Tagi
celowość, Dethlefsen, działanie, przyczyna, przypadek, transfromacja, uzdrowienie, wypadek, wypadki, zrozumienie
Wiele osób może się zdziwić, że potraktujemy wypadki tak samo jak inne choroby.
Powszechnie uważa się bowiem, że wypadki to coś całkiem innego.
Są przecież spowodowane okolicznościami zewnętrznymi, a więc człowiek, który im ulega, nie czuje się winny.
Taka argumentacja świadczy o tym, jak mętny i nieprawidłowy jest, ogólnie rzecz biorąc, nasz sposób myślenia albo jak bardzo dostosowujemy nasze myślenie i teorie do swoich nieświadomych pragnień. Nie lubimy brać na siebie pełnej odpowiedzialności za nasze istnienie i wszystko to, czego w nim doświadczamy. Bezustannie szukamy możliwości dokonywania projekcji naszej winy na zewnątrz. I za każdym razem złościmy się, gdy ktoś zdemaskuje te usiłowania. Większość wysiłków podejmowanych przez naukowców służy temu, by podbudować teoretycznie i uprawomocnić tego typu projekcje. Z „ludzkiego” punktu widzenia jest to całkowicie zrozumiałe. Ta książka została jednak napisana dla tych ludzi, którzy poszukują prawdy i wiedzą, że osiągną ją tylko poprzez uczciwe samopoznanie. Dlatego nie będziemy się tchórzliwie wzdragać przed takim tematem jak „wypadki”.
Musimy zdać sobie sprawę, że zawsze istnieje coś, co wydaje się zbliżać ku nam z zewnątrz i co zawsze możemy uznać za „przyczynę”. Taka interpretacja przyczynowa jest jednak tylko jedną z możliwości podejścia do różnych współzależności, a w tej książce postanowiliśmy zastąpić czy też uzupełnić taki sposób widzenia innym, równie możliwym. Gdy spoglądamy w lustro, również wydaje nam się, że nasze odbicie patrzy na nas z zewnątrz, a przecież nie lustro jest przyczyną naszego wyglądu. Kiedy jesteśmy przeziębieni, bakterie atakują nas z zewnątrz i właśnie te bakterie uważamy za przyczynę naszej niedyspozycji. W razie wypadku samochodowego za jego przyczynę uważamy pijanego kierowcę, który wymusił pierwszeństwo. Na płaszczyźnie funkcjonalnej zawsze znajdzie się jakieś wytłumaczenie. Nie przeszkadza ono jednak w tym, by interpretować wydarzenia na płaszczyźnie merytorycznej…
.ie.c słowa tekstu zarejestruj czas.Czytaj Dalej :
Zasada rezonansu sprawia, że nigdy nie możemy wejść w kontakt z czymś, z czym nie mamy nic wspólnego. Związki funkcjonalne są w każdym przypadku środkiem materialnym, koniecznym do uzewnętrznienia czegoś na poziomie ciała. Aby namalować obraz, potrzebujemy płótna i farby, ale nie są one przyczyną obrazu, lecz jedynie środkami materialnymi, którymi artysta urzeczywistnia pewną swoją wizję. Byłoby głupotą pomijanie wymowy obrazu, a posługiwanie się argumentem, że farby, płótno i pędzel są właściwymi przyczynami jego powstania.
Wyszukujemy sobie nasze wypadki tak jak „choroby” i staramy się przy tym każdą „rzecz” wykorzystać jako „przyczynę”. Odpowiedzialność za wszystko, co nas w życiu spotyka, ponosimy jednak zawsze my sami. Wyjątki nie istnieją i dlatego nie ma sensu ich szukać. Jeśli ktoś cierpi, cierpi zawsze z powodu siebie (co zresztą nie umniejsza cierpienia!). Każdy jest sprawcą i ofiarą w jednej osobie. Dopóki człowiek sam tego nie odkryje, nie może zostać uzdrowiony. Po intensywności, z jaką ludzie złorzeczą na „sprawców” projektowanych na zewnątrz, można poznać, w jakim stopniu zwalczają sprawcę w sobie. Brak im spojrzenia, które pozwoliłoby dostrzec w sobie obie te osoby.
