Umysł szuka bezustannie pożywienia nie tylko dla myśli: poszukuje także pożywienia dla swojej tożsamości, poczucia Ja”. Tak właśnie powstaje ego i podtrzymuje swoją ciągłość.
Kiedy myślisz i rozmawiasz o sobie, kiedy mówisz „ja”, odnosi się to zwykle do „małego ja” i jego historii. To małe ja, to twoje sympatie i niechęci, lęki i pragnienia, to Ja, które bywa zaspokojone tylko na krótko. Jest to stworzone przez umysł poczucie siebie, uwarunkowane przeszłością i szukające spełnienia w przyszłości.
Czy potrafisz dostrzec, że to „ja” jest tylko przelotną, tymczasową formą, tak jak fala na powierzchni wody?
Kim jest ten, kto dostrzega? Kim jest ten, kto jest świadomy przelotności twojej fizycznej i psychicznej formy? Jam Jest. To jest to głębsze „Ja”, które nie ma nic wspólnego z przeszłością i przyszłością.
Co pozostanie z lęków i pragnień, pochłaniających większość twojej uwagi każdego dnia? Myślnik, o długości dwóch, czy trzech centymetrów, pomiędzy datą urodzenia a datą śmierci na twoim nagrobku.
Dla ego taka myśl jest przygnębiająca. Dla ciebie jest wyzwalająca.
Jeżeli każda myśl całkowicie zajmuje twoją uwagę, to oznacza, że identyfikujesz się z głosem w swojej głowie. Myśl wzmacnia wówczas twoje poczucie siebie. To jest ego, ja stworzone przez umysł, które czuje się niekompletne i nietrwałe. Dlatego właśnie dominującą emocją i siłą napędową ego są strach i pragnienie.
Z chwilą, kiedy zaczynasz zauważać głos w swojej głowie, który udaje ciebie i nigdy nie przestaje mówić, budzisz się ze snu nieświadomej identyfikacji ze strumieniem myśli. Kiedy zauważysz ten głos, będziesz wiedział, że prawdziwy ty, to nie głos – ten kto myśli – lecz ten, który jest go świadomy.
Poznanie siebie jako świadomości poza głosem w głowie jest wolnością.
Ego jest zawsze zajęte szukaniem. Szuka czegoś więcej, co mogłoby do siebie dodać, żeby poczuć pełnię. Stąd wynika jego nieustanna troska o przyszłość.
Kiedy zauważasz, że żyjesz „następną chwilą” – już wyszedłeś poza stworzony przez ego wzorzec myślowy. Możesz wtedy dokonać wyboru i skierować swoją pełną uwagę na chwilę obecną.
Kiedy kierujesz swoją pełną uwagę na chwilę obecną, do twojego życia wkracza inteligencja nieporównywalnie potężniejsza od umysłowości ego.
Kiedy żyjesz poprzez ego, chwila obecna zostaje zredukowana i staje się środkiem do celu. Żyjesz dla przyszłości, a osiągnięte cele nie dają ci satysfakcji, przynajmniej nie na długo.
Kiedy kierujesz więcej uwagi na to co robisz, niż na wynik, który chcesz osiągnąć, przełamujesz stary wzorzec ego. To co robisz, staje się wtedy nie tylko o wiele bardziej efektywne, ale daje ci nieporównanie więcej spełnienia i radości.
Często zastanawiałem się dlaczego tak wielu nauczycieli, zarówno wschodnich jak i zachodnich, robi wrażenie, jak gdyby patrzyli z góry na zwykłe, codzienne emocje oraz na tak zwane „śmiecie” umysłu, które w końcu stanowią ogromną większość życia psychicznego.
Niektórzy nauczyciele liczą oddechy, rygorystycznie koncentrują się na określonym obiekcie, skupiają się na biciu serca lub powtarzają mantrę w celu poddania zmysłów kontroli.
-Jednakże blokowanie percepcji pochodzącej od jednych zmysłów a faworyzowanie innych jest jedynie próbą oszukania świadomego umysłu.
Nie można zniszczyć sygnałów płynących od zmysłów, skupiając się na czymś innym, ponieważ postępując w ten sposób tylko je czasowo wypieramy.
Jeżeli nie zajmiemy się nimi bezpośrednio, skierują one naszą medytację w ślepy zaułek i sprawią, że osiągnięcie oczekiwanego stanu będzie trwało miesiące lub lata, podczas gdy faktycznie jest do zrobienia w kilka minut – oczywiście wtedy, gdyby napięcia zostały świadomie przepracowane i przekształcone.
W wielu praktykach związanych z ruchem New Age natrafiamy na sprzeczne postawy w stosunku do „niższych ludzkich popędów”, takich jak chciwość, zazdrość czy nienawiść.
– Niektórzy nauczyciele zalecają, aby podchodzić do nich w sposób neutralny: „Kiedy spostrzegasz ich obecność pozwól aby przez ciebie przepłynęły”.
– Inni z kolei nauczają, że należy przezwyciężać te niższe popędy poprzez odczuwanie miłości i współczucia do wszelkiego stworzenia.
– Jeszcze inni zalecają trudne do zastosowania podporządkowanie się określonym moralnym nakazom związanym z zachowaniem czystości ciała i umysłu
Jednym z powodów dla których owe sprzeczne podejścia często obecne w praktykach wschodnich są tak powszechnie akceptowane przez ludzi uprawiających medytację na Zachodzie jest takt, że podział na Wschód i Zachód przestaje istnieć, gdy mamy do czynienia z osobistymi problemami jednostki.
Każdy człowiek chce pozbyć się bólu, każdy obawia się egotycznych i kompulsywnych tendencji, każdy też woli spokój ducha od nadmiernie rozwiniętych ambicji.
Jednak z mojego doświadczenia w pracy z ludźmi wynika, że najbardziej istotne zmiany wydarzają się wtedy, gdy tej części osobowości, która sprawia kłopoty, pozwalamy się odsłonić i w pełni wyrazić przy jednoczesnym uznaniu przez świadomość wartości owej części.
Jeżeli więc jesteś zachłanny lub bardzo ambitny – spróbuj świadomie utożsamić się z taką postawą!
Tak właśnie. Ujmij się za nią oraz pomóż jej ujawnić przekaz, który jest w niej zawarty.
Nie musisz próbować tego eliminować, ponieważ gdy tylko informacja w niej zawarta zostanie ujawniona i doceniona, same te popędy zaczną ulegać przemianie.
OŚWIECENIE I PYCHA ZWIĄZANA Z NEW AGE
Podejścia psychologiczne zarówno na Wschodzie jak i na Zachodzie przyznają, że zmiana jest jedynie czasowa: tylko proces jest stały.
Stąd też jakiekolwiek przepełnione wysiłkiem staranie, aby stworzyć lub osiągnąć taki stan umysłu, który ma miejsce w momentach występowania najwyższej świadomości, z konieczności musi prowadzić jedynie do chwilowego sukcesu.
Jednym ze stanów umysłu, który ludzie często starają się osiągnąć, jest pełne miłości współczucie wobec innych ludzi.
Jeżeli cel ten osiąga się spontanicznie, a nie w wyniku działania w myśl określonego programu stworzonego przez ego, jest on pełnym siły i znaczenia sposobem bycia w tym świecie.
…Jednakże dla większości ludzi pełne miłości współczucie jest ambicjonalnym celem, który ma zostać siłowo osiągnięty, i zadanie to ma tendencję do stawania się sztywnym stanem, niepodatnym na zmiany.
Ludzie, którzy mają takie podejście, nierzadko wykazują sporo naiwności w ocenie samych siebie i często okazuje się, że jest w nich faktycznie sporo skrytych pod powierzchnią – uprzedzeń i wzgardy wobec innych.
W ten oto sposób błędne rozumienie wschodniej filozofii może prowadzić do takiej wizji samego siebie, która jest pełna pychy.
Osoby, które medytują i dążą do osiągnięcia oświecenia często patrzą na innych z góry, uważają ich za „zablokowanych przez podstawowe popędy i namiętności” lub sądzą, że ich umysły są „prymitywne”.
Taki stan rzeczy i podobną pułapkę napotykamy również w zachodniej psychoterapii.
Terapeuta i jego klient będą mieli tendencję do zachowywania się jak gdyby byli „pełnią” i „spokojem”, podczas gdy rzeczywistość jest zupełnie inna!
NIEBEZPIECZEŃSTWA ZWIĄZANE Z RELAKSACJĄ
Całkowite rozluźnienie i eliminowanie myśli tworzących napięcia może być czymś wielce niezdrowym.
Każda metoda, nawet zwykły masaż, może być niebezpieczna jako metoda relaksacji, jeżeli nie jest związana z dokładnym i szczegółowym przepracowaniem i przekształceniem źródła napięć.
Istnieją dwa powody przemawiające za takim stanowiskiem.
Po pierwsze, moje lata pracy z osobami chorymi wykazały, że wypieranie napięć często poprzedzało zachorowania na różnego rodzaju nowotwory.
Napięcia, tak jak wszystkie inne procesy, nie znikną jak za dotknięciem magicznej różdżki, choć na krótki okres można je usunąć ze świadomości.
Wyparte czy chwilowo rozprężone, napięcia nie znikają – wydaje się też, że postępując w ten sposób sprawiamy, iż trudniej jest nimi kierować. Przestajemy być ich świadomi.
Jednym z możliwych niekorzystnych rozwojów sytuacji, jaka następuje w przypadku wypieranych napięć – to rozpoczęcie tworzenia trudnych do zwalczenia symptomów i chorób takich jak np. nowotwory. To co wyparte i niedopuszczane do głosu, zaczyna manifestować się na płaszczyźnie fizycznej.
Po drugie zastanawiam się też czy ignorowanie napięć lub „otrząsanie się” z nich, jak jest to przyjęte w niektórych formach medytacji, pracy z ciałem i technikach masażu, jest rzeczywiście postępowaniem ekologicznie właściwym dla nas wszystkich żyjących na tym świecie.
Wszędzie na Ziemi ludzie stają się coraz bardziej świadomi tego jak niebezpieczne może być zwykłe pozbywanie się odpadów zamiast ich przetwarzania. […]
Powinniśmy rozważyć taką możliwość, że informacja nie ulega zniszczeniu, lecz wrzucona w globalny przepływ informacji, w jungowską nieświadomość zbiorową, staje się problemem, który ktoś inny w polu musi podjąć.
Sądzę, że o wiele bezpieczniej jest pracować z „odpadami psychicznymi” i przekształcać je samodzielnie.
*
Czy rzeczywiście musimy programować nasze umysły aby się „rozluźniły”?
Dlaczego mamy „zastępować stare myśli nowymi wyobrażeniami”?
Chociaż takie recepty są obecnie popularne, warto zastanowić się nad ich skutkiem..
PODSUMOWANIE
Oto zestawienie niektórych cech charakterystycznych dla zachodnich i wschodnich metod pracy terapeutycznej.
1. Zachodnia psychologia koncentruje swoją uwagę na pracy klinicznej oraz interakcjach między ludźmi. Ten typ uwagi skierowanej na zewnątrz jednostki – hamuje zainteresowanie metodami samodzielnej pracy nad sobą, które nie wymagają udziału terapeuty.
2. Wschodnie metody nastawione na osiąganie określonego stanu umyciu, związanego z odłączeniem od emocji i zdystansowaniem. Faktycznie nie mogą osiągnąć tego inaczej niż przez zastosowanie bardzo rygorystycznych i sztywnych procedur medytacyjnych, które w określony, sztuczny sposób regulują naturalny strumień świadomości, koncentrując go na specyficznych przedmiotach, zdaniach lub doświadczeniach cielesnych(np. oddech).
3. Obecne w medytacji tendencje do unikania emocjonalnych interakcji między ludźmi wywołują częste napięcia w relacjach. Dzieje się tak, gdyż wypierane są silne emocje związane z ego, takie jak zachłanność, zazdrość i egoizm.
