl odpychającą nie sa odmienne. Skupiajac sie na przestrzeni wokół mysli, stajemy sie mniej zwiazani naszymi preferencjami dotyczacymi tychze mysli.
Tak wiec kiedy zauwazysz, ze pojawia sie jakas obsesyjna mysl pełna poczucia winy, rozczulania sie nad soba lub pozadania, wówczas pracuj z nia w ten własnie sposób — wyraz ja celowo, naprawde przywołaj ja w pełni swiadomie i zwróc uwage na przestrzen, która ja otacza.
Przypomina to spogladanie na przestrzen w pomieszczeniu — nie poszukujesz jej, prawda? Jestes po prostu na nia otwarty, poniewaz ona jest tutaj przez cały czas.
Nie musisz jej odkryc w kredensie czy w sasiednim pomieszczeniu, albo pod podłoga — ona jest tu i teraz.
Otwierasz sie wiec na jej obecnosc i zaczynasz dostrzegac, ze jest tutaj. Jesli cały czas skupiasz sie na zasłonach, oknach albo ludziach, nie zauwazysz przestrzeni.
Ale nie musisz odrzucic wszystkich tych rzeczy, aby ja dostrzec. Zamiast to uczynic, po prostu otwierasz sie na przestrzen, zauwazasz ja. Zamiast skupiac uwage na jednym przedmiocie, całkowicie otwierasz umysł. Nie wybierasz jakiegos uwarunkowanego obiektu, ale jestes raczej swiadomy przestrzeni, w której obiekty te egzystuja.
Ajahn Sumedho
Powyższy tekst jest drugą częścią artykułu: Zauważyć przestrzeń
Tekst nie zawiera polskich liter
Powiązane posty
• Wyprawa do serca ciszy. Medytacja
10 Piątek Kwi 2009
Posted Rozwój, Zen, Świadomość
inTagi
Ajahn Sumedho, cisza, Medytacja, postrzeganie, przestrzeń, Sumedho, uważność, wyciszenie, Świadomość
W trakcie medytacji pozostajemy czujni i uważni;
– to jest niczym słuchanie — przebywanie z chwila taka, jaka jest — tylko samo słuchanie.
Naszym zadaniem jest przyjecie do świadomości rzeczywistosci, zwrócenie uwagi na przestrzeń i formę, Nie-uwarunkowane oraz Uwarunkowane.
Możemy na przykład zauważyć przestrzeń w jakimś pomieszczeniu.
Większość ludzi przypuszczalnie nie zwróciło uwagi na przestrzeń; zauważyli oni jedynie rzeczy i zjawiska, które sie w niej znajdują: ludzi, ściany, podłogę, meble.
Lecz co robisz aby zauważyć przestrzeń?
Wycofujesz swoja uwagę z przedmiotów i przenosisz ja na przestrzeń.
Nie oznacza to odrzucania rzeczy lub zaprzeczenia ich prawa do znajdowania sie własnie w tym miejscu.
Oznacza to jedynie, ze nie koncentrujesz sie na rzeczach, nie zmierzasz nieustannie od jednej do drugiej. Przestrzeń w pomieszczeniu jest pełna spokoju. Przedmioty w pomieszczeniu moga ekscytowac, odrzucac badz przyciągać, ale przestrzeń nie przejawia właściwości, które ekscytuja, odrzucaja badz przyciagaja.
Ale chociaz nie przyciaga ona naszej uwagi, mozemy byc jej w pełni swiadomi, i stajemy sie jej w pełni swiadomi, kiedy nie jestesmy juz dłuzej zaabsorbowani przedmiotami, wypełniajacymi pomieszczenie.
Kiedy zastanawiamy sie nad przestrzenią, odczuwamy spokój, poniewaz przestrzeń wszedzie jest identyczna; przestrzen wokół ciebie i przestrzen wokół mnie nie róznia sie od siebie. Ona nie jest moja. Nie moge powiedziec: „ta przestrzen nalezy do mnie”, albo „ta przestrzen nalezy do ciebie”.
Przestrzen jest zawsze obecna.
Sprawia, ze jestesmy razem, w srodku tego pokoju, w przestrzeni, która ograniczaja wprawdzie sciany, lecz która równiez przekracza to pomieszczenie na zewnatrz. Przestrzen zawiera w sobie cały budynek, cały swiat.
Nie jest ograniczona w jakimkolwiek stopniu przedmiotami; nie jest ograniczona czymkolwiek.
Oczywiscie jezeli chcemy, mozemy ja postrzegac jako ograniczona do jakiegos miejsca, lecz w rzeczywistosci przestrzen jest bezkresna.
Zwrócenie uwagi na przestrzen otaczajaca ludzi i rzeczy zmienia sposób ich postrzegania, a rozwijanie tego poszerzonego spojrzenia prowadzi jednostke do otwarcia sie. Kiedy nasz umysł jest przestronny, miesci sie w nim wszystko.
Kiedy umysł jest waski i ograniczony, jest w nim miejsce tylko na nieliczne rzeczy.
Wówczas wszystkim musisz manipulowac i nad wszystkim objac kontrole, tak abys mógł posiadac tylko to, co w twoim przekonaniu jest słuszne — tylko to czego pragniesz — wszystko inne musi byc usuniete ze swiadomosci.
Życie z ograniczonym poglądem jest stłumione i zawężone; jest zawsze zmaganiem.
Zawarte w nim jest ciagłe napiecie, poniewaz utrzymywanie wszystkiego w porzadku przez cały czas wymaga ogromnego zasobu energii.
Jesli twoje spojrzenie na swiat jest waskie i ograniczone, czujesz sie zmuszony aby uporzadkowac wszelki bałagan i niepokój w zyciu, stad tez jestes nieustannie zabiegany i manipulujesz umysłem, odrzucajac rzeczy lub lgnac do nich.
Oto „dukkha”, cierpienie ignorancji płynace z braku zrozumienia rzeczywistosci.
Przestronny umysł miesci w sobie wszystko.
Jest niczym przestrzen w pomieszczeniu, której nie narusza ani to, co do niej wkracza, ani to, co ja opuszcza.
Zaiste, mówimy „przestrzen w tym pokoju”, jednak w rzeczywistosci to ten pokój jest czescia przestrzeni— cały budynek znajduje sie w niej.
Kiedy budynek zniknie, przestrzen ciagle tam bedzie.
Otacza budynek, a jednoczesnie mozemy ja zamknac w jednym pokoju. Bedac swiadomym takiego pogladu, mozemy rozwinac zupełnie nowa perspektywe. Ujrzymy z jednej strony, ze sciany tworza kształt pomieszczenia i jest ono wypełnione przestrzenia.
Patrzac wiec na to w ten sposób, to sciany ograniczaja przestrzen.
Ale z drugiej strony zobaczymy, ze przestrzen jest bezkresna, pozbawiona jakichkolwiek granic. Nie masz zwyczaju dostrzegac przestrzeni, poniewaz nie przyciaga ona twojej uwagi.
Nie jest ani pieknym kwiatem ani przerażającą katastrofa; nie jest w ogóle czyms oczywiscie pieknym badz czyms naprawde przerazajacym, na co natychmiast kieruje sie nasza uwaga.
Cos ekscytujacego, fascynujacego, przerazajacego lub okropnego moze zahipnotyzowac ciebie w oka mgnieniu, ale przestrzen?
Aby ja zauwazyc musisz sie uspokoic; musisz ja kontemplowac. Jest tak, poniewaz ona nie ma zadnych szczególnych cech; po prostu jest przestronna.
Kwiaty potrafia byc niezwykle piekne, jasnoczerwone, pomaranczowe lub fioletowe, o cudownych kształtach, które oslepiaja nasze zmysły.
Z kolei smieci sa brzydkie i odrazajace.
Przestrzen — przeciwnie — nie jest ani piekna ani odpychajaca.
Jest zaledwie widoczna a jednak bez niej nie byłoby niczego innego. Nie bylibysmy w stanie czegokolwiek zobaczyc.
Gdybys wypełnił pokój rzeczami tak, az stałby sie lity lub zapełnił go cementem, w tym pomieszczeniu nie pozostałaby zadna przestrzen.
Wówczas nie mógłbys oczywiscie miec jakichkolwiek kwiatów czy czegos innego; istniałby tylko potezny blok.
Czyz nie byłby zupełnie bezuzyteczny?
Tak wiec potrzebujemy obojga; musimy docenic zarówno forme jak i przestrzen. Tworza one doskonała pare, prawdziwy zwiazek małzenski, doskonała harmonie — przestrzen i forme.
Mozemy je kontemplowac, a w szerszej perspektywie — która sie rozwinie — pojawi sie zrozumienie i madrosc.
Czytaj część drugą artykułu <-
Ajahn Sumedho
W artykule brakuje polskich liter!
Powiązane posty
• Wyprawa do serca ciszy. Medytacja
09 Czwartek Kwi 2009
Posted Medytacja, Refleksje nad życiem, Zen, Świadomość
inTagi
buddyzm, lama, lustro, Medytacja, nyd, nydahl, ocean, ole, umysł, wolność, Świadomość, świadomość lustra
Fragment wykładu lamy Ole Nydahl – Nasz umysł jest swobodny jak ocean
Niedawno odbył się kurs w Kanderstag w Szwajcarii.
Samo miejsce było przepiękne, otoczone pokrytymi śniegiem Alpami. Nasi tamtejsi gospodarze byli tak mili, że zorganizowali mi lot na paralotni. Instruktora nikt z nas nie znał, ale jeszcze tego samego wieczoru przyszedł on na sesję medytacji, ponieważ poruszył go fakt, że po raz pierwszy w życiu leciał z kimś, kto nie był ani trochę zdenerwowany.
Taka reakcja i ten stan umysłu wyrażają praktyczne zrozumienie faktu, że nie jesteśmy tym ciałem, które starzeje się, choruje i umrze, ani też myślami i uczuciami, które przychodzą i odchodzą, lecz że naszą prawdziwą naturą jest niezniszczalna przestrzeń. Tym, co naprawdę istnieje, jest przestrzeń sama w sobie.
Właśnie na nią naprawdę możemy liczyć. Kiedy już to w pełni pojmiemy, pojawi się ogromna radość. Nie jest to jednak radość wywołana przyjemnymi obrazami w lustrze, które nieustannie się zmieniają.
Wyłania się ona bezpośrednio z doświadczenia możliwości umysłu, z faktu, że jest on w stanie wszystko przeżywać, że jest świadomy, a jego naturą jest jasne światło. Tej najwyższej radości nie powodują słodkie myśli i uczucia – jej źródłem jest fakt, że niezniszczalna przestrzeń będąca przyczyną i źródłem wszystkiego, jest jednocześnie promiennie inteligentna, może wiedzieć i rozumieć.
Nie jest to radość typu „albo-albo”, lecz ” zarówno to, jak też to”. Dopóki się nie pojawi, nieustannie oceniamy nasze myśli i uczucia jako dobre lub złe, takie czy inne. Kiedy już nas jednak ogarnie, będziemy zawsze w stanie spojrzeć na to, co się dzieje i powiedzieć sobie:
„Tydzień temu byłem zazdrosny, później dumny, dziś jestem pomieszany – ciekawe, co stanie się jutro.”
Chodzi o to, żebyśmy obserwowali te uczucia tak, jak patrzy się na ciekawy ogród zoologiczny. Podziwiamy wszystkie zwierzęta, ich kształty i kolory, rozumiejąc jednocześnie, że widzimy ich zady, a nie pyski – zdajemy sobie sprawę z tego, że nie przychodzą, tylko odchodzą. Zresztą, nawet gdyby się do nas wprowadziły, to i tak ich prawdziwą naturą jest przestrzeń. Wraz z tym wglądem znika całe przywiązanie i niechęć. Starość, choroby i śmierć nie stanowią już problemu, ponieważ kiedy się wydarzają, patrzymy z zainteresowaniem, jak forma powraca do przestrzeni i rozpuszcza się.
Tam zaś, gdzie młodość, radość i miłość były przedmiotem przywiązania widzimy, że coś, co było przestrzenią, manifestuje się w pewnej określonej formie i powoduje dalsze powstawanie zjawisk. W rzeczywistości to właśnie sposób, w jaki patrzymy na zewnętrzne i wewnętrzne wydarzenia decyduje, na ile wszystkie owe zmiany nas poruszają. Ostatnią rzeczą, którą odkryjemy będzie nieograniczoność umysłu – z tego poznania wyłoni się miłość.
Istnieją różne jej rodzaje, jednego z nich na przykład uczymy się w szkole.
Pochodzimy z cywilizacji zachodniej, którą cechuje silna świadomość społeczna. Wiemy, że biednym i słabym należy pomóc – w naturalny sposób odczuwamy ów rodzaj dobroci. Jednak ten rodzaj miłości, który pojawia się wtedy, gdy umysł rozpoznaje sam siebie, jest czymś więcej. Nie opiera się on na poglądach czy koncepcjach, lecz wyłania się z doświadczenia jedności – nie potrafimy już oddzielić własnego pragnienia osiągnięcia szczęścia i uniknięcia cierpienia, od życzenia tego samego innym. Później zauważymy, że ponieważ innych jest tak wielu, a my to zaledwie jedna osoba, naturalne jest bycie dobrym. Bez specjalnych wyobrażeń, że oto „muszę coś dla nich zrobić” albo „oni powinni zrobić coś dla mnie” lub „muszę się doskonalić, a później im pomóc” czy też „muszę im pomóc, a później się doskonalić”, będziemy po prostu robić to, co jest do zrobienia – spontanicznie reagować na wszystko, co się w danej chwili wydarza.
Ponieważ ilość zjawisk jest nieograniczona i każde z nich wibruje dążeniem do szczęścia, bez wysiłku i samoistnie będziemy działać właściwie. Budząc dalej naszą mądrość, będziemy piąć się ku górze przez cztery poziomy. Pierwszy polega na tym, że – jak mówi stare chińskie przysłowie – „umysł spoczywa tam, gdzie tyłek”. Oznacza to, że nagromadziliśmy tak wiele dobrych wrażeń, iż nie musimy już gonić za jakimikolwiek zewnętrznymi rodzajami szczęścia. Błądzenie wśród myśli i wyobrażeń nie ma już żadnego sensu, ponieważ umysł jest w naturalny sposób szczęśliwy.
Następnie robimy drugi ważny krok – odkrywamy, że niepotrzebne nam są żadne gry, przestajemy udawać i stajemy się naturalni i szczerzy, wolni od napięcia i wszelkiej sztuczności.
Trzeci krok jest naprawdę wielkim skokiem do przodu, ponieważ to właśnie dzięki niemu zaczynamy doświadczać tego, co jest świadome. Dzieje się to, gdy wchodzimy z ogromną prędkością w zakręt na autostradzie, czy też cieszymy się swobodnym opadaniem, zanim otworzy się czasza spadochronu lub lina bungee poderwie nas znowu do góry.
Dosięgamy wówczas poziomu, na którym nagle wszystkie myśli, uczucia i koncepcje, a także nawarstwiające się idee znikają i przeżywamy autentyczne doświadczenie „aha” – jesteśmy w danej chwili całkowicie otwarci i świadomi, rzeczywiście widzimy zjawiska takimi, jakimi są, a nie tylko związane z nimi własne obawy i oczekiwania.
Nazywamy to Wielką Pieczęcią – urzeczywistnienie to można porównać do doświadczenia małego chłopca, który otwiera wrota świątyni i mówi po prostu:
„Och!„, podczas gdy przed osiągnięciem tego poziomu doświadczyłby w owej chwili głównie myśli i koncepcji, takich jak np.: „Ten posąg Buddy ma dziwaczny kolor i za długi nos”
albo: „Kto postawił róże akurat w tym dziwnym miejscu?”.
Ten moment świadomego bycia tym, co widzi i wie, jest trzecim ważnym krokiem. Kiedy go zrobimy, zobaczymy, że nasz umysł jest swobodny jak ocean albo wiatr.
Ciągle jeszcze będą się w nim pojawiały myśli i uczucia, ale będziemy już ich całkowicie świadomi – nie tylko będziemy je mieli, ale będziemy też nimi, ich esencją.
To właśnie oznacza bycie świadomym i o to właśnie chodzi.
Na tym poziomie nie jesteśmy tylko obrazami w lustrze, ale lustrem i obrazami jednocześnie. Ten stan „jednego smaku”, w którym obserwator – ten kto jest świadomy – jest obecny przez cały czas i nie można go już utracić, jest naszym kolejnym osiągnięciem.
Ostatni krok to „nie-medytacja”. Określenie to nie oznacza, że zaczniemy nagle tylko wylegiwać się na kanapie i przełączać programy w telewizji z jednego serialu na drugi – chodzi w nim o to, że osiągnąwszy ten poziom będziemy zawsze w pełni rozluźnieni i wolni od wysiłku, że wszystko będzie się wydarzało samo z siebie.
Dzięki zrozumieniu uwarunkowań panujących pomiędzy zjawiskami, a także rozpuszczeniu się oddzielenia pomiędzy nami a wszechświatem, będziemy w stanie spontanicznie stosować metody przynoszące pożytek innym. To jest najwyższy poziom – osiągnąwszy go będziemy naturalnie i bez wysiłku działać dla dobra innych, ponieważ nasz umysł stanie się nieustraszonością, radością i współczuciem.
Wszystko, co wówczas zrobimy, będzie właściwe, pożyteczne i całkowite. Cokolwiek powiemy, będzie to prawdziwe na poziomie relatywnym i absolutnym. Teraz pracujecie z jednym aspektem umysłu, koncentrujecie się na bezcennej mądrości, która jest niezbędna do wyzwolenia. Kiedy wrócicie do domu i zaczniecie znowu pracować w ośrodkach, zdobędziecie również praktyczną moc pochodzącą z doświadczenia.
Miejmy nadzieję, że wystarczy wam również czasu na medytację. Będziecie przeżywać emocje, oczyszczać przeszkody i patrzeć na wskroś poprzez zjawiska, które wcześniej sprawiały wam trudności. Dzięki temu nauczycie się pomagać innym, kiedy będą mieli podobne kłopoty.
Doświadczycie rozwoju i radości ze wspólnego, pełnego znaczenia działania. Nie zapomnijcie jednak o najważniejszym – o tym, że nie musimy nigdzie szukać klejnotu naszej mądrości. Prawda nie może być w jednym miejscu duża, a w drugim mała – nie istnieje żaden Budda, który posiadałby więcej mądrości niż my sami. Różnica pomiędzy nami a nim polega na tym, że on włożył więcej pracy w rozpoznanie swojej prawdziwej natury – esencji nieoddzielnej od umysłu każdego z nas. Zawsze kiedy patrzycie na zewnątrz pamiętajcie więc o tym, że nawet najmądrzejszą książkę możecie zrozumieć tylko dlatego, że w rzeczywistości całą mądrość już posiadacie – studiowanie i praktyka stopniowo pokazuje wam jedynie coraz wyraźniej waszą własną twarz. To jest bardzo ważny punkt, pamiętajcie o nim.
Nauki nie są czymś zewnętrznym, są lustrem pokazującym wam was samych. Jeśli stwierdzicie, że jakieś zjawisko wam się nie podoba lub podoba, spróbujcie sprawdzić dlaczego tak jest. Nie roztrząsajcie tego ciągle od nowa, lecz po prostu zbadajcie jak działa wasz umysł, pracujcie z 4
tym, co się w nim dzieje. Przede wszystkim jednak postrzegajcie zawsze to, co się wydarza, jako święto mocy umysłu. Każdego ranka uświadamiajcie sobie, że następny dzień będzie również świętem umysłu, że ofiaruje wam wiele możliwości rozwoju. Wówczas każde wasze doświadczenie będzie pełne znaczenia.
Nydahl Ole – Nasz umysł jest swobodny jak ocean
Zobacz także
• Panta rei – energia dokoła nas
• Cykle życia i śmierci – Twoje istnienie.
• Przestrzen ciała, przestrzeń kosmosu
04 Sobota Kwi 2009
Posted Medytacja, Zen, Świadomość
inTagi
budda, buddyzm, lustrzany umysł, Medytacja, nieprzywiązanie, oddech, pozycja ciała, praktyka, scentrowanie, ulotne myśli, umysł, wyciszenie, zazen, Zen, ześrodkowanie, zintegrowanie, Świadomość, świadomość lustra
Artykuł nie zawiera polskich znaków
W dzisiejszym swiecie bardzo trudno o pewnosc co do tego, w co wierzyc.
W przeszłosci ludzie wierzyli w takiego czy innego Boga, ale gdy mowa o modlitwie, iluz z nas tak naprawde wie, jak osiagnac w niej ów głeboki stan, który pozwala nam prawdziwie zawierzyc i zaufac?
W czasach powszechnej wiary w orzeczenia nauki wielu z nas widzi rozdzwiek miedzy swiatem religii a swiatem nauki.
W swiecie religii mówimy o rzeczach, których nie da sie zweryfikowac zmysłami, które sa jedynie pewnym ideałem czy przedmiotem wiary, natomiast w swiecie nauki wierzymy tylko w to, co mozna okreslic i doswiadczyc za pomoca pieciu zmysłów.
Róznica pomiedzy tymi dwoma swiatami czesto powoduje głeboki wewnetrzny konflikt.
Kazdy z nas jest inny i wszyscy doswiadczamy róznych, niemierzalnych stanów umysłu.
Mamy rózne nadzieje i plany. I chociaz nie mozna ich pomierzyc, sa one jak najbardziej rzeczywiste i stanowia o niepowtarzalnosci, o najgłebszej naturze kazdego z nas. Poprzez zazen mozemy powrócic do owej niepowtarzalnosci, mozemy całkowicie stopic sie z sama esencja naszej natury.
Ta umiejetnosc powrócenia do niczym niezmaconej, wewnetrznej ciszy — odciecia szumu zewnetrznego swiata i powrotu do naszego pierwotnego swiata wewnetrznego — to własnie jest zazen.
Nalezy podkreslic, ze praktykujac zazen, nie staramy sie upodobnic do siebie nawzajem. Przeciwnie — zazen pozwala kazdemu człowiekowi stac sie osoba, która naprawde jest.
Wszyscy mamy takie czy inne wyobrazenia o tym, jak sie do tego zabrac, i wszyscy czytalismy rózne wyjasnienia na temat tego, czym zazen jest i w jaki sposób powinno sie zazen praktykowac. Nalezy jednak rozpoczac od rzeczy najistotniejszej, a mianowicie od zrównowazonej pozycji, czyli stabilnego trzymania ciała podczas praktyki.
Poniewaz podczas zazen zagladamy w głab własnej jazni, przede wszystkim musimy sie zajac odpowiednim ułozeniem ciała. Kiedy opanujemy te umiejetnosc, bedziemy potrafili zagłebic sie w sobie i odpowiednio wyregulowac oddech, który jest naszym wewnetrznym spoiwem. Wówczas, robiac kolejny krok, dojdziemy do umysłu.
Pracujac na co dzien, poruszamy ciałem w zaleznosci od własnie wykonywanej pracy.
W kazdej chwili robimy to, co jest akurat konieczne, i w ten sposób dzien mija nam na wykonywaniu wielu róznych czynnosci. Jednakze przez wieksza czesc czasu nie mamy kontaktu z centrum naszego ciała; nie uswiadamiamy sobie, gdzie to centrum jest. Im wiecej korzysta sie w pracy z głowy — im wiecej trzeba myslec i koncentrowac sie na aktywnosci umysłowej — tym wieksze prawdopodobienstwo, ze ki — energia zyciowa — bedzie podnosic sie w kierunku głowy.
Na dodatek wszyscy mamy najrózniejsze nawyki, własne sposoby poruszania ciałem i jestesmy przekonani o poprawnosci takiego a nie innego wykonywania okreslonych czynnosci.
Wszystkie te nawykowe ruchy wpływaja na umiejscowienie srodka naszego ciała i na to, na ile poprawnie równowazymy je w ciagu całego dnia.
Podczas zazen nie patrzymy na zewnatrz i nie poruszamy sie, a nasza uwaga nie kieruje sie na swiat zewnetrzny — siedzimy nieruchomo i siegamy do wewnatrz. Z tego tez powodu sposób zrównowazenia naszego ciała jest niezmiernie wazny.
Nie patrzymy na ciało, jakbysmy przygladali sie mu w lustrze; zagladamy raczej w głab naszego istnienia.
Łatwo jest patrzec na innych i oceniac, czy ich postawa podczas zazen jest dobra czy tez nie, ale by móc samemu orzec, czy siedzi sie własciwie, trzeba umiec wyczuc ułozenie ciała, w którym jest ono doskonale zrównowazone i zesrodkowane, niczym nie obciazone.
Jest to najwazniejszy aspekt własciwej postawy podczas zazen.
Mówiac inaczej, mozemy spojrzec na ludzkie ciało jak na dwie odrebne czesci: pierwsza od pasa w góre i druga od pasa w dół.
W górnej czesci ciała mieszcza sie wszystkie narzady zmysłów i tam tez jest siedziba myslacego umysłu; natura górnej połowy ciała jest postrzeganie. Dolna połowa ciała, od pasa w dół, stanowi centrum naszej energii zyciowej; natura tej czesci ciała jest aktywnosc i zywotnosc.
Jest taka starodawna opowiesc o bardzo bogatym człowieku, który kazał wybudowac sobie dwupietrowy dom, bo wówczas jego pokoje górowałyby nad domami sasiadów. Kiedy ciesla przyjał zamówienie na budowe domu, rozpoczał oczywiscie od samego dołu.
Kiedy bogacz to zobaczył, bardzo sie rozzłoscił na rzemieslnika. Oswiadczył mu: „Powiedziałem, ze chce miec wysoki dom, ale nie potrzeba mi dolnych kondygnacji, chce tylko drugie pietro. Po co wyrzucac pieniadze na budowe parteru i pierwszego pietra?”
Opowiesc jest smieszna, ale jesli sie jej dobrze przyjrzec, mozna zauwazyc, ze mówi ona o nas samych.
Chcemy posiasc madrosc i czyste widzenie swiata, ale zbyt szybko ignorujemy podstawowe etapy tego procesu — własciwe ułozenie ciała, które umozliwia ich urzeczywistnienie. Zbyt łatwo przekreslamy nasze ciało i nie chcemy miec z nim nic wspólnego.
Aby jednak nasz mózg i narzady zmysłów — mysli i wrazenia — mogły nam słuzyc własciwie, owa siedziba naszej energii zyciowej musi byc dokładnie zrównowazona i zesrodkowana.
Poniewaz własciwa pozycja ciała ma tak zasadnicze znaczenie, musimy rozpoczac od opisu, w jaki sposób siedzi sie w zazen. Kiedy juz siedzimy na ziemi ze skrzyzowanymi nogami, rozpoczynamy od usztywnienia odcinka ledzwiowego kregosłupa. Jest to bardzo wazne. Ledzwi nie nalezy zaokraglac, wypychajac je na zewnatrz. Kiedy odcinek ledzwiowy jest usztywniony, głowa — która moze byc bardzo duzym obciazeniem dla barków — uzyskuje mocne podparcie.
Gdy ledzwie sa wygiete ku tyłowi, odczuwamy ciezar głowy, natomiast gdy sa usztywnione, rozkłada sie on własciwie i łatwo go zneutralizowac. Oczy kierujemy w dół, nie zamykajac ich. Moze sie wydawac, ze łatwiej sie skoncentrowac z zamknietymi powiekami, ale w rzeczywistosci zamkniecie oczu powoduje sennosc i sprzyja powstawaniu niepotrzebnych mysli.
Opuszczajac wzrok, musimy uwazac, by nie obnizac podbródka i trzymac głowe pionowo, w dobrze wywazonej pozycji. Wazne jest równiez, by całkowicie rozluznic tułów.
Aby móc sie rozluznic, musimy usiasc tak, by ciezar ciała mocno spoczywał na jego dolnej czesci. Najprosciej utrzymac dobrze wywazona pozycje, siedzac w pełnym lotosie lub półlotosie, jakkolwiek siedzenie ze skrzyzowanymi nogami nie jest jedyna mozliwa pozycja.
Siedzenie w ten sposób bardzo ułatwia utrzymywanie równowagi, ale własciwe zrównowazenie ciała i utrzymywanie srodka ciezkosci w dolnej jego czesci jest mozliwe równiez w pozycji stojacej czy kiedy sie siedzi na krzesle. Osoby, którym ciezko medytowac w zazen w pozycji siedzacej czy stojacej, moga praktykowac nawet lezac. Kładac sie na podłodze czy łózku, nalezy ułozyc stopy na szerokosci barków, a dłonie połozyc swobodnie obok bioder. Siedzac na krzesle, nogi powinno sie trzymac nieco rozchylone. Nie nalezy sie o nic opierac, lecz utrzymywac prosty kregosłup, wspierajac ciezar tułowia raczej na centrum ciała niz na siedzeniu.
Chociaz siedzenie w pełnym lotosie nie jest konieczne, jest to najlepszy sposób utrzymywania stabilnej pozycji przez wiele godzin. Japonskie słowo okreslajace to ułozenie ciała mozna dosłownie przetłumaczyc jako „pozycje, w której podeszwy stóp skierowane sa ku górze i emanuja energie ki ”. Tak wiec, by móc siedziec przez długi czas w zrównowazonej pozycji, powinno sie umiescic na udach raczej obie stopy niz tylko jedna.
Normalnie stopami dotykamy ziemi. Kiedy siedzimy na krzesle lub kiedy spacerujemy, nasze stopy sa skierowane ku dołowi. Abysmy jednak mogli doswiadczyc uczucia przepełnienia całym wszechswiatem, nalezy od czasu do czasu kierowac stopy ku górze.
[…]
Po omówieniu własciwej pozycji ciała mozemy skoncentrowac sie na oddychaniu. Oczywista sprawa, ze oddychamy przez cały czas. Gdybysmy przestali oddychac nawet na kilka minut, umarlibysmy.
W zazen jednak nasz oddech musi byc otwarty, szeroki i swobodny. Staramy sie wydłuzac wydechy, nie chcemy jednak powodowac tym samym jakiegokolwiek napiecia przepony i zamkniecia oddechu w górnej połowie ciała.
Pomaga w tym ubieranie sie do zazen w luzny strój, który w zaden sposób nie przeszkadza w oddychaniu i nie krepuje krazenia krwi. Jak jednak oddychac, zeby oddech był nie tylko długi, lecz do tego jeszcze szeroki i głeboki? Nalezy rozluznic wszystko, otwierajac przepone, otwierajac klatke piersiowa i szyje, oddychajac tak, jakby sie było niczym „wielka pusta rura” — elastyczna i całkowicie otwarta z obu konców.
Oczywiscie w rzeczywistosci nie oddychamy poprzez wymienione wyzej czesci ciała, wielkie znaczenie ma tu jednak owo poczucie otwarcia, które towarzyszy oddychaniu.
Kiedy wydychasz, wydychaj do konca, az spłaszczy sie brzuch. Na poczatku, chcac lepiej wyczuc wydech, mozesz kłasc dłon na brzuchu, ale nie jest to konieczne, gdyz bedzie sie spłaszczał samoistnie przy maksymalnym wydechu.
W ostatniej fazie wydechu, na samym jego koncu, dwa razy delikatnie „przycisnij”. Nie jest to wymuszanie wydechu, lecz własnie delikatne „przycisniecie”, majace na celu wypchniecie resztek powietrza z płuc. Po takim całkowitym wydechu nie trzeba pamietac o wdechu; ciało naturalna koleja rzeczy upomni sie o powietrze i tak tez wdech pojawi sie samoistnie.
Oddychajac w ten sposób, łaczymy powietrze na zewnatrz ciała z powietrzem wewnatrz ciała — jest to jedno i to samo powietrze, my zas jedynie poruszamy nim, wymieniajac jedno na drugie, łaczac je ze soba. Nabierajac wprawy w takim oddychaniu, przestaniemy sie ograniczac jedynie do mentalnego postrzegania faktu wymiany powietrza pomiedzy zewnetrzem i wnetrzem naszego ciała.
Bedziemy bezposrednio odczuwac, jak z kazda chwila wpływa w nas zycie, jak poprzez nas „sie oddycha”. Wówczas to własnie nasze ciało jest prawdziwie „wielka pusta rura”. […]
Lepiej jest oddychac przez nos, gdyz to jama nosowa jest przystosowana do nawilzania powietrza i filtrowania zawartych w nim zanieczyszczen; taka jest funkcja nosa. Tak wiec wdychaj powietrze przez nos. Jezeli nauczymy sie pozwalac na naturalne wyczerpanie sie powietrza i pełen wydech, nie bedziemy musieli go w ogóle forsowac.
A poniewaz bedziemy niczym wielka pusta rura, kiedy wydech dojdzie do samego konca i brzuch nam sie zupełnie spłaszczy, wdech pojawi sie w sposób naturalny.
Po opanowaniu tego rodzaju oddychania cały cykl, na który składa sie swobodny, naturalny i pełen wydech oraz naturalny wdech, powinien trwac około jednej minuty. Nie nalezy zaprzatac sobie głowy tak skomplikowanymi myslami jak: „A teraz usiade w zazen.” Po prostu pozwól na pełen wydech, a potem na pełen wdech. Otwórz nos. Otwórz gardło. Otwórz klatke piersiowa. Otwórz sie na poczucie pustki i badz niczym wielka rura. Kiedy sam spróbujesz, bedziesz wiedział, o jakie uczucie mi chodzi. […]
Kiedy poznamy to poczucie zesrodkowania w dolnej połówce ciała, poznamy, co tak naprawde znaczy głebokie poczucie zakorzenienia, bycia tam, gdzie byc powinnismy, czy wrecz poczucia, ze ogarniamy soba cały swiat. Jest to bardzo silne uczucie, z którego wypływa głeboki spokój. Kiedy odczujemy owo pełne naprezenie w naszym tanden, w tej czesci naszego ciała, poprzez która oddychamy, poznamy tez, co znaczy ogarniac soba cały swiat, co znaczy uzyskac ów cichy stan umysłu, w którym niczego nam nie brak i w którym potrafimy zjednoczyc sie ze wszystkimi ludzmi i wszystko im wybaczyc.
Poznajemy ów stan nie dlatego, ze myslimy o tym, by kierowac sie w zyciu współczuciem, ale dlatego, ze kiedy jestesmy stabilni i zesrodkowani, wyrazamy sie poprzez głebokie współczucie w sposób naturalny.