Pogląd, że posiadają motywację nieświadomą, nie jest nowy. Już Freud w swej Psychopatologii życia codziennego przedstawia obok takich błędnych czynności, jak zapominanie, przejęzyczenie i chybione ujmowanie przedmiotów w rękę również wypadki jako wynik nieświadomego zamysłu. Od tego czasu naukowcy zajmujący się psychosomatyką mogą również w sensie statystycznym dowieść istnienia tak zwanej „osobowości wypadkowej”. Pod tym terminem rozumie się specyficzną strukturę osobowości, która ma tendencję do rozpracowywania swoich konfliktów w formie wypadków. Już w 1926 roku psycholog niemiecki, K. Marbe, opublikował w książce pod tytułem Praktische Psychologie der Unfalle und Betriebsschaden (Praktyczna psychologia wypadków i wypadków przy pracy) swoje obserwacje, z których wynika, że istnieje duże prawdopodobieństwo, iż prędzej ulegnie wypadkowi człowiek, który już raz tego doświadczył, niż ten, kto nigdy nie był ofiarą wypadku.
W podstawowym dziele Alexandra na temat medycyny psychosomatycznej, wydanym w 1950 roku, znajdujemy następujące odniesienia do tego tematu: „Analiza wypadków samochodowych w Connecticut wykazała, że w okresie sześciu lat 3,9 proc. wszystkich kierowców, uczestniczących w wypadkach samochodowych, było ofiarami aż 36,4 proc. wypadków, jakie się w tym okresie wydarzyły. Pewne duże przedsiębiorstwo zatrudniające wielu kierowców ciężarówek poważnie zaniepokoiło się wysokimi kosztami wypadków drogowych i poleciło zbadać ich przyczyny, by móc zmniejszyć ich częstotliwość. Badano między innymi historie wypadków poszczególnych kierowców i w rezultacie przeniesiono tych, którzy mieli ich najwięcej, na inne stanowiska pracy. Dzięki tej prostej metodzie udało się zmniejszyć częstotliwość wypadków do jednej piątej wartości wyjściowej. Co ciekawe, kierowcy o dużej liczbie wypadków ulegali im również w innych miejscach pracy. Potwierdza to niezbicie tezę, że istnieje typ człowieka podatnego na wypadki i że osobowości mające tę cechę zachowują ją na każdym stanowisku pracy, a także w życiu codziennym” (Alexander, Medycyna psychosomatyczna).
Alexander wyciąga dalej wniosek, że „w większości wypadków tkwi element zamysłu, którego jednak człowiek nie jest świadomy. Innymi słowy – większość wypadków ma motywację nieświadomą„. To odwołanie się do dawniejszej literatury psychoanalitycznej ma nam pokazać między innymi, że nasze podejście do wypadków wcale nie jest nowe i że dotarcie niewygodnych poglądów do powszechnej świadomości trwa bardzo długo (o ile w ogóle nastąpi).
W dalszych rozważaniach zajmiemy się nie tyle opisem określonej osobowości wypadkowej ile znaczeniem wypadku, jeśli wydarzy się on w naszym życiu. Nawet jeśli jakiś człowiek nie jest typową „osobowością wypadkową”, przydarzający mu się wypadek o czymś świadczy nauczymy się, jak rozpoznać, o czym. Jeśli w życiu jakiegoś człowieka wypadki się mnożą, świadczy to jedynie o tym, że ten człowiek nadal nie rozwiązał świadomie swoich problemów, a więc następuje eskalacja zdarzeń zmuszających go do tego. Fakt, że ktoś dokonuje pewnych korektur za pośrednictwem wypadków, odpowiada tak zwanemu „locus minoris resistentiae” (miejscu o mniejszej odporności) u innych. Wypadek bezpośrednio i gwałtownie stawia pod znakiem zapytania sposób postępowania albo kierunek działania człowieka. Jest cezurą w życiu i jako taka wymaga zastanowienia się nad jej przyczynami. Należy przy tym przeanalizować cały przebieg wypadku niczym sztukę w teatrze, spróbować zrozumieć jego strukturę i przenieść ją na własną sytuację. Wypadek jest karykaturą naszych problemów – tak samo trafną i tak samo bolesną jak każda karykatura.