4. Każde podejście psychologiczne, które wypiera napięcia obecne w ciele, sprawia że stają się one potem trudniej dostępne dla świadomości. Jest prawdopodobne, że owe napięcia włączają się wówczas w z pulę zbiorowej nieświadomości lub manifestują w fizycznym ciele jednostki, jeszcze pogłębiając odcięcie od świadomości.
5. Większość technik medytacyjnych (za wyłączeniem tai chi oraz ruchu autentycznego), zaniedbuje emocje oraz twórczy, spontaniczny ruch jednostki. Żadna z metod, które znam, nie proponuje, aby tworzyć lub odkrywać ruch. Vipassana i Zen powstrzymują spontanicznie pojawiające się ruchy ciała, albo też kanalizują je w określony sposób.
W POSZUKIWANIU NOWEGO PODEJŚCIA DO MEDYTACJI
Czy jesteśmy w stanie rozwinąć takie metody pracy wewnętrznej, które umożliwią odkrycie naszych własnych, wrodzonych sposobów prowadzenia medytacji i które zaspokoją potrzeby określane przez istniejące już wschodnie i zachodnie podejścia?
Pierwszy etap indywiduacji* prowadzi do doświadczenia z cieniem, który symbolizuje naszą, „drugą stronę”, naszego „ciemnego brata”.
Jest on wprawdzie niewidzialny, ale stanowi nierozdzielną część naszej całościowej psyche.
Albowiem „żywa postać wymaga głębokiego cienia, aby wystąpić plastycznie.
Bez cienia jest tylko dwuwymiarowym widmem.
Cień jest postacią archetypową, która w wyobrażeniach ludów prymitywnych dziś jeszcze bywa uosobiona w najrozmaitszych formach. Jest on także częścią każdej jednostki, jakby oddzieloną cząstką, jej istoty, która jednak właśnie „jak cień” jest z nią złączona.
Postać cienia jest również ulubionym i często wykorzystywanym motywem w sztuce.
Artysta w swej twórczości i w wyborze motywów wiele czerpie z głębi swej nieświadomości; z kolei rzeczy przezeń stworzone poruszają nieświadomość jego odbiorców i w tym leży ostateczna tajemnica jego oddziaływania. Obrazy i postacie z nieświadomości powstają w nim i przemawiają potężnie do innych ludzi, chociaż ci ostatni nie wiedzą, skąd pochodzi ich „wzruszenie”.
Przykładami artystycznego wykorzystania motywu cienia mogą być: Peter Schlemihl Adalberta Chamisso, Wilk stepowy Hermanna Hesse, Kobieta bez cienia – Hofmannsthala-Straussa, Szara eminencja – Aldousa Huxleya, piękna bajka Oskara Wilde’a „Rybak i jego dusza”, „Portret Doriana Graya”, a także Mefisto, ciemny kusiciel Fausta.
Spotkanie z cieniem zbiega się często z uświadomieniem, sobie typu funkcjonalnego i typu postawy, do którego człowiek należy. Niezróżnicowanie funkcji i słabo rozwinięty typ po stawy są naszą „ciemną stroną”, tą pierwotną predyspozycją naszej natury, którą odrzucamy ze względów moralnych, estetycznych lub innych i której nie tolerujemy, ponieważ jest sprzeczna z uznanymi świadomie zasadami.
Dopóki bowiem człowiek zróżnicował tylko swoją główną funkcję, a rzeczywistość zewnętrzną i wewnętrzną chwyta prawie wyłącznie za pośrednictwem tej strony swojej psyche, dopóty pozostałe trzy funkcje z konieczności pozostają w ciemności, czyli w „cieniu”, i muszą być dopiero jakby po kawałku od niego odłączane i pozbawiane zanieczyszczeń pochodzących od różnych postaci nieświadomości.
Przetwarzanie cienia w ogólnych zarysach, choć z innym rozmieszczeniem akcentów, odpowiada temu, do czego zmierza psychoanaliza, gdy odkrywa historię życia jednostki, a zwłaszcza historię jej dzieciństwa; dlatego pojęcie i punkty widzenia Freuda nieraz zachowują swą wartość także dla Junga, gdy chodzi o ludzi, którzy znajdują się jeszcze w pierwszej połowie życia, a więc gdzie mamy do czynienia z koniecznością uświadomienia właściwości cienia.
Swój „cień” można spotkać w postaci albo wewnętrznej, symbolicznej, albo zewnętrznej, konkretnej. W pierwszym przypadku pojawia się on wśród danych nieświadomości, na przykład jako postać marzenia sennego, uosabiająca jakąś -jedną lub -jednocześnie- kilka cech psychicznych śniącego.
W drugim przypadku będzie to człowiek z otoczenia pacjenta, który dla tego ostatniego z tych lub innych przyczyn strukturalnych staje się nosicielem projekcji jego jednej lub kilku cech ukrytych w nieświadomości.
W zależności od tego, czy cień należy do sfery ja lub indywidualnej nieświadomości, czy też do sfery nieświadomości zbiorowej, przybiera on osobistą lub zbiorową formę przejawienia się.
Może zatem pojawić się równie dobrze jako postać z kręgu naszej świadomości – na przykład nasz brat (lub siostra), nasz najlepszy przyjaciel, jako człowiek będący naszym przeciwieństwem, albo jak w Fauście famulus Wagner – jak też jako postać mityczna – w przypadku gdy chodzi o przedstawienie treści nieświadomości zbiorowej – na przykład Mefistofeles, faun, Hagen, Loki itp.
Chociaż na pierwszy rzut oka może się to wydać paradoksalne, cień jako „alter ego” może być reprezentowany także przez postać pozytywną, gdy na przykład człowiek, którego „drugą stronę” on uosabia, w wewnętrznym świadomym życiu żyje jakby „poniżej swego poziomu”, poniżej swoich możliwości, wtedy bowiem jego cechy pozytywne wiodą ciemne życie cienia .
W swoim aspekcie indywidualnym cień reprezentuje „osobistą ciemność” jako uosobienie tych treści naszej psyche, które w ciągu naszego życia zostały niedopuszczone, odrzucone, wyparte, które jednak w pewnych okolicznościach mogą mieć także pozytywny charakter.
W aspekcie zbiorowym cień reprezentuje ogólnoludzką ciemną stronę .
I tutaj stosuje się to, co wyżej powiedziano o „archetypie kobiecości” . Ten obraz (brak ilustracji) ze sfery nieświadomości pochodzi od kobiety, która zupełnie nie uświadamiała sobie, że posiada wrodzoną „drugą stronę”, „cień”, który stoi przy niej do pomocy, aby łatwiej mogła nieść ciężkie brzemię – „kamień swego problemu życiowego”.
W toku pracy nad psyche spotykamy cień głównie w postaciach należących do sfery indywidualnej nieświadomości i dlatego należy go interpretować najpierw w jego aspekcie zupełnie osobistym i dopiero w drugim rzędzie w aspekcie zbiorowym.
Cień znajduje się jakby na progu sfery „matek” nieświadomości.
Rośnie i krystalizuje się równoległe z ego. Jak ciemna masa doświadczeń, które nigdy lub rzadko są dopuszczane do naszego życia, stoi nam na drodze, aby dotrzeć do twórczej głębi naszej nieświadomości.
To jest przyczyna, dla której stopniowo lub nagle popadają w zupełną jałowość ludzie, którzy kurczowo, ze straszliwym wysiłkiem woli znacznie przekraczającym ich siły, starają się utrzymać „na górze” i którzy do swej słabości nie mogą się przyznać ani przed sobą, ani przed innymi.
Ich poziom duchowy i moralny nie został osiągnięty w sposób naturalny, ale jest raczej sztucznie wzniesionym i siłą utrzymywanym rusztowaniem, któremu w każdej chwili grozi załamanie nawet przy najmniejszym obciążeniu.
Widzimy, jak dla takich ludzi jest rzeczą trudną lub zgoła niemożliwą dać sobie radę ze swą wewnętrzną prawdą, ustalić właściwy stosunek albo wykonać prawdziwie życiową pracę; jak coraz silniej opanowuje ich neuroza, w miarę jak coraz większa liczba elementów wypartych nawarstwia się w ich cieniu.
W młodości bowiem warstwa ta z natury rzeczy jest jeszcze stosunkowo cienka i dlatego łatwiejsza do dźwigania; w trakcie życia gromadzi się jednak coraz więcej materiału i z czasem tworzy się z tego brzemię nie do zniesienia.
„Za każdym idzie jego cień i im mniej jest on włączony do świadomego życia człowieka, tym bardziej jest czarny i gęsty”. „Gdyby wyparte tendencje cienia nie były złe, nie byłoby żadnego problemu. Ale z reguły cień jest tylko czymś […] nie przystosowanym i niepewnym, ale nie absolutnie złym. Zawiera także cechy dziecinne lub prymitywne, które w pewnym stopniu ożywiają i upiększają istnienie” człowieka.
Jednakże człowiek natyka się na przyniesione zasady , na przesądy, formy i obyczaje, na różnego rodzaju kwestie prestiżowe; zwłaszcza te ostatnie, jako ściśle związane z problemem persony, mogą często odegrać fatalną rolę i zahamować wszelki rozwój psyche. „Proste stłumienie cienia jest lekarstwem równie mało skutecznym, jak zgilotynowanie jako środek na ból głowy. […] Gdy uświadamiamy sobie swoją niższość, to zawsze mamy szansę poprawienia tego stanu rzeczy. Niższość ta, pozostając zawsze w kontakcie z innymi zainteresowanymi, stale podlega modyfikacjom. To jednak, co wyparte i odosobnione od świadomości, nigdy nie może być poprawione”
Konfrontacja z cieniem oznacza zatem przyjęcie bezwzględności natury.
Jednakże jak wszystko, co znajduje się poza naszą świadomością, zostaje dzięki mechanizmowi projekcji przeniesione na zewnątrz nas . Wskutek tego zawsze znajdziemy „kogoś innego, kto zawinił” dopóki nie uświadomimy sobie, gdzie ciemność się faktycznie znajduje.
To też doprowadzając cień do świadomości drogą analizy, trzeba najczęściej liczyć się z wielkimi oporami ze strony pacjenta, który często zupełnie nie może znieść myśli, że całą tę ciemność musi zaakceptować jako należącą do niego samego; obawia się nieustannie, że pod ciężarem tego poznania zawali się z takim trudem wzniesiony i podtrzymywany gmach jego świadomego ja.
Dlatego wiele analiz rozbija się o to, że już w tym stadium pacjent nie wytrzymuje konfrontacji z treściami nieświadomości i przerywa pracę w samym środku, aby znowu schronić się w świat złudzeń lub neurozy. Jest to niestety wypadek nierzadki.
Fakt, że Jung przypisuje tak wielkie znaczenie doprowadzeniu cienia do świadomości, jest jedną z głównych, chociaż często nie uświadomionych przyczyn lęku żywionego przez wiele osób przed poddaniem się analizie metodą Junga. Powinno się zawsze uwzględniać te okoliczności, wydając sąd lub potępiając pozornie „nieudane” analizy. Chociaż ten kielich może być gorzki, nie można go uniknąć.
Dopiero bowiem wówczas, gdy nauczymy się odróżniać siebie od naszego cienia, uznając jego rzeczywistość jako część naszej istoty, i gdy stale o tym będziemy pamiętać, może udać się nasza konfrontacja z pozostałymi parami przeciwieństw naszej psyche.
Dopiero to jest początkiem obiektywnej postawy wobec własnej osobowości, tej postawy, bez której nie można uczynić dalszego kroku na drodze do całości.
„Jeśli wyobrazicie sobie człowieka, który ma dosyć odwagi, aby cofnąć wszystkie swoje projekcje, to macie do czynienia z osobą, która jest świadoma istnienia znacznego cienia. Taki człowiek obarczył się jednak nowymi problemami i konfliktami.
Sam dla siebie stał się poważnym zagadnieniem, gdyż nie może już teraz powiedzieć, że inni robią to czy tamto, że oni popełniają błąd i że trzeba z nimi walczyć. Żyje on w «domu własnych myśli», w wewnętrznym skupieniu. Taki człowiek wie, że cokolwiek jest złego w świecie, jest także w nim samym; jeśli tylko nauczy się dawać sobie radę ze swym cieniem, to uczyni coś istotnego dla świata. Uda mu się wówczas odpowiedzieć przynajmniej na maleńką cząstkę nie rozwiązanych, olbrzymich problemów dnia dzisiejszego.”
