Tagi

, , , , ,



Śmierć jest dla większości ludzi największym złem. Tak bardzo się boją, że stale ją wypierają. Jak żyć ze świadomością, ze śmierć jest nieunik­niona? Czy duchowość mistyczna zmniejsza lęk przed śmiercią?

Rzeczywiste doświadczenie mistyczne prowadzi do wglądu, że nie ma śmierci. To, co umiera, jest jedynie formą, w której wyraża się to, co istotne. Narodziny i umieranie nie są niczym innym jak początkiem i końcem określonej manifestacji Pierwszej Rzeczywistości. Ona sama pozostaje zupełnie nietknięta. W każdej chwili dokonują się w ewolucji narodziny i umieranie. Bóg jest przychodzeniem i odchodzeniem.
Również nasza ludzka forma się rozpadnie. Powstaną nowe formy. To, czy będą one miały jeszcze coś wspólnego ze starymi, jest nieważne. Wciela się, bowiem zawsze tylko Pierwsza Rzeczywistość, którą nazywamy, Bo­giem. Bóg nie zna żadnej zmiany, żadnego czasu i żadnej przestrzeni. Czas i przestrzeń istnieją poprzez formy, które przychodzą i odchodzą. Czy mogę opowiedzieć krótką historię?

Oczywiście.

Pewna stara kobieta prasowała bieliznę. Wtedy przystąpił do niej anioł śmierci i powiedział: „Pora! Chodź!”. Kobieta odpowiedziała: „Do­brze, ale najpierw muszę skończyć prasowanie. Kto to za mnie zrobi? I muszę ugotować, bo moja córka pracuje w sklepie, musi coś zjeść, jak wróci. Rozumiesz?”. Anioł odszedł. Po pewnym czasie przyszedł znowu. Spotkał tę kobietę, gdy akurat wychodziła z domu. „Chodź teraz! -powiedział – pora”. Kobieta odpowiedziała: „Ale muszę najpierw pójść do domu starców. Tam czeka na mnie tuzin ludzi, o których zapomniały ich rodziny. Czy mam ich zostawić na lodzie?”. Odszedł. Po jakimś czasie przyszedł znów i powiada: „Pora! Chodź!”.
Kobieta na to: „Tak, tak, wiem, ale kto zaprowadzi mojego wnuka do przedszkola, jak mnie już nie będzie?”. Anioł westchnął: „Dobrze, zaczekam, aż twój wnuk będzie sam chodził”. Kilka lat później kobieta siedziała wieczorem znużona przed domem i pomyślała: „Właściwe teraz anioł śmierci mógłby przyjść. Po tych wszystkich trudach szczęśliwość wieczna musi być przecież czymś cudownym”. Anioł przyszedł.
Kobieta zapytała: „Zabierzesz mnie teraz do wiecznej szczęśliwości?”.
Anioł odpowiedział pytaniem: „A gdzie, jak myślisz, byłaś cały czas?”.

O czym mówi ta historia?

czas. ——————————————Czytaj Dalej :

Uczy, że Prawdziwa Rzeczywistość jest zawsze tu. Jest tylko ten bezczasowy taniec, który wykonuje życie w ewolucji. Sens tańca tkwi w samym tańcu. Sens tańca tkwi w tym, by żyć chwila po chwili – życiem Boga.
Ale tego nikt nie zdoła pojąć rozumem.
Da się to przeżyć tylko bezpośrednio, w mistycznym doświadczeniu. Tam, gdzie to się dzieje, znika lęk przed śmiercią. Dlaczego mielibyśmy bać się śmierci, jeżeli wiemy, że nasza prawdziwa natura ani się nie rodzi, ani nie umiera? Dlaczego mam się lękać, że mój statek zatonie, gdy Bóg jest morzem, w które mój statek się zanurza?

Od Sokratesa pochodzi piękna myśl, że filozofia jest wdrażaniem się w umieranie. Czy można to powiedzieć też o mistyce?

Tak. Tylko, że umieranie mistyka – puszczenie ego jest dużo trud­niejsze niż umieranie fizyczne. Umieranie mistyka jest umieraniem, które nie troszczy się o to, czy będzie coś potem i jakie to coś będzie. To jest umieranie do czegoś’ większego, więc kwestia przetrwania osobowości znika. Nie ma pragnienia nieba, nie ma nadziei na ocalenie u Boga. Jest tylko puszczenie tego, co nieistotne.

A co jest nieistotne?