Wypadki drogowe
„Wypadek drogowy” to tak abstrakcyjne pojęcie ogólne, że nie sposób podać jego dokładnej interpretacji. Trzeba by wiedzieć ze wszystkimi szczegółami, co się w czasie danego wypadku rozgrywa, by móc powiedzieć, o czym on świadczy. Ogólna interpretacja zatem jest trudna lub wręcz niemożliwa, ale w konkretnym przypadku nie nastręcza większych trudności. Trzeba tylko uważnie słuchać, gdy ktoś relacjonuje przebieg wypadku. Dwuznaczność naszego języka zdradzi wszystko. Niestety, jak wciąż stwierdzamy, wielu ludzi nie słyszy pewnych kontekstów. Często się zdarza, że zmuszamy pacjenta, by tak długo powtarzał jakieś zdanie ze swojej relacji, aż coś stanie się dla niego jasne. Przy tej okazji można się przekonać, jak nieświadomie obchodzi się człowiek ze swoją mową lub jak dobre są jego filtry, przez które przepuszcza własne problemy.
Zarówno w życiu, jak i w ruchu ulicznym możemy na przykład zboczyć z drogi, wpaść w poślizg, stracić oparcie, stracić kontrolę lub panowanie, zostać wyrzuconym z toru, najechać na kogoś itp. Czy trzeba jeszcze coś wyjaśniać? Wystarczy dobrze słuchać. Ktoś na przykład przyspiesza tak bardzo, że już nie może wyhamować (siebie) i nie tylko za bardzo się zbliża do jadącego (jadącej) przed nim, lecz wręcz na niego najeżdża.
Kierowcy najeżdżają na siebie nie tylko samochodami, lecz również słowami.
Na pytanie: „Kto spowodował wypadek?”, często słyszy się odpowiedź: „Nie zdążyłem zahamować”. Świadczy to, że dany człowiek nabrał w swoim życiu takiego przyspieszenia (np. w pracy), iż stanowi ono dla niego zagrożenie. Powinien więc przeanalizować swoje działania i zmniejszyć tempo, póki nie jest jeszcze za późno. Inna odpowiedź: „Po prostu go nie zauważyłem”, wskazuje, że ów człowiek również w życiu nie dostrzega czegoś ważnego. Jeśli próba wyprzedzenia kończy się wypadkiem, należy szybko przeanalizować wszystkie „manewry wyprzedzania”, jakich się w swoim życiu dokonuje. Kto zasypia przy kierownicy, powinien jak najprędzej przebudzić się w życiu, zanim nie zostanie jeszcze brutalniej wyrwany ze snu. Jeśli ktoś utknie gdzieś nocą, powinien wreszcie dobrze się zastanowić, jakie sprawy z mrocznego obszaru duszy mogły go zatrzymać. Jeden udaje, że kogoś nie widzi, ktoś inny taranuje szlabany i przydrożne słupki zabezpieczające, jeszcze inny musi wyciągać swój wóz z błota. Człowiek nagle traci jasność widzenia, ignoruje znaki stopu, myli kierunki, wjeżdża na przeszkody. Wypadki drogowe prowadzą niemal zawsze do bardzo intensywnego kontaktu z innymi ludźmi – najczęściej nawet zbyt bliskiego – ale to zbliżenie jest zawsze nadto agresywne.
Przeanalizujemy i zinterpretujemy wspólnie jeszcze jeden konkretny wypadek drogowy. Nie jest on fikcyjny i należy do grupy bardzo częstych wypadków. Na skrzyżowaniu z pierwszeństwem przejazdu dla prawej strony zderzają się dwa samochody osobowe z tak dużą siłą, że jeden z nich zostaje wyrzucony na chodnik, gdzie przewraca się na dach. Kierowca i pasażerowie są uwięzieni w środku i wołają o pomoc. Z samochodowego radia dobiega głośna muzyka. Przechodnie uwalniają pasażerów z ich blaszanego więzienia – ranni zostają odwiezieni do szpitala.