—————————————————————–
* Indywiduacja oznacza: „Stać się odrębną istotą, a także swoją własną j a ź n i ą o tyle, o ile przez indywidualność rozumiemy naszą najbardziej wewnętrzną, ostateczną, nieporównywalną, jedyność. Zbadanie samego siebie i samourzeczywistnienie jest przeto – a przynajmniej powinno być! – niezbędnym warunkiem wstępnym przy podejmowaniu wyższych zobowiązań, nawet gdy polegają one tylko na realizowaniu możliwie najlepszych form i możliwie największego zasięgu dla swego życia indywidualnego; to właśnie czyni nieustannie przyroda, nie mając przy tym odpowiedzialności, która jest boskim przeznaczeniem człowieka. ”
Fragment z Jolanta Jacobi „Psychologia Junga”, cytaty oryginalne: Jung.
Zainteresował Cię temat Cienia?
Dowiedz się co pisze o nim Prokopiuk: cz I oraz cz II
Fragment wprowadzenia do książki: Ken Wilber. Niepodzielone.
Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, w dowolnym miejscu i czasie może się to zdarzyć.
Naraz znalazłem się w ognistym obłoku. Przez moment sądziłem, że to płomienie, że gdzieś w pobliżu wybuchł potężny pożar. Po chwili wiedziałem jednak, że ogień płonie we mnie. Natychmiast ogarnęło mnie uniesienie, poczucie ogromnej radości, któremu towarzyszyła nie dająca się opisać intelektualna iluminacja. Przede wszystkim nie tylko uwierzyłem, ale bezpośrednio ujrzałem, że wszechświat nie składa się z martwej materii, lecz na odwrót, jest żywą Obecnością; zyskałem w sobie świadomość życia wiecznego. Nie było to przekonanie, że czeka mnie życie wieczne, lecz świadomość, że już je posiadłem. Ujrzałem, że wszyscy ludzie są nieśmiertelni; że kosmiczny porządek jest taki, iż bez żadnego porozumienia wszystko działa dla dobra wszystkich; że zasadą, na której opiera się świat, wszystkie światy, jest to, co nazywamy miłością, oraz że powszechna szczęśliwość jest na dłuższą metę absolutnie pewna. (Cytat za: R. M. Bucke)
Cóż za wspaniała świadomość! Z pewnością popełnilibyśmy wielki błąd, gdybyśmy pospiesznie uznali takie doświadczenia za halucynacje czy wytwory obłąkanej wyobraźni, ponieważ iluminacja, jakiej doznała
ta osoba, nie ma w sobie nic z lęku i cierpienia psychotycznych wizji.
Pył i bruk ulicy były równie drogocenne jak złoto, bramy zaś z początku zdawały się krańcem świata. Zielone drzewa, które ujrzałem przez jedną z bram, wprawiły mnie w uniesienie i zachwyt. (…) Swawolące na ulicy dzieci były jak żywe srebro. Nic mi nie było wiadomo, aby się kiedyś urodziły lub miały kiedyś umrzeć. Wszystko miało swoje miejsce i trwało wiecznie. Nawet światło dzienne przesycone było wiecznością (…) (Traherne)
William James, najwybitniejszy psycholog amerykański, wielokroć powtarzał, że „świadomość na jawie jest tylko jednym, szczególnym rodzajem świadomości, podczas gdy wszędzie wokół, oddzielone od niej cieniutkimi błonami, znajdują się zupełnie inne rodzaje świadomości”. To tak, jakby nasza codzienna świadomość była tylko nieistotną wyspą pośród ogromnego oceanu niezgłębionej świadomości, oceanu, którego fale nieustannie biją o ochronne rafy naszej normalnej świadomości, aż wreszcie, zupełnie spontanicznie, wtargną do wewnątrz, zalewając naszą wyspiarską świadomość wiedzą o olbrzymiej, w większości nie zbadanej, lecz na wskroś realnej krainie świadomości nowego świata.
Teraz przyszła chwila zachwytu tak przejmującego, że wszechświat znieruchomiał, jakby zdumiony
niewypowiedzianym majestatem tego obrazu. Tylko Jedno w całym nieskończonym wszechświecie! Wszechmiłujące, Doskonałe Jedno… Równocześnie z tą, można rzec, nadprzyrodzoną rozkoszą przyszła iluminacja. Jakimś przemożnym wewnętrznym zmysłem ujrzałem, jak atomy lub cząsteczki, z których składa się wszechświat — nie wiem, czy materialne, czy duchowe — zmieniają układ, jak kosmos (w swym ciągłym, wiecznym życiu) przechodzi od jednego porządku do drugiego. Jakaż ogarnęła mnie radość, gdy ujrzałem, że łańcuch jest nie przerwany, że nie brakuje żadnego ogniwa, że wszystko ma swoje miejsce i czas. (R. M. Bucke)
Najbardziej fascynującym aspektem tych przemożnych doświadczeń iluminacji — aspektem, któremu poświęcimy dużo uwagi — jest nie pozostawiające choćby cienia wątpliwości poczucie fundamentalnego zjednoczenia z całym wszechświatem, ze wszystkimi światami: doczesnym i wiecznym, niebiańskim i ziemskim. To poczucie utożsamienia wykracza poza wąskie granice umysłu i ciała i ogarnia cały kosmos, toteż R. M. Bucke nazwał ten stan świadomością kosmiczną.
Muzułmanie określają to mianem najwyższej jedności, najwyższej dlatego, że oznacza zjednoczenie ze Wszystkim. To miłosne wzięcie w ramiona wszechświata jako całości będziemy nazywać ogólnie świadomością jedyną.
Ulice były moje, świątynia była moja, ludzie byli moi. Niebo było moje, podobnie jak słońce, księżyc i gwiazdy, ja jeden na to patrzyłem i rozkoszowałem się tym. Nie dotyczyły mnie żadne zasady, podziały i granice, jednakże wszystkie zasady i granice były moje, moje były wszystkie skarby i ich właściciele. Zrozumiałem, że zostałem zdemoralizowany i nauczyłem się wszystkich podłych sztuczek tego świata, lecz teraz ich się oduczam i staję się, by tak rzec, na powrót małym dzieckiem, abym dostąpił królestwa Bożego. (Traherne)
To doświadczenie utożsamienia z wszechświatem jest tak powszechne, że wraz z doktrynami, które je tłumaczą, zyskało sobie miano philosophiae perennis, odwiecznej filozofii.
Istnieje wiele dowodów na to, że ów rodzaj doświadczenia czy wiedzy stanowi sedno wszystkich wielkich religii — hinduizmu, buddyzmu, taoizmu, chrześcijaństwa, islamu i judaizmu — możemy więc zasadnie mówić o transcendentnej jedności wszystkich religii i tożsamości przedwiecznej prawdy.
Tezą mojej książki jest stwierdzenie, że ten rodzaj świadomości, którą nazywam świadomością jedyną, czy też najwyższą tożsamością, stanowi prawdziwą naturę i możliwy do osiągnięcia stan wszystkich istot czujących, jednakże w coraz większym stopniu zawężamy nasz świat i odwracamy się od naszej prawdziwej natury, aby utwierdzić wytwarzane przez nas granice.
Nasza pierwotnie nie podzielona i jednorodna świadomość funkcjonuje od tej pory na różnych poziomach, zawiera w sobie różne tożsamości i granice. Owe różne poziomy są właściwie równoznaczne z różnymi odpowiedziami, jakich udzielamy sobie na pytanie: „Kim jestem”…
Fragment wprowadzenia do książki Ken Wilber Niepodzielone
Wiele osób nie staje w swojej obronie, ponieważ myli poczucie własnej tożsamości z egoizmem.
Słowo egoistyczny otwiera wszystkie zawory poczucia winy.
Sandy – fryzjerka, której rodzice nie przebaczyli tego, że usunęła ciążę w wieku piętnastu lat – gotowa była tkwić w emocjonalnym piekle, byle tylko nie uznano jej za egoistkę.
Sandy tak opisywała swoją sytuację:
„To się nazywa znaleźć się pomiędzy młotem a kowadłem. Myślę, że chyba już zrujnowałam całe swoje życie. Rodzice właśnie remontują mieszkanie i matka zadzwoniła do mnie w zeszłym tygodniu, żeby mi powiedzieć, iż hałas, jaki w domu panuje, doprowadza ją do szału, a zatem ona i tata chcą się sprowadzić do nas, dopóki remont nie zostanie ukończony, co może trwać tygodniami. W rzeczywistości wcale nie chciałam powiedzieć „tak”, ale co mogłam zrobić. Przecież w końcu to moi rodzice.
Kiedy mąż dowiedział się o tym, mało nie padł trupem. Widzisz, on przeznaczył wolny pokój na swoją pracownię i jest właśnie w połowie pracy nad dużym projektem. Namówił mnie, żebym zadzwoniła do matki i zasugerowała, że może byłoby lepiej, gdyby ona i tata przenieśli się raczej do hotelu. I wtedy ją poniosło. Przez pół godziny wysłuchiwałam, jaka jestem niewdzięczna i samolubna. Przecież to błahostka, o co mnie proszą, w porównaniu z tym wszystkim, co zrobili dla mnie. Powiedziałam jej, że muszę przedyskutować to z Billem, ale od razu wiem, Co On powie. I co mam zrobić, Susan?
Zasugerowałam, aby Sandy wykorzystała ten minikryzys jako możliwość rozpoczęcia procesu odzyskiwania własnej tożsamości.
Była to świetna okazja, by przyjrzała się obecnemu chaosowi i potraktowała go nie jako pojedynczy przypadek, ale jako najświeższy przykład jej stosunków z rodzicami, opartych na wiecznie tych samych wzorcach.
Nie dotyczyło to ich przeprowadzenia się do niej w ogóle, ale jej automatycznej gotowości do ulegania i usłużności, jeśli chciała uzdrowić ten wzorzec, musiała przede wszystkim skoncentrować się na tym, czego ona chce, w przeciwieństwie do tego, czego wymagali od niej rodzice.
Zapytałam ją, czy w ogóle wie, czego naprawdę chce.
Sandy: Pierwszą rzeczą jaka przychodzi mi do głowy jest to, aby rodzice dali mi święty spokój. Nie chcę, aby zamieszkali u nas. To byłoby okropne. Czuję się winna nawet przyznając to, ponieważ uważa się, że dzieci nie powinny odmawiać rodzicom pomocy. Może po prostu powiem im, że mogą zostać. Wówczas nie będę się czuła tak okropnie. Znacznie łatwiej kłócić się z Billem niż z nimi. Dlaczego nie mogę wszystkich uszczęśliwić? Susan: Odpowiedz na to pytanie. Sandy: Nie znam odpowiedzi. Dlatego tu jestem. Wiem, że nie chcę, aby mieszkali teraz ze mną, ale kocham ich – nie mogę wypiąć się na nich. Susan: Nie proszę cię, abyś odwróciła się od nich. Proszę cię, abyś wyobraziła sobie, co by było, gdybyś powiedziała im czasami „nie”, aby ograniczyć chęć do poświęcania się dla nich. Zadbaj o własną tożsamość, Sandy, podejmuj raczej decyzje wynikające z tego, czego ty chcesz i potrzebujesz, niż z tego, czego oni chcą czy potrzebują. Sandy: To brzmi tak egoistycznie. Susan: Fajnie jest być czasami samolubem. Sandy: Chcę być dobra, Susan. Byłam wychowana tak, aby wierzyć, że dobrzy ludzie to tacy, którzy robią coś dla innych. Susan: Kochanie, gdybyś była tak dobra dla siebie, jak dobra jesteś dla rodziców, prawdopodobnie nie miałabyś potrzeby tutaj być. Jesteś dobra dla każdego z wyjątkiem siebie samej. Sandy: To dlaczego czuję się taka zła?