Kiedy stajemy sie mocni, pełni i naprezeni w naszym tanden, poznajemy stan jasnosci umysłu, który pozwala nam postrzegac rzeczywistosc bezposrednio i przyjmowac wszystko, co sie zdarza, takim jakie jest. Kiedy jestesmy zesrodkowani, potrafimy dostrzec, co trzeba zrobic, i potrafimy to zrobic. Nie jest to jednak tak, jakbysmy patrzyli w lustro, dostrzegajac w nim odbicie rzeczywistosci — widzimy wszystko bezposrednio. W kazdej sytuacji potrafimy zareagowac własciwie, wiedzac, jak najlepiej znalezc sie w danej chwili czy odniesc sie do danej osoby. […]
Kiedy jestesmy stabilni i zesrodkowani, potrafimy doskonale wykonywac swoja prace i wykorzystywac najrózniejsze narzedzia, choc niegdys wcale nie powiedzielibysmy, ze moglibysmy to potrafic. Kiedy jestesmy zesrodkowani, potrafimy jasno i wyraznie zobaczyc, jak najlepiej wykonac dane zadanie, po czym tak własnie je wykonac, wykraczajac daleko poza nasze dotychczasowe rozumienie. Jakosc naszej pracy wzrasta niepomiernie, my zas zyskujemy niespotykana wczesniej jasnosc umysłu. […]
Ów stan umysłu pojawia sie wraz z miekkim, płynnym oddechem, kiedy rozluzniamy sie i przyjmujemy wszystko z taka własnie swoboda i miekkoscia. Wraz z przesuwaniem sie twojego centrum w dół i uwalnianiem sie umysłu od kolejnych blokad zaczna pojawiac sie rózne mysli. Nie ma potrzeby ich odganiania; skupiajac sie na liczeniu oddechów, łatwiej utrzymasz koncentracje i nie bedziesz sie rozpraszał.
Z kazdym oddechem przechodz do kolejnej liczby, rozpoczynajac od jednego, liczac do dziesieciu, a nastepnie znów od jednego. W koncu liczby stana sie czescia strumienia oddechu i nie bedziesz juz musiał liczyc. Z poczatku jednak skupianie sie na liczeniu pozwoli ci kierowac nagromadzona energie i uwage na oddychanie i utrzymywanie tego stanu jasnego umysłu. Koncentrujac sie na kazdej liczbie, rób pełny wydech, pozbywajac sie całego powietrza z płuc, po czym naturalnie nabierz znów powietrza.
Koncentruj sie na liczeniu, nie robiac zadnych przerw pomiedzy kolejnymi liczbami, gdyz moga sie w nich spontanicznie pojawic mysli.
Utrzymujac te koncentracje, po jakims czasie stwierdzisz, ze twój umysł sie wyciszył i wykazuje mniejsza potrzebe chwytania sie czegokolwiek w swiecie zewnetrznym.
Ale tez liczyc oddechów nie wolno mechanicznie czy automatycznie. Nalezy to robic tak, zeby bez reszty skupiac sie na kazdym kolejnym oddechu i na kazdej liczbie, robiac kazdy oddech z najwieksza uwaga.
Bardzo wielu ludzi medytuje z takim czy innym wyobrazeniem wyciszenia.
Nie przyniesie im to absolutnie zadnej korzysci. Sa tez tacy, którym przychodzi do głowy jakas sztywna, scisle okreslona koncepcja pustki, według której potem medytuja.
To nie ma sensu.
I jezeli skupiamy sie na tych rozlicznych myslach, które jedna za druga, nieustannie tłocza sie w naszym umysle, albo na obrazach z przeszłosci lub wyobrazeniach przyszłosci, czy wreszcie na tym, co sie akurat wydarza — to równiez nie jest zazen. Poniewaz z natury jestesmy wyciszeni, jezeli wyobrazimy sobie, co to znaczy byc wyciszonym, juz przykrywamy nasze pierwotne wyciszenie zbedna warstwa wyobrazenia — i to nie jest wyciszenie.
Miec „nieporuszony umysł” nie oznacza, ze zyje sie w stanie umysłu, który sie nigdy nie zmienia. Umysł „nieporuszony” czy „nie poruszajacy sie” nie jest umysłem zastałym ani nieporuszonym niczym skała czy drzewo.
Umysł nieporuszony to raczej taki umysł, który nie jest do niczego przywiazany, który nie zatrzymuje sie w zadnym konkretnym miejscu.
Umysł taki jest zawsze w ruchu, poniewaz nic go zatrzymuje ani nie blokuje. To własnie oznacza miec „nie poruszajacy sie” umysł. Słyszac to, myslimy sobie: „Alez to niemozliwe! Jakzez mozna osiagnac cos tak trudnego — stan umysłu, którego nic nigdy nie powstrzymuje, który nigdy sie przy niczym nie zatrzymuje”. W rzeczywistosci jest to bardzo proste i oczywiste.
Wszyscy myslimy, jak trudno byc umysłem, który przy niczym sie nie zatrzymuje, który jest zawsze w ruchu i nigdy nie bedzie do niczego przywiazany ani przez nic blokowany. Jezeli jednak przyjrzymy sie temu dokładnie, stwierdzimy sami, ze nawet niemowle to potrafi.
W umysle niemowlecia nie ma poczucia niepewnosci ani obawy przed tym, ze ktos moze je zabic albo ze moze wydarzyc sie cos bardzo złego.
W umysle niemowlecia nie ma zadnej zbednej warstwy oczekiwan, która przykrywałaby to, co jest własnie postrzegane.
Nie stawiam tu znaku równosci pomiedzy niemowleciem i mistrzem kendo i nie mówie, ze niemowle jest mistrzem zycia. Ale cóz takiego pozwala małemu dziecku postrzegac wszystko bezposrednio? Cóz takiego sprawia, ze nie potrafimy zyc w takim własnie stanie umysłu?
Nie dzieje sie tak dlatego, ze z upływem lat zmienilismy sobie umysł badz uzyskalismy inny — to nie jest mozliwe. Wszystkim nam jest dany ów umysł małego dziecka, umysł niemowlecia, jednak nagromadzilismy w nim tyle rzeczy, ze nie mamy juz kontaktu z owym stanem umysłu niemowlecia.
Napchalismy sie koncepcjami, narosły w nas kolejne warstwy warunkowania, zgromadzilismy rózne doswiadczenia oraz racjonalne osady na ich temat. Aby poznac nasz pierwotny umysł, musimy całkowicie oczyscic sie z tego wszystkiego, co wytwarza w naszym umysle tyle hałasu.
Rinzai Zenji, wielki mistrz zen, który zył w Chinach w dziewiatym stuleciu, opisuje nasz umysł jako twarz niemowlecia okalana siwymi włosami długimi na kilometr. Tak Rinzai przedstawia osobe, która potrafi wyrazic niewinnosc i czystosc umysłu niemowlecia, lecz jednoczesnie ma głebokie doswiadczenie zycia w społeczenstwie — jest to ktos, kto choc umie postrzegac rzeczywistosc bezposrednio, ma tez swoje zobowiazania, kto przezył juz w zyciu wystarczajaco duzo, by zdawac sobie sprawe z tego, ze przyjecie na siebie odpowiedzialnosci jest czyms koniecznym.
Tu chodzi o to, zeby oddawac sie temu, co sie robi, całkowicie i bez reszty, zanurzajac sie w tym, rzucajac sie w to całym soba i dajac z siebie wszystko, co mamy. Nie odwołujemy sie wówczas do naszego racjonalnego, porcjujacego myslenia — nie myslimy o tym, co dobre a co złe, nie myslimy o zysku ani stracie i nie wyodrebniamy z siebie zadnego „ja” i drugiego człowieka — tak własnie działamy zgodnie z twórcza i pomysłowa zasada kufu, tak własnie, całym sercem i dusza, oddajemy sie medytacji w zazen.
Buddysci czesto mówia, ze wszyscy jestesmy obdarzeni wielkim, okragłym, jasnym, lustrzanym umysłem. Mamy umysł, który odbija wszystko, ale nie znaczy to, ze nosimy gdzies w sobie jakies lustro.
Chodzi o stan umysłu, w którym wszyscy trwamy od samego poczatku. Najgłebsza natura tego wielkiego, jasnego, lustrzanego umysłu jest taka sama, jak najgłebsza natura nowo narodzonego dziecka — wszystko odbijane jest dokładnie takim, jakie jest, na takiej samej zasadzie, jak lustro odzwierciedla wszystko, co sie w nim pojawia, dokładnie takim, jakie jest, nie dodajac do tego zadnego osadu, zadnej koncepcji ani zadnej opinii na temat odzwierciedlanego obrazu.
Kiedy zaczynamy poznawac dalsze podziały, pojawiaja sie w naszej głowie coraz to nowe mysli, ale stan umysłu małego dziecka to własnie ów jasny, lustrzany umysł.
Ten wieczny hałas w naszym umysle, na który nie mozemy nic poradzic, podnosi sie z kazda kolejna nasza mysla. Ale mamy równiez ów umysł małego dziecka, który niczym lustro odzwierciedla wszystko bez dodawania do tego jakichkolwiek mysli czy osadów. Umysł ten nie ma pojecia o tym, czy cos jest dobre czy złe. Ukazuje wszystko, co staje przed nim, dokładnie takim, jakie jest. I wszystko, co zostaje w tym lustrze odbite, zostaje odbite jednakowo.
Nie odbija ono jednej rzeczy tak, a drugiej inaczej, myslac, ze pierwsza jest dobra, druga zas zła. Nie pojawia sie w tym miejscu zaden osad — nie pojawia sie koncepcja o postrzeganiu czegos w specyficzny sposób: po prostu wszystko jest odzwierciedlane dokładnie takim, jakie jest.
Medytujac w zazen, nie staramy sie pojac owego wielkiego stanu umysłu lustra — próbujemy sie nim stac, nie starajac sie przedtem racjonalnie go okreslic.
Nie próbujemy dodawac do tego, co juz jest, jakiegokolwiek o tym wyobrazenia. Doswiadczajac tego stanu jasnego umysłu, rozumiemy, ze wszelkie nasze mysli na ten temat, wszelkie cudowne wyobrazenia, wszystkie chwile przyjemnosci, których w zyciu zaznalismy, myslac o tym stanie — wszystkie one sa po prostu ulotnymi cieniami, które przepływaja przed tym wielkim, jasnym lustrem.
To lustro własnie, które jedynie odzwierciedla wszystko takim, jakie jest, jest naszym pierwotnym umysłem.
Kiedy bedziemy umieli juz bezposrednio doswiadczac tego stanu umysłu i poznamy stan swiadomosci, który z niego wypływa, nie bedziemy juz mogli wyobrazic sobie czy tez udawac, ze wszystko, czego tak kurczowo sie trzymalismy, wszelkie nasze wyobrazenia najrózniejszych spraw sa czyms wiecej niz tylko ulotnymi cieniami przepływajacymi przed lustrem naszej swiadomosci.
Uswiadomimy sobie wówczas, ze wszystko, czego doswiadczamy, wszystkie rzeczy, których sie trzymamy i które generalnie uznajemy za tworzywo naszego zycia — bez wzgledu na to, jak realne nam sie teraz wydaja — sa w obrazie owego wielkiego, jasnego lustra zaledwie krótkotrwałymi mirazami. Kiedy to dostrzezemy, kiedy uswiadomimy sobie przemijalnosc tego wszystkiego, zrozumiemy próznosc przywiazywania sie do nich. W obliczu wielkiego, jasnego lustra kazda rzecz z osobna i wszystkie razem wziete sa niczym innym jak tylko ulotnym cieniem.
Kiedy urzeczywistnimy ów stan umysłu lustra i bedziemy postrzegac wszystko jasno i bezposrednio, dokładnie takim, jakie jest, bedziemy potrafili w sposób naturalny reagowac na wszystko, co sie naszym oczom ukaze, bez pokrywania obrazu zbedna warstwy opinii, wyobrazen czy osadów. Kiedy w lustrze cos odbija sie bezposrednio, stosownie reagujemy na to odpowiednim ruchem czy zachowaniem, nie opatrujac go jakakolwiek mysla w rodzaju: „jak mam sie do tego zabrac?” albo „jak najlepiej to zrobic?” czy tez „które rozwiazanie sprawdzi sie najlepiej w praktyce?”
Nie reagujemy na rzeczywistosc w taki sposób, lecz raczej od razu, gdy w lustrze pojawia sie obraz, podejmujemy naturalne i spontaniczne, najbardziej stosowne do okolicznosci działanie.
Kiedy reagujemy spontanicznie na to, co nas spotyka, nie zastanawiamy sie juz nad tym, jak dobrze nam poszło, i nie oceniamy juz kazdej czynnosci i nie myslimy, ze zrobilismy cos wyjatkowego.
Kiedy nasze działania wypływaja z takiej własnie jasnosci umysłu, w spontanicznej reakcji na kazde zdarzenie, nie zastanawiamy sie juz bez przerwy nad naszym małym ja i nad tym, jak wypadło w takiej czy innej sytuacji. Czy chwala nas, czy tez obrazaja — nawet jezeli sie z nas wysmiewaja — na tym sie sprawa konczy. Co było, mineło. To jest własnie nasz pierwotny i naturalny stan umysłu.
Kiedy nie trzymamy sie kurczowo ustalonych wyobrazen, mozemy zachowywac sie i reagowac w sposób naturalny i nieskrepowany. Wszyscy myslimy: „Na pewno tego nie potrafie, to za trudne, to nieosiagalne. Nie dam rady.”
Ale nawet ta mysl, ze nie damy rady, jest ulotnym cieniem; samo poczucie, ze jest to dla mnie czyms nieosiagalnym, jest niczym wiecej jak tylko ulotnym cieniem.
Dlatego tez to wszystko, co powiedziałem o własciwej pozycji ciała w medytacji zazen i o odpowiednim sposobie oddychania, nie moze byc zrozumiane pojeciowo. Tego trzeba doswiadczyc.
Nie da sie tak po prostu wysłuchac czy przeczytac opisu medytacji w zazen i powiedziec sobie: „Rozumiem, jak to jest.” Kazdy z nas musi doswiadczyc tego samemu.
Sama swiadomosc posiadania ciała i oddechu nie wystarczy. Musimy je wykorzystac. Musimy tchnac w nie zycie. Kiedy poznamy, ze nie jestesmy ograniczeni do naszego małego ja, którym jest to ciało, nie jestesmy ograniczeni do naszego małego ja, którym jest ten oddech, lecz ze sa one poteznymi, wszechogarniajacymi stanami umysłu, z których poczeło sie nasze zycie — wówczas, przyjmujac odpowiednia postawe i oddychajac we własciwy sposób, nie bedziemy blokowani przez ciasne koncepcje naszego małego rozumku.
Błahostki przestana nas irytowac i blokowac.
Kiedy mamy swiadomosc, ze wszystkie rzeczy są li tylko ulotnymi cieniami, pozwalamy im przemijac.
To jest nasz pierwotny stan umysłu. Wszyscy mozemy go poznac i w nim zyc. Nie chciałbym, zeby to, co powiedziałem, w jakikolwiek sposób zakłócało twoja medytacje w zazen. Byc moze jednak — jezeli nie czujesz w medytacji swiezosci i pobudzenia — niektóre moje słowa w czyms ci pomoga.
Roshi Shodo Harada – Czym jest zazen
Powiązane
31 Wtorek Mar 2009
Posted Zen
inTagi
mistrz, piękno, sztuka, Zen, łucznictwo, łuk, Świadomość, ćwiczenia
Jedną z najbardziej znamiennych cech łucznictwa uprawianego tak, jak uprawia je się w Japonii – co zresztą dotyczy uprawiania wszystkich dziedzin sztuki we wszystkich zapewne krajach Dalekiego Wschodu – jest to, że łucznik nie dąży do celów utylitarnych ani do czysto estetycznej satysfakcji. Celem jest tu, bowiem ćwiczenie umysłu, a mówiąc ściślej, nawiązanie kontaktu umysłowego z najwyższą rzeczywistością.
Łucznictwa nie uprawia się, zatem po to tylko, by trafić w tarcze; szermierz nie włada mieczem po to jedynie, aby pokonać przeciwnika; tancerz nie po to tańczy, aby wykonać pewną ilość rytmicznych ruchów. Umysł musi zestroić się pierwej z nieświadomością.
Chcąc naprawdę osiągnąć mistrzostwo w jakiejś sztuce, nie można poprzestać na znajomości techniki.
Należy wznieść się na poziom wobec techniki transcendentny, aby sztuka stała się „sztuką, w której niczego sztuką nie dokażesz”, wyrastającą wprost z nieświadomości.
I tak na przykład w łucznictwie zaciera się przeciwieństwo miedzy celem a tym, kto weń celuje, ponieważ cel i sam celujący stapiają się w jedną rzeczywistość. Łucznik traci świadomość samego siebie, przestaje być świadom tego, że jest kimś, kto ma trafić w środek tarczy, która przed nim stoi. Taki stan nieświadomości osiągnie on wtedy tylko, gdy będąc całkowicie pustym, wyzbytym własnego ja, stanie się jednym z doskonaleniem swej sprawności technicznej, Co prawda, wchodzą tu też w grę zjawiska z zupełnie innego poziomu, na który nie sposób wznieść się drogą jakichkolwiek stopniowych rozłożonych w czasie studiów nad sztuką łucznictwa.
Zen tym przede wszystkim rożni się od innych szkół religijnych, filozoficznych czy tez mistycznych, ze nie opuszczając ani na chwile sfery życia codziennego będąc tak praktycznym i konkretnym, ma jednak w sobie cos, co wynosi go ponad wszelkie plugastwo i niepokoje tego świata.
I tak dochodzimy do punktu, w którym pojawia się związek miedzy buddyzmem zen a łucznictwem, oraz takimi dziedzinami sztuki, jak szermierka, układanie bukietów, ceremoniał podawania herbaty, taniec czy sztuki piękne.
Baso (Ma-tsu, zmarły w roku 788) głosił, iż zen to „umysł, na co dzień”. „Codzienność” umysłu polega po prostu na tym, by „spać, gdyśmy zmęczeni, i jeść, kiedyśmy głodni Skoro tylko zaczniemy rozważać, rozmyślać i budować pojęcia, zatraca się pierwotna nieświadomość, wkrada się myśl, i już nie jemy jedząc ani spiąć nie śpimy Strzała opuszcza wprawdzie cięciwę, lecz nie frunie wprost ku tarczy, a samej tarczy tez nie ma tam, gdzie tarcza stoi Zaczynamy snuć rachuby, one zaś zawsze są biedne Całe to przedsięwzięcie, jakim jest łucznictwo, zbacza na manowce Panujący w umyśle łucznika zamęt w każdym kierunku, w każdej dziedzinie działalności zdradza swą obecność.
Człowiek to trzcina myśląca, lecz swych największych czynów dokonuje wtedy, gdy nie rachuje, nie myśli. Latami ćwicząc się w sztuce zapominania o sobie, należy odzyskać utraconą „dziecięcość Osiągnąwszy ten stan człowiek myśli, zarazem jednak nie myśląc. Myli tak, jak ulewy spadające z nieba, myśli tak, jak fale, które ocean toczy, myśli tak, jak gwiazdy, rozjaśniające nocą niebiosa, myśli tak, jak zielone liście, strzelające z gałązek w kojącym, wiosennym powiewie W istocie człowiek taki jest tymi ulewami, tym oceanem, tymi gwiazdami i liśćmi.
Osiągnąwszy taki etap duchowego rozwoju, człowiek staje się artystą życia na modłę zen Niepotrzebne mu płótno, pędzle ani farby, których używa malarz Niepotrzebne mu łuk, strzała, tarcza ani inne przedmioty, którymi posługuje się łucznik Ma on własne kończyny, tułów, głowę i inne części ciała – ważne narzędzia, przy pomocy, których przejawia się jego „życie na modłę zen” Jego ręce i nogi to pędzle, a cały wszechświat jest płótnem, na którym człowiek ten przez siedemdziesiąt, osiemdziesiąt, albo i dziewięćdziesiąt łat odmalowuje swe życie Powstały w ten sposób obraz nosi miano „historii”.
Hoyen z Gosozen (zmarły w roku 1140) powiada „Oto człowiek, który pustkę przestrzeni przeistacza w kartkę papieru, fale oceanu w kałamarz, a gorę Sumeru w pędzel, i pisze tych pięć liter so-shi-sai-rai-i Przed takim człowiekiem rozpościeram moj zagu i składam niski pokłon”.
Ktoś może spyta „Co znaczy to fantastyczne stwierdzenie? Czemu kogoś, kto zdolny jest dokonać takiego wyczynu, darzy się najwyższym szacunkiem” Mistrz zen odrzekłby zapewne Jem, gdy jestem głodny, śpię, gdy jestem zmęczony” Mistrz, któremu bliska jest przyroda mógłby powiedzieć „Wczoraj było ładnie, a dziś pada” Mimo to czytelnik może nadal stać wobec nierozwiązanej zagadki „Gdzie ten łucznik?”
Pan Herrigel, filozof niemiecki, który po przyjeździe do Japonii zaczął ćwiczyć się w łucznictwie, aby zrozumieć zen, opowiada w tej przepięknej, książeczce o własnych przeżyciach Czytelnikowi, wychowanemu w kulturze zachodniej, relacja ta przybliży wschodni sposób odczuwania, który często wydawać się może dziwny, obcy i jakby niedostępny.
Daisetz T. Suzuki
Ipswich, Massachusetts
maj 1953
Powiązane
26 Czwartek Mar 2009
Posted Refleksje nad życiem, Zen, Świadomość
inTagi
aspekt, bierność, bogini, budda, buddyzm, energia żeńska, has, kobiecość, kobieta, męskość, pasywność, pierwiastki, sprzeczności, Świadomość
Wstęp do książki „Rozkwitający Kwiat Lotosu. Energia żeńska w praktyce duchowej”, Marek Has
Kultura Zachodu wyidealizowała jeden aspekt rzeczywistości. Filozofię, literaturę, sztukę wszystkich epok przenika potężny kult pierwiastka męskiego – kult kreacji, potencji, aktywności, kult siły, która pokonuje bierność, kult władcy, który rządzi poddanymi, kult wodza, który prowadzi do zwycięstwa, kult śmierci, która przynosi chwałę i uszlachetnia wysiłki i dążenia życia.
Destruktywny charakter cywilizacji zachodniej wynika w dużej mierze z jej filozofii egoistycznej autoafirmacji – rodziny, klanu, narodu, państwa czy gatunku.
Trzeba tutaj pamiętać, że najbardziej totalitarne systemy II wieku – faszyzm i komunizm – w swych korzeniach wywodziły się także z miłości i kultu pewnych ideałów i wartości. To „bezwzględność i zaślepienie tej miłości, miłości nie znoszącej oporu i przeciwieństwa, miłości pozbawionej wszelkich cech tolerancji zrodziły ich niszczycielską siłę i były przyczyną ich zwyrodnienia.
Świat składa się z przeciwieństw, z przeciwstawnych dążeń i sił. Ta biegunowość stanowi istotę wszystkich procesów, począwszy od mikro świata atomów, a skończywszy na procesach społecznych. Każde zjawisko łączy w sobie sprzeczności, które ostatecznie stanowią warunek jego istnienia. Przeciwstawne zjawiska współistnieją ze sobą w rzeczywistości niczym dzień i noc, wdech i wydech, pory roku, fazy księżyca, czy góry i doliny, stanowiąc w końcu o jedności i ciągłości krajobrazu.
Podstawowym błędem jest wyodrębniacie jednego bieguna spolaryzowanej rzeczywistości i próba podporządkowania mu pozostałego. To, co jest zepchnięte, stłumione, odrzucone czy podporządkowane, wybucha wówczas gwałtownie ze zwielokrotnioną siłą. Zamiast harmonii i rozwoju otrzymujemy wówczas chaos i destrukcję.
Przez całe stulecia pierwiastek kobiecy był tłumiony i spychany na margines życia – politycznego, społecznego, artystycznego, naukowego. Patriarchalny system społeczny, który panował, oparty był na hierarchii, autokratyzmie i dominacji. Wyrazem tego tył system wartości społecznych, preferujący określone postawy, dążenia, zachowania i zdolności.
Dzisiaj istnieje pilna potrzeba przywrócenia wartości społecznych takim cechom jak słabość, pasywność, kontemplatywność, cechom potocznie uznanym za kobiece.
Dewaluacja społeczna tego aspektu świata sprawia, że aktywne energie stają się niezrównoważone, gwałtowne, destruktywne i nieludzkie. Pozbawione naturalnej równowagi zaczynają tworzyć wartości i ideały, które przynoszą tylko śmierć i zniszczenie. Taka destrukcja może następować zarówno na poziomie społeczeństw, jak i we wnętrzu samej Jednostki.
Człowiek, który całą swą energię poświęca na budowanie idealistycznych obrazów samego siebie, nieświadomie staje na krawędzi schizofrenii.
Miłość do pewnych wyidealizowanych cech staje się nienawiścią do samego siebie.
Podzielony na dwa wrogie obozy człowiek spala się wewnętrznie w bezsensownej i szalonej walce.
Począwszy od lat 60-tych można zauważyć na Zachodzie gwałtowną recepcję buddyzmu.
Historia buddyzmu na Zachodzie sięga faktycznie końca XIX wieku, ale dopiero od niedawna można mówić o pewnym wpływie tego systemu na mentalność ludzi.
Buddyzm przynosi rozdygotanej i rozwibrowanej umysłowości Zachodu kult spokoju, pasywności i kontemplacji.
Charakterystyczne dla kultury patriarchalnej jest to, że ma cna skłonność asymilowania wartości i cech kobiecych jedynie za pośrednictwem męskiego nośnika tych cech, w tym przypadku lamów, rośich, guru, itp., pochodzących ze Wschodu.
Dopiero od niedawna można zaobserwować budzący 3ię ruch, w którym manifestują się aspekty kobiece w niejako źródłowej formie, wspomnijmy powrót do kultów pogańskich, szamanizm, kult bogiń, czy ruchy ekologiczne. W ruchu nowej świadomości ogromną rolę odgrywają kobiety. Wymieńmy tu książki Joan Halifax, Łynn Andrews i Dhyani Ywahoo o szamanizmie, książki Shirley KacLaine i Chris Griscom, a także Tsultria Allione o kobietach w buddyzmie, Starhawk o kultach neopogańakich. Ponadto wspomnijmy działalność Aane Halprin czy Emi-lie Conrad-Da’oud, związaną z tańcem etc
Przepowiednie astrologiczne na najbliższe lata mówią, że świat ulegnie przemożnemu wpływowi Kobiety. Można więc żywić nadzieję, ze ta charakterystyczna dla okresu przejściowego ekspansja energii kobiecej otworzy nową epokę, w której elementy męskie i kobiece osiągną harmonię i równowagę, dając początek Nowej Erze.
Rick Fields
BARDZO KRÓTKA SUTRA O SPOTKANIU BUDDY I BOGINI
Pewnego razu Budda przechodził leśną ścieżką w Ojai,
spacerując i nie zmierzając donikąd
nie utrzymując też żadnej myśli o dążeniu dokądś, czy tez o braku dążenia
a lotosy lśniły poranną rosą
w cudowny sposób pojawiały się pod Jego stopami
miękkie jak jedwab pod palcami Buddy
Kiedy nagle, z turkusowego nieba
tańcząc przed jego na wpół przymkniętym, skierowanym do wewnątrz
spojrzeniem, lśniącym Jak tęcza
lub jak pajęcza sieć
przejrzystym jak rosa na kwiecie lotosu
– Bogini pojawiła się drżąc
jak koliber, w powietrzu przed nim
Ona, jako że to naprawdę była ona
co Budda mógł wyraźnie dostrzec
swym okiem mądrości świadomości rozróżniającej,
miała przeważnie czerwony kolor choć przy zmianie oświetlenia lśniła jak tęcza.
Była naga za wyjątkiem ozdób z kwiatów jakie zwykle noszą Boginie
Jej długie włosy były ciemnoniebieskie
dwoje jej oczu niezgłębione Jamy w przestrzeni
a jej trzecie oko – nabiegła krwią obręcz ognia.
Budda złożył ręce i tymi słowami powitał Boginię:
„0 Bogini, dlaczego stajesz mi na drodze
Zanim cię ujrzałem szczęśliwie zdążałem donikąd
Teraz już nie Jestem pewien dokąd mam iść
„Możesz obejść mnie wokoło”,
powiedziała Bogini, obracając się na stopie jak ptak
do tyłu, ale tylko trochę wstecz,
„lub możesz pójść ze mną.
To Jest również mój las
nie możesz udawać, że mnie tu nie ma”.
Słysząc to Budda usiadł giętki jak wąż
trwały jak skała pod drzewem Bo
które obrodziło listowiem aby go ocienić.
„Może powinniśmy porozmawiać”, powiedział.
„Po latach wytężonej praktyki kiedy pojawiła się czerwona gwiazda Przeniknąłem rzeczywistość, i teraz…”
„Nie tak szybko, Buddo. Ja jestem rzeczywistością”.
Ziemia zamarła, oceany zamilkły,
wiatr sam z siebie się uciszył
– tysiąc arhatów, bodhisattwow i dakiń
w magiczny sposób pojawiło się, aby usłyszeć co wydarzy się podczas rozmowy.
„Wiem, że biorę życie w swoje ręce”,
powiedział Budda.
„Ale jestem znany jako Nieustraszony – tak to już jest”.
Tak więc on i Bogini bez dalszych słów wymienili spojrzenia.
Promienie światła podobne do promieni słońca
Wystrzeliły tak jasne, że nawet
Wszechwiedzący Sariputra musiał zawrócić.
Potem wymienili myśli
a iluminacja była tak jasna jak diamentowa świeca.
Następnie wymienili umysły
i powstała wielka cisza tak ogromna jak wszechświat
cisza, która obejmuje wszystko
Potem wymienili ciała
i ubrania
i Budda powstał jako Bogini a Bogini powstała jako Budda.
i tak dalej do przodu i wstecz
przez setki tysięcy setki tysięcy kalp.
Jeśli spotkasz Buddę spotkasz Boginię. Jeśli spotkasz Boginię spotkasz Buddę.
Nie tylko to.
Również to: Budda jest Boginią, Bogini jest Buddą.
I nie tylko to.
Również: Budda Jest pustką Bogini jest ‚błogością,
Bogini jest pustką Budda jest błogością.
A to czym jesteś i kimś – nie jesteś jest prawdą”,
Tutaj więc mamy mantrę Bogini i Buddy,
niezrównaną nie dualną mantrę.
Samo tylko powiedzenie tej mantry, samo tylko usłyszenie tej mantry jeden raz,
samo tylko usłyszenie jednego słowa tej mantry jeden raz sprawia,
że wszystko staje się takie jakie naprawdę jest:
-w porządku.
tak więc mamy:
Chodząca po ziemi / chodząca po niebie
Hej, cicha, Hej wielka mówczyni Nie dwie / Nie jedna
Nie oddzielona / Nie-daleka
To jest serce
Błogość jest pustką
Pustka jest błogością Bądź swoim oddechem,
Ah Uśmiechnij się, Hej i rozluźnij, Ho i zapamiętaj to:
Na pewno zobaczysz.
Wstęp do książki „Rozkwitający Kwiat Lotosu. Energia żeńska w praktyce duchowej”, Marek Has
Powiązane posty
• Zintegruj w sobie męskość i kobiecość
• Propozycja Tao dla kobiet. Zdrowie i płodność.
• Idea zazdrości – Bóg, kobiety i wartości.
17 Wtorek Mar 2009
Posted Refleksje nad życiem, Zen, Świadomość
inTagi
cytaty, karty tarota, osho, tarot, Zen, Świadomość
Gdy jesteś leniwy, jest to uczucie negatywne: po prostu czujesz, że nie masz energii, czujesz się odrętwiały; czujesz się śpiący, czujesz się po prostu jak nieboszczyk. Gdy znajdujesz się w stanie nie-działania, wówczas jesteś pełen energii – to bardzo pozytywne uczucie. Jesteś pełen energii, wprost tryskasz energią. Lśnisz, kipisz energią. Nie czujesz się senny, jesteś doskonale uważny. Nie przypominasz nieboszczyka -jesteś niezmiernie żywy…
Istnieje możliwość, że umysł cię oszuka:
wmówi ci, że Lenistwo to stan nie-działania.
Może powiedzieć: „zostałem mistrzem Zen” lub „wierzę w Tao” – lecz ty nie oszukasz nikogo innego. Będziesz oszukiwać jedynie samego siebie. Bądź więc czujny.
*
Czasem, rzadko i na chwilę, stajesz się jednością. Obserwujesz ocean, jego niesamowitą dzikość i nagle zapominasz o swym rozdwojeniu, schizofrenii i odprężasz się. Przemierzając Himalaje, widzisz dziewiczy śnieg na szczytach gór, nagle ogarnia cię chłód i nie musisz udawać, bo nie ma tu nikogo oprócz ciebie. Stajesz się jednością.
*
Ból nie po to jest, by przysparzać ci smutku, pamiętaj. Ludzie tu właśnie przegapiają wszystko… Ten ból ma uczynić cię bardziej czujnym. Człowiek staje się czujny tylko wtedy, gdy strzała wnika głęboko w serce i rani. W innych sytuacjach nie mają czujności. Gdy żyje się łatwo, przyjemnie i wygodnie, kogo to obchodzi?
Po co czujność? Gdy umiera przyjaciel, ta możliwość istnieje. Gdy zostawia cię kobieta… ciemne noce, osamotnienie.
Kochałeś ją tak bardzo, postawiłeś wszystko na jedną kartę, a ona nagle pewnego dnia odeszła. Płaczesz w osamotnieniu… to szansa, jeśli ją wykorzystasz, możesz stać się uważny. Strzała rani, możesz ją wykorzystać. Ból nie jest po to, by dać ci nieszczęście, ból ma sprawić, że będziesz uważniejszy! Gdy jesteś uważny, nieszczęście znika.
*
Zen chce byś żył, żył w dostatku, totalności, żył intensywnie, nie na minimum, jak chce chrześcijaństwo, lecz na maksimum, bez reszty. Twoje życie winno sięgnąć do innych. Twoja szczęśliwość, błogość czy ekstaza nie mogą trwać w tobie jak nasienie. Powinny rozwijać się jak kwiat i rozprzestrzenić swój zapach na wszystkich bez wyjątku — nie tylko na przyjaciół, lecz także na nieznajomych.
*
Zen powiada, że prawda nie ma nic wspólnego z autorytetem, tradycją, przeszłością – prawda to radykalne, osobiste zrozumienie. Trzeba do niej dotrzeć. Wiedza jest pewna; poszukiwanie własnego poznania jest bardzo, bardzo ryzykowne.