Taki przebieg wydarzeń pozwala na następującą interpretację: Wszyscy uczestniczący w wypadku znaleźli się w sytuacji, w której chcieli kontynuować w linii prostej obrany kierunek swej drogi życiowej. Odpowiada to pragnieniu i próbie dalszej jazdy prosto w obranym kierunku. Nie tylko w ruchu ulicznym jednak, ale i w życiu zdarzają się skrzyżowania. Prosta ulica jest normą w życiu, jest tym, czym posuwamy się z przyzwyczajenia. Fakt, że jazda w linii prostej została gwałtownie przerwana na skutek wypadku, świadczy, iż wszyscy uczestniczący w nim przeoczyli konieczność zmiany kierunku. Każdy kierunek i każda norma w życiu kiedyś przeżywają się, powodując konieczność zmiany. Wszystko, co prawdziwe, z upływem czasu staje się fałszywe. Ludzie bronią swoich norm, najczęściej powołując się na to, że zostały one potwierdzone w przeszłości. Nie jest to żaden argument. Dla niemowlęcia normą jest siusianie w pieluszki, ale już pięcioletnie dzieci moczące się w nocy nie powinny przytaczać wieku na swoje usprawiedliwienie.
Ludziom trudno w porę zorientować się w konieczności dokonania zmiany w życiu. Uczestniczący w wypadku z całą pewnością ten moment przeoczyli. Próbowali kontynuować dotychczasową (wypróbowaną) drogę i wypierali ze swej świadomości wezwanie do zrezygnowania z normy, do zmiany kursu, do wyskoczenia z sytuacji. Ten impuls jednak w nas jest, tyle, że nieświadomy. W nieświadomości tkwi konieczność zmiany kierunku, w którym się podąża. Brak nam jednak odwagi, by to zrobić z całą świadomością. Zmiany zawsze budzą lęk. Chcielibyśmy ich dokonać, ale nie mamy odwagi. Dla jednego może to być partnerstwo, które się przeżyło, dla innego praca, dla jeszcze innego światopogląd. Wspólne dla wszystkich tych osób jest tłumienie pragnienia wyswobodzenia się z tego, do czego się przywykło. To nie zrealizowane pragnienie szuka swego urzeczywistnienia poprzez jakieś wydarzenie, które nasza świadomość uważa za przychodzące „z zewnątrz”. Człowiek zostaje wyrzucony z toru, w naszym przykładzie w wypadku samochodowym.
Ten, kto jest wobec siebie uczciwy, może po takim wydarzeniu stwierdzić, że w głębi duszy od dawna już nie był zadowolony z toru, którym podążał, i właściwie chętnie by go zmienił, gdyby starczyło mu odwagi. Człowiekowi przytrafia się zawsze tylko to, czego naprawdę chce. Nieświadome rozwiązania są wprawdzie skuteczne, ale posiadają tę wadę, że nie rozwiązują problemu do końca. Wynika to z tego, że problem- można rozwiązać ostatecznie tylko postępując świadomie, natomiast nieświadome rozwiązywanie jest jedynie materializacją problemu. Urzeczywistnienie może dać impuls, może informować, ale nie jest w stanie całkowicie rozwiązać konfliktu.
W naszym przykładzie wypadek samochodowy prowadzi wprawdzie do wyzwolenia się z toru, do którego przywykliśmy, ale równocześnie rodzi nową, większą niewolę – unieruchomienie w samochodzie. Ta nowa, niespodziewana sytuacja jest wyrazem nieświadomości zajścia, ale równocześnie może być rozumiana jako ostrzeżenie, iż opuszczenie dotychczasowego toru nie przyniesie wytęsknionej wolności, lecz jedynie nową niewolę. Wołanie o pomoc osób uwięzionych w samochodzie zostało nieomal zagłuszone przez muzykę dochodzącą z samochodowego radia. Każdy, kto przywykł do dostrzegania analogii, również w tym szczególe dostrzeże przejaw próby odwrócenia uwagi od swego konfliktu czynnikami zewnętrznymi. Muzyka radiowa zagłusza głos wewnętrzny, który woła o pomoc i pragnie być wysłuchany przez świadomość. Świadomość jednak odwraca się, nie chce słuchać, a więc ten konflikt wewnętrzny i pragnienie swobody pozostają zamknięte w nieświadomości. Nie mogą się same uwolnić, muszą czekać, aż wyswobodzą je wydarzenia zewnętrzne. Takim „wydarzeniem zewnętrznym” otwierającym nieświadomym problemom kanał, przez który będą mogły się wydostać, jest wypadek.