Sandy zaczęła płakać. Tak bardzo jej zależało na tym, aby udowodnić matce, że nie jest ani samolubna, ani niewdzięczna, że była skłonna rzucać swój dom i swoje małżeństwo w czeluść prawie piekielną.
Wiele życiowych decyzji podejmowanych przez Sandy wynikało z jej nadmiernie rozwiniętego poczucia obowiązku wobec rodziców.
Była przekonana, że powinna tłumić swoje potrzeby i dawać pierwszeństwo potrzebom rodziców. Rzadko robiła to, co chciała zrobić i to właśnie doprowadziło do tego, iż tłumiona przez lata złość i brak zaspokojenia osobistych potrzeb ostatecznie znalazły ujście w depresji.
Sandy, jak większość z nas, reagowała na rodziców w prawie automatyczny, odruchowy sposób. Kiedy tak reagujemy, działamy zazwyczaj bez namysłu, bez wsłuchiwania się w siebie i rozważania alternatywnych rozwiązań.
Ludzie są zwykle najbardziej reaktywni, kiedy czują się emocjonalnie zagrożeni, bądź zaatakowani.
Ten typ reaktywności zdarza się w naszych kontaktach z niemal każdą ważną dla nas osobą – kochankiem, szefem, dzieckiem czy przyjacielem – ale najsilniej przejawia się w naszych stosunkach z rodzicami.
Cechy reaktywności
– Kiedy jesteś reaktywny jesteś zależny od aprobaty innych.
– Czujesz się dobrze tylko wówczas, gdy nie ma w twoim otoczeniu nikogo takiego, kto nie zgadzałby się z tobą, krytykował cię, bądź nie aprobował.
– Twoje uczucia są często niewspółmierne do zdarzeń, które je spowodowały.
– Niewielką sugestię postrzegasz jako atak na siebie; łagodną, konstruktywną krytykę jako osobistą porażkę.
– Bez aprobaty innych jest ci bardzo trudno utrzymywać nawet minimalną emocjonalną stabilność.
Jeśli jesteś reaktywny, to do najbardziej typowych dla ciebie wyrażeń należą takie jak: „Za każdym razem kiedy matka mówi mi, jak mam żyć, wariuję”; „Oni dokładnie wiedzą, jak mnie rozwścieczyć, i zawsze im to się udaje” albo „Wystarczy, że usłyszę głos mojego ojca, a już tracę panowanie nad sobą”.
Kiedy pozwalasz sobie na to, aby twoje reakcje emocjonalne stały się automatyczne, tracisz kontrolę nad sobą, jakbyś na srebrnej tacy podawał władzę nad swoimi uczuciami komuś innemu. A to daje innym ludziom przeogromną władzę nad tobą samym.
Przeciwieństwem reaktywności jest wrażliwość
Człowiek wrażliwy zarazem myśli i czuje. Jest świadomy swoich uczuć, ale nie pozwala, by skłoniły go do działania impulsywnego.
Wrażliwość pozwala ci ponadto podtrzymywać poczucie własnej wartości bez względu na to, co mówią o tobie rodzice.
Jest to ogromnie krzepiące.
Myśli i uczucia innych nie doprowadzają cię już do zwątpienia w siebie. Dostrzegasz więcej rozwiązań i wyborów w kontaktach z innymi, ponieważ twój punkt widzenia i twoje racje nie są torpedowane przez emocje. Wrażliwość może ponownie oddać w twoje ręce kontrolę nad własnym życiem.
Sandy powinna zrezygnować z reaktywności na rzecz wrażliwości.
Przestrzegłam ją, że doprowadzenie do zmiany we własnym zachowaniu wiąże się z intensywną pracą i dotyczy to każdego, włączając w to mnie, ale zapewniłam ją także, że jest to wykonalne pod warunkiem, że całkowicie zaangażuje się w ten proces.
Była na to gotowa.
Pierwszą rzeczą, jaką poleciłam jej zrobić, było uświadomienie sobie, że większość jej opinii o sobie samej miało tak naprawdę swoje źródło w tym, co powiedzieli o niej rodzice, czyli w ich poglądach na jej temat.
Niektóre z nich były negatywne: rodzice przypisywali Sandy egoizm, niewdzięczność i zło. Ten negatywny obraz samej siebie, Sandy umacniała w sobie przez wiele lat, a zatem nie można było zmienić go natychmiast. Ale wskazałam jej kilka wstępnych strategii zachowania, które umożliwiły jej rozpoczęcie procesu zastępowania obrazu siebie samej, ukształtowanego w jej umyśle przez rodziców, bardziej realistycznymi poglądami.
Poprosiłam ją, aby wyobraziła sobie, że ja jestem jej matką. Chciałam, aby dzięki temu ćwiczeniu znalazła nowy sposób odpowiadania na krytycyzm matki, inny niż ten w jaki odpowiadała zazwyczaj.
Susan (jako matka): Jesteś samolubna i niewdzięczna! Sandy: Nie, nie jestem. Zawsze myślę o innych. Zawsze myślę o tobie. Zabijam siebie, byle tylko nie zranić ciebie i taty. A to że tyle razy, kiedy byłam zupełnie wykończona, zabierałam cię na zakupy albo zapraszałam was oboje na obiad, to nic? Nigdy nie wystarcza ci to, co robię.
Zwróciłam Sandy uwagę, że przyjęła postawę obronną.
Ciągle wyjaśniała, argumentowała, przepraszała. Musiała skończyć z próbami sprawienia „by zobaczyli”. Dopóki poszukiwała aprobaty matki, dopóty była kontrolowana. Jeżeli chciała zacząć uwalniać się od rodziców, powinna przyjąć postawę ofensywną. Chodzi tu o to, aby jak najwięcej uzyskać z tej interakcji. Aby pokazać Sandy, o co mi chodzi, zamieniłam się z nią rolami. Sandy miała być matką, ja miałam być Sandy.
Sandy (jako matka): Ojciec i ja potrzebujemy jakiegoś lokum. Jesteś samolubna i niewdzięczna. Susan (jako Sandy): Ojej, mamo, to interesujące, że widzisz to w ten sposób. Sandy (jako matka): Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiliśmy, nie mogę uwierzyć, że możesz nam sugerować, byśmy poszli do hotelu. Susan (jako Sandy): Przykro mi, że się denerwujesz. Sandy (jako matka): Czy zamierzasz pozwolić nam zostać u ciebie, czy nie?
Susan (jako Sandy): Muszę zastanowić się nad tym. Sandy (jako matka): Żądam odpowiedzi, młoda damo! Susan (jako Sandy): Wiem, że żądasz mamo, ale muszę się nad tym zastanowić.
Sandy (wyłamując się z roli): Nie wiem, co jeszcze powiedzieć.
Niedefensywność
Nikt z nas nie jest nauczony reagować niedefensywnie. Dlatego też opanowanie tej techniki nie przychodzi łatwo. Trzeba się jej uczyć i ćwiczyć. Ponadto większość osób zakłada, że jeżeli nie będą bronić się w sytuacjach konfliktowych, to ich przeciwnicy będą uważać ich za słabych i zdominują ich.
W rzeczywistości prawda wygląda inaczej. Jeżeli potrafisz opanować się, zachować spokój i nie popadasz w popłoch, wówczas zachowujesz siłę.
Nie potrafię dostatecznie mocno podkreślić, jak ważne jest nauczenie się niedefensywnego reagowania.
Ten typ odpowiadania może w dużym stopniu przyczynić się do przerwania cyklu: ataku, odwetu, obrony i eskalacji.
A oto kilka przykładów niedefensywnych odpowiedzi, które możesz spróbować zastosować w swoich codziennych interakcjach: -Tak?
-Ach, rozumiem. To interesujące.
-Oczywiście masz prawo do własnego zdania.
-Przykro mi, że się nie zgadzasz.
-Pozwól mi zastanowić się nad tym.
-Dlaczego nie rozmawiamy o tym, gdy nie jesteś zdenerwowany?
-Przykro mi, że czujesz się dotknięty (zdenerwowany, rozczarowany).
Musisz koniecznie dokładnie przećwiczyć swoje niedefensywne odpowiedzi, zanim zaczniesz je stosować w odniesieniu do innych. Robiąc to, wyobraź sobie, że jesteś w pokoju razem z rodzicami, którzy krytykują cię i oczerniają.
Wymów głośno niedefensywną odpowiedź. Pamiętaj, w momencie; gdy argumentujesz, przepraszasz, wyjaśniasz lub usiłujesz sprawić, by zmienili zdanie, w dużym stopniu tracisz swoją siłę.
– Jeżeli prosisz kogoś, by wybaczył ci albo zrozumiał cię, dajesz mu możliwość odmówienia ci tego, o co prosisz.
– Jeżeli zaś stosujesz odpowiedzi niedefensywne, o nic nie prosisz, a kiedy o nic nie prosisz, nie możesz być odrzucony.
Kiedy poczujesz się pewniej w stosowaniu odpowiedzi niedefensywnych, spróbuj zastosować je przy nadarzającej się sposobności, gdy wyniknie jakieś nieporozumienie czy sprzeczka z kimkolwiek, ale nie z twoimi rodzicami.
Dobrze jest bowiem sprawdzić, jak one działają w trakcie konfliktu z kimś, z kim jesteś mniej emocjonalnie związany z kolegą albo ze znajomym.
Prawdopodobnie początkowo będzie to niezgrabne i nienaturalne, a doznając frustracji możesz uciec się znowu do odpowiedzi defensywnych.
Jak każdą nową umiejętność, musisz ją ćwiczyć i być przygotowany na błędy, dopóki nie stanie się ona twoją drugą naturą.
Dopóki żyjesz w sposób nieświadomy, podlegasz cyklicznej naturze życia i prawu nietrwałości wszechrzeczy.
Kiedy godzisz się z jednością wszystkich pozornie sprzecznych rzeczy – ukryty pod grą przeciwieństw głębszy wymiar objawia ci się jako coś, co jeststale obecne – niezmienny, głęboki bezruch, bezprzyczynowa radość, wymykająca się kryteriom dobra i zła.
Na poziomie upostaciowionym są: narodziny i śmierć, tworzenie i niszczenie, wzrost i rozpad pozornie osobnych form.
Procesy te odzwierciedlają się wszędzie: w cyklu rozwojowym gwiazdy lub planety, fizycznego organizmu, drzewa, kwiatu; we wzlotach i upadkach narodów, systemów politycznych, cywilizacji; a także w nieuniknionych cyklach zysków i strat, które uwidoczniają się w życiu poszczególnych jednostek.
Zdarzają się cykle korzystne, kiedy wszystko samo do ciebie przychodzi i bujnie rozkwita, a także cykle niepowodzeń, gdy to, co przyszło, więdnie lub się rozsypuje, a ty musisz pozwolić mu odejść, żeby opróżnić miejsce na coś, co się dopiero pojawi, albo stworzyć przestrzeń, która umożliwi przemianę.
Jeśli w tej fazie stawiasz opór i kurczowo czepiasz się tego, co odchodzi, znaczy to, że nie chcesz płynąć z prądem życia, będziesz zatem musiał pocierpieć.
Nieprawdą jest, jakoby ruch ku górze był dobry, a ruch ku dołowi – zły.
To tylko umysł tak je ocenia.
Wzrost zazwyczaj uważany bywa za zjawisko pozytywne, ale nic nie może rosnąć w nieskończoność. Gdyby jakiegokolwiek rodzaju wzrost trwał bez końca, prędzej czy później doprowadziłby do spotwornienia i destrukcji.
Rozpad jest potrzebny, aby mogło wyrosnąć coś nowego.
Łączy go ze wzrostem wzajemna zależność.
Ruch ku dołowi jest koniecznym warunkiem duchowego urzeczywistnienia.
Skoro pociąga cię wymiar duchowy, musiałeś widocznie ponieść w jakiejś sferze wielką porażkę lub stratę albo zaznać bólu.
A może sprzyjające ci powodzenie okazało się puste i bez znaczenia, w sumie więc i ono stało się porażką?