Nikt nie da gwarancji. Zapytaj, czy mogę ci coś zagwarantować, a powiem, że nic nie mogę gwarantować. Mogę gwarantować tylko niebezpieczeństwo, tylko to jest pewne. Mogę gwarantować długą Przygodę, podczas której bardzo możliwe jest zejście z trasy i niedotarcie do celu.
*
Na Wschodzie ludzie potępili ciało i materię, nazwali ją „iluzoryczną”, maya. W rzeczywistości materia nie istnieje, nam się tylko wydaje, że istnieje; jej tworzywem jest to samo, z czego składają się sny. Tamtejsi ludzie wyrzekli się świata, dlatego Wschód pozostaje ciągle biedny, chory, głodujący.
Połowa świata akceptuje świat wewnętrzny, zaprzecza istnieniu świata zewnętrznego.
Druga połowa akceptuje świat materialny, ale zaprzecza istnieniu świata wewnętrznego. W obu przypadkach mamy do czynienia z połową, a kto jest połową, nie może być spełniony.
Musisz być całością: bogaty ciałem, bogaty nauką; bogaty medytacją, bogaty świadomością. Według mnie, tylko cała osoba jest uświęcona. Chcę, by nastąpiło spotkanie Zorby i Buddy. Sam Zorba jest płytki, jego taniec nie ma wiecznego znaczenia, jest tylko chwilową przyjemnością. Wkrótce zmęczy się nim.
Dopóki nie masz niewyczerpywalnego źródła z samego kosmosu… dopóki nie staniesz się częścią egzystencji, nie możesz stać się człowiekiem zintegrowanym. To mój dar dla ludzkości: człowiek cały.
*
Zawsze pamiętaj, by przyhamować; nie osiągaj żadnego ekstremum. Trochę naiwności i trochę mądrości jest w porządku, a właściwa kombinacja czyni cię Buddą.
*
W egzystencji nie ma nikogo, kto byłby wyżej, ani nikogo, kto byłby niżej. Źdźbło trawy i ogromna gwiazda są sobie absolutnie równe… Ale człowiek chce być wyżej od innych, chce podbić naturę, stąd też musi ciągle walczyć. Z tej walki pochodzi cała złożoność. Niewinna osoba to taka, która wyrzekła się tej walki; której już nie interesuje bycie wyżej, która nie chce już dłużej grać, udowadniać, że jest kimś szczególnym; która stała się niczym kwiat róży czy kropla rosy na liściu lotosu, która stała się częścią tej nieskończoności; która się stopiła i zjednoczyła z oceanem, będąc teraz jedynie falą…
*
Grzesznik czuje się winny, więc traci radość. Jak masz cieszyć się życiem, gdy stale czujesz się winny, stale chodzisz do kościoła, by spowiadać się ze swych złych uczynków? Źle zrobiłem, źle, źle… całe życie wydaje ci się składać z grzechów. Jak masz żyć w radości? Cieszenie się życiem staje się niemożliwe. Stajesz się ciężki, przytłoczony. Na twej piersi zasiada wina, miażdży cię jak skała, nie pozwala ci tańczyć. Jak masz tańczyć? Jak może tańczyć Poczucie winy? Jak może śpiewać? Kochać? Żyć? Kto więc myśli, że grzeszy, że jest winny, umarły za życia, ten już jest w grobie.
Cytaty z: „ZenTarot”, Osho
Więcej ciekawych cytatów :
• Inspirujące cytaty sławnych ludzi
• Kosmiczna mądrość. Cytaty z Andromedy.
• Bądź wolny! – inspirujące cytaty E. Tolle
• Koniec cierpienia – inspirujące cytaty z Thich Nhat Hanh
• Proste odpowiedzi na trudne pytania. Inspirujące cytaty E. Tolle
• Doświadczanie problemów a tożsamość – Inspirujące cytaty z E. Tolle
16 Poniedziałek Mar 2009
Posted Medytacja, Refleksje nad życiem, Zen, Świadomość
inTagi
doświadczenia, ego, egocentryzm, egotyzm, etapy rozwoju, godlewski, mistrz, mnich, poziom rozwoju, Rozwój, Świadomość
Trzej mnisi postanowili razem pomedytować.
Usiedli po jednej stronie jeziora, zamknęli oczy i pogrążyli się w medytacji. W pewnej chwili jeden z nich wstał i rzekł do pozostałych:
– „Zapomniałem mojej maty.”
Poczym w cudowny sposób wkroczył na taflę wody i przeszedł na drugi brzeg do swojej chaty. Kiedy wrócił, drugi mnich wstał i powiedział:
– „Zapomniałem wywiesić moją drugą szatę do wyschnięcia” – On także pełen spokoju przemaszerował przez taflę jeziora i wrócił tą samą drogą.
Trzeci mnich obserwował uważnie towarzyszy i postanowił przetestować swoje własne zdolności.
– „Czy wasza wiedza jest większa od mojej? Ja również jestem w stanie to zrobić!”
Powiedział głośno i ruszył w stronę jeziora, aby przez nie przejść. Jednak natychmiast wpadł w głęboką wodę. Z zapałem wspiął się z powrotem i spróbował ponownie tylko po to, aby znów wpaść do wody. Próbował jeszcze raz… i jeszcze… za każdym razem tonąc w wodzie.
Dwaj pozostali przypatrywali się temu w spokoju. Nagle jeden powiedział cicho do drugiego:
-„Myślisz, że powinniśmy mu powiedzieć gdzie są kamienie??”
***
Słysząc i czytając o wielkich dokonaniach joginów, mistrzów duchowych czy adeptów, człowiek kroczący ścieżką duchową może poczuć się co najmniej gorszy.
Można też słuchać o dokonaniach „zwykłych” ludzi, którzy nierzadko podświadomie chwalą się swoimi doświadczeniami. Część ludzi osiąga stany mistyczne, opowiada jakie to ma wizje, jaki cudowny kontakt z Bogiem, jaką to wielką miłość czuje. Wielką moc i nieskończone cudowności, które powstają w ich ciele lub umyśle. Każdy mówi o swoich doświadczeniach duchowych, czego to on nie doświadczył.
W świecie rozwoju jest wiele doświadczeń. Każdy człowiek ma własne doświadczenia i nie może ich w obiektywny sposób porównać z doświadczeniem innych osób, ponieważ nigdy nie poczuł tego, co inni. Jedynie na podstawie słów i prób dostrajania się do wibracji innych może sobie wyobrazić, co czują inni. Jednak będzie to tylko twór mentalny, wyobrażenie tego, co czuje inny. Tak na prawdę nie wiadomo co czują inni, ponieważ w teraźniejszości nie czujemy tego, co oni. Porównanie doświadczeń odbywa się na zasadzie metafor, przenośni, porównań do innych rzeczy. Z tego wszystkiego powstaje mentalny obraz tego, co mogą czuć inni. Dalej można porównać, czy czujemy to samo i czy jesteśmy „lepsi” czy „gorsi”.
Cała ocena pochodzi od ego-tycznego umysłu. Wszelkie określenie siebie jest tylko określeniem swojej sztucznie stworzonej tożsamości. Niektórzy wchodzą w wielkie mistyczne stany, kontaktują się z aniołami czy nawet samym bogiem. Jeśli ich ciała tak odbierają rzeczywistość, to w porządku, staje się dla nich prawdą.
Dla Ciebie prawda jest inna.
Nie jest lepsza, nie jest gorsza. Twoje doświadczenia mają taką samą naturę jak doświadczenia oświeconych, papieży, świętych czy reszty ludzkości. Wszystkie doświadczenia są stworzone przez pierwotną świadomość i odbywają się na tym polu istnienia. Tylko umysł podzielił doświadczenia na grupy i uzależnił się od tej oceny. W samej ocenie nie ma nic złego. Jest to po prostu zauważenie pewnej różnicy.
Jedna osoba postrzega w jeden sposób, inna na inny sposób. Jest różnica doświadczania, jednak ta różnica jest naturalna. Nie trzeba tworzyć ocen lepsze – gorsze. Jeśli powstaną takie oceny, umysł od razu się z nimi utożsami. Dalej w zależności jak siebie określił będzie się czuł dobrze lub źle.
Niektórzy ludzie budują wielką samoocenę na swoich doświadczeniach czy predyspozycjach ciała. Są wielkimi ludźmi, potrafią takie niestworzone rzeczy. Potrafią wychodzić z ciała, czuć wielką miłość do wszechświata, uzdrawiać, tworzyć sztukę, przewodzić innymi, prowadzić zachwycające rozmowy czy przemówienia… Na dodatek większość wspaniałych ludzi rozwoju czuje miłość i ma całkowitą świadomość tego świata.
Wszystko wspaniale, jednak we wnętrzu pozostaje pewno niespełnienie.
Wszystko jest wielkie, jednak oświeceni nie ma. Coś jest nadal nie tak. Tu znów ego macza swoje palce. Cała wysoka samoocena jest zbudowana na wyobrażeniu o sobie i ocenach innych. Jestem taki i taki, dlatego jestem wspaniały. Jest to uwarunkowana wspaniałość.
Cała totalność wszechświata nie ocenia. Jesteś jaki jesteś i Twoja osoba jest nieważna. Nie jest ważne co umiesz, a czego nie umiesz. Nie jest ważne jaki jesteś, a jaki nie jesteś. Wszechświat na swoim planie materii akceptuje wszystko. Jest to proces miłości, który ogarnia wszelkie istoty. Kocha bezinteresownie i pozwala istnieć. Tylko dla ego staje się ważne kim jesteś, co potrafisz, czego nie potrafisz, czego doświadczasz.
Życie z poziomu ego tworzy wszelkie warunki istnienia. Określa jak powinna wyglądać boska istota, a jak wyglądają ludzie nieświadomi. Ocenia wszystko, nawet na tych wysokich szczeblach rozwoju.
Prawdziwe wyjście ponad ego zostawia wszelkie oceny za sobą. Nagle przychodzi świadomość, że wszelkie istoty są równie boskie. Są przejawem miłości na tym planie materii. Wszystko jest doskonałe.
P. Godlewski „Moment Boskości”
Powiązane
• Czy rozwój duchowy postępuje etapami?
13 Piątek Mar 2009
Posted Medytacja, Zen, Świadomość
inTagi
budda, freud, jung, Medytacja, nadświadomość, obserwacja, osho, podświadomość, przebudzeni, przebudzenie, roboty, sen, tu i teraz, uważność, uśpieni, wyzwolenie, Świadomość
Przebudzenie, to droga do życia.
Głupiec śpi, tak jakby już dawno nie żył,
ale mistrz jest przebudzony i żyje wiecznie.
Obserwuje. Pojmuje.
Jakże jest szczęśliwy!
Gdyż widzi, że przebudzenie jest życiem.
Jakże jest szczęśliwy podążając ścieżką przebudzenia.
Z niezwykłą cierpliwością medytuje,
szuka wolności i szczęścia.
– Dhammapada, Gautama Budda
Żyjemy nie zwracając uwagi na to, co dzieje się wokół nas. Tak, staliśmy się skuteczni w tym, co robimy. Jesteśmy tak efektywni, że nie potrzebujemy już być świadomi tego, co robimy. Wszystko stało się mechaniczne i automatyczne. Działamy jak roboty. Nie jesteśmy jeszcze ludźmi; jesteśmy maszynami.
George Gurdżijew powtarzał, że sposób w jaki człowiek egzystuje czyni z niego maszynę. Obraził tym wielu ludzi, bo przecież nikt nie lubi być nazywany maszyną. Maszyny lubią kiedy nazywa się je bogami; wtedy są zadowolone i dumne.
Gurdżijew zwykł nazywać ludzi maszynami i miał rację. Jeśli zaczniesz obserwować siebie, zauważysz jak mechanicznie się zachowujesz.
Rosyjski psycholog Pawłów i amerykański psycholog Skinner mają w dziewięćdziesięciu dziewięciu i dziewięciu dziesiątych procenta rację co do człowieka: wierzą oni, że człowiek jest niczym innym jak tylko piękną maszyną. Nie ma w nim duszy.
Uważam, że mają niemal stuprocentową rację; mylą się jedynie odrobinę. Ta odrobina to buddowie, ludzie przebudzeni. Ale można to im obu wybaczyć, ponieważ Pawłów nigdy nie spotkał żadnego buddy – spotykał tylko miliony robotów.
Skinner badał ludzi i szczury, i nie znalazł między nimi różnicy. Szczury to proste istoty, to wszystko; człowiek jest nieco bardziej skomplikowany.
Człowiek jest bardzo precyzyjną, a szczur bardzo prostą maszyną. Łatwiej jest badać szczury; właśnie dlatego psychologowie ciągle to robią. Badają szczury i wyciągają wnioski na temat człowieka – a ich konkluzje są prawie słuszne. Zwróćcie uwagę, że mówię „prawie„, bowiem ta jedna dziesiąta procenta obejmuje najistotniejsze zjawiska. Budda, Jezus, Mahomet – tych kilku przebudzonych ludzi to prawdziwi ludzie. Ale gdzie B. F. Skinner miałby znaleźć buddę? Z pewnością nie w Ameryce…
Pewien człowiek zapytał rabina:
– Dlaczego Jezus nie zdecydował, że urodzi się w dwu-dziestym wieku w Ameryce?
Rabin wzruszył ramionami i odpowiedział:
– W Ameryce? To byłoby niemożliwe. Po pierwsze, gdzie znajdziesz tu dziewicę? Po drugie, gdzie znajdziesz trzech mędrców?
Gdzie B. F. Skinner miałby znaleźć buddę? A nawet gdyby go znalazł, to jego tendencyjne nastawienie, uprzedzenia, nie pozwoliłyby mu go dostrzec. Obserwowałby swoje szczury. Nie rozumiałby niczego, czego szczury nie potrafią zrobić. A szczury nie medytują, nie stają się oświecone. Dla niego człowiek to tylko wyższa forma szczura.
Nadal uważam, że w odniesieniu do większości ludzi ma on rację; jego wnioski nie są fałszywe i buddowie zgodziliby się z nim w kwestii tak zwanej normalnej ludzkości. Normalna ludzkość jest pogrążona we śnie. Nawet zwierzęta nie śpią tak mocno.
Czy widziałeś jelenia w lesie – jaki jest skupiony, jak uważnie chodzi?
Czy widziałeś ptaka siedzącego na drzewie – jak mądrze obserwuje wszystko, co się dzieje dokoła? Idziesz w jego stronę – dopuszcza cię tylko na pewną odległość. Gdy przekroczysz niewidzialną granicę choć na jeden krok, odleci. Ma on pewien rodzaj świadomości swojego terytorium. Jeśli ktoś na nie wkroczy, staje się zagrożeniem.
Jeśli rozejrzysz się wokół, będziesz zdziwiony: człowiek wydaje się być najbardziej uśpionym zwierzęciem na ziemi.
Człowiek jest istotą upadłą. Takie właśnie jest znaczenie chrześcijańskiej przypowieści o upadku Adama, o jego wygnaniu. Dlaczego Adam i Ewa zostali wypędzeni z raju? Zostali wygnani, ponieważ zjedli owoc wiedzy. Ponieważ stali się umysłami i stracili swoją świadomość. Stając się umysłem, tracisz świadomość – rozum to uśpienie, rozum to hałas, rozum to mechaniczność. Jeśli staniesz się umysłem, stracisz świadomość.
Dlatego cała praca jaką trzeba wykonać, to pozostawienie umysłu i ponowne stanie się świadomością. Musisz pozbyć się wszystkiego, co zebrałeś w sobie jako wiedzę. To ona cię usypia; dlatego im większą wiedzę ma człowiek, tym bardziej jest pogrążony we śnie.
Ja również to zaobserwowałem. Nieskażeni cywilizacją mieszkańcy wioski są dużo bardziej uważni niż profesorowie uniwersytetów, czy mędrcy w świątyniach. Mędrcy hinduscy są jak papugi, pracownicy akademiccy na uniwersytetach są wypchani łajnem świętych krów, przepełnieni nic nieznaczącym szumem; umysły bez jakiejkolwiek świadomości.
Ludzie, którzy pracują otoczeni naturą – farmerzy, ogrodnicy, drwale – są dużo bardziej
świadomi niż ci, którzy funkcjonują na uniwersytetach jako dziekani, wicekanclerze, kanclerze.
Kiedy pracujesz z naturą, dostrzegasz jak uważna jest natura.
Drzewa są uważne; ich czujność jest zupełnie inna, ale są one bardzo uważne.
Są nawet naukowe dowody na ich uważność. Jeśli drwal przychodzi z siekierą w ręku i chce ściąć drzewa, to wszystkie, które go widzą, zaczynają drżeć. Są na to naukowe dowody; to nie jest żadna poetycka metafora, mówię o nauce. Teraz istnieją przyrządy pozwala-jące sprawdzić, kiedy drzewo jest zadowolone lub nie, kiedy się boi lub nie, kiedy jest smutne lub radosne. Gdy przychodzi drwal, wszystkie drzewa, które go wi-dzą, zaczynają drżeć. Zdają sobie sprawę, że zbliża się śmierć. A drwal jeszcze żadnego nie ściął, po prostu się zbliża…
[Przypis autorki bloga: O „drżeniu” drzew nie słyszałam, natomiast słyszałam o tym, że po ścięciu jednego drzewa, w promieniu około 100m wszystkie drzewa zaczynają produkować więcej żywicy, tak jakby szykując się do tego że też zostaną uderzone siekierą]
l jeszcze coś dziwnego, dużo bardziej dziwnego – jeśli drwal jedynie przechodzi, bez zamiaru ścięcia drzewa, wtedy żadne drzewo nie odczuwa strachu. A to ten sam drwal i ta sama siekiera. Wydaje się, że to intencja ścięcia wpływa na drzewa. Oznacza to, że jego zamiar został zrozumiany, odkodowany przez drzewa.
l jeszcze jedna rzecz została naukowo zaobserwowana: jeśli pójdziesz do lasu i zabijesz zwierzę, to nie tylko świat zwierząt będzie tym poruszony, ale także drzewa. Jeśli zabijesz jelenia, wszystkie jelenie znajdujące się w pobliżu poczują drgania wywołane przez mordercę, staną się smutne, rozdygotane. Nagle zaczną się bać, bez żadnego konkretnego powodu. Mogły nie widzieć śmierci jelenia, ale w jakiś delikatny sposób wywarła ona wpływ – odczuły to intuicyjnie.
Nie tylko jelenie to odczuwają – odczuwają także drzewa, papugi, tygrysy, orły, trawa i liście.
Pojawił się morderca, doszło do zniszczenia, zaistniała śmierć – wszystko wokół zostało tym poruszone. Wydaje się, że człowiek jest najbardziej ze wszystkich istot pogrążony we śnie…
Nad sutrami Buddy trzeba głęboko medytować, trzeba je wchłonąć, podążać za nimi.
On mówi:
Przebudzenie to droga do życia.
Żyjesz tylko w takim stopniu, w jakim jesteś świadomy.
Świadomość odróżnia śmierć od życia. Nie dlatego jesteś żywy, że oddychasz, nie dlatego jesteś żywy, że bije twoje serce. Fizycznie możesz być podtrzymywany przy życiu, bez żadnej świadomości. Twoje serce będzie bić, a ty będziesz oddychać. Można cię podłączyć do mechanizmów i pozostaniesz żywy przez wiele lat – żywy w sensie oddychania, bicia serca, krążenia krwi.
W szpitalach krajów rozwiniętych wegetuje wielu ludzi, ponieważ najnowsza technologia umożliwia przesunięcie terminu śmierci – można być podtrzymywanym przy życiu przez całe lata. Jeśli to nazywasz życiem, to możesz się utrzymywać przy życiu. Ale to nie jest życie.
Wegetować to nie to samo co żyć.
Buddowie mają inną definicję.
Ich definicja zawiera w sobie świadomość. Nie mówią, że żyjesz ponieważ możesz oddychać, że żyjesz ponieważ twoja krew krąży.
Ich zdaniem żyjesz kiedy jesteś świadomy. Więc poza przebudzonymi jednostkami, nikt tak naprawdę nie żyje. Jesteś trupem – chodzącym, rozmawiającym, wykonującym pewne rzeczy – jesteś robotem.
Budda mówi, że przebudzenie jest drogą do życia.
Stań się bardziej świadomy a poczujesz w sobie więcej życia. A życie jest Bogiem – nie ma innego Boga. Dlatego Budda mówi o życiu jako o świadomości. Życie jest celem samym w sobie, a świadomość metodą, sposobem aby ten cel osiągnąć. Głupiec śpi…
A wszyscy śpią, więc wszyscy są głupcami.
Nie czuj się urażony.
Fakty muszą być podawane takimi, jakie są. Funkcjonujesz jak we śnie; dlatego ciągle się potykasz, dlatego robisz rzeczy, których wcale nie chcesz robić.
Robisz rzeczy, których zdecydowałeś nigdy nie robić. Robisz rzeczy, o których wiesz, że nie są słuszne i nie robisz tego, co wiesz, że jest dobre.
Nie potępiaj się, ponieważ to zwykła strata czasu.
Nigdy nie żałuj tego co było w przeszłości!
Żyj w chwili obecnej.
Jak to możliwe?
Dlaczego nie możesz iść prosto? Dlaczego błądzisz po bezdrożach? Dlaczego schodzisz na manowce?
Poobserwuj swoje życie – wszystko co robisz jest pogmatwane, niepewne. Brak ci przejrzystości, brak spostrzegawczości. Nie jesteś uważny.
Nie widzisz i nie słyszysz – masz uszy aby słuchać, ale nie ma w tobie nikogo, kto rozumiałby to, co do ciebie dociera.
Masz oczy aby patrzeć, ale nikogo w tobie nie ma.
Tak więc twoje uszy słyszą a oczy widzą, ale niczego nie rozumiesz. Na każdym kroku potykasz się, na każdym kroku robisz coś nie tak.
l wciąż wydaje ci się, że jesteś świadomy.
Odrzuć to wyobrażenie.
Będzie to duży skok, duży krok, ponieważ gdy odrzucisz przekonanie: „Jestem świadomy”, zaczniesz szukać dróg i sposobów, aby się takim stać.
Toteż niech wreszcie dotrze do ciebie to, że śpisz, jesteś całkowicie pogrążony we śnie.
Współczesna psychologia odkryta parę rzeczy, które mają ogromne znaczenie; mimo iż zostały one odkryte drogą umysłu, stanowią dobry początek. Jeśli odkryto je rozumem, to prędzej czy później, zacznie się ich również doświadczać w egzystencji.
Freud jest wspaniałym pionierem; daleko mu do bycia buddą, ale i tak odegrał wielką rolę, ponieważ jako pierwszy doprowadził do zaakceptowania przez większą część ludzkości tezy, że w człowieku ukryta jest również nieświadoma część. Świadomy umysł stanowi jedynie jedną dziesiątą; część nieświadoma jest od niego dziewięć razy większa,
Uczeń Freuda, Jung, poszedł jeszcze dalej, nieco głębiej i odkrył zbiorową nieświadomość. Zbiorowa nieświadomość znajduje się za nieświadomością jednostkową. Teraz potrzeba kogoś, kto odkryłby jeszcze jedną rzecz, która również istnieje i mam nadzieję, że prędzej czy później badania psychologiczne przyczynią się do jej odkrycia.
Jest nią kosmiczna nieświadomość. Nauczali o niej buddowie.
Im stajesz się uważniejszy, tym bardziej maleje w tobie pośpiech. Stajesz się pełen wdzięku. Gdy obserwujesz, twój trajkoczący umysł rozmawia mniej, ponieważ energia, która bya wykorzystywana do trajkotania zmieniła się i stała uwaga – ale to ta sama energia!
Możemy więc mówić o umyśle świadomym – bardzo kruchej i niewielkiej części nas. Za świadomością znajduje się umysł podświadomy – tajemniczy, możesz usłyszeć jego szepty ale nie możesz go poznać. On zawsze tam jest, tuż za świadomością. Pociąga za jej sznureczki. Trzecim umysłem jest nieświadomość umysłowa, która ujawnia się tylko we śnie lub kiedy bierzesz narkotyki. Dalej, zbiorowa nieświadomość jednostkowa. Doświadczasz jej tylko wtedy, gdy zagłębisz się w swój nieświadomy umysł; wtedy odkrywasz zbiorową nieświadomość. A jeśli pójdziesz jeszcze dalej, jeszcze głębiej, dotrzesz do kosmicznej nieświadomości.
Jest nią natura. Zbiorowa nieświadomość to wszystko, co ludzkość przeżyła aż do dzisiejszego dnia; jest częścią ciebie.
Nieświadomość to coś indywidualnego, co stłumiło w tobie społeczeństwo, czego nie pozwolono ci wyrazić. Dlatego przychodzi tylnymi drzwiami w nocy, we śnie.
A świadomy umysł… będę nazywał go tak zwanym świadomym umysłem, ponieważ taka jest prawda.
Jest tak niewielki, jest zaledwie przebłyskiem, ale mimo to jest ważny. W nim znajduje się nasionko. Zawsze jest ono małe, jednak ma w sobie ogromny potencjał. Dzięki niemu otwiera się nowy wymiar.
Tak jak Freud otworzył wymiar poniżej świadomości, tak Sri Aurobindo otworzył wymiar powyżej świadomości. Obaj są jednymi z najważniejszych ludzi naszych czasów. Obaj to intelektualiści, żaden nie jest przebudzony, ale obaj oddali ludzkości ogromną przysługę. Rozumowo uświadomili nam, że nie jesteśmy tak mali jak to się wydaje z zewnątrz, że pod powierzchnią ukryta jest zarówno ogromna głębia jak i niebotyczne góry.
Freud zapuszczał się w głębiny a Sri Aurobindo starał się zdobywać szczyty. Ponad naszym tak zwanym świadomym umysłem znajduje się prawdziwy świadomy umysł; można go odkryć jedynie dzięki medytacji. Gdy do zwykłej świadomości doda się medytację, gdy zwykłą świadomość połączy się z medytacją, to stanie się ona prawdziwie świadomym umysłem.
Ponad prawdziwie świadomym umysłem znajduje się umysł nadświadomy. Medytując widzisz jego przebłyski. Medytacja to błądzenie w ciemności. Owszem otwiera się kilka okien, ale i tak ciągle upadasz. Nadświadomość to samadhi – osiągnąłeś krystaliczną percepcję, osiągnąłeś zintegrowaną świadomość.
Teraz nie możesz spaść poniżej; ona jest już twoja. Pozostanie z tobą nawet we śnie.
Poza nadświadomością znajduje się zbiorowa nadświadomość; w religiach znana jest pod nazwą „Boga”.
A poza zbiorową nadświadomością mamy kosmiczną nadświadomość, która wychodzi nawet ponad bogów. Budda nazywa ją nirwaną, Mahawira mówi na nią Kaivalya, mistycy hinduscy nazywają ją moksha; ty możesz nazywać ją prawdą.
Istnieje więc dziewięć stanów twojej istoty. A ty żyjesz w jakimś małym kącie swojego ja – w maleńkim świadomym umyśle. To tak jakby ktoś miał pałac, całkowicie o nim zapomniał i żył na werandzie myśląc, że to wszystko, co posiada.
Freud i Sri Aurobindo to intelektualni giganci, pionierzy, filozofowie, ale obaj jedynie zgadują. Zamiast uczyć studentów o filozofach takich jak Bertrand Rus-sell, Alfred North Whitehead, Morfin Heidegger, Je-an-Pauł Sartre powinni raczej uczyć ich o Sri Aurobindo, ponieważ jest on najwybitniejszym filozofem swojej epoki. Ale jest on całkowicie lekceważony i ignorowany przez świat akademicki. A powodem jest to, że samo czytanie Sri Aurobindo sprawi, że zrozumiesz, iż jesteś nieświadomy.
On nie jest jeszcze buddą, ale i tak wprawi cię w zakłopotanie. Jeśli ma rację, to co właściwie robisz? Dlaczego nie poznajesz wyżyn swojego ja?
Jedyna rzecz jakiej trzeba się nauczyć to uwaga.
Obserwuj!
-Obserwuj każdą rzecz, którą robisz.
-Obserwuj każdą myśl, jaka przepłynie ci przez głowę.
-Obserwuj każde pragnienie, które przejmuje nad tobą kontrolę.
-Obserwuj nawet najmniejsze gesty – chodzenie, rozmowę, jedzenie, kąpiel.
-Obserwuj wszystko. Niech każda czynność stwarza ci szansę do obserwacji.
Nie jedz mechanicznie, nie opychaj się – bądź uważny. Przeżuwaj dokładnie i z uwagą… a zdziwisz się, jak wiele do tej pory traciłeś, ponieważ każdy kęs da ci ogromną satysfakcję. Jeśli będziesz jadł z uwagą, jedzenie stanie się smaczniejsze. Nawet bardzo zwyczajne potrawy smakują lepiej, kiedy jesteś uważny; a jeśli nie jesz z uwagą, to możesz próbować najsmaczniejszego jedzenia i nie będzie ono miało smaku, ponieważ nie ma nikogo kto obserwuje. Po prostu się napychasz.
Jedz powoli, z uwagą; każdy kęs musi być dokładnie przeżuty, posmakowany.
Wąchaj, dotykaj, czuj bryzę i promienie słońca.
Patrz na księżyc i stań się wyciszonym zbiornikiem świadomości, a księżyc odbije się w tobie jako coś niezwykle pięknego.
Początek książki : Osho, Świadomość – Klucz do życia w równowadze
Powiązane:
• Zahipnotyzowana, śpiąca ludzkość
• Czy można przebudzić innego człowieka? Historia Ethel.
• Historia pewnego przebudzenia
06 Piątek Lu 2009
Posted Refleksje nad życiem, Rozwój, Zen, Świadomość
inTagi
być obecnym, cierpiętnictwo, męczennictwo, narzekanie, nowa ziemia, obecność, przebudzenie, tolle, tu i teraz, Świadomość
Osoba z ciężkim, aktywnym ciałem bolesnym roztacza wokół siebie szczególną emanację energetyczną, którą inni postrzegają jako wyjątkowo nieprzyjemną.
Kiedy ludzie spotkają taką osobę będą wręcz chcieli natychmiast się oddalić albo zredukować kontakt do minimum.
-Jedni będą odczuwać wyraźne odrzucenie przez jej pole energetyczne.
– Inni poczują falę agresji, staną się niegrzeczni lub opryskliwi, zaatakują ją werbalnie czy nawet fizycznie.
Oznacza to, że ich własne ciało bolesne rezonuje z ciałem bolesnym tej osoby.
To na co tak mocno reagują jest również w nich samych.
To ich własne ciało bolesne.
Nie jest niespodzianką, że ludzie z ciężkimi i aktywnymi ciałami bolesnymi często znajdują się w konfliktowych sytuacjach.
Czasem specjalnie podświadomie je prowokują, innym razem mogą nawet nic nie robić. Negatywność, którą podświadomie emanują jest wystarczająca, aby przyciągnąć wrogość i wytworzyć konflikt.
Potrzebny jest bardzo wysokiego stopień świadomej Obecności, aby uniknąć reagowania, gdy jest się skonfrontowanym z kimś o aktywnym ciele bolesnym.
Jeśli potrafisz pozostać czujny i przytomny, może nawet dojść do tego, że twoja Obecność ‘wyrwie’ osobę z jej utożsamienia i doświadczy ona cudu nagłego otrzeźwienia.
Chociaż może to być krótkotrwałe proces przebudzenia został zainicjowany.
Jeden z pierwszych takich przypadków, którego byłem świadkiem wydarzył się wiele lat temu.
Dzwonek u moich drzwi zadzwonił około jedenastej wieczorem.
Przez domofon usłyszałem pełen niepokoju głos mojej sąsiadki Ethel.
„Musimy porozmawiać. To bardzo ważne. Proszę wpuść mnie!” Ethel była kobietą w średnim wieku, osobą inteligentną i bardzo dobrze wykształconą. Miała również mocne ego i ciężkie ciało bolesne. Sama uciekła z nazistowskich Niemiec jeszcze w wieku dorastania, zaś wielu jej krewnych zginęło w obozach koncentracyjnych.
Ethel siadła na mojej sofie wyraźnie podekscytowana. Jej ręce drżały. Wyciągnęła jakieś papiery, które przyniosła ze sobą i rozłożyła je na podłodze i łóżku. Natychmiast poczułem dziwne doznania w ciele, tak jakby ktoś przekręcił włącznik prądu na pełną moc.
Jedyne co mogłem zrobić to pozostać otwartym, czujnym i intensywnie obecnym – obecnym w każdej komórce ciała.
Patrzyłem na nią bez osądu.
Słuchałem trwając w cichym bezruchu bez jakiegokolwiek mentalnego, wewnętrznego komentarza.
Strumień słów płynął z jej ust.
„Przysłali mi jeszcze jeden niepokojący list.
Prowadzą chyba jakąś wojnę przeciwko mnie.
Musisz mi pomóc.
Razem będziemy walczyć.
Ich prawnicy nie cofną się przed niczym.
Stracę dom.
Grożą mi eksmisją.”
Jak się okazało odmówiła zapłaty za usługę, ponieważ jej zdaniem nie dokonano koniecznych napraw. Teraz administracja groziła, że poda ją do sądu.
Ethel mówiła tak przez dziesięć minut, a ja siedziałem, patrzyłem i słuchałem.
W pewnym momencie zawiesiła głos i popatrzyła na rozrzucone dokumenty tak, jakby dopiero obudziła się ze snu.
Stała się spokojna i łagodna.
Całe jej pole energii zmieniło się.
Popatrzyła na mnie i powiedziała: „To wszystko nie jest ważne, prawda? Nic nie jest ważne.”
Siedziała spokojnie jeszcze parę minut, a potem wzięła papiery i wyszła.
Następnego ranka zatrzymała mnie na ulicy i patrząc podejrzliwie spytała:
„Co ze mną zrobiłeś? Ostatnia noc była pierwszą od dawna, kiedy normalnie spałam. Ba, normalnie – spałam jak dziecko.”
Ethel wierzyła, że ‘coś jej zrobiłem’, ale ja nie zrobiłem niczego. W istocie zamiast dociekać co jej zrobiłem, powinna zapytać – czego nie zrobiłem.
Otóż nie zareagowałem, nie potwierdziłem realności jej historii, nie nakarmiłem jej umysłu większą ilością myśli, a ciała bolesnego kolejną dawką emocji.
Pozwoliłem jej doświadczyć tego, czego doświadczała w tamtym momencie, a moc pozwalania leży właśnie w nieingerowaniu i nie działaniu.