Wołania duszy o pomoc dotarły do obszaru, na którym są słyszalne.
Człowiek staje się uczciwy.
Dethlefsen T-1. – Poprzez chorobe do samopoznania
meduza said:
Niesamowite
Parę miesięcy temu miałam wypadek, straciłam panowanie nad samochodem, w efekcie wpadłam w poślizg i zatrzymałam się na drzewie.
A nie dalej, jak właśnie dzisiaj rozmyślałam o takich rzeczach, jak to, że w życiu nie dzieje się nic bez przyczyny i właśnie myślami wróciłam do tego zdarzenia. I wtedy pojawiło się w mojej głowie pytanie – czym był w takim razie ten mój wypadek w moim życiu. I odpowiedziałam sobie, że jeszcze nie wiem, ale na pewno z czasem poznam odpowiedz. A tu proszę, parę godzin potem trafiam na ten tekst. I wszystko pasuje. Niedługo przed tym niefortunnym wydarzeniem miały miejsce w moim życiu rzeczy, które wprowadziły w nie totalny zamęt. Nie chcę na ich temat się rozpisywać, bo to sprawy zbyt osobiste. Powiem tylko, ze w moim życiu zapanował jeden wielki chaos. A ja sama czułam się jak w matni, niezdolna do wykonania jakiegokolwiek kroku czy podjecia jakiejs konkretnej decyzji. I tak, jak straciłam wtedy panowanie nad samochodem, tak straciłam jakąkolwiek kontrolę nad swoim życiem. Byłam jak łupinka na wzburzonym oceanie.
Nie jestem do końca przekonana, ze rzeczywiście sami jesteśmy „sprawcami” takich wydarzeń, jak wypadki. Mój przypadek świadczyłby o czym innym, ale może to zwykły zbieg okoliczności.
Ciekawa jestem, co wy o tym myślicie i czy zetknęliście się z jakąś podobną sytuacją
bumel said:
ciekawy, choć dość trudny artykuł, przyzwoicie pogłębiony,
mam tylko dziwne wrażenie, że większość osób nie jest wystarczająco gotowa (otwarta) na wiarę w działanie takich mechanizmów fizyczno-duchowych w naszym życiu 😉
mdebowski said:
Jak z nieba spadnie meteoryt i przylepi kości mojej czaszki do asfaltu, to też będzie to moja wina?
deadcell said:
mdebowski, a dlaczego by nie, skoro jesteś w stanie uwierzyć, że taki meteoryt może Cię trafić.. a wykonałeś co miałeś w tym życiu, to po co dalej istnieć w tym zakłamanym świecie? ; ]
Eliszka said:
2listopada miałam wypadek samochodowy, pierwsza kolizja drogowa w moim życiu, a jeżdżę 40lat.
Ruch był ogromny, skrzyżowanie z ul. z cmentarza, z główną, z pierwszeństwem przejazdu.
Spieszyłam się, bo potrzebny był żel do masażu ręki męża/ woziłam go na rehabilitację/.
Najkrócej opisując zdarzenie; zatrzymałam się na skrzyżowaniu, bo od strony miasta z prawej strony wjeżdżał na to skrzyżowanie ogromny pojazd / zajechał mi drogę, bo ja zamierzałam skręcić w lewo, na prawy pas. W tym momencie walnął w tylne lewe koło mojego samochodu kierowca jadący prosto, ponieważ tył mojego wozu wystawał na pasie jego drogi. Tak mówił, mówił, że nie mógł mnie wyminąć, bo od trasy cmentarnej inny wóz akurat skręcał w prawo.
Poza dość poważnym uszkodzeniem mojego samochodu nic mi się nie stało, poza wstrząsem i szokiem sytuacyjnym. Nie mam żadnego doświadczenia w takich sytuacjach.Byłam przekonana, że ten kierowca, który we mnie uderzył uciekł z miejsca wypadku, zero zainteresowania innych użytkowników drogi, co niektórzy na mnie trąbili bym zwolniła miejsce. Ponieważ samochód zapalił, więc wolniutko odjechałam, poszłam kupić na drugą stronę ulicy ten żel, dopiero wtedy zauważyłam wbite koło tylne i wolniutko dojechałam do warsztatu mechanicznego, który był w odl. jakieś 100m.