Porażka tkwi utajona w każdym sukcesie, a w każdej porażce kryje się sukces.
W tutejszym świecie, czyli na poziomie form, wszystkich nas prędzej czy później czeka oczywiście „klęska”, a każde osiągnięcie w końcu obraca się wniwecz.
Wszelkie formy są nietrwałe – niszczeją lub umierają.
Jako człowiek przebudzony możesz nadal działać i z radością tworzyć nowe formy i okoliczności, pozwalając, żeby za twoim pośrednictwem się przejawiały, ale już z nimi się nie utożsamiasz.
Gdy tego nie czynisz, nie możesz też doznać piekącego uczucia utraty.
Wszystkie te formy dokoła – nie są ci potrzebne do budowy twojego poczucia ,ja”.
Nie są twoim życiem, tylko chwilową sytuacją życiową. A wszystko przecież dynamicznie się zmienia.
Cyklom podlega również energia życiowa.
Nie możesz być stale u jej szczytu.
Okresy obniżonej energii przeplatają się z okresami podwyższonej.
Czasem bywasz bardzo czynny i twórczy, może się też jednak zdarzyć ogólny zastój: będziesz miał wtedy wrażenie, że w ogóle nie posuwasz się naprzód i nic ci się nie udaje.
Cykl potrafi trwać od kilku godzin do kilku lat.
Bywają cykle wielkie oraz zawarte w nich małe.
Przyczyną wielu chorób jest forsowne przezwyciężanie faz spadku energii, podczas których następuje jakże istotna regeneracja.
Przymus działania i skłonność do tego, żeby czerpać poczucie własnej wartości i tożsamości z czynników zewnętrznych, takich jak osiągnięcia, wynika ze złudzeń, od których nie sposób się uwolnić, dopóki utożsamiasz się z umysłem.
Pogodzenie się z fazami obniżonej energii i cierpliwe czekanie, aż miną, sprawia ci wtedy wielkie lub wręcz nieprzezwyciężone trudności. Twój organizm może się wówczas okazać mądrzejszy i w odruchu samoobrony wywołać chorobę, żeby zmusić cię do wyhamowania, które umożliwi odnowę sił.
Cykliczna natura wszechświata ściśle się wiąże z nietrwałością wszystkich rzeczy i sytuacji. Jest też sednem nauk Buddy.
Wszelkie okoliczności są bardzo chwiejne i wiecznie płynne; wszystkie stany i sytuacje, jakie masz szansę napotkać w życiu – powiada Budda – odznaczają się nietrwałością: zmienią się, znikną albo przestaną cię zadowalać.
Nietrwałość jest też podstawą nauk Jezusa: „Nie gromadźcie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza je zżera, a złodzieje podkopują i kradną…”.
Dopóki umysł ocenia daną sytuację jako „dobrą” – czy będzie to związek z drugim człowiekiem, przedmiot posiadania, rola społeczna, miejsce na ziemi czy twoje ciało fizyczne – przywiązuje się do niej i z nią utożsamia.
Owo przywiązanie i utożsamienie napawa cię szczęściem, samozadowoleniem, i może się stać częścią tego, kim jesteś – albo myślisz, że jesteś. Ale każdy medal ma dwie szanse.
Z przywiązania wynika lęk przed utratą.
Nic nie bywa trwałe w tutejszym wymiarze, „zżeranym przez mole i rdzę”.
Wszystko się kończy lub zmienia, a może też ulec biegunowemu odwróceniu: coś, co zaledwie wczoraj albo rok temu było dobre, nagle albo stopniowo się psuje.
Sytuacja, która cię uszczęśliwiała, teraz cię unieszczęśliwia.
Miejsce dzisiejszego dostatku jutro zajmie pusty, konsumpcyjny styl życia. Po szczęśliwym weselu i miesiącu miodowym nastąpi nieszczęśliwy rozwód lub nieszczęśliwe współistnienie. Zdarza się też, że jakaś sytuacja całkiem znika, a wtedy unieszczęśliwia cię jej brak.
Umysł nie umie pogodzić się ze znikaniem stanów lub okoliczności, z którymi połączyło go przywiązanie i utożsamienie.
Kurczowo czepia się znikającej sytuacji, opierając się zmianom.
To prawie tak, jakby wyrywano ci rękę lub nogę. Słyszy się czasem o ludziach, którzy popełnili samobójstwo, ponieważ stracili cały majątek albo dobre imię.
Są to skrajne przypadki. Inni w obliczu ciężkiej straty wpadają tylko w depresję albo rozchorowują się na własne życzenie.
Nie odróżniają swojego życia od sytuacji życiowej.
Czytałem niedawno o pewnej sławnej aktorce, która umarła w samotności. Kiedy jej uroda zaczęła blaknąć, stoczona przez czas, kobieta ta pogrążyła się w głębokiej rozpaczy i skryła przed światem. Ona także utożsamiła się z pewnym stanem: ze swoim wyglądem zewnętrznym. Czerpała z niego poczucie własnego Ja”, które początkowo dawało jej szczęście, potem jednak ją unieszczęśliwiło.
Gdyby umiała dotrzeć do bezpostaciowego, ponadczasowego życia w sobie, mogłaby z całym spokojem i pogodą ducha patrzeć, jak więdnie jej zewnętrzna forma, przez którą zresztą coraz łatwiej przenikałby blask jej bez-wiecznej, prawdziwej natury, toteż zewnętrzna uroda właściwie by nie zblakła, lecz przeistoczyła się w piękno duchowe. Ale nikt nie podsunął tego pomysłu sławnej aktorce.
Najbardziej niezbędna wiedza wciąż jeszcze dostępna jest tylko wąskim kręgom.
Budda nauczał, że nawet szczęście jest „dukkha”. W języku pali słowo to znaczy „cierpienie” lub „niedostateczność”.
Szczęście nierozerwalnie wiąże się ze swoim przeciwieństwem. Bez siebie nie istnieją.
Czyli szczęście i nieszczęście tworzą jedną całość.
Rozdziela je tylko złudny czas.
Nie ma w tym stwierdzeniu niczego negatywnego.
Jest tylko trafne rozpoznanie prawdziwej natury rzeczy, i pełna, całkowita akceptacja rzeczy takich jakimi są – dzięki czemu nie będziesz musiał przez resztę życia uganiać się za iluzją.
Nie znaczy to wcale, że nie powinieneś już odtąd cieszyć się tym, co miłe lub piękne. Ale jeślibyś próbował dzięki miłym i pięknym rzeczom i sytuacjom zyskać coś, czego dać one nie mogą – tożsamość, poczucie trwałości i spełnienia – byłaby to niezawodna recepta na rozgoryczenie i cierpienie.
Gdyby ludzie doznali nagłego przebudzenia świadomości i przestali poszukiwać własnej tożsamości w rzeczach, runąłby cały przemysł reklamowy i społeczeństwo konsumpcyjne.
Im bardziej chcesz dzięki rzeczom osiągnąć szczęście, tym skuteczniej ci się ono wymyka.
To, co istnieje na zewnątrz, sprawia w najlepszym razie chwilowe, powierzchowne zadowolenie, może się jednak okazać, że dopiero po wielu rozczarowaniach uświadomisz sobie tę prawdę.
Rzeczy i okoliczności mogą dać ci przyjemność, lecz zadadzą także ból.
Rzeczy i okoliczności mogą dać ci przyjemność, lecz nie dadzą radości.
Nic ci jej dać nie może.
Powstaje ona bez żadnej przyczyny, wyłaniając się z twojego wnętrza jako radość Istnienia.
Stanowi jeden z najważniejszych elementów spokoju wewnętrznego, nazywanego przez niektórych pokojem Bożym.
Jest to twój stan naturalny, a nie coś, co musisz okupić ciężką pracą albo mozolnym poszukiwaniem.
Wielu ludzi do końca życia nie uświadamia sobie, że nie ma szans znaleźć „zbawienia” w niczym, co robi, posiada lub osiąga.
Ci, do których dociera ten fakt, często zniechęcają się do świata i wpadają w depresję: skoro nic nie może im dać prawdziwego spełnienia, po co się wysilać?
Po co w ogóle cokolwiek robić?
Jeden z proroków Starego Testamentu musiał widocznie mieć tę świadomość, gdy pisał: „Widziałem wszystkie sprawy, które się dzieją pod słońcem, a wszystko to jest marność i gonitwa za wiatrem”.
Kiedy sobie to uzmysławiasz, stajesz o krok od rozpaczy – i o krok od oświecenia.
Pewien mnich buddyjski wyznał mi kiedyś: „Jestem mnichem od dwudziestu lat, a całą zdobytą przez ten czas wiedzę zawrzeć mogę w jednym zdaniu: wszystko, co się pojawia, przemija. Tyle wiem„.
Chciał przez to oczywiście powiedzieć: „Nauczyłem się nie stawiać oporu temu, co j e s t; nauczyłem się pozwalać obecnej chwili, żeby po prostu była, i pogodziłem się z tym, że wszystkie rzeczy i stany są z natury nietrwałe. Dzięki temu znalazłem spokój”.
Kto nie opiera się życiu, trwa w stanie łaski, swobodny i lekki.
Stan ten nie zależy już wtedy od tego, jak się sprawy mają – dobrze czy źle.
Brzmi to paradoksalnie, lecz właśnie wtedy gdy przestajesz być wewnętrznie uzależniony od świata form i sukcesów, twoja ogólna sytuacja życiowa, przejawiająca się w formach zewnętrznych, zazwyczaj wyraźnie samoistnie się poprawia.
Rzeczy, osoby i sytuacje, o których myślałeś, że są ci potrzebne do szczęścia, zjawiają się bez żadnych starań czy wysiłku z twojej strony, a ty możesz cieszyć się nimi – dopóki trwają.
Wszystkie prędzej czy później przeminą, cykle będą powracać i odchodzić, lecz gdy znika uzależnienie, ulatnia się też lęk przez utratą.
Życie swobodnie płynie.
Szczęście wtórne, czerpane skądinąd, nigdy nie bywa bardzo głębokie.
Jest zaledwie bladym odbiciem radości Istnienia – tętniącego spokoju, który odnajdziesz w sobie, kiedy zaniechasz wszelkiego oporu.
Istnienie pozwala ci wykroczyć poza układ biegunowych przeciwieństw, stworzony przez umysł, i zrzucić brzemię zależności od formy.
Choćby wszystko wokół ciebie runęło, gdzieś w samym swoim rdzeniu i tak czułbyś spokój. Niekoniecznie byłbyś oszałamiająco szczęśliwy, ale na pewno głęboko spokojny.
Większość „złych” rzeczy, które zdarzają się ludziom, jest skutkiem ich nieświadomości.
Same się tworzą, a raczej stwarza je nasze ego.
Czasem określam te „złe rzeczy” mianem dramatu.
Gdy jesteś w pełni świadomy, znika on z twojego życia.
Przypomnę pokrótce, jak ego działa i jak stwarza dramat:
Ego – to umysł niepoddany obserwacji, który kieruje twoim życiem, kiedy nie jesteś obecnyjako bacznaświadomość, jako świadek.
Robi to w podobny sposób jakbyś działał na autopilocie.
Jego składowymi są zaprogramowane zachowania które, gdy przestajesz być uważny, przejmują nad tobą kontrolę. Łapiesz się na tym że znów zrobiłeś coś dokładnie tak jak poprzednio i znów masz problem, pojawiają się emocje.
Szef w pracy/ nauczyciel w szkole /rodzic /inna osoba
– znowu cię skrytykował. Jak zareagowałeś?
– Znów skoczyło Ci ciśnienie?
– Znów czułeś się poniżony?
– Znów czułeś chęć ucieczki?
– Znów myślałeś nad tym kilka godzin, odtwarzając te samą sytuację w głowie i wymyślając scenariusze „jak mógłbyś się inaczej zachować”
– Znów poczułeś zniechęcenie?
– Znów uciekłeś w zastępcze myśli, byle tylko nic nie czuć?
– Znów tłumaczyłeś wszystko i racjonalizowałeś?