Paradoksalnie bycie obecnym jest zawsze nieskończenie potężniejsze niż cokolwiek, co możemy zrobić czy powiedzieć (chociaż bycie obecnym wywołuje też pewne słowa czy czyny)
To co przydarzyło się Ethel nie było jeszcze trwałą zmianą, ale przebłyskiem tego co możliwe, tego co zawsze w niej było.
W ZEN taki przebłysk nazywa się satori.
Jest to moment Obecności, krótkie wyjście poza głos w głowie, poza proces myślowy i jego emocjonalne odzwierciedlenie w ciele. Wyłania się on z wewnętrznej przestrzenności, gdzie wcześniej był nieład myśli i kotłowanina emocji.
Myślący umysł nie jest w stanie zrozumieć Obecności i dlatego zawsze błędnie Ją interpretuje.
Będzie wmawiał:
– że brak ci troski,
– że jesteś zbyt zdystansowany,
– że nie masz współczucia i
– że nie wchodzisz w relacje.
Prawda jest jednak taka, że głębszy kontakt jest możliwy na innym poziomie niż myśli i emocje.
Faktycznie to na płaszczyźnie Obecności dochodzi do prawdziwego spotkania, do prawdziwego połączenia, do prawdziwej relacji.
W cichym bezruchu Obecności możesz odczuć tę bezforemną esencję, która jest w tobie i innych, a która jest jednością.
Rozpoznając jedność w sobie i w innych wiesz, że jest ona prawdziwą miłością, prawdziwą troską i prawdziwym współczuciem.
Eckhart Tolle – Nowa Ziemia
Powiązane posty:
• Uzdrowienie cierpienia z przeszłości
• Gdzie jesteś, kiedy cię nie ma?
21 Niedziela Gru 2008
Posted Refleksje nad życiem, Zen
inTagi
cytat, de mello, guru, historia, mello, metafora, mistrz, modlitwa żaby, mądrość, oświecenie, parabola, podróż, przypowieść, uczeń, Świadomość
STRACH ZABRAŁ 50.000
Zaraza była w drodze do Damaszku i przemknęła obok karawany wodza na pustyni.
„Dokąd pędzisz?” zapytał wódz.
„Do Damaszku. Mam zamiar zabrać tysiąc istnień”.
W drodze powrotnej z Damaszku, Zaraza znowu mijała karawanę. Wódz powiedział: „Zabrałaś pięćdziesiąt tysięcy istnień, a nie tysiąc”.
„Nie”, rzekła Zaraza. „Ja wzięłam tysiąc. To strach zabrał resztę”.
PRZEBACZYĆ NAZISTOM
Były więzień nazistowskiego obozu koncentracyjnego był w odwiedzinach u przyjaciela, który wraz z nim dzielił to ciężkie doświadczenie.
„Czy przebaczyłeś nazistom?” zapytał przyjaciela.
„Tak”.
„A ja nie. Ciągle trawi mnie nienawiść do nich”.
„W takim razie”, powiedział łagodnie przyjaciel, „oni nadal cię więżą”.
BIJĄCY BRAWA ANIOŁ
Według starodawnej legendy, kiedy Bóg stwarzał świat, zwróciło się do niego czterech aniołów. Pierwszy powiedział: „Jak ty to robisz?” Drugi:, „Czemu to robisz?”, trzeci: „Czy mogę w czymś pomóc?” Czwarty: „Ile to jest warte?”
Pierwszy był naukowcem; drugi filozofem; trzeci altruistą, a czwarty, pośrednikiem w handlu nieruchomościami.
Piąty anioł przyglądał się w zadziwieniu i bił brawo z bezmiernego zachwytu. Ten był mistykiem.
RABIN NIE NAŚLADUJE NIKOGO
Kiedy młody rabin objął urząd po ojcu, wszyscy zaczęli mu mówić, jak zupełnie jest do niego niepodobny.
„Wprost przeciwnie”, odpowiedział młody człowiek. „Jestem dokładnie taki sam jak staruszek. On nikogo nie naśladował. I ja nikogo nie naśladuję”.
Bądź sobą!
Strzeż się naśladowania zachowania wielkich, jeśli nie masz wewnętrznych predyspozycji, które inspirowały ich do działania.
AKORDEONISTA
Lekarz dokładnie zbadał pacjenta i powiedział: „Miał pan zapalenie płuc- Jest Pan muzykiem, prawda?”
„Tak”, odparł zdziwiony mężczyzna.
„I gra pan na instrumencie dętym!”
„Zgadza się. Skąd pan wiedział?”
„Bardzo proste, mój drogi panie! Jest wyraźne przemęczenie płuc i krtań jest zaczerwieniona, bez wątpienia z powodu silnego ciśnienia. Proszę mi powiedzieć, na jakim instrumencie pan gra?’
„Na akordeonie”.
Niebezpieczeństwo nieomylności.
LIN CHI MA PIĘCIU UCZNIÓW
… prawdziwi poszukiwacze należą do rzadkości…
Kiedy król odwiedzał klasztory wielkiego Mistrza Zeń Lin Chi, był zdumiony dowiedziawszy się, że mieszka tam z nim ponad dziesięć tysięcy mnichów.
Chcąc znać dokładną liczbę mnichów, król zapytał: „Ilu masz uczniów?”
Lin Chi odpowiedział:, „Co najwyżej czterech lub pięciu”.
ZWYKŁA HERBATA JEST NAJLEPSZA
Była w Japonii grupa starszych panów, którzy spotykali się, by wymienić nowiny i napić się herbaty. Jedną z ich rozrywek było, poszukiwanie kosztownych rodzajów herbaty i tworzenie nowych mieszanek, które by cieszyły podniebienie.
Kiedy nadeszła kolej najstarszego członka grupy, żeby ugościł pozostałych, podał on herbatę z największą ceremonią, odmierzając listki ze złotego pojemnika. Wszyscy wyrażali dla herbaty najwyższe pochwały i chcieli wiedzieć, przez jakie to szczególne połączenie, osiągnął tak doskonałą mieszankę.
Staruszek uśmiechnął się i rzekł: „Panowie, herbata, którą uważacie za tak doskonałą, to herbata, którą piją chłopi na mojej farmie. Najlepsze rzeczy w życiu nie są ani kosztowne, ani trudne do znalezienia”.
GURU I PERŁY
Gdy guru siedział na brzegu rzeki pogrążony w medytacji, uczeń pochylił się i położył u jego stóp dwie olbrzymie perły na znak szacunku i oddania.
Guru otworzył oczy, podniósł jedną z pereł i trzymał ją tak nieuważnie, że wyślizgnęła mu się z ręki i potoczyła po skarpie do rzeki.
Przerażony uczeń skoczył za nią do rzeki, lecz, mimo, że nurkował wielokrotnie do wieczora, nie miał szczęścia.
W końcu, cały mokry i wyczerpany, wyrwał guru z medytacji; „Widziałeś, gdzie spadła. Pokaż mi to miejsce tak, żebym mógł ją dla ciebie odzyskać”.
Guru podniósł drugą perłę, wrzucił ją do rzeki i powiedział: „Właśnie tam!”.
BUDDA I BANDYTA
Pewnego razu zagroził Buddzie śmiercią bandyta zwany Angulimal.
„Bądź, zatem łaskaw spełnić moje ostatnie życzenie”, powiedział Budda. „Odetnij tę gałąź z tego drzewa”.
Jedno ciecie mieczem i było zrobione! „Co teraz?” zapytał bandyta. „Przyłóż ją z powrotem”, powiedział Budda.
Bandyta roześmiał się. „Musisz być szalony, jeśli uważasz, że ktokolwiek może to zrobić”.
„Wprost przeciwnie, to ty jesteś szalony, jeśli sądzisz, że jesteś potężny, bo możesz ranić i niszczyć. To jest zadanie dla dzieci. Tylko wielcy wiedzą, jak tworzyć i leczyć.
OŚWIECENIE
Młody człowiek przyszedł do pewnego Mistrza i zapytał: „Ile czasu będę najprawdopodobniej potrzebował, żeby osiągnąć oświecenie?”
Rzekł Mistrz: „Dziesięć lat”.
Młody człowiek był zaszokowany. „Tak długo?” zapytał z niedowierzaniem.
Powiedział Mistrz: „Nie, to był błąd. Będziesz potrzebował dwadzieścia lat”
Młody człowiek zapytał:, „Dlaczego podwoiłeś liczbę?”
Powiedział Mistrz:, „Jeśli się nad tym zastanowić, w twoim przypadku prawdopodobnie będzie to trzydzieści”.
Mądrość nie jest stacją, do której się przyjeżdża, lecz sposobem podróżowania.
JAK BUDDA ZNALAZŁ DROGĘ ŚRODKA
Kiedy Budda po raz pierwszy rozpoczął swe poszukiwanie duchowe, praktykował wiele umartwień.
Pewnego dnia zdarzyło się, że dwaj muzycy przechodzili obok drzewa, pod którym siedział pogrążony w medytacji. Jeden mówił do drugiego: „Nie naciągaj za bardzo strun swojej gitary, bo się zerwą. Nie trzymaj ich też zbyt luźno, bo nie dobędziesz z nich muzyki. Trzymaj się drogi środka”.
Słowa te uderzyły Buddę z taką siłą, że zrewolucjonizowały jego całe podejście do duchowości. Był przekonany, że zostały one powiedziane dla niego. Od tej chwili zrezygnował ze wszystkich umartwień i zaczął podążać drogą, która był łatwa i lekka, drogą umiarkowania.
Rzeczywiście, jego podejście do oświecenia nazywane jest Drogą Środka.
Cytaty z: „Modlitwa Żaby”, Anthony de Mello
Powiązane posty
20 Sobota Gru 2008
Posted Refleksje nad życiem, Rozwój, Zen, Świadomość
inTagi
Bóg, bodhisattwa, budda, buddha, buddysta, buddyzm, intencja, karma, karmiczny, mistrz, mnich, natura buddy, nauczyciel, nirwana, oświecenie, praktyka, prawo przyczyny i skutku, uczeń, umysł buddy, wszechświat, Zen, Świadomość
Cytaty z książki : Piotr Gordon – Pierwszy krok do nirwany
Rozmowy o buddyzmie.
– Ktoś, kto myśli o sobie:
„Jestem buddystą”, już nim nie jest. Jeżeli ktoś myśli o sobie: „Jestem uczniem zen”, to już nim nie jest. Nie można mówić o buddystach, są tylko ci, którzy coś praktykują.
*
– Wszyscy mistycy zgadzają się co do tego, że wszystko, co się przejawia, to jest ciało jednego Umysłu. Jest to niesamowite doznanie. Ale tego się nie da przekazać osobie, która tego nie doznała, bo to jest jak opowiadanie o smakach, których ktoś nie jest sobie w stanie wyobrazić.
*
– W jaki sposób powiesz komuś: jesteś, ale cię nie ma. I cały ten świat jest tobą, i ty jesteś tym światem. I ten świat jest domem, i ten dom jest tobą, i ten dom roi się od przejawów, i każdy z tych przejawów jest tobą, ale jednocześnie jest sobą. I jednocześnie każda z istot jest w jakiś sposób odpowiedzialna za swój świat. Jeżeli chcesz tego doświadczyć, najpierw musisz „puścić” wszelkie myślenie. „Ja i ten świat, ja i niebo, jesteśmy tym samym czy nie?” Jeśli nie wiesz, zachowaj ten umysł NIE WIEM chwila po chwili, a kiedy stanie się kompletnym stuprocentowym NIE WIEM, odpowiedź się pojawi.
*
-Tak samo jak to, co zrobiłeś wczoraj, ma odbicie w tym, czego doznajesz dzisiaj…
*
– Pokłony przed posągiem Buddy symbolizują ukłon przed swoim własnym Prawdziwym Ja, a nie ukorzenie się przed istotą wyższą.
*
– Nigdy nie utrzymuje się, że Budda jest czymś zewnętrznym, a my jesteśmy tym prochem marnym, który nie dorośnie do pięt temu Buddzie. Już z samego założenia taki pogląd nie jest częścią buddyzmu.
*
– Mam głębokie przekonanie, że odpowiedzialny człowiek nigdy się nie zatrzymuje na tym, co ma. Jeżeli będę mieć nawet najmniejszą myśl o oświeceniu, to jestem bardzo daleko od Tego. Wobec tego „Siedzę i rozmawiam z tobą”. Koniec. Zwykle ludzie siedzą i w tym czasie myślą: jestem tym, jestem tamtym, ja jestem tu, a on jest tam. To nawet nie są myśli werbalne, to jest pewne przekonanie, pewna treść pamięci, do której przywiązujemy taką wagę jak do rzeczywistości. Dla nas to, że ja się kończę wraz ze skórą, jest tak rzeczywiste jak to, że ta ściana jest biała. Tymczasem jeżeli porzucimy te przekonania i zaczniemy się przyglądać –jak jest, to my i wszechświat okazujemy się jednym! Trening polega na tym, żeby niczego nie stwarzać. Czyli siedzę i rozmawiam z tobą. Tylko.
*
Nauczyciele
– Spotykając takiego nauczyciela, mają nadzieję, po czym się rozczarowują. To jest normalne, bo on nie może zrobić tego cudu. Nikt nie może, Budda też nie może. Byli tacy, którzy chcieli, żeby Budda zrobił cud, a On nie robił cudów, bo człowiek musi sam to wszystko zrobić. Z rozwojem duchowym jest jak z rośnięciem rośliny. Możesz tej roślinie wszystko przygotować – glebę, nawóz i tak dalej, ale to ona musi wykiełkować i się rozwijać.
*
-Nauczycielowi na pierwszym etapie drogi grozi jeszcze jedno – ponieważ uczniowie jawią mu się jako głupsi od niego, pojawia się w nim poczucie wyższości. A w momencie kiedy to uczucie się pojawi, to jest drugi krok do klęski. Dlatego że to nie jest problem ‚lepszy’ czy ‚gorszy’, mądrzejszy czy głupszy. Od psa się można nauczyć, od kota się uczę, to jest bardzo ważne, że od wszystkiego można się nauczyć, jeżeli ma się odpowiednio otwarty umysł. To nie chodzi o pokorę ani o skromność, ale chodzi o prawdziwą mądrość. Prawdziwa mądrość czyni możliwym, to że odpowiednie odbierasz sygnały zewsząd.
*
– Ci uczniowie, którzy przychodzą do nauczycieli, chcą – tak jak powiedziałam – żeby nauczyciel uwolnił ich od problemu, co z góry jest niemożliwe. Jeżeli tego nie robi, uważają, że on jest złym nauczycielem, i rozwijają agresję w stosunku do niego. Nauczyciel może tylko powiedzieć to, co ja ci mówię, że to jest po prostu niemożliwe i że każdy musi sam zobaczyć swój problem. „Owszem, mówi taki uczeń, ja chcę to zobaczyć, ale ponieważ ja tego nigdy nie zobaczę, to chcę, żebyś ty mi powiedział (czy powiedziała)”. To nauczyciel mówi: „Ja mogę ci to powiedzieć, ale z góry wiem, że ty to odrzucisz i uznasz, że to nie jest twój problem”. Bo każdy człowiek jeszcze kamufluje się sam przed sobą, chce, żeby jego wizerunek byt taki, jak sobie wyobraża.
*
– Uczeń, szczególnie tu, na Zachodzie, chciałby mieć podany program działania wraz z wyjaśnieniem, do czego służą poszczególne elementy tego programu. Najczęściej jednak wyjaśnienia nauczyciela są enigmatyczne, skąpe. Mówi: rób to i to, i koniec
*
– Bo buddyzm nie polega na tym, że tobie się mówi, co masz robić. Polega na tym, że ty masz odkrywać, co masz robić. Bo to jest ta wyższa szkoła jazdy. Istnieją inne religie, które ci mówią dokładnie, co masz robić. Jeżeli jesteś na tym etapie, że potrzebujesz programu, to nie nadajesz się, prawdę mówiąc, do buddyzmu.
*
– Kiedy buddyzm przestał być elitarny i w rozwoju historycznym stał się religią społeczną, tak jak chrześcijaństwo, to dokonał spłyceń. Dla tak zwanych zwykłych ludzi. I dał im program. To nie jest buddyjskie. Tylko że buddyzm jest na tyle żywy, że zawsze istnieje ktoś taki, powiedzmy, na moim poziomie czy wyższym, który to wie i mówi, że to nie o to chodzi, żeby wypełniać program, tylko o to żeby odkrywać swój program. Dlatego, że de facto to ty jesteś tym stwórcą, więc kto ma ci mówić, co masz stworzyć?
To ty, ty musisz uznać, że jesteś za to odpowiedzialny. I najgorszą rzeczą w buddyzmie jest to, że człowiek praktykując odkrywa, że się sam władował w to, w czym jest i co go uwiera.
I tylko on, nikt inny mu w tym nie pomagał. Tu nie są winni żadni inni ludzie, tylko on sam to zrobił. Inni ludzie byli tylko jak gdyby przewodnikami jego własnych energii, które do niego wracały. I wtedy nie masz problemu zemsty, winy. Dla mnie wszyscy są dobrzy, bo to ja sobie to wszystko zrobiłam. Ja nie mam problemu wybaczenia, to jest problem chrześcijan, że oni muszą wybaczać. Ja nikogo o nic nie obwiniam, więc nie mam mu czego wybaczać. A co, sobie mam wybaczać głupotę – po co? To lepiej się jej pozbyć
*
– Żadnego człowieka nie można ulepić na swoją modłę, nawet dzieci. Dzieci mają swoją osobowość karmiczną i się rozwijają. A wpływ… można starać się im coś zasugerować. W momencie kiedy to ‚kupują’ –jest dobrze, w momencie kiedy nie ‚kupują’ – nie ma na to żadnej siły. I wiadomo, że są rodzice, którzy wypruwają żyły dla swoich dzieci, a te dzieci i tak idą własną drogą.
To zależy od tego, czy karma dzieci w stosunku do karmy rodziców jest zbieżna czy rozbieżna. Tak samo jak w małżeństwie – są pary, które mają wspólną karmę i które się szybko rozchodzą. Takie małżeństwo nie jest, powiedziałabym, obiektywnie ani gorsze, ani lepsze niż inne małżeństwa, ale ci ludzie mają wspólną karmę i oni są razem.
*
– Karma jest jak informacja zapisana w materii tego świata. Wyobraźmy sobie, że zapis karmy jest jak rysunki wykonane patykiem na piasku rozsypanym na tacy. Jeżeli stukniesz w tę tacę z boku, wszystkie te rysunki, żeby nie wiem jak groźne czy potężne, zupełnie znikają. I podobnie mówi się, że wystarczy jeden moment poznania swego umysłu, poznania siebie i to się dzieje. To nie znaczy, że nagle będziesz miał inny nos, inne uszy czy że wrócisz do domu i okaże się, że twoją małżonką jest zupełnie ktoś inny. Nawet nie przestanie cię może strzykać w boku. Chodzi o to, że ty prawdziwy już będziesz poza tym. W tym momencie zaczynasz jasno widzieć, czym to wszystko jest, czym jest przyczyna i skutek…
*
– Rób, co możesz, z tym, co jest. Jeżeli tak robisz, to najczęściej napotykasz pomoc Buddów. Napotykasz w takiej formie, na jaką pozwolą ci twoje możliwości. Pomiędzy umysłem człowieka a Umysłem Buddy jest wprost niewyobrażalna różnica. Budda nie może cię ‚łupnąć w łeb’, bo ty byś tego nie wytrzymał. Ty musisz ewolucyjnie, płynnie przejść od takiej świadomości, jaką masz, do innej świadomości.
*
– Problem człowieka polega na tym, że każdy jest przywiązany do siebie samego jako tak zwane ego, to znaczy wyróżnia siebie i całą resztę wokół. To jest nasze podstawowe złudzenie, które w momencie kiedy człowiek się chce przemienić w Buddę, musi ulec osłabieniu. I teraz jeśli pracujesz nad tym sam, to co chwila ryjesz mordą w piasek dlatego, że co chwila, że tak powiem, ta praktyka mówi ci tak: a teraz powinieneś przestać robić to czy tamto, coś, co lubisz, a ty nie chcesz przestać. I dlatego w zasadzie nie chcesz zostać Buddą, bo ty chciałbyś zostać Buddą będąc nadal człowiekiem, a to jest niemożliwe. I w tym momencie wybierasz swoją człowieczość.
*
– W hinduizmie, z którego wyłonił się buddyzm, opisana jest droga dochodzenia do kajwalii (pełnego wyzwolenia) i różne ‚nadnaturalne’ moce, siddhi, jakie przy tym można osiągnąć.
I napisano, że wielki jogin może nawet zmienić porządek świata.
Pytanie: dlaczego tego nie robi?
Odpowiedź: bo przed nim inny wielki jogin taki porządek ustanowił.
P.G. :Ta odpowiedź mnie nie zadowala. Jeśli ci ludzie zdobyli najwyższe szczyty i osiągnęli takie moce, to dlaczego nic nie zrobili, żeby zmienić świat na lepsze?
A.J.: Bo znają konsekwencje swoich działań, a byłyby one fatalne. Jeżeli taki jogin użyje źle swoich mocy, mówi się, że rozpadnie się na miliony wszechświatów, które będą robiły ewolucję od początku; na planety, na najniższe świadomości.
P.G. Każdy myśli: gdybym był Bogiem, to bym natychmiast zrobił tak, tak, tak.
Wtedy natychmiast widzisz, że wszystkie istoty są Bogami, i nie możesz ich ruszyć, bo one mają swoją potencję.
*
– Rodzisz się w takim miejscu, gdzie cię doprowadza twój wysiłek ewolucyjny i ‚współbrzmisz’ z tym miejscem. Tylko wysiłek wszystkich istot, z którymi jesteś sprzężony w danej jednostce, mniejszej czy większej, może spowodować jakąś zmianę. Jeżeli te osoby nie chcą się wysilać, to jeżeli ty się wysilisz w kierunku zrobienia czegoś, wpłynie to również na nich. Wpłynie w ten sposób, że ty likwidując swoją negatywną karmę nie będziesz im dostarczał tych przykrych przeżyć, jakie są z nią związane. I te istoty, być może, się zastanowią…
*
– Bo ci ludzie, którzy są wokół ciebie, oni cię mogą lubić czy nie lubić, mają jakiś stosunek karmiczny do ciebie. I to, co robisz ze sobą, ma dla nich większe znaczenie niż to, co chcesz zrobić dla nich. Bo jak robisz coś dla nich, to oni się nad tym nie zastanawiają.
*
– P.G.Kiedy należy się poświęcić dla innych?
AJ. Ja się nigdy nie poświęcałam.
P.G. Ale mówi się, że bodhisattwa…
AJ. On się nie poświęca. To jest nieporozumienie.
P.G. Znane są przecież pełne poświęcenia działania bodhisattwów.
AJ. To nie ma nic do rzeczy – on to robi bezwiednie, w ogóle o tym nie myśli. To jest cała tajemnica bodhisattwy, że on robi tak zwane dobro zupełnie bez wyrachowania, bez żadnej kalkulacji. On pozwala strumieniowi Energii Buddy płynąć przez siebie. I nie zastanawia się, czy to jest dobre, czy złe. Jeżeli się zastanawia, to nie jest bodhisattwa. Symbolem bodhisattwy jest ten, kto tańczy w ogrodzie, a przy okazji trąceniem nogi czy ręki robi dobre uczynki, ale on w ogóle o tym nie myśli, bo jest zajęty swoim tańcem, kontemplacją Natury Buddy.
*
– W Indiach w bardzo biednej rodzinie był sobie chłopiec, nad wiek dojrzały. Postanowił szukać nauczyciela. Ponieważ pochodził z chłopskiej biednej rodziny, z niskiej kasty, na bosaka poszedł w kierunku najbliższego klasztoru. Przed klasztorem zobaczył mnicha, który czytał księgę. A jak już czytał, to znaczy byt mądry. Więc on podszedł do niego, ukłonił się i wypowiedział formułę taką, jaką znał, że prosi o nauki.
I ten mnich przeczytał coś, co temu chłopcu otworzyło świadomość.
Pod wpływem tego przeżycia ten chłopiec poszedł do klasztoru, przeszedł test i został przyjęty. Jako już znany nauczyciel buddyzmu pomyślał któregoś dnia:
„Muszę zobaczyć, kto mi tak pomógł”. Poszedł i zobaczył – kogo? – niepiśmiennego mnicha, który nauczył się fragmentu jednej księgi i tak żebrał mówiąc ten fragment, żeby ludzie dawali mu jedzenie. I tak właśnie przemówił do niego Budda.
*
– Podobno są ludzie, którzy mają tak silne moce jogiczne, że potrafią żyć kilkaset lat, robić różne cuda. Na zdrowy rozum to Budda i inni oświeceni powinni żyć po 5000 lat, nie chorować, nauczać wszystkich dookoła i dawać przykład. Dlaczego tego nie robią?
AJ. Dlatego że to nie ma sensu, bo to nie zbliża do oświecenia. Możesz sobie żyć, ile chcesz, ale przez to nie będziesz bardziej oświecony.
*
– Jak to jest z wielkimi mistrzami? Niedawno chorował pewien mistrz zen i wielu jego uczniów uważało, że nie ma sensu mu pomagać, bo taki mistrz panuje świetnie nad sytuacją i jakby nie chciał, toby nie chorował.
A J. Polacy mają skłonność do przesady. To jest, niestety, naród, który lubi ekstremy. Uważają, że mistrz zen to już jest doskonały. Gdyby on byt taki doskonały, to nie byłby tu z nimi, początkującymi, tylko byłby dawno gdzie indziej, nawet nie na tym świecie. Człowiek, który pracuje z początkującymi, naprawdę nie może być superdoskonały, bo by nie miał z nimi kontaktu. Musi mieć część ich właściwości, żeby się z nimi komunikować. To nie znaczy, że oni go mają nie szanować – oni powinni szanować w nim Buddę, bo on jest i tak znacznie bardziej od nich zaawansowany, ale nie jest to ktoś, kto jest w stanie kontrolować całkowicie swoją śmierć czy swoje choroby. Z całą pewnością nie.
*
– Ale przypuśćmy, że zabijamy człowieka, dajemy sobie wówczas większe prawa niż komuś innemu. Więc, po pierwsze, musimy wiedzieć, że to jest zabójstwo (bo możemy nie wiedzieć o tym, że jakąś akcją zabijamy kogoś, to jest inna sprawa). Że to oznacza, iż my tę świadomość pozbawiamy formy człowieczej, która jest cenna dla każdego. Następnie musimy zechcieć wprowadzić to w życie samemu albo spowodować, że ktoś to zrobi.
W zasadzie odpowiedzialność jest ta sama, nawet czasami bywa gorsza za pośrednie spowodowanie śmierci niż za zabicie samemu. Następnie musimy to rzeczywiście zrobić, bo ten plan to jest intencja. A potem jest taki ważny czwarty element – musimy odczuwać satysfakcję:
„Dobrześmy zrobili, żeśmy ukatrupili tego gnoja” czy tam kogoś.
W tych czterech etapach mamy aż dwa elementy potwierdzające intencje, to jest bardzo ważne w prawie karmicznym: raz, że myśmy tego chcieli, wiedząc, co robimy, a dwa – że myśmy byli z tego zadowoleni.
I w tym momencie możemy być pewni, że nas ktoś kiedyś zabije, bo myśmy już to zasiali.
Są też i dobre rzeczy, które możemy w ten sposób planować. Na przykład, pomagamy komuś w biedzie, bo chcielibyśmy, żeby nam też ktoś tak kiedyś pomógł, więc tak to robimy, jak byśmy się odnosili do siebie samego.
*
– Nie możesz wyjść spod prawa karmy, to jest niemożliwe. I to jest właśnie to, co odkrył Siakjamuni.
Z tym się nikt nie zmierzy.
Tą moc, chrześcijanie prawdopodobnie nazywają Bogiem Stwórcą, żeby to jakoś spersonifikować.
Tylko, że problem polega na tym, że twoja świadomość jest ograniczona do jednego życia, u niektórych do kilku, u bardzo niewielu do kilkudziesięciu żywotów, ale nie sięga całości. Nie możesz więc zobaczyć ani wszystkich skutków tego, co robisz, ani wszystkiego, co do ciebie przyjdzie, bo nie sięgasz odległych przyczyn. W związku z tym nie masz szans, żeby by to ogarnąć, bo po prostu twoja „pojemność” jest nieduża. W buddyzmie chodzi o poszerzenie pojemności. Natomiast prawidłowe rozróżnianie pojawia się wraz z rozszerzeniem świadomości.
*
– Z ludźmi jest zawsze ten kłopot, że chcą wszystko zrozumieć intelektualnie.
Ludziom się wydaje, że powinni się uczyć tego świata. Ten świat jest taki, jaki jest, bo oni są tacy, jacy są. I nie jest prawdą, że buddyzm chce uciekać od świata, bo buddyzm doskonale wie, że świat jest wytworem człowieka. To nie jest jakaś obiektywna rzecz, która człowieka atakuje. Człowiek ma tylko jedną drogę na autentyczną zmianę świata – zmianę siebie. Wtedy świat, który on wytwarza, będzie całkowicie inny.
Cytaty z książki : Piotr Gordon – Pierwszy krok do nirwany
• Karma jako siła. Ujęcie buddyjskie i przykłady.
14 Niedziela Gru 2008
Posted Refleksje nad życiem, zdrowie, Zen, Świadomość
inTagi
akceptacja, cierpienie, dobro, dobro i zło, harmonia, koniec cierpienia, sadhana, tagore, zrozumienie, zło, Świadomość
Fragment książki : „Sadhana”, autorstwa Rabindranath Tagore
Pytanie, dlaczego na świecie istnieje zło, należy do pytań w rodzaju, dlaczego istnieje niedoskonałość lub też, innymi słowy, dlaczego istnieje świat.
Czy ta niedoskonałość jest prawdą decydującą, czy zło jest absolutne i ostateczne?
Rzeka ma swe granice, swe brzegi, czy jednak składa się tylko z brzegów? Lub też czy owe brzegi, to jedyne znane nam a stanowiące o rzece fakty?
Czy nie te przeszkody właśnie nadają wodom rzeki ich ruch ku przodowi? Lina holownicza krępuje łódź, lecz czy celem jej jest tylko to skrępowanie?
Czy lina ta nie ciągnie równocześnie łodzi naprzód?
Bieg świata ma swe granice, ponieważ inaczej świat nie mógłby istnieć, jednakże zadaniem i przeznaczeniem jego nie jest to ścieśnienie się w granicach, lecz jego ruch, dążący do nieograniczoności.
Na tym świecie istnieją zarówno przeszkody i cierpienia, lecz że istnieje prawo i porządek, piękno i radość, dobroć i miłość. Cud cudów to idea Boga, tląca się we wnętrzu ludzkim.
W głębiach swego życia człowiek uczył, iż to, co mu się zjawia jako coś niedoskonałego, jest manifestacją doskonałości.
Podobnie osoba muzykalna zdaje sobie sprawę z doskonałości pieśni, gdy w rzeczywistości przysłuchuje się tylko następującym po sobie nutom.
Człowiek odkrył doniosłą paradoksalną prawdę, iż to, co jest ograniczone, nie jest uwięzione w szrankach swego ograniczenia, przeciwnie, wciąż idzie naprzód, bezustannie odrzucając swą skończoność.
W rzeczy samej niedoskonałość nie jest zgoła zaprzeczeniem doskonałości, skończoność nie przeczy nieskończoności; jest to całość wyrażona przez części, nieskończoność, odkryta w granicach.
Ból, który daje nam odczuć naszą doczesność, w życiu naszym nie jest wcale czymś stałym, nie jest też bynajmniej, jak radość, celem sam w sobie.
Doświadczyć go znaczy poznać, iż on nie jest składową częścią prawdziwej, nie przemijającej twórczości.
Jest tym, czym w naszym życiu umysłowym jest błąd.
Studiować historię rozwoju nauki znaczy wędrować labiryntem błędów, jakie ona w swoim czasie szerzyła, nikt jednakże naprawdę nie uwierzy, jakoby wiedza była… doskonałym środkiem rozpowszechniania błędów!
To nie niezliczone omyłki, lecz stopniowe dochodzenie dzięki nim prawdy jest tym ważnym i doniosłym faktem, który w historii nauki przede wszystkim zasługuje na uwagę.
Błąd, już skutkiem samej swej natury, nie może utrzymać się trwale; nie może ostać się wobec prawdy; podobny do włóczęgi musi opuścić swe mieszkanie natychmiast, jak tylko nie jest w stanie zapłacić w całości rachunku.
Podobnie jak to się ma z błędem umysłowym, istotą zła we wszelkiej formie jest przede wszystkim jego nietrwałość, ponieważ ono w żaden sposób nie może pogodzić się z całością.
Całość wciąż się poprawia, prostuje i zmienia wygląd.
Gdybyśmy mogli zebrać statystyczne dane co do olbrzymiej ilości wypadków i tragedii, mających miejsce w każdej chwili na ziemi, zapewne przerazilibyśmy się.
Ale zło znajduje się w bezustannym ruchu; jego cały niezmierzony ogrom nigdy trwale nie tamuje naszego życia i widzimy, że mimo wszystko, dla istot żyjących ziemia, woda i powietrze są słodkie i czyste, jak były.
Wszystkie takie obliczenia statystyczne są z naszej strony wysiłkiem utrwalenia i przedstawienia w stanie stałym zjawisk przemijających, skutkiem czego zjawiska te w umyśle naszym nabierają znaczenia większej wagi, niż ją w rzeczywistości mają.
Stąd też człowiek, którego zawód związany jest z pewnym poglądem na świat, będzie zawsze skłonny do wyolbrzymiania jego proporcji; kładąc zbyt wielki nacisk na sobie znane fakty, traci z oczu prawdę.
Detektyw ma sposobność studiowania rozlicznych zbrodni, rzadko kiedy jednak zdaje sobie sprawę z ich stosunku do całości ekonomii społecznej.
Kiedy wiedza zbiera fakty, mające unaocznić nam walkę o byt w świecie zwierzęcym, w umyśle naszym powstaje obraz przyrody zbroczonej krwią od stóp do głów. W tych obrazach, jakie nam umysł nasz maluje, nadajemy trwałość barwom i kształtom, które w rzeczywistości są przemijające.
Da się to porównać z obliczaniem ciśnienia powietrza na każdy cal kwadratowy naszego ciała dla udowodnienia, iż ciężar ten musi nas zmiażdżyć.
Mimo wszystko jednak każdy ciężar można jakoś rozłożyć i my zupełnie lekko niesiemy swe brzemię. Wszystko dzieje się zgodnie z naturalnym biegiem rzeczy.