Za mną przyjechali policjanci, okazało się, że ten kierowca czekał, dziwne, bo mówił, że widział, jak wyszłam z samochodu i weszłam do apteki i nie podszedł do mnie.
Słuchajcie, pierwszy raz w życiu jechałam tą Nysą policyjną, czułam się, jak przestępca prawie i tak potraktowana.
Byłam przerażona; w skrócie, przyznałam się, że to była moja wina; otrzymałam mandat i 6 pkt karnych. Samochód w naprawie.
Stwierdzam, że ze spokojem przyjęłam to zdarzenie. Nie obciążam się winą/ jestem pewna, że tamten kierowca jechał mocno za szybko/ i zastanawiam się/ znów ten temat się otworzył jakby na zamówienie/ jakie przesłanie dla siebie mam wyciągnąć z tego zdarzenia.
Żeby było jeszcze śmiesznie, to uderzył we mnie syn faceta, od którego mąż przywiózł psa, z którym absolutnie nie daję sobie rady. Jest szalony/ ten pies/i chcę go oddać z powrotem, zresztą powiedziałam mu to / temu ojcu/ bo przyjechał na miejsce zdarzenia.
Zenforest, wybacz, że tyle miejsca zajęłam opisywaniem tego zdarzenia, ale może ktoś się pokusi o interpretację.
Felicita said:
Eliszka,
Zaprzeczasz sama sobie.
Wzięłaś winę na siebie za stłuczkę wobec służb policyjnych, chociaż uważasz, że to tamten kierowca,który Ciebie potrącił jechał zbyt szybko. Czemu wzięłaś odpowiedzialność za wykroczenie, którego nie popełniłaś w Twojej własnej wewnętrznej ocenie? (pytanie do przemyślenia).
Eliszka said:
Dzięki Felicita, to jedno pytanie do przemyślenia.
W swojej przeszłości byłam obciążana za wszystko, a nawet dla świętego spokoju zgadzałam się z takim obrotem sprawy.
Druga strona medalu, to po co tak się spieszyłam?
Znów’ wzięłam na siebie winę’ za to, że nie pamiętałam o tym żelu, a przecież wszystkie obowiązki przejęłam i radzę sobie, mąż mógł był zapamiętać sprawę, która jego dotyczyła, tym bardziej, że uwagę na chorobie i na lekach skupioną ma w stopniu zasadniczym i podstawowym.
Czyli wolniej, uważniej, bardziej świadomie.
vamas said:
nie czytalem wczesniej tego artykulu, ten Dethlefsen to ciekawy gosciu
majk79 said:
Zgadzam się z Felicitą. Zauważ Eliszka, że biorąc na siebie to co się stało, tym samym zdjęłaś odpowiedzialność z kierowcy, który uderzył w Twoje auto. Z tego co zrozumiałem to był jakiś młody mężczyzna, być może nie miał wielkiego doświadczenia. Nie znam dokładnie wszystkich okoliczności tego zajścia, ale nie uważasz, że zwalniająć tego człowieka z odpowiedzialności za to co się stało, zachowałaś się wobec niego w pewien sposób nieodpowiedzialnie?
Zind said:
majk79, uwaga, tu są dwie strony medalu.
W przypadku tego typu publicznych wypadków, trzeba opowiedzieć się za faktami i wskazać winowajcę. To jednak na płaszczyźnie społecznej.
Natomiast z punktu widzenia duchowego Eliszka dobrze to przyjęła.
Jako lekcję dla siebie i punkt wyjścia do refleksji.
Nie tak ważne jest to —co— się wydarzyło, ważniejsze jest to co z my z tym zrobimy. Jak to obrócimy, na naszą korzyść i pomoc w rozwoju czy jako kolejny klocek wzmacniający tożsamość ofiary.