Nieistotne jest ego – ego, którego względność poznaję w doświadczeniu transpersonalnej rzeczywistości. Człowiek wchodzi w stan świado­mości, w którym nie jest już ego, ale pozostaje czujny i obecny.
Z tej perspektywy ego pojawia się jako to, czym jest naprawdę, jako centrum organizacyjne i ośrodek funkcjonowania ziemskiej egzystencji.
Dlatego lęk ego przed śmiercią jest uzasadniony.
Rozpłynie się ono, chociaż stworzone zostało do tego, by zapobiec takiemu rozpłynięciu się za życia.
Zostało stworzone dla zapewnienia dynamiki życia – jest kulturotwórcze i kreatywne. Ego nie może tak się zachowywać, jakby nie było lęku przed śmiercią.
Ten lęk może ustąpić tylko wraz z ego – wtedy, gdy człowiek w mistycznym doświadczeniu ze świadomości ego dotrze do dziedziny transpersonalnej i tam poczyni doświadczenie niepowątpiewalnej jednoś­ci. „Umrzyj na swej poduszce” powiada zen. Mistyka chrześcijańska także mówi o umieraniu ego. I w tej mierze, w jakiej nasze małe ego, ten lękliwy, zrozpaczony, agresywny, oportunistyczny, manipulujący i zbyt rzadko pogodny konglomerat procesów psychicznych umrze – w takiej mierze rozwinie się zaufanie, radość i pewność.
Niektórzy postawią mi zarzut, że nie traktuję poważnie ego, tej tak istotnej zdobyczy kultury zachodniej. Już mówiłem wcześniej, że mistycy byli osobowościami o mocnym ego i że wielu raczej poszłoby na stos, niż wyparło się swoich przekonań. Mistyk doświadcza „ego i czegoś więcej”, a nie „mniej ego”. Dzięki doświadczeniu mistycznemu ego nie staje się „mniej ego”, lecz „bardziej ego”.

Wielu ludzi pociesza się w obliczu śmierci nadzieją na trwanie w za­światach albo nadzieją na reinkarnację w lepszym ziemskim wcieleniu. Jak odnosi się mistyka do tych wyobrażeń o zmartwychwstaniu i ponownych narodzinach?

Nie ma prostej odpowiedzi na to pytanie. Sposób, w jaki mistycy odnoszą się do tych wyobrażeń, zależy od tego, z jakiej religii się wywo­dzą. Stąd chrześcijańscy mistycy mówią o zmartwychwstaniu. Ale co oznacza ostatecznie zmartwychwstanie, pozostawiają sprawą otwartą. Umiemy wyobrazić sobie dalsze życie tylko z jakimś ego.
Dlaczego nie ma być takich możliwości istnienia, które przekraczają ego? Jako ludzie jesteśmy przecież tylko jedną z możliwych wersji istnienia w potężnym kosmosie, liczącym miliardy galaktyk. Cierpimy na okropny ego- i geocentryzm. Myślimy, że taniec galaktyk istnieje tylko z naszego powodu.
Uważamy się za zwieńczenie kosmosu. Zaled­wie od trzech milionów lat raczkujemy jako ludzie na tym ziarnku pyłu. A Bóg jest bezczasowy. Przecież nie czekał na nas szesnaście miliardów lat. Zmartwychwstanie jest tylko szyfrem, którego używamy na określe­nie zupełnie innej formy istnienia, o której rozum nic nie wie. Na płaszczyźnie transpersonalnej przeczuwamy, że istnieje wyjście z personal­nej ciasnoty. Istnieje przebudzenie do bezczasowości i bezprzestrzenności Prawdziwej Rzeczywistości. Jan od Krzyża nazywa to „dochodzeniem-Boga-do-siebie”. Powiada on: „Nasze przebudzenie jest przebudzeniem Boga, a nasze zmartwychwstanie – zmartwychwstaniem Boga”.

I to przebudzenie dokonuje się nie tylko w doświadczeniu mistycznym, ale także w doświadczeniu śmierci?

Nie wiemy, jak to jest, umrzeć.
Ale wiele przemawia za tym, że umieranie jest przebudzeniem.
Wrota się nie zamykają, wrota się otwie­rają. Kwestię, czy to przebudzenie ma jakiś osobisty składnik, możemy pominąć. Bóg powróci w nowej formie.
Czy to ważne, żeby istniała jakaś ciągłość?
Tak zwane przeżycia bliskiej śmierci nasuwają myśl, że osobowość znika, a zastępuje ją świadomość nie personalna. To przejście opi­sywane jest jako fascynujące i uszczęśliwiające. Uszczęśliwiające do tego stopnia, że wielu najchętniej poszłoby tą drogą w śmierć.

Istnieją także opisy bliskiej śmierci, które mają charakter koszmarów sennych.

Tak, ale przypuszczam, że negatywne doświadczenia są tylko stadium pośrednim spowodowanym silnym przywiązaniem do struktury ego. Sztuka umierania polega na puszczaniu. Kurczowe trzymanie powoduje horror vacui, a także horror daemonum, o którym już mówiliśmy.

Czy opowiada się Ojciec za purgatorium, czyśćcem lub górą oczyszcze­nia?

Wydaje mi się, że te pojęcia pomagają opisać proces uwalniania się od ego. Wszelako trzeba je pozbawić negatywnego posmaku, ponieważ pro­ces oczyszczania nie jest czymś negatywnym, lecz drogą wyzwolenia. Mimo lęków i bólów trzeba go oceniać pozytywnie i nie bronić się przed nim.
Wszystko, co nam w chwili śmierci pozostaje, to puścić wszystko. Niestety chrześcijanie słyszeli za dużo o sądzie i karze, a za mało o nowym, które stoi przed nimi. Często chodzę po cmentarzach. Na nagrobkach widzi się złamane kolumny, złamane róże, czasem wizerunek Ukrzyżowanego. Prawie nie spotyka się symboli zmartwychwstania i dalszego życia.