Walka o byt w przyrodzie niejedno też daje w zamian. Jest to przecież miłość dla dzieci i przyjaciół, jest poświęcenie samego siebie pochodzące z miłości, zaś ta miłość stanowi pozytywny element życia.
Jeśli badawcze światło swej obserwacji zatrzymamy na fakcie śmierci, świat wyda się nam podobnym do olbrzymich jatek.
Przekonujemy się jednak, iż w świecie życia myśl o śmierci może najmniej w umyśle naszym waży, nie dlatego, aby była najmniej oczywista, lecz ponieważ jest negatywnym objawem życia.
Tak samo, wbrew faktowi, iż mrugając powiekami, co sekundę zamykamy oczy, w rachubę wchodzi tylko ich otwieranie.
Życie, jako całość, nigdy nie traktuje śmierci poważnie.
W obliczu niechybnej śmierci, śmieje się, tańczy i bawi, buduje, zbiera bogactwa i kocha się.
Tylko wziąwszy pod uwagę pewien jakiś indywidualny fakt śmierci, spostrzegamy pustkę życia i wpadamy w przestrach.
Tracimy z oczu widok całości życia, którego śmierć jest zaledwie częścią.
Podobnie ma się rzecz, kiedy przez mikroskop patrzymy na kawałek sukna czy innego materiału; widzimy przed sobą sieć, wpatrujemy się w ogromne dziury i drżymy w wyobraźni.
Naprawdę jednak śmierć wcale nie jest ani ostatnią ani ostateczną rzeczywistością.
Przedstawia się tak czarno jak niebo przedstawia się niebiesko, ale śmierć nie czyni życia, tak jak niebo nie bawi błękitem skrzydeł ptaków.
Przyglądając się dziecku, próbującemu chodzić, widzimy tylko, jak niezliczone razy ono upada; sukcesy jego są nieliczne.
Gdybyśmy obserwacje swe ograniczyli do krótkiego przeciągu czasu, widok ten byłby wprost okrutny.
Stwierdzamy jednak, iż wbrew tym bezustannym upadkom jakiś poryw radości podtrzymuje dziecię w jego na pozór niemożliwych do uskutecznienia usiłowaniach.
Widzimy, iż ono nie myśli o swych licznych upadkach, lecz raczej o sztuce utrzymania równowagi choćby przez krótką chwilę.
Podobnie, jak to się ma z upadkami dziecka, próbującego chodzić, i my w życiu swoim co dzień napotykamy cierpienia pod różnymi postaciami a wykazujące nam niedoskonałość naszego poznania sił, jakimi rozporządzamy, wreszcie sposobu użycia woli.
Oczywiście, gdyby te cierpienia wykazywały nam tylko naszą słabość, umarli byśmy wskutek bezbrzeżnego przygnębienia.
Jest rzeczą prostą, że jeśli obierzemy jako teren swej obserwacji ograniczony zakres własnej działalności, indywidualne nasze niepowodzenia i niedostatki zarysują się w umyśle naszym w wielkich rozmiarach…. ale życie instynktownie kieruje nas ku szerszym widnokręgom i stawia przed nami większe cele, które stale wyciągają nas z obrębu granic danej chwili.
Ożywia nas nadzieja, krocząca zawsze na czele ograniczonych doświadczeń naszej teraźniejszości; jest to ta nieśmiertelna nasza wiara w nieskończoność, wiara, nie uznająca nigdy naszych niepowodzeń za fakty trwałe i niezmienne i nie ograniczająca nigdy swego terenu, wiara, która ma odwagę, głosić jedność człowieka z boskością, a której najbardziej fantastyczne marzenia i sny na co dzień się sprawdzają.
Widzimy prawdę, kiedy zwracamy umysł ku nieskończoności. Ideał prawdy leży nie w bieżącej, być może bolesnej teraźniejszości, nie w naszych bezpośrednich wrażeniach, lecz w świadomości naszej całości, kompletności, dającej nam przedsmak tego, czym moglibyśmy być i czym powinniśmy być.
Zło nie może zatrzymać życia na gościńcu i obrabowywać go z jego własności. Albowiem nawet zło musi przeminąć i przemienić się w dobro; nie może stanąć i wydać bitwy wszystkiemu.
W rzeczywistości człowiek nie wierzy naprawdę w zło, jak nie wierzy, aby skrzypce wymyślono tylko jako narzędzie wyszukanych tortur dla ucha, mimo, iż przy pomocy statystycznych danych możemy dowieść, iż prawdopodobieństwo dysonansów jest tu większe niż prawdopodobieństwo harmonii i że na jednego człowieka, umiejącego grać na skrzypcach, przypada tysiąc ludzi, którzy na instrumencie tym grać nie umieją.
Możliwość doskonałości przeważa jednak nad danymi przeciwnościami.
Nie ulega wątpliwości, iż znajdowali się ludzie, którzy zapewniali, że życie jest złem absolutnym, ale człowiek nie może brać ich na serio.
Ich pesymizm jest tylko pozą intelektualną lub sentymentalną, zaś życie samo w sobie jest optymistyczne i pragnie iść naprzód.
Pesymizm jest czymś w rodzaju umysłowej dipsomanii – odsuwa zdrowy pokarm, pozwala sobie na silny napitek oskarżeń i wytwarza sztuczne przygnębienie, które znowu domaga się podniecających trunków.
Gdyby życie było złem, nie trzeba by było czekać na filozofa, który by potrafił tego dowieść,
Wygląda to, jak gdybyśmy o popełnieniu samobójstwa chcieli przekonać człowieka, który zdrów i cały stoi przed nami.
Istnienie samo w sobie już jest dowodem, że świat nie jest i nigdy nie będzie zdominowany złem.
Niedoskonałość, która nigdy nie jest zupełną niedoskonałością, lecz która ma jako ideał doskonałość, musi przejść przez nieustającą realizację.
Poznaliśmy to co jest dobre, pokochaliśmy je i najgłębszą cześć oddaliśmy ludziom, którzy swym życiem dali mu świadectwo. Należy teraz odpowiedzieć na pytanie: Co jest dobre? Jak to sobie wyobraża nasza natura moralna? Odpowiem na to, że, kiedy w człowieku zaczyna się zarysowywać wizja jego prawdziwego „ja”, kiedy on zdaje sobie sprawę, iż znaczy o wiele więcej, niż mu się dotychczas wydawało, wtedy budzi się w nim świadomość jego natury moralnej.
Widzi wówczas, czym być powinien i ten stan, którego jeszcze nie doznał, nabiera w jego oczach cech znacznie większej rzeczywistości, niż stan, w którym się właśnie znajduje. Stosownie do tego musi się też nieodzownie zmienić jego perspektywa życiowa i jego wola zajmuje miejsce jego życzeń.
Albowiem wola jest najwyższym życzeniem szerszego życia, życia, którego większa część jest jeszcze na razie nie do osiągnięcia, którego cele nie są nam jeszcze po większej części widoczne. Wtedy przychodzi do starcia między naszym niższym ja a wyższym ja, między naszymi życzeniami a wolą, między upragnieniem rzeczy działających nam na zmysły a dążeniem naszego serca.
I wtedy zaczynamy rozróżniać, co jest naszym bezpośrednim życzeniem a co jest dobre, albowiem dobre i korzystne dla nas – jest to, czego pragnie nasze wyższe „ja”.
Ten zmysł, to poczucie dobrego, pochodzi z prawdziwszego przeglądu naszego życia, biorącego w rachubę nie tylko znajdującą się przed nami teraźniejszość lecz i to, czego nie ma i czego prawdopodobnie, z ludzkiego punktu widzenia, nigdy być nie może.
Nasza zdolność moralna jest właśnie tą zdolnością, dzięki której możemy zrozumieć, iż życie nasze nie składa się z fragmentów bezcelowych i pozbawionych wszelkiego związku. To poczucie moralne daje człowiekowi nie tylko moc widzenia, iż jego „ja” ma pewną ciągłość w czasie, ale pozwala mu też widzieć, że nie postępuje właściwie, kiedy się zamyka wyłącznie w swym własnym ,ja”.
Najważniejszą nauką, jaką człowiek może wyciągnąć ze swego życia, nie jest to, iż na tym świecie istnieje cierpienie, lecz że od człowieka tylko zależy zapisać je na swoje dobro i że on może przemienić je w radość.
O prawdzie tej bynajmniej nie zapomina i nie ma na świecie człowieka, który by wyrzekł się swego prawa cierpienia, albowiem to daje mu prawo być człowiekiem.
Pewnego dnia żona biednego robotnika skarżyła się gorzko przede mną, iż najstarszy jej syn miał część roku spędzić w domu bogatych krewnych. Uprzejma chęć ulżenia jej w kłopotach sprawiła jej ból, albowiem kłopoty i tron matki stanowią prawo jej miłości jej własność, której ona nie chciała podporządkować rozkazom żadnych konieczności.
Wolność człowieka nie polega bynajmniej na zupełnym wyzwoleniu z wszelkich kłopotów, lecz na tym, iż on może podjąć się trudów i kłopotów dla swego własnego dobra i że może uczynić je częścią składową swej radości.
Może się to jednak stać tylko wówczas, kiedy uświadomimy sobie, iż nasze indywidualne „ja” nie jest najwyższą treścią naszej istoty, lecz że mamy w sobie człowieka wszechświata, który jest nieśmiertelny i nie obawia się ani śmierci ani cierpienia, zaś ból uważa tylko za odwrotną stronę radości.
Kto sobie to uświadomił, ten wie, iż właśnie cierpienie naprawdę wzbogaca nas, istoty niedoskonałe czyniąc nas zarazem wielkimi i godnymi zajęcia miejsca po boku doskonałości.
On wie, że nie jesteśmy żebrakami, że dobrą monetą musimy płacić za wszystko, co naprawdę na tym świecie ma wartość, za naszą moc, wiedzę, mądrość i miłość, że cierpienie symbolizuje nam nieskończoność możliwej doskonałości, wiecznego rozwoju radości, i że człowiek, który traci wszelkie upodobania w przyjmowaniu cierpienia, upada coraz niżej i niżej, pogrążając się w odmętach nędzy i poniżenia.
Tylko kiedy człowiek wzywa pomocy cierpienia dla zaspokojenia swej chęci użycia, staje się ono złem i mści się za wyrządzoną sobie zniewagę wtrąceniem go w otchłań nieszczęścia. Albowiem cierpienie jest dziewiczą kapłanką, poświęconą służbie doskonałości, zaś kiedy, zająwszy należne sobie miejsce przed ołtarzem nieskończoności, odsuwa swą ciemną zasłonę i odkrywa oblicze, widzącemu wydaje się ono objawieniem najwyższej radości.
Fragment książki :”Sadhana”, autorstwa Rabindranath Tagore
Powiązane posty
• Koniec z “dramatami” w Twoim życiu
• Bądź wolny! – inspirujące cytaty E. Tolle
• Proste odpowiedzi na trudne pytania. Inspirujące cytaty E. Tolle
• Doświadczanie problemów a tożsamość – Inspirujące cytaty z E. Tolle
• Czy jesteś podzielony na “dobrego” i “złego”?
• Nauka akceptacji dobrego i złego
13 Sobota Gru 2008
Posted Medytacja, Refleksje nad życiem, Rozwój, Zen, Świadomość
inTagi
dan millman, droga, droga wojownika, oświecenie, peaceful warrior, przypowieść, Rozwój, samoświadomość, sokrates, szczęście, wojownik, Świadomość
Fragment z: „Droga miłującego pokój wojownika” – Dan Millman
– Przypomniało mi to coś, o czym od długiego czasu chciałem z tobą porozmawiać. Często zdajesz się czytać w moich myślach i znać moją przyszłość. Czy pewnego dnia ja również będę miał tego rodzaju moce?
Słysząc to Sokrates wyciągnął rękę, włączył telewizor i zaczął oglądać film rysunkowy. Wyłączyłem go. Odwrócił się w moją stronę i westchnął.
– Miałem nadzieję, że całkowicie ominiesz jakąkolwiek fascynację mocami. Ale teraz, skoro to wyszło, możemy to załatwić. Dobra, co chcesz wiedzieć?
– Na początek weźmy przepowiadanie przyszłości. Zdaje się, że potrafisz to czasami robić.
– Odczytywanie przyszłości opiera się na realistycznym postrzeganiu teraźniejszości. Nie zajmuj się widzeniem przyszłości, dopóki nie zobaczysz wyraźnie teraźniejszości.
– No dobrze, a co z czytaniem myśli? – zapytałem.
– O co chodzi? – Sokrates westchnął.
– Zdaje się, że przeważnie potrafisz odczytywać moje myśli.
– Tak, istotnie – przyznał – na ogół wiem, co myślisz. Twoje “myśli” łatwo odczytać, ponieważ masz je wypisane na twarzy.
Zaczerwieniłem się.
– Rozumiesz, co mam na myśli? – zaśmiał się wskazując na moje zaróżowione policzki. – Nie trzeba być czarodziejem, żeby odczytywać myśli z twarzy. Pokerzyści robią to przez cały czas.
– Ale co z prawdziwymi mocami? – Sokrates usiadł na łóżku.
– Szczególne moce faktycznie istnieją – powiedział. – Ale takie rzeczy dla wojownika są absolutnie bez znaczenia. Nie daj się omamić. Szczęście jest jedyną mocą jaka się liczy. A szczęścia nie można zdobyć, ono zdobywa ciebie – ale tylko wtedy, gdy zrezygnujesz ze wszystkiego innego.
Sokrates wyglądał na zmęczonego. Wpatrywał się we mnie przez chwilę, jakby podejmując decyzję. Potem przemówił głosem, który brzmiał łagodnie i stanowczo. Wypowiedział słowa, których lękałem się najbardziej.
– Jest dla mnie jasne, że nadal jesteś w sidłach, Dan – nadal szukasz szczęścia gdzieś indziej. Niech tak będzie. Będziesz szukał, aż zmęczysz się tym wszystkim. Masz teraz odejść na jakiś czas. Szukaj tego, co musisz znaleźć i ucz się tego, co się da. Potem zobaczymy.
– Ale… jak długo? – Mój głos drżał z emocji. Jego słowa wstrząsnęły mną.
– Dziewięć lub dziesięć lat powinno wystarczyć. Byłem przerażony.
– Sokratesie, tak naprawdę nie jestem zainteresowany mocami. Naprawdę rozumiem, co powiedziałeś. Proszę, pozwól mi zostać z tobą.
Zamknął oczy i westchnął.
– Mój młody przyjacielu, nie lękaj się. Twoja ścieżka cię poprowadzi – nie możesz zgubić drogi.
– Ale kiedy cię znowu zobaczę, Sokratesie?
– Kiedy skończysz szukać – kiedy naprawdę skończysz.
– Kiedy zostanę wojownikiem?
– Wojownikiem się nie zostaje, Dan. Albo w danym momencie nim jesteś, albo nie jesteś. Droga sama kreuje wojowników. A teraz musisz całkowicie o mnie zapomnieć. Idź i wróć promienny.
Przyzwyczaiłem się tak bardzo polegać na jego radach, na jego pewności. Wciąż drżąc odwróciłem się, podszedłem do drzwi i po raz ostatni popatrzyłem w jego błyszczące oczy.
– Zrobię wszystko, o co prosisz, Sokratesie – z wyjątkiem jednej rzeczy. Nigdy ciebie nie zapomnę.
Zszedłem po schodach, wyszedłem na ulicę i poszedłem krętymi uliczkami miasteczka uniwersyteckiego, zmierzając ku niepewnej przyszłości.
Postanowiłem przenieść się z powrotem do Los Angeles, mojego miasta rodzinnego. Wyprowadziłem starego valianta z garażu i spędziłem ostatni tydzień w Berkeley, przygotowując się do wyjazdu.
[…]
Kiedy przybyłem do wioski Cascais na wybrzeżu Portugalii, mojego ostatniego miejsca postoju w podróży, pytania na które wciąż nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi, paliły mnie jak ogień.
Postanowiłem doprowadzić do ostatecznej konfrontacji z pytaniami, które dźwięczały w moich uszach: Czym jest oświecenie? Kiedy odzyskam spokój? Sokrates mówił o tych sprawach, ale wtedy go nie słuchałem.
Pewnego poranka obudziłem się na opustoszałej plaży, na której biwakowałem przez parę dni. Spojrzałem na wodę. Przypływ zniszczył mój pracowicie wybudowany zamek z piasku i patyków.
Z jakiegoś powodu przypomniało mi to o mojej własnej śmierci i o tym, co Sokrates próbował mi przekazać. Fragmenty jego słów i gestów napływały do mnie, podobnie jak patyki z mojego zamku, które teraz bezładnie unosiły się na przybrzeżnych falach: “Pomyśl o umykających latach, Danny. Pewnego dnia odkryjesz, że śmierć nie jest taka, jak ją sobie wyobrażasz – ale przecież życie również takie nie jest. Tak jedno, jak i drugie może być cudowne, pełne zmian – albo, jeśli się nie przebudzisz, zarówno życie, jak i śmierć będą wielkim rozczarowaniem.”
Jego śmiech dźwięczał mi w głowie. Wtedy przypomniałem sobie pewne zdarzenie, które miało miejsce na stacji:
Byłem zaspany. W pewnym momencie Sokrates złapał mnie za ramiona i potrząsnął:
– Zbudź się! – zawołał. – Gdybyś wiedział, że umierasz na nieuleczalną chorobę, gdyby pozostało ci niewiele życia, zmarnowałbyś nawet te krótkie chwile! Mówię ci teraz, Dan: Ty umierasz na nieuleczalną chorobę, która nazywa się narodziny. Pozostało ci zaledwie parę lat życia. Tak jak wszystkim innym ludziom. Więc bądź szczęśliwy teraz, bez powodu – albo nie będziesz szczęśliwy nigdy.
Poczułem olbrzymią potrzebę, żeby gdzieś pójść, ale nie było dokąd. Tak więc pozostałem na miejscu, niczym przeszukiwacz plaży, i wciąż przeszukiwałem swój własny umysł. “Kim jestem?” – pytałem siebie. “Czym jest oświecenie?”
Dawno temu Sokrates powiedział mi, że nawet wojownicy nie wygrywają ze śmiercią – jedynie odkrywają – Kim tak naprawdę jesteśmy.
Leżąc w słońcu rozmyślałem o obieraniu warstw cebuli w kantorze Sokratesa, żeby zobaczyć “kim jestem”. Przypomniałem sobie bohatera powieści J. D. Salingera, który widząc kogoś pijącego mleko ze szklanki, powiedział: “Jest to jak przelewanie Boga w Boga, jeśli wiecie co mam na myśli.”
Przypomniałem sobie też pewien sen Lao Tsy:
Lao Tsy zasnął i śnił, że jest motylem.
Gdy się przebudził, zastanawiał się:
“Czy jestem człowiekiem, który właśnie śnił, że jest motylem, czy też jestem motylem śniącym, że jest człowiekiem?”
Spacerowałem wzdłuż plaży śpiewając dziecięcą piosenkę:
Wiosłuj, wiosłuj, wiosłuj, płyń przez cały dzień. Wesoło, wesoło, wesoło, życie to tylko sen.
Pewnego razu, gdy po jednym z takich spacerów wróciłem do swojego obozowiska ukrytego pomiędzy skałami, sięgnąłem do plecaka i wyjąłem z niego starą książkę, którą kupiłem w Indiach. Było to nieudolne tłumaczenie na język angielski ludowych opowieści duchowych. Przerzuciwszy parę stron znalazłem opowieść na temat oświecenia:
Milarepa poszukiwał wszędzie oświecenia, ale nie mógł go znaleźć
– aż pewnego dnia zobaczył starego człowieka, który szedł powoli górską ścieżką niosąc ciężki worek.
Milarepa natychmiast poczuł, że ten stary człowiek zna tajemnicę, której on sam rozpaczliwie szukał przez wiele lat.
– Starcze, powiedz mi, proszę, czym jest oświecenie?
Starzec uśmiechnął się, zrzucił ciężki worek z pleców i wyprostował się.
– Tak, teraz wiem! – zawołał Milarepa
– Jestem ci dozgonnie wdzięczny. Ale proszę, jeszcze jedno pytanie. Co jest po oświeceniu?
Starzec podniósł worek, zarzucił go sobie na barki, umocował i ciągle uśmiechając się, poszedł dalej ścieżką.
Tej samej nocy miałem taki sen:
Panuje ciemność. Jestem u podnóża wielkiej góry. Zaglądam pod wszystkie kamienie w poszukiwaniu cennego klejnotu. W dolinie panuje mrok, więc nie mogę go znaleźć.
Nagle spoglądam na jaśniejący szczyt góry. Jeżeli klejnot jest gdzieś, to na pewno tam, na szczycie. Wspinam się z uporem. Żmudna podróż zajmuje mi wiele lat. W końcu docieram do celu. Stoję skąpany w jasnym świetle.
Widzę teraz wszystko wyraźnie, ale klejnotu nie ma. Spoglądam na dolinę, skąd wiele lat temu rozpocząłem wspinaczkę. Dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, że klejnot zawsze był wewnątrz mnie, nawet wtedy, a światło świeciło przez cały czas. Tylko moje oczy były zamknięte.
Przebudziłem się w środku nocy. Świecił księżyc. Powietrze było ciepłe, a cały świat pogrążony w ciszy. Słychać było jedynie rytmiczny szum fal. Usłyszałem głos Sokratesa, ale wiedziałem, że było to tylko jeszcze jedno wspomnienie: “Oświecenie nie jest osiągnięciem, Dan – jest odkryciem. Kiedy się budzisz, wszystko się zmienia, a jednocześnie nic się nie zmienia. Jeśli ślepiec odkrywa, że może widzieć, to czy świat się zmienia?”
Siedziałem i obserwowałem światło księżyca migoczące na falach i pokrywające srebrem odległe góry. Co to było za powiedzenie o górach, rzekach i wielkim poszukiwaniu? Aha, przypomniałem sobie:
Na początku góry są górami, a rzeki rzekami. Potem góry nie są górami, a rzeki nie są rzekami. W końcu góry są górami, a rzeki rzekami.
Wstałem, zbiegłem plażą i zagłębiłem się w ciemnej toni oceanu. Wypłynąłem daleko poza fale przyboju. Przestałem poruszać rękami, kiedy nagle poczułem, że coś ociera się o mnie w czarnej głębi. Naraz dotarło do mnie: to była Śmierć.
Rzuciłem się dziko do brzegu i dysząc ciężko opadłem na mokry piasek. Mały krab przeszedł tuż przed moimi oczami i zakopał się w piasku, który momentalnie zmyła woda.
Wstałem, wytarłem się i ubrałem. Spakowałem się przy świetle księżyca. Zakładając plecak powiedziałem do siebie:
– Lepiej nigdy nie zaczynać, ale skoro już się zaczęło, lepiej skończyć.
Wiedziałem, że czas wracać do domu.
Fragment z: „Droga miłującego pokój wojownika” – Dan Millman
Powiązane posty
• Droga wojownika
• Historia Dana
• Czy Twoje życie ucieka?
• Życie w harmonii
• Mądrość
• Uczeń i mistrz: Czy taka relacja wciąż ma sens?
• Odpowiedzią… są pytania
• Czemu boimy się śmierci?
• Życie to lekcja
17 Poniedziałek List 2008
Posted Medytacja, Refleksje nad życiem, Rozwój, Zen, Świadomość
inTagi
doznanie pustki, jager, Medytacja, mistycyzm, mistyk, mistyka, nierwana, pustka, Willis Jager, wyzwolenie, Zen, Świadomość
Wspomniał Ojciec, że właściwie nie sposób mówić o doświadczeniach mistycznych, ponieważ dokonują się na płaszczyźnie świadomości, której nie można oddać środkami języka, pojęć i logiki. Jednak mistycy podejmowali wciąż próby dokonania rzeczy niemożliwej i ubierali swoje przeżycia w słowa i obrazy. Czy mogę Ojca poprosić o to samo?
Najpierw chciałbym powiedzieć, że mistycy, co prawda, zawsze używali obrazów i symboli, ale pojawiają się one dopiero po doświadczeniu. Od chińskiego mistrza Foyana pochodzi zdanie: Jeśli ludzie używają słów, by opisać ducha, to nie pojęli ducha, ale jeśli nie używają słów i opisują ducha, to również nie pojęli ducha”.
Co to znaczy?
Wszystkie obrazy, symbole i języki podlegają ciągłym zmianom, natomiast to, co boskie, pozostaje nietknięte. Eckhart powiedział tak: „Gdybym miał Boga, którego mógłbym poznać, to nigdy nie uważałbym go za Boga” (Kazanie 42 ). Oto, dlaczego Jan od Krzyża mówi o Bogu: Nada, nada” – „Ani to, ani tamto”. Więcej o Bogu nie da się powiedzieć. Mistycy wszystkich religii są, co do tego zgodni. Stąd w zen recytuje się tekst Daio Kokushiego: „Istnieje pewna rzeczywistość, która wyprzedza nawet niebo i ziemię. Nie ma formy, a tym bardziej imienia. Oczy nie widzą jej, gdy jej szukają. Nie ma głosu i dlatego nie jest do odkrycia dla uszu”. I dalej: „O, moi mili, czcigodni przyjaciele. Jeśli tęsknicie, by usłyszeć grzmiący głos dharmy, skończcie wasze mowy, opróżnijcie myśli, wtedy dojdziecie do tego, by poznać jeden byt”.
Musimy, więc wziąć sobie do serca słynne słowa Ludwiga Wittgensteina: „O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć”?
Jedynym wyjściem, które pozostaje, są – jak już powiedzieliśmy — metafory, parabole i obrazy, o których wiadomo, że są, co najwyżej przybliżeniem. Chętnie w tym celu używam następującego obrazu: Jeżeli wyobrazimy sobie Pierwszą Rzeczywistość jako nieskończone morze, to wtedy jesteśmy jak fale na tym morzu. Jeśli fala doświadcza „jestem morzem”, to wtedy wciąż jest nas dwoje: fala i morze. W mistycznym doświadczeniu jednak ten dualizm zostaje przekroczony. Ego fali rozpływa się, a w jej miejsce morze doświadcza siebie jako fali. Doświadcza siebie w jedności z obiema i jako jedności obu. Tego kroku mistyk nie dokonuje, on mu się przydarza.
Mistyk nie rozpatruje rzeczywistości przedmiotowo, niejako z zewnątrz, lecz doświadcza jej od wewnątrz. Mówiąc obrazowo, doświadcza, że wszystko jest falą i morzem jednocześnie. Wszystko jest formą wyrazu tej jednej rzeczywistości. I ponieważ wszystko jest formą wyrazu tej samej rzeczywistości, istnieje też absolutna więź ze wszystkim.
Morzem są wszystkie fale i wszystkie fale są jednością. Wszystko jest kosmosem i wszystko w kosmosie jest manifestacją tego samego kosmicznego bytu. Mistyk doświadcza tego w tym, że znika rozróżnienie między nim a manifestacjami bytu.
Mistyk nie jest poza Bogiem i światem. Mistyk jest Bogiem i światem, nierozdzielną jednią. Dlatego napięcie między oboma biegunami nie zostaje zniesione. Jest to napięcie między jednym końcem kija a drugim. Jest to napięcie między falą a morzem, między gałęzią a drzewem. Bóg i człowiek nie zostają bynajmniej zrównani ze sobą. Morze objawia się jako fala.
Morze i fala dają się, co prawda, różnie określić, ale ich istotą jest woda. Dłoń ma dwie strony. Rozum każe oglądać jedną stronę po drugiej. Od wewnątrz obie strony są doświadczane jako jednia. Dlatego jest to jednocześnie doświadczenie zupełnej pustki i całkowitej pełni.
Słowo pustka brzmi w uszach wielu ludzi negatywnie.
Drażni ich to słowo wzięte z duchowości wschodniej, dopatrują się w nim zamachu na osobiste spotkanie z Bogiem w mistyce zachodniej.
Pustka jest etapem przejściowym, ale nie celem.
Celem pozostaje zawsze pustka i forma, jak się mówi w zen. Nirwana nie jest rozpuszczeniem się w ogólnej nieokreśloności. Nirwana jest doświadczeniem tu i teraz, nie zaś stanem w odległej przyszłości. Pustka nie jest pusta.
Powinniśmy skończyć z trzema nieporozumieniami dotyczącymi mistyki Wschodu.
Pierwszym jest zarzut, że zatrzymuje się w pustce.
W zen nazywałoby się to „martwym zen”. Jednak pustkę można z powodzeniem nazwać pełnią. Nie ma w niej żadnego bytu, lecz tylko doświadczenie kosmicznego współ-bycia. To doświadczenie potwierdzają wszyscy mistycy.
Stąd Mistrz Eckhart pisze w „Mowach pouczających”: „Kto tak ma Boga (tj.) w Jego realnym byciu, ten ujmuje Boga w sposób boski i temu Bóg jaśnieje we wszystkich rzeczach; albowiem wszystkie rzeczy smakują mu Bogiem i we wszystkich rzeczach jawi mu się obraz Boga.
W nim Bóg błyszczy zawsze, w nim dokonuje się uwalniające odwrócenie się (od świata) i odciśnięcie w nim (obrazu) ukochanego, obecnego (w nim) Boga” (Mowa 6). A Ramana Maharishi powiada o oświeconym: „Doznający doznaje przez bezpośrednie doznanie Boga”.
Zachwyt, poryw i wizje nie są celem mistyki. To wszystko tylko etapy przejściowe. Jan od Krzyża mówi to bardzo jasno: „Na skutek tego przychodzą zachwyty, omdlenia i rozluźnianie się kości. Stany te zdarzają się zawsze, gdy udzielanie się Boga duszy nie jest jeszcze czysto duchowe, czyli w samym duchu. Tego ostatniego doznają dusze już doskonałe i oczyszczone przez noc ducha.
Ustają u nich zachwyty i męczarnie ciała, gdyż radują się już swobodą ducha, bez zaciemniania się i omdlewania zmysłów”.
Na czym polega drugie nieporozumienie?
Na zarzucaniu wschodniej mistyce, że uprawia samozbawienie. Zbawieniem w mistyce jest poznanie lub doświadczenie rzeczywistości, którą obdarowywany zostaje ten, kto potrafi się otworzyć. Tylko poprzez otwarcie się, nie zaś poprzez robienie wchodzi się we wciąż obecną, nie-zaciemnioną przez ego rzeczywistość. My, chrześcijanie, czujemy się zobowiązani zasłużyć sobie na niebo dobrymi uczynkami.
A trzecie nieporozumienie?
Przekonanie, że mistyczne doświadczenie jest subiektywne. Subiektywne są tylko odtworzenie i wyraz doświadczenia. Kto poczynił głębokie mistyczne doświadczenie, rozpoznaje za wszelkimi werbalizacjami i obrazowymi przedstawieniami jednię i prawdę, pod warunkiem, że opisują one rzeczywiście takie doświadczenie.
Mam książkę z tysiącem dwustoma haiku. Są zupełnie różne, ale za każdym rozbłyskuje nieomylnie jednia, która została doznana. Nikt tu nie może udać czegoś, czego nie przeżył. Zatem zarzut, że każdy ma swoją religię, jest niewybaczalnie głupi. Jednia została doznana i – stosownie do osoby – wyrażona w sposób jednoznacznie rozpoznawalny.
Czy w tym kontekście mógłby Ojciec opowiedzieć o swoich własnych doświadczeniach?
Połączę je z opisem doświadczeń osób, z którymi idę tą drogą. Proszę jednak nie zapominać, że zawsze są to opisy postfactum. Dlatego powraca wciąż słowo „ja”, chociaż nie ma żadnego ego w doświadczeniu. „Pustka, która nie jest pusta, z której płyną dźwięki, barwy, uczucia i myśli.
Jest to meta- i suprakosmiczna pustka. Ja i pustka zlaliśmy się w jedno. – Pustka, Boskość, Nada może też nazywać się pełnią. Jest to pełnia brzemienna wszystkimi możliwościami. Zawiera wszystkie potencje i jest przyczyną stworzenia. – U celu, w domu, niczego nie brak. Śmiech, ale nie śmiech z czegoś, po prostu śmiech. – Szczęście, ale nie bycie szczęśliwym z czegoś.
Bezgraniczna miłość, ale nie »ja kocham ciebie«. Paradoksalnie nie ma ani miłości, ani nienawiści, ani życia, ani śmierci, ani ty, ani ja, żadnych granic, przestrzeni, czasu. – Lekkość, oczywistość i wolność. – Wszelka biegunowość zostaje zniesiona.
Nic nie jest absurdalne, przeciwnie, wszystko jest zupełnie oczywiste. Uderzenie bębna. Te dźwięki kapią z nicości jak perły i znikają. Żadnego wewnątrz, żadnego zewnątrz. Łyk soku, oto tylko ten intensywny smak. – Iść, tylko ten jeden krok. Idzie, widzi, czuje, ba, jakkolwiek to dziwne: myśli. Również myśli pojawiają się jak perły i na powrót znikają”.
Oto moje doświadczenie. Widać je we wszystkim, co tutaj przedstawiłem i zapisałem. Dlatego moje słowa brzmią często dziwnie. Dlatego są czasami mylące. Pochodzą z innej płaszczyzny. To, co mówię, nie ma nic wspólnego z elitarną świadomością. Ale nie mogę mówić inaczej, bo w przeciwnym razie wyparłbym się mojego doświadczenia.
Czy to, co Ojciec opisuje, jest odpowiednikiem unio mystica?
Tak. Unio mystica jest chrześcijańskim określeniem zanurzenia się w kosmiczną, transmentalną i transpersonalną jednię. W innych religiach i kręgach kulturowych utrwaliły się inne nazwy tego samego doświadczenia: pustka, oświecenie, wyzwolenie, satori, nirwana, samadhi.
Zawsze chodzi o to samo doświadczenie czystego bytu, w którym wszystko tak jest, jak jest, i tak jak jest, jest doskonałe.
Rozmowa z ojcem Willisem Jagerem, „Fala jest morzem”
Powiązane posty
• “Stać się nicością” – o co chodzi w tej koncepcji?
• Gdzie jesteś, kiedy cię nie ma?
15 Sobota List 2008
Posted Medytacja, Zen, Świadomość
inTagi
akceptacja, ciąża, dobro i zło, dykteryjka, ego, hakuin, historia, japonia, master, mówienie Tak, Medytacja, metafora, mistrz, mistrzowie, mnich, parabola, przypowiastka, przypowieść, Zen, zrozumienie, Świadomość
Mistrz ZEN Hakuin żył w pewnym mieście w Japonii.