Eliszka said:
Dzięki Zind. Też tak sobie myślę.
majk79 said:
Zind, wcale nie przeczę, natomiast ja się odnoszę do tego konkretnego zachowania Eliszki w tej sytuacji abstrahując od wewnętrznych implikacji „duchowych” – a uważam, że przeżucenie odpowiedzialności z rzeczywistego sprawcy wypadku na siebie, nie jest do końca odpowiedzialnym zachowaniem wobec, tego kto ten wypadek spowodował. Tutaj wcale nie chodzi o przerzucanie się nawzajem winą, tylko o branie odpowiedzialności za to co się robi – odpowiedzialności także wobec innych. I do tego się odniosłem , wcale nie przeczę, że tu jest więcej płaszczyzn interpretacji (karma, pp itp).
indram said:
Le chien fatal.
majk79 said:
Poza tym, z tego co pisze Eliszka, to raczej nie ma ona kłopotu z tożsamością ofiary, tylko z przesadnym braniem na siebie za wszystko odpowiedzialności. Moim zdaniem to też nie jest do końca „duchowo rozwojowe” nastwienie, a raczej pewien wzorzec wyniesiony z dzieciństwa. Taka to przynajmniej najczęściej bywa w rzeczywistości, jak to akurat jest z Eliszką – tego nie wiem. Chodzi o pewien przykład.
W tym znaczeniu jak bajbardziej mogła to być dla niej lekcja.
vamas said:
ups, ale przesadne branie odpowiedzialnosci za wszystko moze byc w jakis sposob czescia tozsamosci ofiary: „no tak, znow ja jestem winny!”
majk….”przeżucenie” ?!!!
bój sie Boga, co za ort 😉
majk79 said:
Vamas, może ale nie musi, może być częścią warunkowania społecznego czy wychowania rodzicielskiego.
Drugie „przerzucanie” napisałem już poprawnie. 🙂 U Ciebie to dość trudno dopatrywać się ortów, nie? 😉
vamas said:
mam nawyk z pieciu lat siedzenia na ircu i usenecie w latach 90’tych, gdzie pisanie z polskimi znakami bylo uwazane za niegrzeczne, nie kazdy user mial obsluge polskiej strony kodowej
zatem moze i nie daje polskich znakow ale na pewno nie pisze przerzucania przez z 🙂 inna ciezkosc problemu 🙂
majk79 said:
dobra vamas niech ci bedzie,rzutem na tasme punkt dla ciebie. 😉
Eliszka said:
Słuchajcie, moje problemy brały się/ proszę zwrócić uwagę na czas przeszły/ przede wszystkim z brania odpowiedzialności za wszystko i wszystkich dookoła, z nadgorliwością i dążeniem do perfekcjonizmu w każdym calu i w całej rozciągłości.
Doprowadziłam się do tego, że wyrósł mi garb psychiczny i zapadłam się prawie w sobie.
Wychodziłam z tych stanów przez 10lat.
Tak, jak pisałam w innym poście wypadek męża był takim przełomem, znakiem STOP. Postanowiłam całkowicie odciąć się energetycznie i uwolnić. Widocznie, bardzo widocznie, nie do końca mi się to udało. Cenę zapłaciłam wysoką, ale mam nadzieję, że warto było.
To był znak bez wątpienia.
Jestem przekonana, że wszelka karma wiążąca mnie z mężem i ojcem została
przepracowana i uwolniona.
Czuję się ugruntowana i silna, nareszcie potrafię świadomie kreować swoje życie, mam konkretne plany również w sferze materialnej. Nie boję się niczego.
Życzcie mi powodzenia, proszę.
Dziękuje wszystkim za uwagi.
Na tego Dethlefsona już zwróciłam uwagę na blogu Astromarii, ciekawie pisze. Warto go poszukać.
majk79 said:
Eliszka, to ja miałem podobnie. Powodzenia! 🙂
klaps said:
absolutnie nie moja to sprawa, ale …pozwole sobie na pewną uwagę, jesli nie istotna – nie ma mnie.
myśle, ze tzw problem jest czymś wtórnym
ważniejsza jest ta „gorączkowość, która spowodowała wypadek
rodzaj ‚przymusu wypełniania obowiązków’- zapominania o sobie (jednak),
czyli nieugruntowaniu w poczuciu własnej wartości
Eliszka, znam to z własnego doświadczenia – jestem „w drodze”
pozdrawiam
calineczka said:
Nigdy jeszcze nie patrzyłam na sprawy w taki sposób jak pokazane w tym artykule. Dziękuję za inspirację.
vamas said:
majk! nie poddawaj sie tak latwo 🙂
😉
majk79 said:
nie tym razem vamas.. nie tym razem! 😉