Jeśli tak – znaczy że autopilot ego zadziałał i włączył się jeden z programów.
Kiedy nie jesteśmy świadomi – coś musi podejmować decyzje w naszym życiu.
Ego spełnia taką rolę.
Ego – uważa się za osobny fragment we wrogim wszechświecie.
Pozbawiony autentycznej więzi wewnętrznej z jakąkolwiek inną istotą, otoczony rojem innych ego, które traktuje jako źródło zagrożenia albo próbuje wykorzystywać do własnych celów.
Podstawowe schematy jego funkcjonowania są obliczone na przezwyciężenie głęboko zakorzenionego w nim lęku przed zniknięciem i wiecznego niedosytu.
Spośród schematów tych można wymienić
-opór przed tym co jest dokoła,
-żądzę władzy i wpływów,
-zachłanność,
-obronę i atak.
Choć niektóre strategie ego są niesłychanie sprytne, nigdy nie może ono za ich pomocą całkiem rozwiązać swoich problemów – z tej prostej przyczyny, że samo stanowi główny problem.
Kiedy jedno ego spotyka się z drugim – w związku osobistym albo w ramach organizacji bądź instytucji — prędzej czy później zaczyna „źle” się dziać: wybucha taki lub inny dramat, przybierając postać konfliktów, problemów, walki o władzę, przepychanek, przemocy emocjonalnej albo fizycznej itd.
Wszystko to z płynie z nieświadomości siebie.
Nieustanny opór ze strony ego, ograniczający i blokujący krążenie energii w ciele, bywa również źródłem wielu chorób.
Kiedy odnawiasz więź z wewnętrznym Ja /budzisz świadomość/ i wyzwalasz się spod dyktatu programów umysłu, przestajesz stwarzać całe to „zło” dokoła siebie, codzienny negatywizm
– przestajesz koncentrować się na nim.
Nie tworzysz już odtąd dramatu ani w nim nie uczestniczysz.
Przestajesz reagować automatycznie. Obserwując świadomie i ze świeżością każde wydarzenie w swoim życiu, zaczynasz naprawdę rozumieć przyczyny dla których te wydarzenia mają miejsce i co w Tobie je przyciągnęło. Zaczynasz dostrzegać lekcje jakie za nimi stoją.
Gdy jedno ego napotyka drugie (lub gdy zbiera się większe ich grono), zaczynają się dramaty.
Ale nawet jeśli żyjesz samotnie, i tak stwarzasz swój własny dramat.
– Ilekroć użalasz się nad sobą, dramatyzujesz.
– Kiedy ogarnia cię poczucie winy albo niepokój, również jest to dramat.
– Kiedy godzisz się na to, żeby teraźniejszość znikła za zasłoną przeszłości lub przyszłości, tworzysz czas psychologiczny – czyli materiał, z którego dramat powstaje.
– Ilekroć nie pozwalasz obecnej chwili po prostu być, a więc odmawiasz jej należnego szacunku, także tworzysz dramat.
Większość ludzi kocha się w swoim prywatnym dramacie życiowym. Tworzą swoją tożsamość na podstawie dramatów które im się przytrafiły. Kim byliby bez nich?
Rola, którą w nim grają, nadaje im tożsamość.
Ego kieruje ich życiem. Zainwestowali w ten dramat całe swoje poczucie ,ja”.
Nawet ich pogoń za odpowiedzią, rozwiązaniem lub lekarstwem (zazwyczaj zresztą nieskuteczna) staje się jednym z wątków scenicznych.
I jest z definicji skazana na porażkę.
Bo kiedy nie ma się nic lepszego, to zastępczo – porażka przyciąga wystarczająco dużo współczucia i uwagi innych.
O ile łatwiej zyskać czyjąś ciepłą uwagę, pomoc i współczucie, jeśli cierpimy – niż kiedy jesteśmy spokojni i szczęśliwi. Wtedy nagle ludzie tracą nami zainteresowanie a czasem nawet nas unikają.
Dlatego u wielu ludzi – największy lęk i opór budzi perspektywa końca dramatu.
Oczywiście większość z tego – to zachowania nieświadome.
Dopóki zaprogramowany umysł jest przy władzy – najbardziej boi się własnego przebudzenia i przed nim też najsilniej się wzbrania.
Kiedy żyjesz, całkowicie godząc się na to, co j e s t, wszelkie dramaty, jakie rozgrywały się dotychczas w twoim życiu, dobiegają końca. Gdy przestajesz :
– nałogowo oceniać innych,
– krytykować,
– porządkować świat dzieląc go bezpieczną granicą – na dobry i zły, czarny – biały etc
– wyodrębniać w świecie część „lubianą i nielubianą”/ chcianą i niechcianą – i budować swoje życie na dążeniu do osiągnięciu jednej skrajności a swoje cierpienie na osiąganiu drugiej.
Wtedy – nawet w zwykły spór nikt już nie zdoła cię wciągnąć, choćby bardzo się starał.
Nie sposób spierać się z kimś, kto jest w pełni świadomy.
Uczestnik sporu musi się utożsamić z własnym umysłem i stanowiskiem myślowym, aby poczuć się zaatakowanym – a także stawiać opór stanowisku rozmówcy i reagować na nie.
Wskutek tego biegunowe przeciwieństwa wzajemnie automatycznie się zasilają.
Taki właśnie jest mechanizm nieświadomości.
Natomiast człowiek w pełni świadomy potrafi, owszem, jasno i stanowczo wyrazić swój pogląd, ale nie wkłada w to energii, która mogłaby wywołać jakąkolwiek reakcję, nie przybiera postawy obronnej ani zaczepnej.
Nie wyniknie więc z tego dramat, ponieważ nikogo nie atakujesz.
Kiedy jesteś w pełni świadomy, nie wdajesz się już w konflikty.
Nie interesuje cię to, bo nie musisz bronić interesów terytorialnych ego:
„Moja racja, moje terytorium, mój pomysł, moja wola”
Dla kogoś, kto sam ze sobą stanowi jednię, jest zintegrowany – konflikt jest wręcz nie do pomyślenia
Dotyczy to nie tylko konfliktów z innymi ludźmi, lecz przede wszystkim konfliktu wewnętrznego, który ustaje, gdy nie ma już zgrzytów między żądaniami i oczekiwaniami twojego zaprogramowanego umysłu a tym, co j e s t, świeżością każdej chwili i pełnym, świadomym przeżywaniem teraźniejszości.
Naturalnym pytaniem stawianym przez umysł jest pytanie -> Kim jestem?
Jest to pytanie stawiane z poziomu ego.
Aby ustalić, kim naprawdę jestem potrzeba wglądu ponad umysł i ego. Warto zauważyć, że wszystkie określenia „kim jestem” są określeniami z poziomu umysłu, są zatem tylko wyobrażeniami.
Nawet jeśli te wyobrażenia będą naprowadzały na „Prawdę”, to samą prawdą nie będą. Mogą być tylko namiastką rzeczywistości, drogowskazem do zrozumienia siebie.
Wszystkie określenia „kim jestem” są podawane przez umysł i są nieprawdziwe.
Są tylko myślami i wyobrażeniami.
Cokolwiek mogę powiedzieć, będzie tylko wskazówką i może pomóc poczuć, kim faktycznie jesteś. Jeśli to poczujesz, stanie się Prawdą dla Ciebie.
Na tym etapie (kiedy to czytasz), świadomość w Twoim ciele posługuje się umysłem.
Trwa i działa cały czas na poziomie umysłu, myśli, ocen, słów, wyobrażeń. Dlatego można powiedzieć, że jest zagubiona w określeniach i wyobrażeniach. Zamyka siebie w pojęciach i interpretacjach. Wszystkie słowa i wyobrażenia są tworami na poziomie mentalnym i kiedy świadomość jest na nich zogniskowana, przysłaniają one czyste istnienie.
Świadomość jest na poziomie ego i jest przez ego ograniczana. Świadomość zniża się na poziom wyobrażeń i przez ich pryzmat próbuje pojąć świat.
Tak na prawdę nie jest świadoma rzeczywistości, tylko myśli o rzeczywistości. Z tej perspektywy trudno jest czysto doświadczyć istnienia.
Dlatego czytając ten tekst nie przyjmuj nowych wyobrażeń, tylko sprawdź, czy to co mówię jest w polu twego odczuwania.
Jeśli czujesz, to tylko wtedy jest to dla Ciebie prawdą. Wyobrażenia, które są zawarte w tekście mogą pomóc w wyjściu ponad ego. Są one drogowskazami, które kierują świadomość ponad ego.
Warto się nimi inspirować, jednak nie przyjmować jako prawdę ostateczną, póki sam tego nie poczujesz. Ten tekst może pomóc Ci ulokować się w tej rzeczywistości.
Poczuć czym jesteś z punktu widzenia rzeczywistości.
Bez zbędnych interpretacji cywilizacyjnych i wymysłów ego. Wyobraź sobie czystą świadomość (lub czyste światło). Istnieje, trwa, świeci samo z siebie.
Nie ma poza nim nic.
Jest samo światło, świadomość. W pewnym momencie postanowiła doświadczyć wszystkiego, co jest w stanie stworzyć. Doświadczyć całego, wydaje się nieskończonego, wachlarza wibracji. Świadomość wyraziła wolę zbadania swoich możliwości.
Tym samym zaczęła zwalniać swoje wibracje, zaczęło się pojawiać opóźnienie, które stworzyło przestrzeń do doświadczania. Stworzenie świata. Rozprzestrzeniła się więc na wszystkie strony tworząc w czasoprzestrzeni opóźnienie, tym samym tworząc wachlarz wibracji.
Od najwyższych, do najniższych (najszybciej się oddalających).
Opóźnienie jest zaniżeniem wibracji i ma związek z zainicjowanym początkowo ruchem. Tym sposobem zostały stworzone wszelkie wibracje wszechświata.
Od bardzo subtelnych i wyzokowibracyjnych planów po materię.
Świat fizyczny (materia) ma najniższą wibrację, dlatego jest to jakby zaniżona wibracja pierwotnej świadomości. Wszystko wyłoniło się z „pierwotnej przyczyny”, która jest inicjatorem procesu doświadczania.
Wszystko co dzieje się w tym wszechświecie jest stworzone za wyrazem „woli pierwotnej świadomości” – niektórzy zwą to Bóg. Jest to świadomość, która zaczęła doświadczać siebie na wszystkie możliwe sposoby. Kiedy świadomość doświadczyła materii, zaczęła się dalej rozwijać. Nieustanny ruch zainicjowany przez pierwotną wolę działał w kierunku rozwoju.. Materia zmieniała swoje wibracje, tworząc coraz bardziej złożone rzeczy. Nieustanny taniec życia i najprzeróżniejszych wibracji energii. Kiedy wibracje materii i subtelniejszej energii zaczęły się nawzajem przenikać, zaczęło się tworzyć życie.
Ruch w materii zaczął być organizowany przez wyższą energię. Wygląda to tak, jakby wibracje subtelniejszej energii współgrały i wpływały na wibracje niższe. Energia życia zaczęła wpływać na materię.
Wszelkie ruchy energii życia wpływały bezpośrednio na zachowanie atomów fizycznych. Organizowały je w formy i kształty. Tym samym materia zaczęła żyć. Powstały pierwsze organizmy, które były nieustannie wprawiane w ruch życia, dzięki cykliczności wibracji. Wszystko zaczęło się rozwijać i tętnić życiem. Powstało zróżnicowanie samego życia – za sprawą różnych kombinacji materii i organizującej energii. Różnorodne kombinacje splotów energetycznych stworzyły różnorodne formy życia. Energia ciągle jest w ruchu, dlatego następuje nieustanna zmiana wibracji, zmienia się forma życia.
Cały wszechświat ewoluuje.
Wszystko jest nadal splotem wibracji.