W religiach i mądrościach Wschodu – a także u Sokratesa – spotykamy wyobrażenie, że człowiek musi już za życia dokonać oczyszczenia lub katharsis, by łatwiej przejść przez śmierć. Proces oczyszczania może się nawet rozciągnąć na wiele inkarnacji. Jak ma się to wyobrażenie do duchowości mistycznej?

Nie wydaje mi się, żeby prawdziwa mistyka była zainteresowana reinkarnacją lub ponownymi narodzinami. Wiara w ponowne narodziny należy do kontekstu religii, a nie do kontekstu mistyki. Religie czerpią swoją atrakcyjność z tego, że obiecują ludziom zbawienie w przyszłości. Tak zaspokajają potrzebę trwania ego. Pewnego – ostatecznego – dnia wszystko zostanie uporządkowane. Kiedyś, później źli zostaną ukarani, a dobrzy nagrodzeni. Nieważne, czy kara polega na tym, że trafi się do czyśćca lub piekła, czy na tym, że dostanie się złe ponowne narodziny. I drugorzędne jest też, czy mamy nadzieję na nagrodę w postaci Króle­stwa Niebieskiego czy w postaci dobrych ponownych narodzin. W obu wypadkach czyni się zadość naszemu egocentryzmowi, który nie chce przyjąć, że ego ma się włączyć w wielkie wydarzenia uniwersum. Prze­miana, transformacja, a tym bardziej zniszczenie ego wydają nam się nie do zniesienia.

To zrozumiałe, ze ego ma nadzieje na zadośćuczynienie w zaświatach za doznane krzywdy. Zadośćuczynienie to winno przywrócić ład w kosmosie.

Za takimi wyobrażeniami zawsze kryje się kupiecka mentalność.
Każe ona w Bogu widzieć sędziego, który waży i odmierza — oko za oko, ząb za ząb – wedle bezwzględnego, mechanicznego prawa i bierze odwet.
Czy to obraz godny Boga?
Czy na tym ma polegać sens ludzkiej istoty, sens potężnych ewolucyjnych procesów, że człowiek uczy się mo­ralnego postępowania? I jeszcze ta prymitywna sprawiedliwość, którą się nazywa „karzącym Bogiem”? […] Dla mnie to wszystko jest nie do przyjęcia.

Ale tego nie twierdzi żaden teolog.

Oczywiście, teologia akademicka mówi o innym obrazie Boga. Pro­ponuje dużo bardziej wysubtelnioną wizję dalszego życia. Ale w kościelnej praktyce wygląda to inaczej. Wystarczy się przyjrzeć liturgii pogrzebowej. Przeczy ona wszystkim subtelnym deklaracjom teologów.

Powiedział Ojciec, że nie zadowala go wyobrażenie o sadzie nad świa­tem w dniu ostatecznym. Dlaczego?

Szesnaście miliardów lat minęło, zanim Homo sapiens wszedł na scenę ewolucji kosmosu. Dlatego uważam za absurdalne, że nagle uzurpuje on sobie prawo życia od teraz aż po kres wieczności. Nie to chce nam dać do zrozumienia zdarzenie ewolucyjne. Czymże jest sto ponownych narodzin w porównaniu z ewolucją? Czymże jest tysiąc ponownych narodzin, nawet, jeśli jedno życie potrwa osiemdziesiąt lat? Czymże jest osiemdzie­siąt tysięcy lat w porównaniu z szesnastoma miliardami, do których może dojść jeszcze sto miliardów, jakie kosmos będzie istnieć?

Ale czy Wschód nie widzi tego tak samo? Buddyzm uczy, ze reinkarnacja przedłuża drogę uwalniania od ego. Na końcu droga ta wchodzi w transpersonalność nirwany.

Nirwana w buddyzmie zen nie jest niczym przyszłym.
Jest nagą teraźniejszością.
Kto rzeczywiście osiąga nirwanę, osiąga bezczasowość, to znaczy chwilę teraźniejszą.
Mistyka nie zna żadnych zaświatów.
Mó­wiliśmy już o bezczasowości Pierwszej Rzeczywistości. Na pojęciach ta­kich, jak zaświaty, niebo, ponowne narodziny można oprzeć etykę: Jeśli zrobisz to czy tamto, otrzymasz złe narodziny. Ale dokładnie to stoi na drodze do prawdziwego wyzwolenia duchowego. Moralność, wchodząc na scenę, zamyka drogę do transpersonalności. Umoralnianie religii w nadziei na odrodzenie umacnia przywiązanie do osobowości, propaguje uwiecznienie ego. Ego nie znajdzie sensu tak długo, jak długo trwa. Sens znajdziemy, gdy odpuścimy ego, ponie­waż nasza prawdziwa tożsamość leży w boskim bycie, który jest naszą istotą. Mistyka to poszukiwanie naszej prawdziwej tożsamości.

W. Jager Fala jest morzem