Był bardzo szanowanym człowiekiem i wielu 22 ludzi przychodziło do niego po duchowe nauki. Kiedyś okazało się że nastoletnia córka jego sąsiadów jest w ciąży.
Bardzo zbulwersowani rodzice chcieli za wszelką cenę ustalić kto jest ojcem dziecka. Nie chcąc wyjawić prawdziwej tożsamości dziewczyna wskazała na Hakuina.
Zagniewani rodzice ruszyli z wymówkami do mistrza. Jednak wszystko co im odpowiedział to – „Czy aby na pewno tak?”.
Wiadomość o tym skandalu szybko rozniosła się po okolicy, a mistrz utracił swą reputację.
Nikt już nie przychodził by go zobaczyć i porozmawiać. Hakuin pozostawał jednak niewzruszony. Wcale go to nie zmartwiło. Kiedy przyszło na świat dziecko rodzice dziewczyny przynieśli je do Hakuina – „Jesteś ojcem więc się nim zaopiekuj” – powiedzieli.
Mistrz przyjął maleństwo i troskliwie zaczął się nim opiekować.
Kiedy minął rok targana wyrzutami sumienia młoda sąsiadka wyznała rodzicom że prawdziwym ojcem jej dziecka był młody mężczyzna, pracujący w sklepie u rzeźnika. Ta wiadomość bardzo strapiła małżonków.
Wielce skruszeni udali się do Hakuina i zaczęli go prosić o wybaczenie: „Nasza córka wyznała że nie jesteś ojcem jej dziecka.
Przyszliśmy je zabrać. Jest nam niezmiernie przykro”. „Czy aby na pewno tak?”- to były jedyne słowa Hakuina, który oddał dziecko rodzicom.
Mistrz odpowiada zarówno na fałsz jak i na prawdę, na dobro i zło tymi samymi słowami – „Czy aby na pewno tak?”. Pozwala w ten sposób każdej formie jaką przybiera dana chwila na pojawienie się. Pozwala jej być taką jaka jest i nie staje się uczestnikiem ludzkiego dramatu.
Zdarzenia nie mają osobistego charakteru. On sam nie staje się niczyją ofiarą. Jest tak całkowicie zestrojony z tym co się wydarza, że to co się dzieje nie ma nad nim władzy.
Tylko kiedy opierasz się temu co jest, pozostajesz na łasce tego co się wydarza. A świat będzie decydował o twoim szczęściu i nieszczęśliwości.
W tej historii dziecko znalazło troskliwą opiekę. ‘Złe’ zamieniło się w ‘dobre’ przez moc nieopierania się. Mistrz nie przeciwstawił się też oddaniu dziecka.
Odpowiedział na to czego wymagała obecna chwila. Wyobraź sobie jak reagowałoby Twoje ego w sytuacjach, które opisała powyższa historia?
E. Tolle „Nowa Ziemia”
Powiązane posty :
• Koniec walki oznacza zwycięstwo
• Czy jesteś podzielony na “dobrego” i “złego”?
• Nauka akceptacji dobrego i złego
20 Poniedziałek Paźdź 2008
Posted Medytacja, Rozwój, Zen, Świadomość
inTagi
chaos myśli, cisza, Medytacja, mur, myśl, myśli, oczyszczenie, osho, rozmowa, wyciszenie, wygadanie, Świadomość
Najpierw – pozwól chaosowi myśli istnieć. Nie staraj się układać wszystkiego, nie próbuj zrozumieć, ponieważ cokolwiek zrobisz, i tak nic to nie da.
Po prostu obserwuj.
Każdego wieczoru przed pójściem spać odbądź medytację. Usiądź po prostu na łóżku, bądź odprężony – zamknij oczy i poczuj, jak ciało się relaksuje. Jeśli zacznie się pochylać do przodu, pozwól mu na to. Wolno mu się pochylić. Pozwól mu przyjąć pozycję embrionalną, jaką przyjmuje dziecko w łonie matki. Jeśli masz na to ochotę, po prostu przyjmij ją. Stań się małym dzieckiem w łonie matki.
Następnie wsłuchaj się w swój oddech, nie rób nic poza tym. Po prostu słuchaj go – jak wpływa i wypływa z ciebie, jak wpływa i wypływa. Nie mówię, żebyś to werbalizował, po prostu poczuj, jak wpływa; gdy wypływa, też staraj się to poczuć. Poczuj, jak dzięki niemu wypełnia cię cisza i przychodzi zrozumienie.
Ćwicz tak przez dziesięć do dwudziestu minut – minimalnie dziesięć, maksymalnie dwadzieścia – następnie idź spać.
Po prostu pozwól sprawom dziać się, tak jakbyś nie był aktywnym wykonawcą.
Jeśli pojawia się w tobie wewnętrzny dialog, musi tkwić w tobie jakaś jego przyczyna. Nie powstrzymuj jej; pozwól, by w pełni zaistniała.
Dzięki temu pozwoleniu ona zniknie.
Chce ci tylko coś zakomunikować. Twój umysł chce z tobą porozmawiać; powiedzieć coś, czego nie słuchałeś, czym się nie przejmowałeś, co było ci obojętne; chce dotrzeć do ciebie.
Możesz nie zdawać sobie sprawy z tego, co chce ci przekazać, ponieważ zawsze z tym walczyłeś i myślałeś, że to jakiś idiotyzm, próbowałeś to powstrzymać lub przekształcić w coś innego.
Każde przekształcenie jest formą wyparcia.
Zrób pewną rzecz.
Każdego wieczoru, zanim zaśniesz, siedź przez czterdzieści minut zwrócony twarzą w stronę ściany i zacznij mówić. Mów głośno. Rozsmakuj się i trwaj w tym. Jeśli usłyszysz dwa głosy, wtedy bierz pod uwagę oba punkty widzenia. Najpierw wesprzyj jedną stronę, potem odpowiedz z punktu widzenia drugiej i zobacz, jak piękny dialog możecie prowadzić.
Nie próbuj manipulować, ponieważ nie mówisz tego dla kogoś, ale sam dla siebie. Nawet jeśli poczujesz, że staje się to jakimś szaleństwem, pozwól na to. Nie próbuj niczego wycinać ani cenzurować, bo całe ćwiczenie straci sens.
Postępuj tak co najmniej przez dziesięć dni, przez te czterdzieści minut w żaden sposób nie przeciwstawiając się niczemu. Włóż w to całą swoją energię. Po dziesięciu dniach zauważysz, że wypłynęło z ciebie coś, czego do tej pory nie słuchałeś, lub pojawi się coś, z czego zdawałeś sobie sprawę, ale nie chciałeś słuchać. Wysłuchaj to teraz i pozwól, by się zakończyło.
Zacznij rozmawiać ze ścianą; pogrąż się w tym całkowicie. Światła niech będą zgaszone lub przyćmione. Jeśli czasami poczujesz potrzebę, by krzyknąć, lub rozzłościsz się, nie hamuj tego. Abyś naprawdę zagłębił się w proces, muszą towarzyszyć ci uczucia. Jeśli będzie to tylko chwilowa wycieczka myśli, a ty będziesz powtarzał słowa mechanicznie jak zacięta płyta, ćwiczenie nie poskutkuje, nie dowiesz się, o co naprawdę chodzi.
Rozmawiaj z zaangażowaniem, gestykulując, tak jakby była tam obecna jakaś inna osoba. Po około dwudziestu pięciu minutach rozgrzejesz się. Ostatnie piętnaście minut będzie niezwykłe, wspaniałe; spodoba ci się. Po dziesięciu dniach zauważysz, że wewnętrzna rozmowa stopniowo zanika, a ty pojąłeś sprawy, których wcześniej nigdy nie rozumiałeś.
Osho, Apteka dla duszy
Powiązane posty
• Emocje i myśli podczas medytacji
• Medytacja – praktyka czy tajemnica?
13 Poniedziałek Paźdź 2008
Posted Medytacja, Zen, Świadomość
inTagi
bambus, bednarz, buddyzm, koan, koncentracja, kontemplacja, małpa, Medytacja, medytacja z tematem, medytować, medytujący, niespokojny umysł, umysł, wyciszenie, Zen, Świadomość
Malpa skacze z galęzi na gałąź.
Jeśli chcesz ją utrzymać na
miejscu, daj jej banana.
powiedzenie indyjskie
Nasz umysł jest niespokojny tak jak małpa.
Skacze z myśli na myśl, jest ciągle rozproszony i trudny do uciszenia. Utrudnia to analizę, odbiór odczuć, ogranicza intuicje.
Sprawia, że nie potrafimy się skoncentrować na najprostszej rzeczy.
Sprawy duchowe, a także wszystkie sprawy codzienne, wymagają jednak spokoju.
Spokój ten jest wtedy twórczy, bo nieograniczony skaczącymi myślami.
Chcąc zwiększyć wydajność swojego umysłu, chcąc w sposób intensywniejszy podążać drogą rozwoju duchowego, musimy panować nad swoim umysłem. I tak jak małpie dawaliśmy banana, tak naszemu umysłowi musimy dać jakieś zajęcie, które spowoduje powstrzymanie jego ciągłego skakania od myśli do myśli.
Tym zajęciem jest temat.
Temat to nic innego jak rodzaj zadania, które należy wykonać (poniższe ćwiczenia pokażą przykłady różnorodności tematów). Sam fakt wykonywania ćwiczenia spowoduje koncentrację na jednej rzeczy i wstrzyma rozbiegane myśli.
Umożliwi to pogłębienie spokoju umysłu, a co za tym idzie, da możliwość dalszego wejścia w siebie.
Sprawi, że “odkryjemy” w sobie intuicję, która tak bardzo jest przydatna w życiu codziennym, a normalnie jest tłumiona przez natłok myśli.
Tematy w ćwiczeniach są podane w sposób ogólny. Istotą jednak jest wykonanie ich z maksymalną ilością szczegółów. Koncentracja na szczegółach ułatwi wyłączenie umysłu.
ĆWICZENIE I
Jest to ćwiczenie analityczne.
1. Przyjmij pozycję medytacyjną, zamknij oczy.
2. Zrelaksuj cale ciało.
3. Zwizualizuj sobie wysoki na 1 m cokół, stojący 2-3 m przed tobą. Na tym cokole leży wielki, brunatny kamień.
4. Obejrzyj z daleka ten kamień. Zwróć uwagę na wielkość, kształt, kolor, strukturę. Zobacz teraz siebie stojącego koło kamienia. Dotknij go. Wykorzystaj wszystkie swoje zmysły, aby uzyskać na jego temat maksimum szczegółowych informacji. Jaką ma temperaturę, gładkość, zapach, smak?
5. Weź głęboki oddech i na wydechu wejdź do wnętrza kamienia. Nic myśl o tym, że się nie mieścisz. Nie wchodzisz przecież fizycznie, możesz więc zrobić wszystko, czego zapragniesz. Obejrzyj kamień od środka. Powąchaj go, spróbuj odczuć jego ducha. Zajrzyj we wszystkie jego zakątki, nawet na poziomie atomów.
6. Wyjdź powoli z kamienia.
7. Teraz znowu stoisz na zewnątrz kamienia, 2 m od cokołu.
8. Zakończ medytację, otwórz oczy.
ĆWICZENIE 2
Jest to kolejny przykład ćwiczenia analitycznego.
1. Przyjmij pozycję medytacyjną, zamknij oczy.
2. Zrelaksuj całe ciało.
3. Zwizualizuj przed sobą doniczkę z tulipanami, która stoi 2 m przed tobą. Obejrzyj wszystkie szczegóły, które możesz zauważyć z tej odległości.
4. A teraz stoisz koło kwiatów. Spróbuj dokonać jak najbardziej szczegółowej analizy kwiatów, wykorzystując wszystkie swoje zmysły. Dotykaj roślinę, wąchaj ją, smakuj. Koncentruj się na szczegółach, których być może nigdy nie zauważałeś.
5. Gdy przeanalizujesz kwiaty z zewnątrz, wejdź do środka jednego z nich. Rozpocznij badanie od kielicha, potem zobacz co jest w łodydze, a na końcu zbadaj cebulkę. Nie analizuj jedynie cech fizycznych. Sprawdź też siłę życiową rośliny, która w niej istnieje. Spróbuj odczuć jej uczucia.
6. Wyjdź powoli z tulipana.
7. Znowu stoisz przed kwiatami.
8. Zakończ medytację, otwórz oczy.
ĆWICZENIE 3
Jest to następne ćwiczenie analityczne.
1. Przyjmij pozycję medytacyjną, zamknij oczy.
2. Zrelaksuj całe ciało.
3. Przed sobą widzisz zwierzę. Może to być małe zwierzę domowe, jak i każde inne stworzenie. Obejrzyj jego ciało ze wszystkich stron, od góry do dołu.
4. Stań teraz przy nim. Zobacz jaką ma skórę, może ma sierść. Sprawdź kolor, czy jest gładka, miła w dotyku. Pogłaskaj go, ale rób to z miłością, bo ono czuje twój dotyk. Odczuj jak zwierzę reaguje na ciebie, na twoje głaskanie. Jakie ono ma oczy, czy smutne, czy żywe? Spróbuj odebrać jego uczucia, myśli.
5. Wejdź w jego wnętrze i wyczuwaj wszystko co tylko możliwe. Wejdź do płuc. Czy czujesz jak ono oddycha, jak rytmicznie porusza się klatka piersiowa. Sprawdź czy płuco pracuje poprawnie. A jeśli nie, sprawdź czym różni się chora tkanka od zdrowej. Przejdź tak całe ciało zwracając uwagę na szczegóły, które normalnie są ci nieznane i niedostępne.
6. Wyjdź powoli ze zwierzęcia.
7. Stoisz ponownie przed zwierzęciem.
8. Zakończ medytację, otwórz oczy.
ĆWICZENIE 4
Jest to również ćwiczenie analitycne.
1. Przyjmij pozycje medytacyjną, zamknij oczy.
2. Zrelaksuj całe ciało.
3. Wyobraź sobie świece. Obejrzyj ją z zewnątrz, a następnie wejdź w płomień. Co odczuwasz? Koncentruj się tylko na twoich odczuciach. A może zobaczysz coś ciekawego?
4. Wyjdź z płomienia.
5. Zakończ medytacje, otwórz oczy.
ĆWICZENIE 5
Jest to ćwiczenie afirmacyjne, np. typu prosperity.
1. Przyjmij pozycje medytacyjną, zamknij oczy.
2. Zrelaksuj cale ciało.
3. Zwizualizuj sobie biały ekran, który stoi w pewnej odległości od ciebie.
4. Zobacz siebie na tym ekranie. Jesteś w sytuacji, która cię nurtuje; może chodzi o twoje zdrowie. Oglądaj to co robisz na ekranie, ale niech wszystko, co się tam dzieje ma związek z twoją sprawą. Wyobraź sobie wiec, że jesteś zdrowy, że nie masz problemów z daną chorobą; lekarz i koledzy gratulują ci, cieszą się z twojego wyzdrowienia.
A może chodzi o samochód? Wyobraź sobie ten jedyny, o którym marzysz. Zobacz siebie w jego wnętrzu, zobacz jak uruchamiasz go. Spójrz na markę. I niby od niechcenia popatrz na jego dokumenty wystawione na twoje nazwisko. Tak, on jest twój.
5. Wyczyść ekran, odsuń go na bok.
6. Zakończ medytacje, otwórz oczy.
ĆWICZENIE 6
Jest to ćwiczenie z pobytem w Refugium.
1. Przyjmij pozycje medytacyjną, zamknij oczy.
2. Zrelaksuj całe ciało.
3. Jeśli masz ulubione miejsce w przyrodzie, idź tam. Może to jest łąka, brzeg morza, wnętrze góry czy powierzchnia księżyca. Nie musi to być realistyczne; ważne jest abyś był spokojny i szczęśliwy, że się tam znajdujesz. Ale bądź sam. Jest to twoje Refugium, bezpieczne miejsce, gdzie zawsze możesz się schronić przed ludźmi, problemami, myślami. Jeśli kiedykolwiek pojawi się poczucie zagrożenia czy niepokój, pójdź do tego miejsca, a na pewno odzyskasz równowagę.
4. Obejrzyj swoje Refugium, zwracając uwagę na szczegóły, np. na liście drzewa, biedronkę na trawie, kształt ziaren piasku. Poruszaj się powoli, bez nagłych ruchów. Wykorzystaj maksymalnie czas, który tam spędzisz. Pamiętaj, że jest to świat bez kłopotów, zawiści, problemów. Jesteś tylko ty i twoje Refugium.
5. Oddychaj świeżym, czystym powietrzem. Rozkoszuj się jego rześkością. Tańcz, ciesz się, albo po prostu połóż się i odpoczywaj.
6. Zakończ medytację, otwórz oczy.
ĆWICZENIE 7
Jest to ćwiczenie na rozwijanie fantazji.
1. Wyjrzyj przez okno i wybierz sobie jakiś samochód.
2. Wymyśl jego historię – gdzie jeździł, ile ma kilometrów na liczniku, jaki jest stan jego silnika, hamulców. Nie zapominaj o drobiazgach.
3. Posłuchaj, co ten samochód ma sam ci do powiedzenia. On po prostu zaczyna opowiadać, że w swoim życiu jeździł do…; ostatnio spotkał zakompleksioną Syrenkę, która opowiedziała mu, że…
4. Spróbuj kontynuować ćwiczenie w dowolny sposób. Wszystko w tym co robisz, jest dobre i poprawne.
ĆWICZENIE 8
Jest to kolejne ćwiczenie fantazji.
1. Wybierz sobie jakieś drzewo w zasięgu wzroku.
2. Jak ono wyglądało, gdy było jeszcze ziarenkiem w drzewie -matce? A potem – czy samo upadło, czy ktoś je wkopał w ziemie?
3. Obejrzyj przyśpieszony film przyrodniczy: od pierwszego kiełka aż po duże, dorosłe drzewo. Pojawiają się nowe pędy, drzewo rośnie, liście opadają i wyrastają następne. Jak wygląda ono latem, a jak zimą?
4. Prześledź cały proces oddychania i czerpanie składników. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby drzewo na ten czas stało się całkowicie przeźroczyste.
5. Posłuchaj, może ono coś chce ci powiedzieć, może coś z przeszłości, a może chce pożalić się, że ktoś je krzywdzi.
6. Pociągnij dalej ten film.
ĆWICZENIE 9
Jest to ćwiczenie kontemplacyjne.
1. Wyobraź sobie, że jesteś obrazem, kierującym malarzem. Co powstanie na płótnie? Dyryguj wyborem pędzli, każ przygotować farby. W jakich kolorach chcesz być?
2. Kieruj ręką malarza. Jakieś fragmenty już powstały. Co będzie dalej? Jakie proporcje?
3. Obraz wypełnia się coraz bardziej – co eksponujesz, co ukryjesz?
4. Obejrzyj gotowe dzieło. Jakie chcesz ramy, jaką wyznaczysz cenę? Co zrobisz jeśli cię nikt nie kupi — może obniżysz cenę? Co zrobisz, jeśli twój nabywca zechce zmienić ci ramę albo włoży do komórki?
5. Kontunuuj, stawiając dalsze pytania. Wszystkie są dopuszczalne i dobre. Wszystkie odpowiedzi również.
ĆWICZENIE 10
Jest to kolejne ćwiczenie kontemplacyjne.
1. Wyobraź sobie, że jesteś jeziorem. Zobacz swe wymiary, głębokość, linię brzegową.
2. Jaki jest do ciebie dostęp, jakie są plaże? A może zabroniono ń kąpieli – jakie wystawiono tabliczki?
3. Jakie w tobie płyną prądy, jakie żyją ryby? Czy wszystkie lubisz? Komu pozwalasz w sobie pływać, kogo wciągasz w wiry?
4. Jakie są w dnie zakopane skarby? Spróbuj je eksploatować. Jakie firmy dopuściłbyś do tego, na jakich warunkach?
5. Prowadź rozważania dalej. Wszystkie one są dobre.
ĆWICZENIE 11
Jest to ćwiczenie, w którym ważną rolę odgrywa wzrok.
1. Usiądź wygodnie.
2. Postaw przed sobą zdjęcie Jezusa lub innego człowieka wyzwolonego. Może to być również wyobrażenie świętej sylaby OM.
3. Wpatruj się weń nieruchomo. Pozwól myślom przepływać, ale nie koncentruj się na nich. Koncentruj się tylko na zdjęciu.
4. Jeśli oczy zmęczą się, zamknij na chwilę powieki i wróć do ćwiczenia.
5. Ćwicz zależnie od własnych możliwości, zaczynając od 1—2 minut, stopniowo wydłużając czas do 15-20 minut.
ĆWICZENIE 12
Jest to połączenie ćwiczenia analitycznego z zastosowaniem wzroku.
1. Usiądź wygodnie.
2. Skieruj wzrok na jakiś element (czubek drzewa, księżyc, płomień świecy lub ogniska). Obserwuj go nie odrywając wzroku.
3. Połącz koncentrację z otwartymi oczami na wybranym obiekcie z jego obserwacją. Zwróć uwagę na szczegóły, przyglądaj się drobiazgom.
4. Jeśli oczy zmęczą się, zamknij na chwile powieki i wróć do ćwiczenia.
5. Ćwicz zależnie od własnych możliwości, zaczynając od 1-2 minut, stopniowo wydłużając czas do 15-20 minut.
Bednarz Andrzej Medytacja – teoria i praktyka
Powiązane tematy
• Emocje i myśli podczas medytacji
• Medytacja – praktyka czy tajemnica?
11 Sobota Paźdź 2008
Posted Medytacja, Zen, Świadomość
inTagi
bednarz, budda, buddha, buddyzm, koan, kontemplacja, Medytacja, medytacja z koanem, medytacyjny umysł, medytować, natura buddy, nicość, nirvana, nirwana, praca z koanem, przebudzenie, pustka, rozróżniający umysł, samadhi, satori, techniki medytacji, Zen, Świadomość
Koan (jap. ko’an, chin. gong’an, koreań. kong’ari) – jest to sformułowanie wskazujące na ostateczną prawdę, a wyrażone w sposób, który wprawia ucznia w zakłopotanie.
Nie może on być rozwiązany na drodze logicznego rozumowania, lecz jedynie dzięki przebudzeniu głębszego poziomu umysłu, poza intelektem, poprzez medytację.
Jest to technika stosowana powszechnie w buddyzmie Zeń i to zarówno w jego początkach, jak i w czasach współczesnych. Co prawda pierwotnie miały one jedynie pomagać mnichom w ich codziennej praktyce lecz docelowo stały się bardzo pomocnym narzędziem duchowego treningu.
Koan składa się z pytania i odpowiedzi, np. pytanie: “Czy pies ma naturę Buddy?” i odpowiedź: “Mu!”. Może to być również paradoksalne wyrażenie lub gest Mistrza.
Celem koanu jest wywołanie w człowieku wątpliwości co do jego potocznej orientacji w świecie, którą zwykle się zadowala.
Jednocześnie zmusza go do przyjęcia postawy badawczej.
Musi ją utrzymać tak długo, aż nie dotrze na skraj umysłowej przepaści, gdzie nie pozostaje mu już nic innego jak skoczyć.
Niektóre z koa-nów, np. “Mu” (Nic, Pustka) potrafią tak wstrząsnąć świadomością człowieka, że ulega ona przerwaniu. Następstwem może być zapamiętanie doświadczenia czystej pustki i absolutnego milczenia.
Każdy koan w buddyzmie uważany jest za jedyny w swoim rodzaju wyraz żywej, niepodzielnej Natury Buddy, która nie może być pojęta za pomocą rozróżniającego intelektu.
Koany, mimo bezsensowności ich różnych postaci, mają głębokie znaczenie.
Całkowite unicestwienie rozumującego intelektu sprawia, że świadomość pozbawiona zostaje wstępnych założeń i zatrzymuje się w pustce.
Dzięki temu dochodzi do głosu sama Natura, która przekazuje swoje reakcje bezpośrednio świadomości. Następuje to dopiero wtedy, gdy ustaną wysiłki do intelektualnej interpretacji koanu.
“Jeśli człowiek zabije pragnienie szukania, na pewno znajdzie to, czego szuka” (Ko Bong).
Podczas gdy koany “Jaki jest dźwięk jednej klaszczącej dłoni?”, “Jaka jest twoja Twarz sprzed narodzin twoich rodziców?” nękają umysł i podniecają wyobraźnię, to “Mu” leży zarówno poza zasięgiem rozumowania, jak i wyobraźni.
Wszystkie jednak koany wskazują na “Twarz człowieka sprzed narodzin jego rodziców”, na rzeczywistą Jaźń.
Koany są tak sformułowane, że “sypią piaskiem” w nasze intelektualne “oko”, jednocześnie zmuszając nas do otwarcia “oka” umysłu, do ujrzenia świata oraz wszystkiego, co w nim się znajduje, bez zniekształceń powodowanych przez wyobrażenia i oceny.
Tematem koanów są przedmioty namacalne i konkretne, np. pies, drzewo, twarz, palec. Służy to temu, aby z jednej strony pokazać, że każdy przedmiot ma wartość absolutu, z drugiej zaś, by powstrzymać tendencję intelektu do zakotwiczania się w pojęciach abstrakcyjnych. Wszystkie koany mają jednak to samo znaczenie.
Mają nam pomóc uświadomić sobie, że świat jest jedną współzależną Całością i każdy z nas, z osobna, też jest tą Całością.
Nakłaniając intelekt do szukania rozwiązań dlań niemożliwych, koany ukazują nam wrodzone ograniczenia logicznego myślenia, jako narzędzia nieprzydatnego do urzeczywistnienia ostatecznej Prawdy.
W ten sposób uwalniają umysł z sideł języka, prowadząc do porzucenia dogmatów i przesądów, których się kurczowo trzymamy, pozbawiają nas skłonności do różnicowania dobra i zła, pozwalają nam pozbyć się fałszywych wyobrażeń, dzielących rzeczywistość na ja i inni.
Kiedy zapytano mistrza Zen Zhong Fenga, dlaczego koanami zwie się naturę buddów, ów powiedział: “Koany nie wyrażają prywatnej opinii jakiegoś jednego człowieka, lecz raczej najwyższą zasadę. Zasada ta zgadza się z duchowym źródłem, odpowiada tajemniczemu znaczeniu, niszczy narodziny i śmierć, góruje nad namiętnościami. Nie można jej zrozumieć posługując się logiką, nie można jej przekazać słowami, nie można jej wyjaśnić opisując, nie można jej zmierzyć rozumem. (…) Bowiem nic nie może przewyższyć koanu, gdy chodzi o istotę skończonej transcendencji, ostateczne wyzwolenie, całkowite przeniknięcie i takież dotarcie do celu”.
Nie jest to jednak łatwe do osiągnięcia, a wręcz przychodzi z ogromną trudnością. Najlepiej ujął to mistrz Zeń Shibayama:
“Wyobraźmy sobie człowieka całkowicie ślepego, z trudem poruszającego się przy pomocy laski i polegającego tylko na własnej orientacji w terenie. Rolą koanu jest bezlitosne wyrwanie mu owej laski, obrócenie go kilka razy dookoła i powalenie.
Ślepiec, pozbawiony swej jedynej podpory i który stracił orientację, nie będzie wiedział ani dokąd iść, ani co dalej robić. Zostanie wrzucony w otchłań rozpaczy. Dokładnie w taki sam sposób, bezlitośnie, koan zabiera nam cały rozsądek i wiedzę.
Mówiąc krótko, rola koanu polega nie na łatwym doprowadzeniu nas do satori (oświecenie, przyp. aut.), lecz przeciwnie, na pozbawieniu nas drogi i doprowadzeniu do rozpaczy, w zderzeniu z niedefiniowalną rzeczywistością”.
Pełne rozwiązanie koanu pociąga za sobą przejście umysłu ze stanu niewiedzy do odczucia wewnętrznej Prawdy, przy czym sama walka jest wysiłkiem umysłu, by zerwać więzy niewiedzy i dojść do samowiedzy.
Najtrudniejszym bodaj koanem jest “Mu”. Bezpośrednim jego tłumaczeniem jest słowo nic lub pustka. Jednak leksykalne znaczenie nie ma tu żadnej wartości.
Samo w sobie leży poza jakąkolwiek interpretacją i rozumieniem.
Jest wszystkim i niczym.
Przez analogię do innych filozofii: jest tym samym co Tao, Reiki, Om (informacje o nich można znaleźć w innych rozdziałach). Mang Gong powiedział kiedyś:
“Woda jest górą, góra jest wodą. Woda i góra są pustką”.
Najlepiej i najprościej wartość Mu opisai Lao Zi:
Trzydzieści szprych zbiega się
W środku kola,
Lecz użyteczność wozu
Jest w pustym środku pusty.
Wypalona skorupa tworzy
Ksztalt glinianej misy,
Ale użyteczność
Jest w jej pustce.
By wznieść dom, budujesz ściany,
Wstawiasz w nie drzwi i okna,
Ale użyteczność domu
Jest w pustej przestrzeni.
Dlatego korzyść wynika
Z wszystkiego, co istnieje,
Lecz użyteczność – z tego,
Czego nie ma.
Pomocnym w rozwiązywaniu koanów może być czterowiersz napisany przez Kyong Ho. Potraktujmy go jako wstępną inspiracje przed interpretacją koanów.
Swiatlo księżyca czystego umyslu
wypija wszystko na świecie.
Kiedy umyśl i światlo znikają,
to … co … jest… ?
ĆWICZENIE
Spośród wielu koanów przedstawiam kilka przykładów, z których można skorzystać w ćwiczeniu. Oto one:
• “Jaki jest dźwięk jednej klaszczącej dłoni?”
• “Jaka jest twoja twarz sprzed narodzin twoich rodziców?”
• “Jak brzmią skrzypce bez strun?”
• “Jak można kontynuować wspinaczkę na wierzchołku słupa?”
• “Jak można wyrazić istotę rzeczy poza słowami i milczeniem?”
• “Mu!”
1. Przyjmij wygodną pozycję i zamknij oczy.
2. Zrelaksuj ciało i umysł.
3. Oddychaj przez kilka minut, obserwując oddech.
4. Spróbuj “zrozumieć” wybrany wcześniej przez siebie koan.
5. Pozostań w medytacji do momentu gdy zdecydujesz, że znasz odpowiedź, albo gdy zechcesz przerwać ćwiczenie.
6. Wykonaj kilka kontrolowanych oddechów.
7. Zakończ medytację. Jeżeli nie udało ci się rozwiązać problemu, wróć do niego ponownie.
Bednarz Andrzej – Medytacja teoria i praktyka
Już jutro o 17, kolejny post.
Powiązane posty:
• Ćwiczenia uwalniające energię
28 Niedziela Wrz 2008
Posted Medytacja, Refleksje nad życiem, Rozwój, Zen, Świadomość
inTagi
cisza, integracja, Medytacja, natura, nauczyciel, tolle, wolność, wszechświat, Świadomość, życie
Jesteśmy zależni od natury nie tylko z uwagi na fizyczne przetrwanie.
Potrzebujemy też natury, żeby wskazała nam drogę do domu, drogę wyjścia z więzienia, którym są nasze umysły.
Zagubiliśmy się w robieniu, myśleniu, pamiętaniu i oczekiwaniu – zagubiliśmy się i labiryncie złożoności i problemowym świecie.
Zapomnieliśmy to, o czym wciąż wiedzą skały, rośliny i zwierzęta.
Zapomnieliśmy jak być – być cichym (spokojnym), być sobą, być tam gdzie jest życie: Tu i Teraz.
Kiedy kierujesz uwagę na element natury, na coś, co powstało bez udziału człowieka, wychodzisz, z więzienia koncepcyjnego myślenia i, do pewnego stopnia, przebywasz w stanie połączenia z Bytem, w którym istnieje tylko to, co naturalne.
Kierowanie uwagi na kamień, drzewo, czy zwierzę nie oznacza, że należy o nich myśleć, lecz po prostu je odbierać, utrzymywać w swojej świadomości.
Coś z ich istoty przenosi się wówczas na ciebie.
Czujesz ich CISZĘ (spokój) i ta sama CISZA pojawia się w tobie- Czujesz jak głęboko spoczywają w Bycie – będąc jednością z tym, czym są i gdzie są.
Kiedy zdajesz sobie z tego sprawę, ty też docierasz do miejsca spoczynku głęboko w sobie. Spacerując, czy odpoczywając wśród natury, uczcij jej królestwo i bądź w nim kompletnie.
Wycisz się. Patrz. Słuchaj.
Zauważ jak bardzo każde zwierzę i każda roślina są sobą.
W przeciwieństwie do ludzi, nie podzieliły samych siebie na dwie części. Nie żyją mentalnymi wyobrażeniami o sobie, więc nie muszą ich chronić i wzmacniać.
Skała jest sobą. Żonkil jest sobą.
Wszystkie elementy natury są jednością nie tylko same z sobą, ale i z całością. Nie usunęły siebie ze struktury całości przypisując sobie oddzielną egzystencję: „ja” i reszta wszechświata.
Kontemplacja natury może cię oswobodzić od „ja”, źródła wszelkich kłopotów. Bądź świadomy różnych subtelnych odgłosów natury – szelestu liści na wietrze, spadających kropli deszczu, brzęczenia owada, pierwszego ptasiego śpiewu o świcie.
Całkowicie oddaj się słuchaniu.
Poza granicą dźwięków jest coś bardziej rozległego: świętość, której myśl nie zrozumie.
Tu działa inteligencja potężniejsza od ludzkiego umysłu. Ta sama inteligencja podtrzymuje wszelką naturę. Nie możesz bardziej się do niej zbliżyć, niż będąc świadomym swojego wewnętrznego pola energetycznego – czując ożywioną obecność w ciele.
Figlarność i wesołość psa, jego bezwarunkowa miłość i gotowość do radowania się życiem w każdej chwili często kontrastują ze stanem psychicznym jego pana – z depresją, podenerwowaniem, obciążeniem problemami, zagubieniem w myślach, nieobecnością w jedynym miejscu i jedynym czasie, jaki jest: Tu i Teraz.
Zastanawiające, jak udaje się psu, który żyje z taką osobą, pozostawać sobą, być tak radosnym. Kiedy odbierasz naturę jedynie umysłem, poprzez myślenie, nie jesteś w stanie wyczuć Jej żywotności, jej istoty. Widzisz jedynie formę, ale nie jesteś świadomy zawartego w niej życia – świętej tajemnicy.
Myśl pomniejsza naturę, widząc w niej jedynie artykuł potrzebny do osiągnięcia zysku, czy wiedzy, albo innego użytkowego celu.