W dalszej części procesu, świadomość zaczęła doświadczać jeszcze szerszego swojego pola przechodząc na świat astralny (uczuć). Tu energie jeszcze subtelniejsze (o mniejszym opóźnieniu) zaczęły się splatać z powstałymi już formami życia. Powstały bardzo zaawansowane istoty, które nie tylko trwały w materii i żyły, ale zaczęły również odczuwać. Pojawił się w ich polu ruch energii o wysokich wibracjach – pojawiły się uczucia. Jest to widoczne u zwierząt, które nie tylko są materialne, żyją ale i odczuwają. W ich polu jest wiele wibracji.
Cały proces można nazwać ewolucją, jednak widzę to jako proces „poznawania siebie” przez pierwotną świadomość. Można to nazwać procesem miłości.
Wszystko co istnieje, jest zanurzone w tej pierwotnej świetlistości, ponieważ istnieje – jest utrzymywane przy życiu, w nieustannym inteligentnym ruchu. Jest to proces wprawiający w podziw. Proces pełen piękna i doskonałości. W pewnym momencie świadomość doszła do poznawania tzw. pola mentalnego. W istotach pojawiły się jeszcze wyższe wibracje, które złączyły się w polu ciała.
Człowiek jest właśnie istotą, która jest na etapie doświadczania świata mentalnego (oraz wszystkich pozostałych). Jest splotem całego wachlarza wibracji wszechświata. Od materii, poprzez energię organizującą życie, uczucia i pole mentalne, czyli całe myślenie.
Warto zauważyć, że wyższe wibracje zawsze organizują niższe przejawy energii. Tak wysokowibracyjne myśli wpływają na uczucia, te z kolei na energię życia.
Energia życia bezpośrednio organizuje ciało materialne.
Dzięki temu, wyrażając wolę możemy poruszać ciałem.
Jest to organizacja atomów materii poprzez myśl. Doświadczenie pole mentalnego jest samo w sobie bardzo ciekawe. Jakby pierwotna świadomość badała wszystkie możliwości planu mentalnego, od totalnego zamroczenia, do samoświadomości – to ją zbliża do poznania samej siebie.
Każdy człowiek jest indywidualną cząstką świadomości, która poznaje na różne sposoby wszechświat. Tu widać jak doskonale trwa proces samopoznania, który został zainicjowany miliardy lat temu. Świat mentalny umożliwia tworzenie pojęć i podziałów, a także świadome organizowanie niższych światów. Dlatego wolnym wyborem staje się wytworzenie w sobie bólu lub przyjemności. Tworząc na planie mentalnym myśl, możemy świadomie zmienić niższe plany, takie jak uczucia, przepływ energii czy materię. Tu wyraźnie widać, że każdy ma wpływ całkowity na swoje przejawianie się. Każdy doświadcza tego, czego chce.
Każdy jest częścią świadomości globalnej, która doświadcza życia w najróżniejszych aspektach. Tak więc szeroko pojęte cierpienie częścią tego procesu. Wytworzone po to, by „zbadać” całą totalność stworzenia i być jej świadomym.
Świadomość bada, co da się w polu mentalnym zdziałać, by być świadoma swojego stworzenia i możliwości. Jest to proces naturalny i rozwijający się ku totalnej świadomości. Wszechświat nie nazywa cierpienia czymś złym. Jest to po prostu pewien ruch energii. Sam w sobie czysty, jednak umysł interpretuje go jako cierpienie. Można powiedzieć, że ból jest mechanizmem, który nie pozwala doświadczać „tego samego” i trzyma całą ewolucję w fazie trwania. Bez bólu wszelkie życie szubko by wyginęło, na skutek samych ruchów materii. Dzięki uczuciom, życie może przetrwać tworząc pewien ruch zwany bólem. On to nie pozwala zwierzętom wbiegać w ogień, skakać ze skał itp.. W dalszej części mechanizm ochrony życia staje się instynktem.
Wszechświat cały czas „bada i szuka” najlepszej drogi. Poznaje siebie przez istnienie. Rozwija się, trwając cały czas w teraźniejszości tak, aby osiągnąć świadomość samego siebie. Wydaje się, że jest to już bliskie, ponieważ ludzie budzą się ze snu o materii. Zaczynają dostrzegać wszechświat jako jedność. Wychodzą świadomością ponad ograniczenia ego. Widzą, że są przejawem wszechświata i pierwotnej świadomości, która doświadcza samej siebie. To również jest naturalny proces.
Ego jest pewnym fenomenem powstałym na planie wysokowibracyjnej energii..
Świadomość będąc na planie mentalnym (a więc jeszcze w drodze rozwoju) jest ograniczana przez ten plan w pewien specyficzny sposób.
Po prostu zaczyna utożsamiać się z myślami będącymi na tym planie. Oczywiście na wcześniejszych stopniach ewolucji robiła to samo i utożsamiała się z danym planem wibracyjnym. Tak jak zwierzęta ograniczają się do uczuć, a rośliny do energii życia. Jednak nie było to tak „bolesne”, ponieważ nie było rozumiane. Przykładowo świadomość ograniczona do planu astralnego (u zwierząt), była ograniczona do uczuć i emocji, jednak nie tworzyła z tego mentalnego cierpienia i poczucia, że jest to w jakiś sposób złe.
Zwierzęta czując ból (czyli ruch energii życia) działały odpowiednio, by ten ruch zmienić. Nie tworzyły z tego problemu. Człowiek natomiast może trwać w cierpieniu przez cały czas. Ma wolny wybór, który raz jest błogosławieństwem, a raz przekleństwem.
Ty zatem wybierasz jak organizujesz swoje istnienie.
Moment boskości, Paweł Godlewski
Czy czasem czujesz że jesteś przygnieciony intensywnością uczuć które tworzy Twoje ego?
: „Nienawidzę”, „Jestem wściekły, zraniony”, „Czuję ból”, „Jestem przestraszony, przerażony”,
„Zasługuję na to”, „Przeżywam depresję, frustrację”, „Mam wielką władzę”.
Jednym z najprostszych a zarazem najsilniej działających lekarstw na tego typu identyfikacje jest ciągłe stawianie sobie pytania: „Kim jestem?”.
Nie zważając na odpowiedzi proponowane przez twój umysł, pytaj dalej: „Kim jestem?” Tym sposobem dotrzeć możesz do samego jądra swej istoty.
Czy jesteś kończynami, tułowiem, narządami, kośćmi, głową, mózgiem, fizycznymi odczuciami, emocjami, uczuciami, myślami? Czy też jesteś którąś z ról, których w życiu grasz tak wiele; rodzinną, płciową, zawodową, rasową, religijną, intelektualną lub duchową?
Nawet jeśli nigdy nie dojdziesz do ostatecznej intelektualnej odpowiedzi na to pytanie, możesz przynajmniej przekonać się, czym na pewno nie jesteś.
Im bardziej uwalniać się będziesz od identyfikacji z tym, czym nie jesteś, tym bardziej zbliżysz się samoistnie do tego, czym naprawdę jesteś.
„Ja” – nasze ego, czyli indywidualna jaźń – jest wyjątkowo złudne. Z jednej strony, wydaje się substancjalne. Wszyscy uważamy się za istoty materialne, konkretne; społeczeństwo traktuje nas jako jednostki stałe i samodzielne; psycholodzy nawołują do budowania poczucia własnej godności, tak by ego/jaźń mogło uważać się za trwałe i efektywnie funkcjonować w życiu.
Z drugiej jednak strony, poszukując go, nie znajdujemy nic konkretnego i namacalnego. O prawdziwej naturze „ja” wiemy bardzo mało, mimo że przez większość czasu działamy jako „ja”. Dlatego też „ja” jawi się jako olbrzymia ślepa „plama” w naszej świadomości.
Jeśli zrozumiesz naturę swego ego, będzie ono funkcjonować jako wysoce praktyczne narzędzie, niczym nie wypaczone, do niczego nie przywiązane, przez nic nie zniewolone.
To zupełnie co innego niż rozwijanie silnego ego (często zwanego poczuciem własnej godności). Bez względu na to, jak silne i pewne siebie poczuje się w danej chwili ego, żyje ono w świecie iluzji.
Zgodnie ze swą naturą nigdy nie może stać się konkretne i namacalne, dlatego też nigdy nie osiągnie poczucia wystarczającej stałości i bezpieczeństwa. Byt swój zawdzięcza jedynie procesowi myślenia. Nie może istnieć bez pamięci.
Potrzeba wrażeń
Potrzeba wrażeń dotyczy zarówno fizycznych doznań zmysłowych, jak i „namiętności”, takich jak: zazdrość, zawiść, chciwość, duma, arogancja i zarozumialstwo.
Kiedy swą bezczynność usprawiedliwiamy znudzeniem, zwykle oznacza to, że gonimy za wrażeniami.
Wciąż potrzebujemy czegoś pobudzającego, podniecającego, przyjemnego.
Jeśli akurat nie mamy pod ręką żadnej przyjemności, często zadowalamy się czymś nieprzyjemnym, uznając to za lepsze niż nic…
Tak w terapii, jak i w medytacji, posiadanie jakiegoś traumatycznego problemu, który należy pokonać, często jest absorbujące, a przez to i satysfakcjonujące.
Wszyscy chyba znamy ludzi, którzy czerpią satysfakcję ze zwycięskiej walki.
Zasięg naszej uwagi oraz umiejętność obywania się bez ciągłej stymulacji zdaje się stale zmniejszać.
Aktorzy, piosenkarze i sprawozdawcy starają się wywierać na nas natychmiastowe wrażenie, przykuwać naszą uwagę, utrzymywać w stanie pobudzenia i w paru słowach zamykać różne, często bardzo złożone kwestie.
Ponieważ zdążyliśmy się już przyzwyczaić do takiego sposobu komunikowania się, z coraz większym trudem przychodzi nam słuchanie i tworzenie w sobie miejsca na wrażliwość.
Kiedyś, pod koniec godzinnego wykładu, w którym usiłowałem podsumować zawartość niniejszej książki, jedna z obecnych na sali słuchaczek narzekała, że, chociaż poruszane przeze mnie kwestie były interesujące, nie znalazła wśród nich gotowego rozwiązania tajemnicy integracji ciała i umysłu! Oczekiwała bowiem konkretnych wskazówek i metod, które przyniosłyby natychmiastowe rezultaty.
Choć uważamy się za istoty pojętne i wyczulone na wszystko, co się wokół dzieje, w rzeczywistości stajemy się coraz bardziej tępi i zobojętniali.
By cokolwiek poczuć, potrzebujemy coraz to nowych podniet, coraz silniejszych bodźców.
To dlatego narkomania, przemoc i gwałt są w naszej kulturze zjawiskiem tak częstym. Wielu z nas dla odprężenia… ogląda horrory.
Szukanie podniet w duchowości jest zjawiskiem stosunkowo niegroźnym, lecz w gruncie rzeczy polega na tym samym.
Jeśli nie potrafimy po prostu „być”, cały czas musimy coś „robić” i „stawać się”, by wypełnić pustkę i przykryć swe braki.
Dlatego szukamy czegoś niezwykłego, efektownego, inspirującego, wzniosłego.
Tym samym zakładamy, że duchowość nie mieści się w ramach zwyczajności –
:tu i teraz jest nieosiągalna.
Kiedy moje dzieci tłumaczą się nieraz znudzeniem, mówię im, że nic nie jest nudne samo z siebie.
Uczucie znudzenia wypływa z człowieka; to człowiek czuje się w danej chwili znudzony. Nuda nie ma tutaj nic do rzeczy. Jeśli coś musi być zrobione, zrób to.
Jeśli nie musi – nie rób.
Większość z nas potępia wrogość, nienawiść i gniew.
Nie znosimy tych emocji u innych, potrafimy jednak znaleźć wiele powodów, by je usprawiedliwić, kiedy sami im ulegamy.
– „Mam prawo, bo zostałem skrzywdzony”;
– „Miałem dziś ciężki dzień”;
– „Walczę w słusznej sprawie”;
– „Mój gniew jest słuszny, konstruktywny”.
Obserwuj, jak budzi się w tobie gniew, w jaki sposób się przejawia, jak mija.
Nie identyfikuj się z nim, nie wiąż się, nie próbuj go usprawiedliwiać.
Przekonaj się, że gniew przeszkadza ci tylko w podjęciu efektywnego działania, ponieważ zniekształca postrzegany przez ciebie obraz rzeczywistości oraz powoduje konflikty, wzmacnia ból i poczucie winy.
Jeśli jesteś już rozgniewany, spróbuj się uwolnić od swego gniewu.
Niezdrowo jest gromadzić go w sobie, niezależnie od tego, jak bardzo przekonany jesteś o jego słuszności.
Często to nie sam wybuch gniewu powoduje problemy, ale jego następstwa – poczucie winy, urazy, usprawiedliwienia.
Trzecią przeszkodą jest lenistwo, apatia – założenie, że nie będziesz robił niczego, co nie jest absolutnie konieczne.
Lepiej nie wywoływać wilka z lasu i wierzyć, że wszystko będzie dobrze.
Samopoznanie może obudzić w twej świadomości bolesne wspomnienia, a nawet ból fizyczny.
Ból ten nie jest jednak dziełem tej chwili.
On już wcześniej w tobie istniał, niebezpiecznie tłumiony, podświadomie i destrukcyjnie wpływając na twoje postępowanie.
Jeśli nie uświadomisz sobie skrywanego bólu i wszystkiego innego, co wymaga leczenia, nie możesz podjąć akcji ratunkowej.
Jeśli jesteś całkiem zdrowy, poznając samego siebie nic nie stracisz.
Jeśli natomiast jest z tobą coś nie w porządku, ignorowanie problemu na pewno ci nie pomoże.
Wszystkie poważne problemy na początku są małe.
Niepokój i troska uniemożliwiają rozwój spokojnego i zdolnego do wglądu umysłu. Zamartwianie się przyszłością nie uczyni jej bezpieczniejszą ani lepszą.
Może nawet działać na jej niekorzyść, gdyż odciąga cię od tego, co powinieneś w danej chwili zrobić. I tutaj znowu pomóc ci może jasne zrozumienie celu.
-> Wyznacz sobie optymalną strategię działania na przyszłość i krok po kroku wprowadzaj ją w życie.
Jeśli nie nadszedł jeszcze czas na zrobienie pierwszego kroku, skieruj uwagę na wyzwania trwającej chwili.
Sceptycyzm stanowi chyba najpoważniejszą przeszkodę.
Dhiravamsa uczył: „W chwili, kiedy zaczniemy widzieć i rozumieć, zwątpienie całkowicie zniknie… Dobrze gdy z początku towarzyszą nam wątpliwości i rezerwa…
Takie wątpliwości zachęcają do obserwowania faktów i dochodzenia do leżącej u ich podstaw prawdy.
Kiedy postrzegamy rzeczywistość zgodnie z własnymi obserwacjami, wątpliwości znikają… Z drugiej jednak strony, sceptycyzm oznacza wrodzoną skłonność przeszkadzającą dochodzeniu prawdy, stanowi rodzaj wątpliwości, która nie chce wiedzieć.
Jeśli to uwarunkowanie jest silne, nic nie można na to poradzić, aż do czasu, kiedy płynność życia przyniesie nieuchronne zmiany i okazja do rozwoju i zmiany – ponownie zapuka do drzwi.”
Zauważyłem, że wielu uczestników mych zajęć poszukuje nie tyle prawdy, co możliwości umocnienia i udoskonalenia tego, w co wcześniej już wierzyło.
Sceptycyzm może pojawić się u rozwijających się ludzi także w wyniku braku (lub niewystarczających) pozytywnych „rezultatów” pracy nad sobą, które by zapewniły ich o słuszności tego co robią.
Sceptycyzm dosięga nawet tych, którzy osiągnęli pewien „sukces”, to znaczy – doszli w życiu do pozytywnych i głębokich zmian. Pracując nad sobą, poznajesz siebie. Nagroda, jaką otrzymujesz, jest coraz większa, lecz wraz z nią rosną również obawy…
Ego czyli „ja” widzi, że kurczy się zasięg jego władzy.
Utraconą kontrolę próbuje odzyskać stosując różne zmyślne wybiegi.
Jeśli jednak prawdziwie poznałeś siebie, nie dasz się nabrać na jego sztuczki.
Przysłowie: „Lepszy diabeł, którego znasz, niż ten, którego nie znasz” ma źródło w najgłębszych pokładach psychiki. Niezależnie od tego, jak bardzo cierpisz, twój ból ma swój wymiar, ma swoje granice. Leży w granicach władzy znanego i dlatego możesz, lub przynajmniej tak ci się wydaje, wypracować sobie nad nim kontrolę.
Kiedy natomiast wkroczysz do królestwa nieznanego, stracisz swą władzę.
Nie znajdziesz tam doświadczeń oznaczonych znanymi ci słupami granicznymi; twoje „ja” poczuje się zagubione, przestraszone tym, że może przestać istnieć. Jest to najlepszy moment na dokonanie duchowego przełomu – na poluzowanie dławiącego uścisku swego „ja”.
W takich momentach radzę robić to, co trzeba robić zawsze, czyli stawiać jeden krok naraz.
Zamiast skupiać się na tym, czego się boisz, przyjrzyj się samym mechanizmom strachu. Poddaj się mu i obserwuj, jak nadchodzi i jak się oddala.
Spójrz na niego jak na to, czym faktycznie jest – przejściowy proces. Wszystko na świecie, bez najmniejszego wyjątku, bez przerwy się zmienia.
Choć terapia Gestalt jest osobistym dziełem Perlsa, sama psychologia Gestalt jest o wiele starsza – ten ruch sięga wstecz do rozprawy opublikowanej przez Maxa Wertheimera w 1912 r. Niemieckie słowo Gestalt odnosi sie do układu części tworzących całość. U podstaw psychologii Gestalt leży zasada mówiąca, że analiza części nie prowadzi do zrozumienia całości. Części same w sobie nie maja znaczenia. Opierając sie na pionierskiej pracy Wertheimera, a także Wolfganga Kohlera i Kurta Koffka, Perls zauważył, ze teoria Gestalt stosuje sie do osobowości i podstawowych ludzkich potrzeb:
„Wszystkie organy, zmysły, ruchy, myśli podporządkowują sie powstającej potrzebie i szybko odmawiają posłuszeństwa oraz zmieniają sposób funkcjonowania, gdy tylko potrzeba zostanie zaspokojona, a one wycofują sie w tło… Wszystkie części organizmu utożsamiają sie czasowo z powstająca konfiguracja.”
Mimo wpływu, jaki Freud wywarł na konceptualne założenia Perlsa w samych początkach swej zawodowej kariery doszedł on do przekonania, ze freudowskie ograniczenie sie do seksu i pędu niszczycielskiego, jako parze sil napędzających ludzką egzystencję, wymaga uzupełnienia. Odrzucił idee ścisłego klasyfikowania instynktów i analizowania przeszłości pacjenta. Zamiast tego wolał skupić sie na tym, co jest tu i teraz. Aby człowiek mógł stać sie całością, czyli osiągnąć równowagę, musi rozpoznać cielesne tęsknoty i impulsy, zamiast je maskować. W rzeczywistości życie jest serią konfiguracji, które pojawiają sie jedna po drugiej – różnorodnych potrzeb wymagających zaspokojenia. Perls opracował terapie Gestalt, aby umożliwić ludziom rozpoznanie swych projekcji i masek jako realnych uczuć, dzięki czemu mogliby zrealizować siebie.
Po zerwaniu z ruchem psychoanalitycznym, Fritz Perls wyemigrował w 1946 r. do Stanów Zjednoczonych i w 1952 r. założył w Nowym Jorku Instytut Terapii Gestalt. W 1959 r. przeniósł sie do Kalifornii. Jego przyjaciel, psycholog Wilson Van Dusen, wyjaśnia, jak rewolucyjne były wówczas poglądy Perlsa:
„Nasze podejście do analizy i terapii było retrospektywne, silnie retrospektywne. Nie wyobrażaliśmy sobie, ze można zrozumieć pacjenta bez dokładnego poznania jego historii. To, ze można wejść do pokoju i bardzo precyzyjnie opisać zachowanie ludzi, ukazało nam zupełnie nowy wymiar. Właśnie z tego powodu uznałem, ze Fritz jest wielki. Jego niezrównana umiejętność obserwacji…”
Na Perlsa silnie wpłynęła idea Reicha, że ciało odzwierciedla wewnętrzne procesy psychologiczne. Dana osoba tu i teraz ukazuje wszystko poprzez swój sposób bycia i zachowania, nie ma potrzeby przeprowadzania analizy. „Nic nigdy nie jest naprawdę zepchnięte – stwierdził kiedys Perls. – Wszystkie istotne gestalty ujawniają sie, są na powierzchni, są tak oczywiste jak to, że król jest nagi…”
czas. ——————————————Czytaj Dalej : Czytaj dalej →
Lęk przed utratą tożsamości budowanej na negatywnych doświadczeniach:
„Niektórych ludzi ogarnia gniew, gdy mówię, że problemy są urojeniem. Boją się, że pozbawię ich poczucia tożsamości. A przecież tyle czasu zainwestowali w swoje fałszywe poczucie ,ja”. Przez wiele lat bezwiednie definiowali własną tożsamość, oglądając ją przez pryzmat swoich problemów i cierpień. Kim byliby bez niej? […]
Pojawienie się „problemu” oznacza, że roztrząsasz w myślach daną sytuację, nie mając jednak szczerego zamiaru ani rzeczywistej możliwości podjęcia już teraz jakichkolwiek działań, i że nieświadomie wplatasz ten „problem” w swoje poczucie ,ja”. ”
Postawa roszczeniowa wobec świata:
„Wymagasz, żeby rozmaite sytuacje, okoliczności, miejsca czy osoby uszczęśliwiały cię, a potem bolejesz nad tym, że nie dorosły do twoich oczekiwań.”
Dramatyczne sytuacje:
„Kogoś, kto i tak był już nieświadomy, wpędzają one w tym głębszą nieświadomość, natomiast osobie świadomej pomagają świadomość wyostrzyć. Dzięki przeszkodzie możesz się przebudzić”, ale możesz też pozwolić, żeby cię jeszcze głębiej uśpiła.”
Gdy panuje w Tobie spokój – trenuj się:
Jest więc niezmiernie ważne, aby być możliwie najbardziej świadomym w zwykłych sytuacjach, gdy wszystko mniej więcej gładko się toczy. Rośnie dzięki temu twoja moc, płynąca z tego, że jesteś obecny. Wytwarza ona w tobie i wokół ciebie pole energetyczne o wysokiej częstotliwości. Nic, co nieświadome bądź negatywne, żaden konflikt ani przemoc nie zdoła przekroczyć granic tego pola i w nim przetrwać, tak jak ciemność nie przetrwa w obecności światła.
Jeśli dojdziesz do ładu z własnym wnętrzem, wówczas to, co zewnętrzne, samo się ułoży. Rzeczywistość pierwotna tkwi wewnątrz, a zewnętrzna jest wobec niej wtórna.
W obliczu problemów – akceptuje to co los przynosi:
„Kiedy w obliczu jakiejś przeszkody lub zamachu na ego opór się wzmaga, pojawia się silna reakcja negatywna — gniew, ostry lęk, agresja, depresja itd
[…]Wszystko to nie ma znaczenia. Mniejsza o to, czy twoje myśli i emocje związane z daną sytuacją są uzasadnione, czy nie. Ważne, byś nie stawiał oporu temu, co j e s t bo z obecnej chwili robisz sobie wroga. ”
Poddanie się i akceptacja – zamiast użalania się:
Fałszywe, nieszczęśliwe ,Ja”, które uwielbia pławić się we własnej niedoli, rozżaleniu bądź litości nad sobą, nie zdoła wtedy przetrwać. Na tym właśnie polega poddanie się. Nie jest oznaką słabości, lecz niesie z sobą wielką siłę. Tylko ktoś, kto się poddał, ma duchową moc. Kiedy się poddasz, uwolnisz się wewnętrznie od sytuacji. Może się wówczas okazać, że zmieni się ona bez żadnego twojego udziału. A zresztą tak czy owak będziesz już wtedy wolny.