Wiekowy las staje się drewnem, ptak celem naukowym, góra kopalnią, lub czymś do zdobycia.
Kiedy odbierasz naturę, stwarzaj przestrzeń nie-myślenia, nie-umysłu.
Kiedy tak podejdziesz do natury, ona odpowie ci i weźmie udział w ewolucji ludzkiej i ziemskiej świadomości. Zauważ jak bardzo obecny jest kwiat, jak poddany życiu.
Roślina, którą masz w domu – czy szczerze jej się przyjrzałeś?
Czy pozwoliłeś temu znajomemu, choć tajemniczemu istnieniu, które nazywamy rośliną nauczyć cię swoich sekretów?
Czy zauważyłeś, jaka jest spokojna? Otoczona przestrzenią Ciszy?
Z chwilą, kiedy uświadomisz sobie bijącą z rośliny emanację spokoju i Ciszy, roślina ta stanie się twoim nauczycielem.
Obserwuj zwierzę, kwiat, drzewo i patrz, jak spoczywa w Bycie. Ono jest sobą. Ma mnóstwo dostojeństwa, niewinności i świętości. Ale żebyś mógł to zobaczyć, musisz porzucić mentalny nawyk nazywania i przylepiania etykietek.
Z chwilą, gdy tak będziesz patrzył, poczujesz niewypowiedziany wymiar natury, którego nie da się zrozumieć myślą, ani odebrać zmysłami. To jest harmonia, świętość, która wypełnia nie tylko wszelką naturę, ale jest także w tobie.
Powietrze, którym oddychasz, to natura, tak jak i sam proces oddychania. Skieruj swoją uwagę na oddychanie i zdaj sobie sprawę, że nie ty to robisz. To jest oddech natury. Gdybyś musiał pamiętać o oddychaniu, szybko byś umarł, a gdybyś próbował przestał oddychać, natura by zwyciężyła. Ponownie łączysz się z naturą w sposób intymny i bardzo silny, kiedy jesteś świadomy swojego oddechu i starasz się utrzymywać na nim swoją uwagę. To leczy i głęboko cię wzmacnia. Powoduje zmianę świadomości z koncepcyjnego świata myśli do królestwa bezwarunkowej świadomości.
Potrzebujesz natury, jako swojego nauczyciela, żeby pomogła ci znowu połączyć się z twoją istotą. Jednak nie tylko ty potrzebujesz natury, ona także potrzebuje ciebie. Nie jesteś oddzielony od natury.
Wszyscy jesteśmy częścią Jednego życia, które wyraża się w niezliczonych formach w całym wszechświecie, formach, które są ze sobą wzajemnie powiązane.
Kiedy rozpoznasz świętość, piękno, niesamowity spokój i dostojeństwo, w jakim kwiat, czy drzewo egzystuje, dodajesz kwiatu, czy drzewu coś więcej.
Poprzez twoje rozpoznanie i twoją świadomość natura poznaje także samą siebie.
Poznaje swoje piękno i świętość – poprzez ciebie. Wielka, cicha przestrzeń trzyma całą naturę w swoich objęciach.
Trzyma także ciebie.
Tylko kiedy sam jesteś spokojny możesz dostąpić królestwa Spokoju, właściwego skałom, roślinom i zwierzętom. Tylko wtedy, gdy uciszy się twój hałaśliwy umysł możesz połączyć się z naturą na bardzo głębokim poziomie i wykroczyć poza podziały, stworzone przez niepohamowane myślenie.
Myślenie jest jednym z etapów na drodze ewolucji. Spokój właściwy naturze istniał jeszcze przed narodzeniem się myśli. Drzewo, kwiat, ptak, skałą, nie są świadome własnego piękna i świętości. Kiedy ludzie doznają tego Spokoju, wykraczają poza myśl.
W Spokoju, który wykracza poza myśl, pojawia się dodatkowy wymiar świadomości wiedzącej. Natura może cię doprowadzić do Spokoju, to jest jej dar dla ciebie. Kiedy odbierasz naturę i łączysz się z jej wymiarem spokoju, twoja świadomość stapia się z nim.
To jest twój dar dla natury.
Poprzez ciebie natura staje się świadoma samej siebie.
Natura w pewnym sensie czekała na ciebie miliony lat.
Eckhart Tolle – Cisza przemawia
Powiązane posty
• Panta rei – energia dokoła nas
18 Czwartek Wrz 2008
Posted Medytacja, Rozwój, Zen, Świadomość
inTagi
apteka dla duszy, centrum ciała, hara, integracja, jedność, Medytacja, osho, ośrodek równowagi, scentrowanie, wolność, Świadomość, śmierć, środek ciężkości, życie
Gdy nie masz nic do roboty, po prostu usiądź w ciszy, zagłęb się w sobie i skup na brzuchu – na centrum, zwanym hara, pięć centymetrów pod pępkiem – i pozostań tam. Doprowadzi to do silnego ześrodkowania twoich energii życiowych. Wystarczy, abyś skupił na nim uwagę, a już zacznie działać. Poczujesz, jakby całe życie poruszało się wokół tego centrum.
To w hara życie rozpoczyna się i kończy.
Wszystkie inne ośrodki energetyczne naszego ciała znajdują się daleko; hara jest dokładnie w centrum. To tu jesteśmy zrównoważeni i zakorzenieni. Dlatego gdy człowiek zdaje sobie sprawę z istnienia hara, zaczyna się dziać wiele rzeczy, np. im bardziej pamiętasz o hara, tym mniej myślisz. Automatycznie będziesz myślał coraz mniej, ponieważ energia nie będzie płynąć do głowy, lecz do hara. Im więcej myślisz o hara, im bardziej się w nim koncentrujesz, tym większa dyscyplina narasta w tobie.
Przychodzi to naturalnie; nie forsuj tego. Im większą masz świadomość ośrodka hara, tym mniej będziesz bał się życia i śmierci, ponieważ to on jest ośrodkiem życia i śmierci.
Gdy się z nim zestroisz, będziesz mógł żyć odważnie. Wypływa z niego odwaga – mniej myślenia, więcej ciszy, mniej momentów niekontrolowanych, naturalna dyscyplina, odwaga, zakorzenienie i ugruntowanie.
Nocna przystań
Jeśli czujesz w sobie rozchwianie w lewo i w prawo i nie wyczuwasz, gdzie znajduje się twój środek ciężkości, oznacza to, że straciłeś kontakt z ośrodkiem hara. Musisz go odzyskać.
Wieczorem połóż się przed snem na łóżku, ułóż dłonie pięć centymetrów poniżej pępka i delikatnie naciskaj. Zacznij oddychać głęboko. Poczujesz, jak centrum to przesuwa się w górę i w dół wraz z oddechem. Skup w nim całą swoją energię, tak jakbyś się kurczył do rozmiarów tego niewielkiego ośrodka skoncentrowanej energii. Rób to przez dziesięć, piętnaście minut i zaśnij.
Możesz też zasnąć w trakcie ćwiczenia – bardzo dobrze.
Wtedy przez całą noc utrzyma się to ześrodkowanie.
Raz za razem nieświadomość porusza się i koncentruje w tym miejscu. Dzięki temu przez całą noc bez twojej wiedzy na wiele sposobów będziesz nawiązywał z nim kontakt.
Rano, w momencie, w którym poczujesz, że sen się skończył, nie otwieraj oczu. Ponownie ułóż dłonie [poniżej pępka], naciskaj i oddychaj. Ponownie poczuj punkt hara. Rób tak przez dziesięć, piętnaście minut przed wstaniem. Powtarzaj ćwiczenie każdej nocy i każdego ranka. Po trzech miesiącach poczujesz się ześrodkowany.
Posiadanie centrum jest sprawą zasadniczą. Bez niego człowiek czuje się rozczłonkowany.
Nie jest scalony, jest jak huśtawka – zbiorowisko kawałków, a nie jedność, nie gestalt.
To bycie w kiepskiej formie – bez centrum człowiek może się jakoś powlec przez życie, ale nie może kochać. Bez centrum jesteś w stanie wykonywać rutynowe czynności, ale nigdy nie będziesz kreatywny. Będziesz żył minimalnie; maksimum nie będzie dla ciebie dostępne. Jedynie dzięki ześrodkowaniu człowiek może żyć w pełni, sięgać zenitu, szczytu, punktu kulminacyjnego – a tylko to jest życiem, prawdziwym życiem.
OSHO Apteka dla duszy
Powiązane posty
• Ćwiczenia uwalniające energię
02 Wtorek Wrz 2008
Posted Medytacja, Zen, Świadomość
inTagi
afirmacja, budda, buddha, bujda, godlewski, iluzja, maja, Medytacja, mistrz, mit, moment boskości, nierealność, oświecenie, oświecony, przebudzenie, przebudzony, ułuda, wyobrażenie, wyzwolenie, Świadomość
Człowiek wstępując na drogę rozwoju duchowego tworzy nowe wyobrażenia.
Ludzie rozwijający się duchowo tworzą się sobie cele, pragnienia.
Od mistrzów przejmuje się wyobrażenia o oświeceniu, mistrzostwie, radości, miłości, jedności.
Wtedy zaczyna się pewien proces gonitwy.
Chęci osiągnięcia czegoś, co realnie nie istnieje i jest wyobrażeniem.
Tymczasem…Oświecenie nie istnieje.
Ten stan, który nazywa się oświeceniem jest wyobrażeniem w umyśle.
Na podstawie słów innych, umysł stworzył mentalny obraz oświecenia, czyli stanu, który rzekomo się kiedyś przytrafi i zakończy wszelkie problemy.
Oświecenie może być też próbą „bycia lepszym od innych”.
Czyli korzystaniem z boskich mocy, które rzekomo kiedyś staną się „moją własnością”.
Jest to bardzo interesujące dla umysłu, który lubi wyzwania.
Oczywiście można trwać w tych myślach o spełnieniu w przyszłości. Oczywiście można próbować się rozwijać, medytować, afirmować.
To wszystko oczywiście także tworzy ruch w przestrzeni, który zmienia istotę ludzką.
Jest to ruch naturalny, tak jak naturalny jest rozwój całego wszechświata.
Nie ma nic złego w intencjonalnym staraniu się i dążeniu do swego celu. Cała kwestia w tym, że już teraz rozwój trwa w Tobie naturalnie.
Czy z tym walczysz czy nie, naturalny rozwój jest faktem.
Już teraz wszystko dzieje się w kierunku nadanym przez boskość natury.
Już w tym uczestniczysz, po co przyśpieszać i walczyć o coś, co i tak jest nieuniknione.
Zaakceptuj więc, że jesteś już na swoim miejscu w rozwoju.
Opadną wszelkie napięcia.
Oświecenia nie da się wymedytować ani wyafirmować.
Ego pragnie „kupić oświecenie” używając jednego z dostępnych znanych mu środków – medytacje, afirmacje, modlitwy, oddanie się Bogu.
Próbuje za wszelką cenę, jednak nadal „coś jest nie tak”. Nadal jest jakiś problem.
Ego nie wie, że tak naprawdę ono samo jest tym problemem.
Wszelkie próby ego to tylko złudna gra umysłu, która nijak do oświecenia nie doprowadzi.
Oczywiście zmienia energetyczne pole człowieka, nadaje kierunek. Jest to pewien ruch i jest on naturalny.
Czym więc jest oświecenie?
Dla każdego może być czym innym.
Właściwie jest tylko słowem, które wzbudza określone reakcje.
Tylko od Ciebie zależy, czym jest Twoje oświecenie.
Od Ciebie i od ludzi Cię oceniających. Takie oświecenie jest w sumie niewarte, jeśli zależy od oceny umysłów.
Umysł wyróżnia różne stany świadomości.
Wydziela z całego pola wibracji i swoich doświadczeń najróżniejsze stany świadomości i ocenia je. Porównuje ze sobą czy z wyobrażeniami o stanach świadomości innych ludzi.
Z całego swego doświadczenia wydziela stany niskiej świadomości i wysokiej świadomości.
– Stany wysokiej świadomości utożsamia z oświeceniem.
Na zasadzie porównania stwierdza też, że aktualnie nie znajduje się w upragnionym stanie. Dlatego twierdzi, że oświecony nie jest. To również jest zależne od subiektywnej oceny.
Oświecenie według większości ludzi jest pewnym „wysokowibracyjnym” stanem, który się po postu przydarza.
Jest to w pełni świadoma akceptacja tego, co jest.
Ten stan powstaje naturalnie i spontanicznie. Można powiedzieć, że nie masz na to wpływu. Po prostu może nagle się zdarzyć, że obudzisz się oświecony.
Czyli taki, jaki zawsze chciałeś być.
Zamiast czekać na przyszłe zdarzenie, można też spróbować czego innego.
Wystarczy wyjść ponad wszelką wiedzę o oświeceniu. Ponad wszelkie oceny i uwarunkowania względem rzeczywistości. Nawet jeśli tego nie doświadczasz – nie musisz.
Jesteś jaki jesteś.
Doświadczasz własnego subiektywnego wszechświata. Doświadczaj więc świadomie, sprawdzaj, działaj, istniej… Bez przywiązania i celu.
Doznawaj piękna teraźniejszości w pełni.
Oświecony nic innego nie robi.
Jesteś otoczony. Kwiaty kwitną, chmury przesuwają się po błękitnym niebie.
Wszechświat jest doświadczeniem harmonii.
Każdy stan, który istnieje w tej chwili jest doskonały.
Nie ma innego.
Tylko ego, na podstawie przeżytych zdarzeń (czyli na podstawie myśli o przeszłości), określa że teraźniejszy stan świadomości doskonały nie jest.
A przecież już istniejesz i jesteś świadomy.
Już w tej chwili doświadczasz istnienia, cokolwiek byś nie zrobił. Doświadczasz go na różne sposoby, żaden sposób doświadczenia nie jest gorszy czy lepszy. Wszystko znajduje się w polu doświadczenia i jest dokładnie na swoim miejscu.
Porzucając wszelkie oceny wszystkie stany świadomości będą same w sobie doskonałe. Nie trzeba już szukać czy utrzymywać niespełnienie z powodu danego stanu. Kiedy przyjdzie odpowiedni moment wibracyjny, stan świadomości się zmieni.
To będzie również w porządku.
Będzie zupełnie naturalne.
Nie ma takiej zasady w naturze, która twierdzi, że nie jesteś oświecony. We wszechświecie nie ma nic świadczącego o tym, że nie jesteś oświecony.
Więc może jesteś?
Wszystko zależy od tego, jak Ty to czujesz. Jeśli czujesz, że jesteś – Twój subiektywny wszechświat przybiera formę oświecenia. Jeśli czujesz, że nie jesteś – po prostu nie jesteś. Nadal masz pewne pragnienia, nadal coś jest nie tak.
Nadal dążysz do celu w przyszłości. Cały czas brak akceptacji Aktualnej Rzeczywistości.
Taka jest natura umysłu.
Warto to zauważyć.
Twoje postrzeganie zależy tylko od Ciebie. Nikt Ci nie każe być oświeconym, nikt też nie każe być nieoświeconym. To tylko pojęcia, które przyjął umysł. Układy odniesień.
Uwikłał się w nie i uzależnił od nich.
Dzięki temu mamy na świecie miliony nieoświeconych, którzy błądzą szukając tego, czego nie ma. Uganiają się za wyobrażeniami, negując podświadomie chwilę obecną.
Można tak w nieskończoność.
Jedyną rzeczywistością jest teraźniejszość.
Jeśli tu i teraz nie ma oświecenia, to gdzie ono jest?
Może zaistnieć tylko w umyśle.
Na jakiej podstawie twierdzisz, że oświecenie istnieje poza Tobą? Na podstawie usłyszanych informacji i ocen własnego umysłu. Jeśli Cię to satysfakcjonuje, to jesteś na miejscu. Warto jednak samemu sprawdzić, czy jest taki stan.
Jeśli nie ma go w teraźniejszości, to po cóż zajmować się iluzją?
Moment całkowitej akceptacji przyjdzie wraz z uświadomieniem sobie, że innej rzeczywistości nie ma. Jest tylko ta, którą postrzegasz, która jest Tu i Teraz. Nie ma niczego innego. I tylko w tym aktualnym stanie jest doświadczenie.
Tylko teraz są też wszelkie wyobrażenia i mentalne zasłony, które oddzielają od czystego postrzegania. Wszystko zależy od tego, jak umysł oceni doświadczenie.
Może powiedzieć, że jesteś lub nie jesteś oświecony. Może powiedzieć wszystko. Warto spróbować zaprzestać wszelkiej oceny. Spojrzeć na Aktualną Rzeczywistość tak jak małe dziecko, zupełnie na czysto.
Gdy byłeś dzieckiem nie było problemów, nie było oświecenia, nie było celów w przyszłości. Wszystko było takie żywe i teraźniejsze. Otaczało Cię światło. To doświadczenie trwało z tą specyficzną jasnością i niewinnością. Nie było żadnych myśli i uwarunkowań.
Możesz tu i teraz przejść do tego stanu. Kiedy to się stanie nagle jesteś otoczony światłem i miłością – istniejesz.
Uczestniczysz w cudzie.
Czy trzeba czegoś więcej?
Ostatnie co może w tej chwili zrobić umysł, to pomyśleć o jakimś oświeceniu i stworzyć w sobie negację Aktualnej Rzeczywistości. Niepotrzebną rzeczą jest tworzenie myśli, że ta rzeczywistość to w sumie nic nie warta w porównaniu z Rzeczywistością oświeconego.
Są to tylko subiektywne wyobrażenia.
Nie trzeba mieć ponadnaturalnych mocy, aby być szczęśliwym. Nie trzeba mieć świadomości totalnej, by się zaakceptować. Nie trzeba być kimś innym, by znaleźć wewnętrzny spokój i spełnienie.
Istota ludzka ma prawo intencjonalnie się zmieniać. Zmieni się na tyle, na ile jest w stanie.. Jednak nie osiągnie idealnie tego samego co inni. Ponieważ każdy jest inny.
Budda Gautama urodził się w swoich warunkach. Jego ciało było takie, a nie inne. Jego pogląd na świat był taki, a nie inny. Jego oświecenie było takie, a nie inne. Każde oświecenie jest indywidualne i jedyne w swoim rodzaju.
Nie trzeba walczyć, czy starać się osiągać czegokolwiek w przyszłości.
To co ma być przyjdzie naturalnie.
Wystarczy zaakceptować teraźniejszy moment ruchu boskości. Ten ruch sam trwa. Można znaleźć w tym spokój. Puścić i unosić się na fali procesu rozwoju.
Wszechświat już jest doskonały, rzeczywistość istnieje – nie potrzeba jej niczego więcej.
Wystarczy, że umysł to zaakceptuje.
Przychodzi przebudzenie.
To na co patrzysz jest boskie. To co słyszysz jest boskie. To co czujesz, jest stworzone przez boskość.
Jesteś totalnie zanurzony w istnieniu. Nie ma nic innego. Akceptując Aktualną Rzeczywistość Twoja istota zakwita. Powstaje w końcu spokój. To już jest koniec. Nie musisz iść nigdzie dalej. Co będzie to będzie, natura sama idzie. Powstaje otwarcie na tą boskość, którą jesteś.
Paweł Godlewski, Moment boskości
Powiązane posty
16 Środa Lip 2008
Posted Rozwój, Zen, Świadomość
inTagi
Bóg, cierpienie, demon, demony, don miguel, program, ruiz, uzdrowienie, wolność, wyzwolenie, wzorce, zaprogramowany umysł, Świadomość, ścieżka miłości
Urodziliśmy się z prawem do szczęścia, prawem do radości życia.
Nie jesteśmy tu po to, by cierpieć.
Jeśli ktoś pragnie cierpieć, proszę bardzo, jednak nie jest to nasz obowiązek – nie musimy cierpieć.
Dlaczego więc cierpimy?
Ponieważ cały świat cierpi, więc zakładamy, że cierpienie jest normą.
Potem tworzymy sobie cały demoniczny* system przekonań, który utwierdza nas w tej „prawdzie”.
Nasze religie głoszą, że przybyliśmy tu, by cierpieć, że życie jest padołem łez.
Męcz się dzisiaj, wykaż cierpliwość i pokorę, a kiedy umrzesz, zostanie ci to wynagrodzone.
Brzmi ładnie, tyle że to nieprawda.
Wybraliśmy cierpienie, ponieważ nauczono nas cierpieć.
Jeśli nadal będziemy dokonywać takich samych wyborów, nigdy nie przestaniemy cierpieć.
Sen Planety zawiera w sobie historię ludzkości, ewolucję rodzaju ludzkiego, a cierpienie jest rezultatem ewolucji. Człowiek cierpi, bo wie.
Wiemy to, w co wierzymy.
Słyszymy rożne kłamstwa dotyczące tego jak powinno się żyć, a ponieważ nie możemy ich spełnić, cierpimy.
To nieprawda, że kiedy umrzesz, pójdziesz do piekła albo do nieba.
Żyjesz w piekle albo żyjesz w niebie, ale teraz.
Piekło i niebo istnieją wyłącznie na poziomie umysłu.
Raj lub piekło są tu i teraz. Nie musisz czekać, aż umrzesz.
Jeśli weźmiesz odpowiedzialność za swoje życie, za swoje postępowanie, przyszłość będzie w twoich rękach i możesz żyć w raju, dopóki twoje ciało żyje.
Sen, jaki większość ludzi śni na tej planecie, jest oczywiście piekłem.
To nie jest ani słuszne, ani niesłuszne, ani dobre, ani złe, i nikt nie jest temu winien.
Czy możemy obwiniać rodziców?
Nie.
Chcieli jak najlepiej, kiedy jeszcze w dzieciństwie cię wychowywali. Ich rodzice robili to samo: też starali się ze wszystkich sił. Jeśli masz dzieci, też nie wiesz, jak mógłbyś je inaczej wychować. Stać się świadomym nie oznacza, że trzeba kogoś winić albo dręczyć się poczuciem winy za to, co sam zrobiłeś.
Dlaczego mamy się poczuwać do winy za chorobę umysłu, która jest jak epidemia?
Już wiesz, że wszystko, co istnieje, jest doskonałe. Jesteś doskonały taki, jaki jesteś.
To prawda.
Jesteś mistrzem.
Nawet kiedy ćwiczysz gniew i zazdrość, twój gniew i twoja zazdrość są doskonałe.
Nawet jeśli przeżywasz wielki dramat, jest on doskonały, jest piękny.
Czemu by nie? Kto powiedział że nie miałby być doskonałym dramatem?
Kiedy oglądasz film w rodzaju „Przeminęło z wiatrem”, potrafisz płakać nad losem jego bohaterów.
Kto powiedział, że piekło nie jest piękne?
Piekło może być inspirujące.
Jest doskonałe, ponieważ wszystko jest doskonałe.
Nawet jeśli śnisz w swoim życiu sen o piekle, jesteś doskonały taki, jaki jesteś.
To wiedza każe nam wierzyć, że jesteśmy niedoskonali. Wiedza jest tylko opisem snu. Sen nie jest rzeczywisty, więc i wiedza jest nierzeczywista. Skądkolwiek wiedza pochodzi, zawsze jest prawdziwa tylko z jednego punktu widzenia.
Jeśli podniesiesz percepcję i zrozumienie na wyższy poziom, stara wiedza przestaje być prawdziwa.
Patrząc z bliska można postrzegać las jako ciemną, chaotyczną gęstwinę której kresu i celu nie widać, w której szamoczesz się bez nadziei wyjścia.
Patrząc z wyższej perspektywy dostrzegasz czym jest las, jego rozległość, piękno, sensowność, jego skomplikowany ale harmonijnie współistniejący ekosystem. Wszystko staje się jasne i zrozumiałe. Widzisz też ścieżki które pozwalają się po nim bezpiecznie poruszać, nie tracąc przy tym nic z jego piękna.
Podobnie jest z naszym życiem.
Nie potrafimy odnaleźć się w naszej wiedzy i z naszą wiedzą.
Bo czego w końcu szukamy? Tego, jak odnaleźć siebie, jak być ze sobą.
Szukamy dróg – jak żyć swoim własnym życiem, a nie życiem Demona*, sztucznym życiem, na jakie nas zaprogramowano.
To nie wiedza prowadzi nas do nas samych. To mądrość.
Należy rozróżniać wiedzę i mądrość, ponieważ nie są tym samym.
Główny sposób posługiwania się wiedzą polega na porozumiewaniu się z innymi, na pogodzeniu się z tym, co widzimy. Wiedza jest jedynym narzędziem komunikacji, bo ludzie nie potrafią przekazywać informacji z serca do serca. Ważne jest, w jaki sposób korzystamy ze swej wiedzy, bowiem stajemy się niewolnikami wiedzy i tracimy w ten sposób wolność.
Mądrość nie ma nic wspólnego z wiedzą.
Ma natomiast wiele wspólnego z wolnością.
Kiedy jesteś mądry, masz wolność swobodnego używania swego umysłu i prowadzenia własnego życia.
Zdrowy umysł jest wolny od Demona*, jest wolny w taki sposób, jak wolnym jest się przed udomowieniem, przed wpasowaniem w schematy.
Kiedy uzdrowisz swój umysł, kiedy wyzwolisz się ze Snu, stracisz niewinność, ale zyskasz mądrość.
Pod wieloma względami staniesz się znowu dzieckiem, z jedną różnicą: dziecko jest niewinne i dlatego może bezwiednie pogrążyć się w cierpieniu lub nieszczęściu.
Ten, kto wychodzi ze Snu, jest mądry, bo teraz wie. Posiadł też wiedzę o Śnie.
Nie musisz gromadzić wiedzy, aby stać się mądry. Każdy, absolutnie każdy, może być mądry. Kiedy jesteś mądry, życie jest łatwe, ponieważ stałeś się tym, kim naprawdę jesteś.
Trudno być kimś, kim się nie jest, stale przekonywać siebie i innych, że jesteś taki, jaki nie jesteś.
Starania, aby być kimś, kim się nie jest, pochłaniają całą twoją energię.
Bycie sobą nie wymaga żadnego wysiłku.
Kiedy stajesz się mądry, nie musisz już przywdziewać tych wszystkich wizerunków, przyjmować tych wszystkich masek, które stworzyłeś.
Nie musisz udawać, że jesteś jakiś inny.
Przybierać ról i utożsamiać się z nimi.
Odnoszący sukcesy biznesmen, autorytet naukowy, wyrozumiały ojciec i poświęcająca się matka.
Akceptujesz siebie takim, jaki jesteś, a całkowita akceptacja własnej osoby przenosi się także na innych. Nie próbujesz już zmieniać innych ludzi ani narzucać im swego punktu widzenia.
Szanujesz cudze przekonania. Przestajesz nieświadomie prowokować innych. A ludzie rozluźniają się przy tobie i zwracają Ci wolność. Bo wiedzą że nie muszą już z Tobą walczyć.
Akceptujesz swoje ciało i własne człowieczeństwo wraz ze wszystkimi instynktami twego ciała. Nie ma nic nagannego w tym, że się jest zwierzęciem. Tak stworzyła nas natura.
Jesteśmy zwierzętami, a zwierzę zawsze kieruje się instynktem. Jesteśmy ludźmi, a ponieważ staliśmy się inteligentni, nauczyliśmy się tłumić w sobie instynkty, nie słuchamy tego, co płynie z serca.
Dlatego występujemy przeciw naszemu ciału, próbujemy zdusić potrzeby ciała albo ignorować ich istnienie.
To nie jest mądre, ani korzystne.
Kiedy zyskujesz mądrość, zaczynasz szanować swoje ciało, swój umysł i duszę. Kiedy stajesz się mądry, twoim życiem kieruje serce, nie głowa.
Już nie działasz wbrew sobie, wbrew swemu szczęściu, wbrew miłości.
Już nie dźwigasz brzemienia winy i samooskarżeń, już nie sądzisz ani siebie, ani nikogo innego. Od tego momentu wszystkie przekonania, które powodują, że jesteś nieszczęśliwy, które każą ci zmagać się z życiem, a jednocześnie ci je utrudniają, po prostu znikają.
Zwalcz wszystkie pokusy, żeby być tym, kim nie jesteś. Aby na siłę dopasować się do tego czego oczekują inni.
Stań się tym, czym jesteś naprawdę.
Kiedy się poddasz swojej naturze, temu, czym jesteś naprawdę, przestaniesz cierpieć.
Kiedy poddasz się swej prawdziwej istocie, poddasz się Życiu, poddasz się Bogu.
Poddanie kończy walkę, kończy opór i cierpienie.
Mądry zawsze wybiera prostą drogę, a to oznacza bycie sobą, kimkolwiek jesteś.
Cierpienie to sprzeciwianie się samemu sobie, swej wewnętrznej, czystej naturze.
Im bardziej się sprzeciwiasz, tym bardziej cierpisz. To proste.
Wyobraź sobie, że z dnia na dzień budzisz się ze Snu i jesteś zupełnie zdrowy. Nie masz ran ani emocjonalnej trucizny. Wyobraź sobie to poczucie wolności! Wszystko cię uszczęśliwia, nawet tak prosty fakt, że żyjesz.
Dlaczego?
Dlatego że zdrowa istota ludzka nie obwinia się za doznawanie bezwarunkowego szczęścia i nie obawia się wyrażania miłości.
Nie boisz się żyć, nie boisz się kochać. Wyobraź sobie, jakie byłoby twoje życie, jak traktowałbyś bliskich, gdyby twoje emocje nie były już tak poranione!?
Szkoły mistyczne całego świata nazywają to przebudzeniem.
To tak, jakbyś się obudził pewnego dnia bez emocjonalnych okaleczeń.
Kiedy nie masz ran, znikają ograniczenia, zaczynasz widzieć to, co jest, a nie to, co ci mówi twój Demon, twój system przekonań.
Kiedy się obudzisz, przekraczasz granicę i nie ma odwrotu.
Już nigdy nie będziesz patrzył na świat jak dawniej. Nadal śnisz, bo nie możesz tego uniknąć, ponieważ sen jest funkcją umysłu. Różnica polega na tym, że teraz wiesz, iż to tylko sen. Wiedząc o tym, możesz się nim cieszyć albo martwić. To zależy od ciebie.
Przebudzenie jest jak prywatka na tysiąc osób, gdzie wszyscy z wyjątkiem ciebie są pijani. Tylko ty jesteś trzeźwy na tej imprezie.
To jest przebudzenie.
Większość ludzi patrzy na świat poprzez swe emocjonalne rany sączące truciznę.
Są nieświadomi, że żyją we śnie o piekle, tak jak ryba nie ma świadomości, że żyje w wodzie.
Kiedy się przebudzimy i zobaczymy, że jesteśmy jedyną trzeźwą osobą na przyjęciu, gdzie wszyscy są pijani, poczujemy współczucie, ponieważ też byliśmy kiedyś odurzeni. Nie możemy nikogo oceniać ani potępiać, nawet ludzi w piekle, ponieważ sami też tam byliśmy. To naturalny etap rozwoju.
——————————————-
Demon*
Demonem Toltekowie nazywają wszystkie wierzenia i przekonania, które sprawiają, że cierpimy. Ludzki umysł jest chory, ponieważ zagnieździł się w nim Demon, który wysysa zeń energię życiową i okrada z radości. Wierzenia te są tak silne, że po wielu latach, kiedy poznamy nowe koncepcje i chcemy podejmować własne decyzje, okazuje się to niemożliwe, ponieważ nadal sprawują kontrolę nad naszym życiem.
Część II – „Bóg jest Tobą”
Ruiz Don Miguel „Ścieżka miłości”
Powiązane posty :
• Koniec cierpienia – inspirujące cytaty z Thich Nhat Hanh
• Bądź wolny! – inspirujące cytaty E. Tolle
14 Poniedziałek Lip 2008
Posted Medytacja, Rozwój, Zen, Świadomość
inTagi
autorytet, boskość, droga, godlewski, inspiracja, mistrz, mistrzostwo, oddanie, oświecenie, relacja, uczeń, urzeczywistnienie, urzeczywistniony mistrz, wiara, wolność, związek, Świadomość, ścieżka
Na ścieżce rozwoju duchowego od niepamiętnych czasów była znana relacja mistrz-uczeń.
Zawsze, kiedy chodziło o jakikolwiek rozwój czy naukę, występował mistrz i jego uczeń. Mistrz miał wiedze i doświadczenie, uczeń miał chęć nauki i ufność.
Dzięki takiej relacji uczeń miał niemal zagwarantowany szybki postęp na swojej ścieżce. Był prowadzony wręcz indywidualnie.
Był Jezus i 12 apostołów, Budda i 5000 mnichów, Jogin i grono małych joginków, Krishna i Arjuna, Ali Baba i 40 rozbójników, Karate Kid i Miyagi…nawet Batman i Robin.
Każdy mistrz miał swojego ucznia.
Każdy uczeń miał swojego mistrza.
Relacja między mistrzem a uczniem była bardzo osobista.
Wręcz intymna. Między nimi było głębokie zrozumienie, była bardzo bliska relacja. Szczególnie się tyczy uczniów oddanych za młodu pod opiekę mistrza.
Nauki przekazywane w ten sposób, były pełne i kompletne.
Nie było mowy o przypadkowej czy błędnej interpretacji tego czego nauczał mistrz. Nauki te były skierowane konkretnie do ucznia, a ten je doskonale rozumiał.
Można powiedzieć, ze uczeń stawał się „kopią mistrza”.
Otrzymywał jego pogląd na świat, jego doświadczenie.
Doskonale się rozumieli.
Mistrz prowadził ucznia, a uczeń miał do mistrza bezgraniczne zaufanie. Był w stanie oddać swojemu guru wszystko. Całe swoje życie, totalnie poświęcał mistrzowi. Było to głębokie zaufanie. Taka relacja była korzystna ze względu przekazania wiedzy i wskazania drogi duchowej.
Czasem jednak uczeń zbyt uzależniał się od mistrza, a mistrz od ucznia (szczególnie wtedy, gdy mistrz nie był urzeczywistniony), co powodowało różne niekorzystne skutki.
Jednak jeśli chodzi sam system prowadzenia – bliska relacja z mistrzem zwykle bywała bardzo korzystna.
Jeśli Ty sam zastanawiasz się czy warto wejść w taką relację, najpierw powinieneś spróbować wejrzeć w swoje motywy i oczyścić intencje.
Na samym początku drogi rozwoju duchowego, ludzie często poszukują osoby obdarzonej autorytetem, aby ułatwiła im wybór, pomogła i doradziła.
Zanim do tego dojdzie – warto jest zrobić jedną rzecz – pomodlić o znalezienie właściwiej drogi. Akt modlitwy jest dla podświadomości aktem otwarcia i gotowości – pomaga w sprostaniu sprawie. Umacnia wewnętrzne przekonanie o realności obranego celu, dodaje sił. Jeśli robisz to z ufnością, prędzej czy później trafisz na odpowiednią dla siebie drogę.
Nie jest ważne do kogo się modlisz.
Nie musisz tego także nazywać modlitwą. Chodzi o przygotowanie Twojej psychiki na zmiany.
Może to być po prostu głośne wyrażenie życzenia i puszczenie go z ufnością w przestrzeń.
Wielu ludzi rozwijających się duchowo w „społeczeństwie zachodu” nie ma właściwego autorytetu. Nikt nie ma tak bliskiego stosunku z mistrzem, jaki mieli jogini. Dlatego powstają zupełnie nowe problemy. Rozwój duchowy przyjmuje trochę inny wymiar i staje się, chcąc nie chcąc, trudniejszy.
Choć daje też większe możliwości dla tych, którzy umieją z nich skorzystać.
Po pierwsze nie mając mistrza, człowiek musi wybierać sam.
Nikt za rękę nie prowadzi. Nikt nie mówi: zrób to, a potem zrób tamto.
Właściwie na początku – każdy człowiek rozwijający się duchowo – błądzi.
Nie dość, że nie wie skąd zacząć, to jeszcze nie wie gdzie dojdzie.
Będzie błądził tak długo, póki nie zyska głębszego wglądu, pełniejszej świadomości istnienia. Zanim to nie nastąpi – pozostanie uwikłany w iluzje umysłu i schematy myślowe.
Jest to w naszej społeczności całkiem normalna ścieżka.
Nie warto się tym zrażać.
Warto jednak pamiętać, że zawsze jest możliwość wyjścia poza dotychczasowe, ograniczające wyobrażenia.
Nie musisz w to wierzyć. Jeśli nie wierzysz, i myślisz, że Twoja rzeczywistość jest jedynie prawdziwa i jest ci z nią dobrze – to też w porządku.
Możesz w niej trwać.
Nie musisz zmieniać punktu postrzegania.
Jeśli jednak ta rzeczywistość zaczyna Ci przeszkadzać, być może nadszedł czas by coś z tym zrobić.
Na samym początku ważna jest ufność do siebie samego. Nie ufając sobie człowiek prowadzi wewnętrzną walkę. Wszystko jest sprzeczne. Wszechświat jawi się jako miejsce pełne sprzeczności.
Jeśli nie ufa się swojej intuicji, trwa się w chaosie.
Nie wierzy sobie, nie wierzy w siebie. Taka walka nie pozwala wykonać kroku na przód.
Warto dojść do ładu z samym sobą.
Brzmi to dość absurdalnie, jednak wielu ludzi jest wewnętrznie skłóconych, a ich rozterki skutecznie blokują wszelkie próby rozwoju.
Rozwijając się duchowo człowiek czyta wiele książek, interesuje się tematem, słucha różnych źródeł.
Gdzieś coś usłyszał, gdzieś przeczytał, coś zrozumiał, czegoś nie.
Droga jest niepewna a on sam często ma mgliste pojęcie o celu.
Przecież tak wiele jest religii i każda oferuje co innego!
Prawda, religie są do siebie podobne, jednak każda czymś się różni. A jeśli droga się różni, to zgodnie z prawem przyczynowo-skutkowym, prowadzi do innego celu.
Na dodatek każdy mówi, że jego droga jest prawdziwsza niż inne. Powstaje natłok informacji, z którego nie wiadomo co wybrać.
Większości ludziom wydaje się że najprościej jest żyć tak – jak nas wychowano.
To wydaje się bezpiecznym i sprawdzonym rozwiązaniem.
Żyć w takiej religii, w której są rodzice i w której wyrośliśmy. Iść posłusznie nie zadając niewygodnych pytań. Tak wydaje się najprościej – dla obu stron (owieczek i duszpasterzy).
Najprościej, ale czy najkorzystniej?
W wielu wypadkach pewnie tak, jednak u większości ludzi poszukujących stare rozwiązania po prostu przestają się sprawdzać.
Ludzie tacy dostrzegają, że coś w ich życiu jest nie tak, że to usłyszeli do tej pory o świecie, okazuje się niepełne.
I właśnie oni najczęściej poszukują rozwiązań w duchowości.
Chcąc poprawić swój byt, czy znaleźć sens życia – zaczynają intensywniej szukać.
Szukać w innych religiach w innych filozofiach.
Wtedy właśnie, zwykle zaraz na początku – natrafiają na ogromny świat sprzecznych, duchowych informacji, w których trudno się odnaleźć.
To może być moment decydujący : pełna frustracji rezygnacja, lub powrót do poprzednich przekonań.
– Pierwsza ważna wskazówka dla poszukiwaczy:
Warto zauważyć, że wiele z nauk mistrzów jest podobnych.
Tak jakby pochodziły z jednego źródła, są tylko inaczej są opowiadane.
Wskazują one na jeden cel, o którym mówi większość mistrzów.
Tak naprawdę większość mówi o oświeceniu, osiągnięciu nirwany, mokszy, czy jedności z Bogiem. Cel jest ten sam, tylko inaczej nazywany.
Warto sobie to uświadomić.
– Druga ważna wskazówka:
Właściwie im bardziej urzeczywistniony mistrz, tym bardziej celnie i trafnie potrafi ukazać prawdę. Jego nauki są przejrzyste i jasne.
Wręcz dziecinnie proste i piękne. Nie stosuje ozdobników, nie zaciemnia niepotrzebnie. Nie buduje sztucznej aury magii i tajemnicy wokół swojego przekazu.
To powinna być kolejna wskazówka. Boskość jest prosta.
Nie ma w sobie pomieszania umysłowego i wielkiej filozofii, której mało kto rozumie.
Boskość to czysta prostota. Tylko umysł ubiera ją w skomplikowane teorie i słowa.Z niego powstają różne nauki i interpretacje, dla mniej i bardziej wtajemniczonych.
– Trzecia wskazówka : Doświadczenie
Mając już jakiś zarys nauk o „prawdzie”, uczeń może skonfrontować te nauki z własnym doświadczeniem. To ostateczny i konieczny sprawdzian wyboru drogi.
Jeśli jakaś nauka nie pokrywa się z Twym doświadczeniem oraz intuicyjnym odczuciem – nie ufaj jej.
Nie ufaj do czasu, aż sam nie doświadczysz.
Możesz wierzyć w prawdziwość słów jakiegoś mistrza, jednak powinieneś zostawić sobie pewien margines, pewien dystans, póki sam nie doświadczysz.
Gdy mistrz uczy jakiejś techniki, sprawdź czy daje ona oczekiwane rezultaty.
Gdy mówi że coś jest korzystne, sprawdź czy faktycznie takie jest dla Ciebie, dla Twego życia.
Jak się z tym czujesz?
– Ostatnia wskazówka: Odczucia
Czy odbierasz nauki mistrza na trzeźwo czy jesteś pod jego urokiem, który przesłania ci prawdziwą wartość przekazu?
Jeśli nie do końca ufasz swojej intuicji – opowiedz o swoich spostrzeżeniach – kilku niezwiązanym ze sobą znajomym, takim którzy obdarzeni są zdrowym rozsądkiem a zarazem posiadają wystarczająco otwarty umysł. Co oni myślą o tych naukach?
Jaką osobą jest mistrz – jakie wzbudza w Tobie emocje?
Czy są one pozytywne i ciepłe – czy też budzi lęk, lub tworzy dokoła siebie atmosferę tajemnicy i niedomówień? Czy jego życie i postawa – oddaje jego nauki? Czy mówi zawsze otwarcie i jasno, bez unikania trudnych tematów?
Oczywiście zawsze można znaleźć inspiracje w osobie, która nie spełnia powyższych kryteriów, wszak wiele osób niesie wartościowy przekaz, ale niekoniecznie musimy wybierać ją bezkrytycznie – na swój autorytet.
Tak naprawdę warto słuchać wielu mistrzów i wielu religii.
Słuchać – w sensie zapoznać się z nimi, a nie oddać się im.
Warto wiedzieć jak inni ludzie postrzegają sprawy duchowe, zdobyć dzieki ich naukom szersze odniesienie. Wtedy można wybrać właściwie. Ucząc się patrzeć z nowego punktu widzenia, człowiek wyłamuje się ze starych i sztywnych ram umysłu i dotychczasowej wiedzy.
Staje się elastyczny i otwarty – a to jest zawsze korzystna postawa dla rozwoju.
Fragmenty : Moment boskosci – Pawel Godlewski
Powiązane posty :
13 Niedziela Lip 2008
Posted Medytacja, Zen, Świadomość
inTagi
intencje, koncentracja, Medytacja, myśli, sisson, umysł, uwaga, uważność, Świadomość
Bramy do głębszej świadomości otwierają się, kiedy skoncentrujemy się na swojej intencji. Jest taka historia o joginie, który zawahał się tuż przez otworzeniem drzwi.
Zatrzymał się i – z wyciągniętą ręką, prawie dotykając klamki – zaczął siebie obserwować. Uwagę swoją skierował na bardzo silną intencję otworzenia drzwi.
Czynność tę wykonywał tysiące razy wcześniej, ale nigdy uważnie.
Zadał sobie pytanie: „Czym jest ta energia, którą odczuwam, to oczekiwanie, że zaraz przejdę przez drzwi?”.
Stał tam i stał. Minęła godzina, dzień, a on cały czas obserwował swoją intencję. I kiedy tak stał, nagle doznał oświecenia.
Obserwowanie intencji, zanim wykona się czynność, jest bardzo doniosłym procesem. Przed zrobieniem czegokolwiek zaobserwuj intencję, obserwuj ją, obserwuj i dopiero wtedy wykonaj to, co chcesz.
Nasza zdolność utrzymywania świadomości zmienia się z minuty na minutę i jest inna każdego dnia.
Proponujemy, abyś w tym momencie przestał czytać i zaczął proces samoobserwacji. Czy zagubiłeś się w lekturze? Czy świadomy jesteś swojego ciała i emocji? Wyciągnij ręce do góry, aby przerwać hipnotyczny trans mentalny, w którym być może jesteś. Rozejrzyj się dookoła i wejrzyj w siebie. Zauważ, jak zajęła cię lektura tej książki. Powiedz do siebie następujące słowa: „Jestem tutaj i teraz”. To ćwiczenie sprawi, że znajdziesz się w chwili obecnej.
Praktykując samoobserwację być może zauważymy, że doświadczamy niewiele chwil „odzyskiwania przytomności” i bycia obecnym w TERAZ, a przerwy pomiędzy stanami świadomości są dosyć długie. Długość takich chwil niebytu, czyli czasu, kiedy działamy, czujemy i myślimy bez jakiegokolwiek śladu naszej świadomości istnienia, są odzwierciedleniem naszego poziomu świadomości. Im prędzej przyznamy się do tego, że na co dzień żyjemy w stanie psychicznego uśpienia, tym szybciej zaczniemy proces przebudzenia. Uczciwość wobec siebie jest najważniejszym warunkiem wolności. Kiedy uwolnimy się od przeszłości, zaczniemy postrzegać siebie i swoje otoczenie takie, jakie ono naprawdę jest, a nie naznaczone naszym starym sposobem postrzegania.
Jeżeli masz jakieś wątpliwości co do swojej nieświadomości czy zdolności bycia uważnym, wykonaj następujące ćwiczenie. Postaw przed sobą zegar i patrz. Nie rób nic innego, tylko siedź i patrz na zegar. A teraz zacznij obserwować zegar i siebie. Zauważ, jak długo możesz siedzieć i patrzeć na wskazówki zegara, będąc świadomym siebie, zanim twój umysł przeniesie uwagę na coś innego. Zrób to ćwiczenie, zanim zaczniesz czytać dalej.
Ile czasu trzeba było, aby myśli przeszkodziły ci w medytacji i pociągnęły za sobą całą serię skojarzeń? Ile razy dekoncentrowałeś się i przestawałeś myśleć o sobie i zegarze?
Nie przejmuj się jednak swoimi stanami nieświadomości.
To, że „odpływałeś”, to normalne zjawisko. Taka jest natura umysłu: zawsze poszukuje jeszcze piękniejszego i bardziej stymulującego doświadczenia. W momencie, gdy przestał doświadczać pełni chwili obecnej, szuka dalej. Od najmłodszych lat nasz umysł został wytrenowany, aby poszukiwać tej utraconej pełni gdzieś na zewnątrz, l ciągle przyciągany jest przez wartości zewnętrzne.
MEDYTACJA UKIERUNKOWANA
Medytacja to prosta sztuka obserwacji siebie przez skupienie uwagi na przykład na oddechu, naszych trzech funkcjach (intelekt, emocje, ciało) lub jakimś jednostajnym dźwięku, który ma na celu łagodne prowadzenie naszego świadomego umysłu na głębsze poziomy świadomości.
Kiedy koncentrujemy na czymś uwagę lub – w razie dekoncentracji – delikatnie sprowadzamy umysł do punktu skupienia uwagi, wzmacniamy jego zdolność koncentracji i jego łączność z chwilą obecną. Za każdym powrotem budzimy jakąś część swojej nieświadomości.
Ten rodzaj medytacji polega na kierowaniu uwagi z powrotem na punkt skupienia w momencie, kiedy uświadomimy sobie dekoncentrację.
Medytacja ta nazywa się ukierunkowaną.
Medytacja ukierunkowana jest naturalna i spontaniczna. Pozwala umysłowi na odnalezienie naturalnej równowagi bez napięcia i wysiłku.
Bardzo gorąco zalecamy nauczenie się i praktykowanie medytacji. W znacznym stopniu wzmocni ona efekty pracy, którą wykonujemy, robiąc kolejny krok ku świadomemu życiu.
Sisson Colin P. – Podróż w głąb siebie
Powiązane posty:
03 Czwartek Lip 2008
Posted Medytacja, Rozwój, Zen, Świadomość
inTagi
budda drzemie w zorbie, integracja, jedność, mantra, Medytacja, nie, obecność, osho, pełnia, stop, tak, uważność, Świadomość
Kilka technik – jak poszerzyć swoją świadomość:
Zacznij wykonywać tę prostą metodę przynajmniej sześć razy dziennie.
Za każdym razem trwa ona tylko pół minuty, zatem całość zabierze ci trzy minuty dziennie To najkrótsza technika medytacji na świecie’ Cała sprawa polega na tym, abyś robił to nagle.
Idąc ulicą nagle przypominasz sobie o STOP. Zatrzymaj się, zatrzymaj się zupełnie, żadnego ruchu. Bądź obecny tu i teraz przez pół minuty. W jakiejkolwiek sytuacji się znajdziesz – zatrzymaj się kompletnie i bądź uważny wobec tego, co się dzieje. Po upływie pół minuty ruszaj znów i. powtarzaj tę metodę przynajmniej sześć razy dziennie.
Jeśli nagle stajesz się obecny tu i teraz, cała energia ulega przemianie. Ciągłość twojego umysłu przerywa się. Jest to tak nagłe, ze umysł nie potrafi stworzyć nowej myśli tak szybko. Potrzebujesz nieco czasu, gdyż umysł został zaskoczony.
Gdziekolwiek jesteś, w momencie, gdy będziesz o tym pamiętał, wyszarpnij się swojemu istnieniu i zatrzymaj się. Nie tylko ty staniesz się świadomy. Wkrótce także poczujesz, ze inni stają się świadomi twojej energii, świadomi ze coś się stało.
– nieznane zapukało do ciebie.
Jest to jedna z najstarszych mantr. Kiedykolwiek czujesz się podzielony, niezintegrowany – kiedykolwiek widzisz, że dwoistość wkrada się do twojego istnienia, powiedz sobie w duchu: „nie dwa”. Ale powiedz to uważnie, nie powtarzaj w sposób mechaniczny.
Kiedykolwiek czujesz przypływ miłości, powiedz: „nie dwa”, w przeciwnym razie nienawiść już czeka, gdyż miłość i nienawiść są jak polówki jabłka. Gdy czujesz nienawiść, powiedz: „nie dwa”.
Kiedy jesteś przywiązany do życia, powiedz: „nie dwa”. Kiedy czujesz lęk przed śmiercią, powiedz: „nie dwa”.
To powiedzenie powinno być twoim zrozumieniem. Powinno być wypełnione inteligencją, przejrzystością, a wtedy poczujesz głębokie wewnętrzne rozluźnienie, poczujesz poszerzenie świadomości.
Wypowiadaj swoje własne imię, rano, wieczorem, po południu… Nie tylko wypowiadaj je, ale także odpowiadaj na nie. Czyń to głośno, nie obawiaj się reakcji ze strony innych ludzi. Jesteś wystarczająco przestraszony przez innych, tak naprawdę oni już zniszczyli cię lękiem.
Nie obawiaj się, nawet w środku domu towarowego musisz pamiętać, aby wypowiedzieć głośno swoje imię:
– „Zdzisiu, jesteś tu?”
I równie głośno odpowiedz:
– „Jestem, proszę pana!”
Przez jeden miesiąc podążaj drogą, która mówi TAK”. Przez jeden miesiąc nie podążaj drogą, która mówi „NIE” Zacznij współpracować z TAK – jest to droga, dzięki której się zjednoczycie. Zintegrujecie. NIE nigdy nie prowadzi do jedności. Natomiast TAK pomaga, gdyż TAK jest akceptacją, TAK jest ufnością, TAK jest modlitwą. Umieć powiedzieć TAK, jest religijne.
Drugą rzeczą, o której musisz pamiętać to, że „NIE” nie może być wypierane, brutalnie zwalczane – Jeśli je wyprzesz, stanie się silniejsze, pewnego dnia eksploduje i zniszczy twoje TAK. Zatem nigdy nie wypieraj NIE, po prostuje ignoruj.
Istnieje ogromna różnica pomiędzy wypieraniem a ignorowaniem. Ignorować znaczy rozpoznawać NIE i mówić „wiem, ze tu jesteś, ale ja będę podążał za TAK”. W ten sposób nie wypierasz, nie mówisz „wynoś się, zjeżdżaj stąd, nie chcę mieć z tobą nic wspólnego” Nie mów nic w gniewie, nie staraj się wyrzucić NIE do swojego podświadomego umysłu.
Po prostu rozpoznawaj NIE, ale podążaj za TAK – bez żalu, bez skargi, bez gniewu.
Ignorowanie to najlepszy sposób, aby uciszyć NIE Jeśli będziesz z nim walczył, staniesz się jego ofiarą, subtelną ofiarą, NIE już wygrało, Gdy walczysz z NIE, mówisz „nie” do NIE.
Przez jeden miesiąc podążaj za TAK i nie walcz z NIE.
Będziesz zaskoczony widząc jak NIE z dnia na dzień staje się marne i chudziutkie, gdyż głoduje, a pewnego dnia zobaczysz, że NIE nie żyje. A gdy nie ma juz NIE, cała energia zaangażowana w NIE jest uwolniona. I ta energia uczyni twoje TAK – wszechogarniającym.
Osho, Budda drzemie w Zorbie
Powiązane posty:
• Zrób coś inaczej niż dotychczas !
07 Sobota Czer 2008
Posted Medytacja, Refleksje nad życiem, Rozwój, Zen, Świadomość
inTagi
budda, budda drzemie w zorbie, buddha, duchowość, grek zorba, integracja, materialista, osho, podział, skrzydła, zorba, Świadomość
Historia ludzkości jest tragedią z bardzo prostej przyczyny.
W człowieku wytworzono podział na dwa przeciwstawne sobie obozy: spirytualistę i materialistę;
Buddę i Zorbę.
Jedna część czuje się wyższa, świętsza, i zaczyna potępiać drugą jako grzeszną. Ten schizofreniczny podział spowodował, że lewa dłoń rani prawą, a prawa lewą.
W rzeczywistości, żaden taki podział nie istnieje.
Jesteś harmonijną całością. Nie walcz z ciałem – to twój dom.
Nie walcz też ze świadomością, gdyż bez niej twój dom będzie pusty.
Symbolicznie określam ciało jako Zorbę, a duszę jako Buddę. Zorba to tylko początek. Przeżyj Zorbę w pełni, a wtedy naturalnie wejdziesz w życie Buddy.
Raduj się ciałem, raduj się fizyczną egzystencją. Nie ma w tym żadnego grzechu. Ciało to twoje korzenie, ciało to ziemia, na której wzrastasz. Ale wszystkie tak zwane religie usiłują zniszczyć most łączący cię z twoim własnym ciałem.
Jest to maksymalna synteza – gdy Zorba staje się Buddą. Zorba jest jego, ale brakuje mu nieba. Jest przyziemny, zakorzeniony głęboko jak olbrzymie drzewo, któremu brakuje skrzydeł. Nie może wzlecieć do nieba, gdyż zamiast skrzydeł ma korzenie.
Jeść, pić i bawić się, jest samo w sobie w porządku, nie ma w tym nic złego. Ale to nie wystarczy, wkrótce cię to zmęczy. Stale powtarzane czynności, z tanecznego kręgu zamieniają się w błędne koło. Tylko bardzo przeciętne umysły mogą ciągle się tym bawić. Jeśli jesteś, choć trochę mądry, wcześniej czy później odkryjesz, jakie jest to płytkie, powierzchowne. W pewnym momencie powtarzaj pytanie: „Jaki jest tego sens?”.
Trzeba pamiętać o jednym: to nie ludzie biedni, głodujący, stają się sfrustrowani życiem. Oni jeszcze nie żyli, jak zatem mogą czuć się sfrustrowani? Mają zawsze nadzieje.
Jak myślisz? Kim są ludzie, którzy wyobrażają sobie, że w niebie jest jak w Klubie Playboy’a?
To biedacy, głodni – ci, którzy nie posmakowali życia.
Właśnie oni przenoszą swoje pragnienia do Niebios.
Kim są ci ludzie? Nie doświadczyli, a tylko poprzez własne doświadczenie można przekonać się o powierzchowności tego wszystkiego. Tylko Zorba może przekonać się o powierzchowności tego wszystkiego.
Budda żył życiem Greka Zorby i gdyby był przeciętny, mógłby żyć tak ciągle. Miał wszystkie najpiękniejsze kobiety, pałace, wszelkie bogactwa… i gdy zrozumiał, że to wszystko się powtarza, wtedy poczuł się sfrustrowany, i w wieku 29 lat porzucił pałace, bogactwa, kobiety.
Budda powstaje z doświadczenia.
Więc popieram ten świat, gdyż wiem, że dzięki niemu możesz doświadczyć innego świata.
Nie mówię: wyrzeknij się, uciekaj stąd.
Nie mówię: stań się mnichem.
Gdy mnich wyrzeka się tego świata, tym samym walczy z nim, i nie jest to łagodne wyrzeczenie.
Mnich staje się podzielony: połowa jego istoty pragnie tego świata, druga połowa pragnie innego świata. Mnich to osoba rozszczepiona, schizofreniczna, podzielona na niższe i wyższe.
Wyżej dostaniesz się tylko wtedy, gdy żyłeś niższym, gdy przeszedłeś całą udrękę i ekstazę niższego. Zanim lotos stanie się lotosem, musi wyrosnąć z błota.
Tym błotem jest świat.
Mnich uciekł od błota i dlatego nigdy nie stanie się lotosem.
Nie tęsknij za innym światem.
Żyj w tym, namiętnie i intensywnie, całym swoim istnieniem, całą swoją istotą.
Przekroczyć ten świat możesz tylko wtedy, gdy mu zaufasz, będziesz kochał i radował się życiem.
Gdy zmierzysz się z tym światem, staniesz się ześrodkowany i uważny. Owa uważność stanie się drabiną, po której możesz wspiąć się od Zorby do Buddy.
Najpierw stań się Zorbą – kwiatem tego świata, aby zdobyć zdolność do stania
się Buddą – kwiatem innego świata.
Inny świat nie jest oddalony od tego świata.
Inny świat nie jest przeciwko temu światu. Inny świat jest ukryty w tym świecie.
Ten jest tylko przejawem tamtego, a tamten ukrytą częścią tego.
Osho, Budda drzemie w Zorbie
Podobał się post? Poczytaj także inne posty z tekstem Osho:
24 Sobota Maj 2008
Posted Refleksje nad życiem, Zen, Świadomość
inTagi
ego, guru, mello, miara, minuta mądrości, mistrz, mądrość, mędrzec, sens, uczony, Zen, zmiana, zrozumienie
Prawdziwy sens tragedii
Pewien ptak codziennie chronił się w suchych gałęziach drzewa,
stojącego pośród rozległego pustynnego krajobrazu.
Razu pewnego trąba powietrzna wyrwała drzewo z korzeniami, i
biedny ptak musiał przelecieć co najmniej sto mil, nim znalazł
sobie nowe schronienie.
Dotarł wreszcie do lasu, gdzie drzewa uginały się od owoców.
– Gdyby uschnięte drzewo ocalało, nic nie skłoniłoby ptaka, by
wyrzekł się bezpieczeństwa i poszybował w przestworza.
Nieszczęścia mogą prowadzić do rozwoju. Trzeba tylko zrozumieć lekcję jaka sie w nich kryje.
Punkt widzenia
Kiedy jeden z uczniów przyszedł pożegnać się z Mistrzem przed
powrotem do rodziny i interesów, prosił go o coś, co mógłby zabrać
ze sobą.
Mistrz rzekł:
– Stale rozważaj te trzy rzeczy, które ci teraz powiem: to nie
ogień jest gorący, lecz ty tak go odbierasz.
To nie oko widzi, lecz twój umysł.
To nie cyrkiel zakreśla koło, lecz kreślarz.
Właściwa miara
Pewien podróżny, który spodziewał się po Mistrzu wielkich rzeczy,
bardzo się rozczarował zwyczajnymi słowami, którymi ten zwrócił
się do niego.
– Przybyłem tu w poszukiwaniu Mistrza – zwierzył się jednemu z
uczniów – a znalazłem tylko zwykłego człowieka, niewiele
różniącego się od innych.
Uczeń odpowiedział:
– Mistrz jest szewcem z nieskończoną ilością nagromadzonej skóry.
Przycina ją i szyje na miarę twojej stopy.
Puste słowa
– Czego szukasz? – zapytał Mistrz uczonego, który przyszedł do
niego z prośbą o kierownictwo duchowe.
– Szukam życia – brzmiała odpowiedź.
Mistrz odrzekł:
– Jeśli chcesz żyć, słowa muszą umrzeć.
Poproszony później o wyjaśnienie, powiedział:
– Czujesz się zagubiony i bezradny, bo przebywasz w świecie słów.
Karmisz się słowami, zadowalasz się nimi, a w rzeczywistości ich nie potrzebujesz lecz samej rzeczy.
Jadłospisem nie zaspokoisz głodu. Żadne sformułowanie nie ugasi twego pragnienia.
Przywiązanie do przeszłości
– Nie wiem, co przyniesie mi dzień jutrzejszy, chce więc być
zawsze przygotowany – Powiedział raz zapobiegliwy uczeń do Mistrza
– Boisz się „jutra” – a nie zdajesz sobie sprawy, że rozpamiętywanie „wczoraj” może być równie niebezpieczne. – odpowiedział Mistrz.
Uduchowiony?
Pewien człowiek, znany ze swego uduchowienia, udał się do Mistrza
i powiedział przygnębiony:
– Nie potrafię się modlić. Nie rozumiem Pism.
Nie potrafię odprawiać ćwiczeń, które zalecam innym…
Zostaw więc to wszystko – powiedział z uśmiechem Mistrz.
– Jakżeż mogę to zrobić? Przecież uważa się mnie za świętego człowieka i mam w tych stronach wielu zwolenników.
Mistrz odpowiedział z westchnieniem:
– Dziś świętość jest nazwą bez rzeczywistości.
A przecież jest prawdziwa tylko wtedy, gdy jest rzeczywistością bez nazwy.
Wgląd
Pewien pisarz przybył do klasztoru, by napisać książkę o Mistrzu.
– Ludzie mówią, że jesteś geniuszem.
Czy to prawda? – zapytał.
– Możesz tak powiedzieć – odpowiedział Mistrz, bez nadmiaru
skromności.
– A co sprawia, że ktoś staje się geniuszem?
– Zdolność rozpoznawania.
– Rozpoznawania czego?
– Motyla w gąsienicy, orła w jaju, i świętego w egoiście.
Mocne Ego
Gorliwy uczeń wyraził pragnienie nauczania innych Prawdy i zapytał
Mistrza, co o tym sądzi.
Mistrz odpowiedział:
– Zaczekaj.
Co roku uczeń przychodził z tym samym pytaniem i za każdym razem
Mistrz dawał mu tę samą odpowiedź:
– Zaczekaj.
Pewnego dnia zapytał Mistrza:
– Kiedy będę gotowy do uczenia?
Mistrz odrzekł:
– Kiedy opuści cię nadmierne pragnienie uczenia innych.
A. de Mello „Minuta mądrości”
Powiązane posty:
22 Czwartek Maj 2008
Tagi
bezwarunkowe szczęście, guru, mello, mistrz, modlitwa żaby, mądrość, mędrzec, przemiana, sokrates, szczęście
Piękna wyspa
Staruszek przeżył większość swego życia na wyspie, którą uważano za jedną z najpiękniejszych na świecie. Kiedy po przejściu na emeryturę przeniósł się do dużego miasta, ktoś do niego powiedział: „Musiało być wspaniale mieszkać przez tyle lat na wyspie uważanej za jeden z cudów świata”.
Staruszek pomyślał nad tym, a potem powiedział: „Cóż, prawdę mówiąc, gdybym wiedział, że jest tak sławna, to bym się jej przyjrzał”.
Dojrzałość
Gdy pewien guru miał lekcję z grupą młodych uczniów, zaczęli go błagać, żeby im wyjawił świętą Mantrę, przez którą zmarli są przywracani do życia.
„Cóż byście zrobili z tak niebezpieczną rzeczą?” zapytał guru.
Nic Służyłaby tylko do umocnienia naszej wiary”, odparli.
Przedwczesna wiedza jest niebezpieczną rzeczą, moje dzieci”, powiedział starzec.
Kiedy wiedza jest przedwczesna?” zapytali.
Kiedy daje władzę komuś, kto nie posiada jeszcze mądrości, która musi towarzyszyć jej użyciu”.
Jednakże uczniowie nalegali tak, że święty człowiek, wbrew sobie, wyszeptał im do uszu świętą Mantrę, zaklinając ich wielokrotnie, aby korzystali z niej z największą rozwagą.
Niedługo potem młodzieńcy szli wzdłuż miejsca pustynnego, gdzie zobaczyli stertę wyblakłych kości. Kierowani bezmyślną wesołością, która towarzyszy tłumowi, postanowili sprawdzić Mantrę, która powinna była zostać użyta dopiero po dłuższej medytacji.
Skoro tylko wypowiedzieli magiczne słowa, kości oblekły się w ciało i zostały przemienione w wygłodniałe wilki, które rzuciły się za nimi w pogoń i rozdarły ich na strzępy.
Prawda
Był raz rabin, który był czczony przez ludzi jako człowiek Boży. Nie było dnia, żeby tłum ludzi nie stał przed jego drzwiami szukając rady, albo uzdrowienia, albo błogosławieństwa tego świętego człowieka. I za każdym razem, kiedy rabin przemówił, ludzie chciwie słuchali, chłonąc każde jego słowo.
Był jednak wśród słuchających nieprzyjemny facet, który nigdy nie przepuścił okazji, żeby sprzeciwić się Mistrzowi. Zauważał słabości rabina i wyśmiewał się z jego wad ku przerażeniu uczniów, którzy zaczęli na niego patrzeć, jak na diabła wcielonego.
Otóż pewnego dnia „diabeł” zachorował i zmarł. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Na zewnątrz wyglądali odpowiednio poważnie, lecz w sercu byli zadowoleni, że ożywcze pogadanki Mistrza nie będą już zakłócane lub jego zachowanie krytykowane przez tego lekceważącego heretyka.
Tak, więc ludzie byli zdziwieni, widząc Mistrza pogrążonego w prawdziwym smutku na pogrzebie. Kiedy uczeń zapytał go później, czy opłakuje wieczny los zmarłego, powiedział: „Nie, nie. Dlaczego miałbym opłakiwać naszego przyjaciela, który jest teraz w niebie? To ze względu na siebie się smucę. Ten człowiek był jedynym przyjacielem, jakiego miałem. Tutaj jestem otoczony przez ludzi, którzy mnie czczą. On był jedynym, który rzucał mi wyzwania, dzięki którym mogłem wzrastać.”
Wewnętrzna przemiana
Mysz była ciągle zgnębiona z powodu swojego strachu przed kotem.
Pewien czarodziej ulitował się nad nią i przemienił ją w kota. Ale wtedy zaczęła obawiać się psa.
Więc czarodziej przemienił ją w psa. Wtedy zaczęła się bać pantery.
Więc czarodziej przemienił ją w panterę. Po tym była pełna strachu przed myśliwym.
W tym momencie czarodziej rozłożył ręce.
Przemienił ją z powrotem w mysz mówiąc: „Nic nie pomoże, ponieważ wciąż masz serce myszy”.
Szczęście
Sokrates nie nosił nawet butów; jednakże stale ulegał czarowi targu i często tam chodził, żeby popatrzeć na te wszystkie wystawione towary.
Kiedy jeden z uczniówł zapytał go, dlaczego tam chodzi, Sokrates powiedział: „Uwielbiam odkrywać, bez jak wielu rzeczy, jestem doskonale szczęśliwy”.
Wewnętrzny spokój
Nauczanie Mistrza nie znajdowało uznania u władz i w końcu
wypędzono go z kraju.
Uczniom, którzy pytali go, czy nigdy nie odczuwa tęsknoty, Mistrz
odpowiedział:
– Nie.
– Ależ to nieludzkie, nie tęsknić za własnym domem – protestowali
uczniowie.
Na to Mistrz odrzekł:
– Przestajesz czuć się wygnańcem, kiedy odkrywasz, że twoim domem
jest wszechświat.
Przebudzony
– Czy przebudzenie osiąga się przez działanie, czy też przez
medytację?
– Przez żadną z tych rzeczy. Przebudzenie związane jest z widzeniem rzeczy takimi jakimi są.
Widzeniem że złota kolia, którą pragniesz nabyć, jest już na twojej szyi.
Że wąż, którego tak się boisz, jest tylko kawałkiem sznurka na
ziemi.
A. de Mello „Modlitwa żaby”, „Minuta mądrości”
Powiązane posty