Tagi
Bóg, biegunowość, ciemność, Dethlefsen, dobro, ego, jasność, jedność, podział, szatan, zło, Świadomość
Na początku było światło jako wszystko obejmująca jedność.
Poza tym światłem nie było nic, w przeciwnym razie światło nie byłoby wszechobejmującą jednością.
Dopiero krok dokonany w kierunku biegunowości zrodził ciemność jedynie i tylko po to, by umożliwić postrzeganie światła.
Tym samym ciemność służy światłu, jest jego nawozem czy też nośnikiem.
Jednakże gdy biegunowość znika, znika także ciemność, gdyż nie posiada ona żadnej samodzielnej egzystencji.
Światło istnieje, ciemność zaś – nie.
Dlatego często wzmiankowana walka między siłami światła a siłami ciemności nie jest żadną prawdziwą walką, bo jej wynik jest znany od zawsze.
Ciemność nic światłu uczynić nie może.
Światło natomiast niezwłocznie przetwarza ciemność w jasność – i dlatego ciemność musi światła unikać, jeśli nie chce zdemaskowania swego nieistnienia.
To prawo daje się prześledzić także w naszym fizycznym świecie – jak na górze, tak na dole. Załóżmy, że mamy pomieszczenie wypełnione światłem i że poza tym pomieszczeniem panuje ciemność. Możemy spokojnie otwierać drzwi i okna i wpuszczać ciemność do środka – nie zaciemni ono pomieszczenia; to światło rozjaśni ciemność. Odwróćmy ten przykład: mamy ciemne pomieszczenie, otoczone od zewnątrz światłem. I znów otwieramy drzwi i okna. Tym razem znów światło przemieni ciemność i wypełni pomieszczenie jasnością.
1. Zło jest tylko brakiem dobra.
Zło jest sztucznym produktem naszej biegunowej świadomości, podobnie jak czas i przestrzeń, i służy jako nawóz dla postrzegania dobra, jest matczynym łonem światła. Zło nie jest więc bynajmniej przeciwieństwem dobra. Zło i grzech przynależą do biegunowości, gdyż świat dwoistości nie ma końca, w związku z czym nie ma własnej egzystencji. Prowadzi do rozpaczliwego rozdwojenia, które z kolei służy odwróceniu i jednemu rozumiejącemu spojrzeniu.
Ta sama prawidłowość dotyczy także naszej świadomości.
Świadomymi nazywamy wszystkie te właściwości i aspekty człowieka, które znajdują się w świetle jego świadomości i dlatego są dlań widoczne.
Cień jest obszarem, który nie jest rozjaśniony światłem świadomości, tym samym jest zaciemniony, a to znaczy nieświadomy.
Jednakże również i ciemne aspekty wydają się złe i budzące lęk tylko tak długo, jak długo pozostają w ciemnościach. Już sam ogląd treści cienia wnosi do ciemności światło i wystarcza, by nieświadome uczynić świadomym.
Przyglądać się – oto wielka formuła magiczna na drodze samopoznania.
Przyglądanie się przemienia jakość przedmiotu oglądanego, gdyż zaciemnia światło, tzn. świadomość.
Ludzie zawsze pragną wszystko zmieniać i dlatego z trudem pojmują, że jedyną rzeczą, której się od nich żąda, jest zdolność patrzenia.
Najwyższy cel człowieka – nazwijmy to mądrością czy oświeceniem – polega na zdolności widzenia wszystkiego i rozumienia, że jest dobrze, tak jak jest.
Tym właśnie jest prawdziwe samopoznanie. Dopóki człowieka cokolwiek jeszcze razi, dopóki uważa on, że ta czy inna sprawa wymaga zmian, dopóty nie osiągnął jeszcze samopoznania.
2. Ego wciąga nas w niechęć lub sympatię
Musimy się nauczyć patrzenia na rzeczy i wydarzenia tego świata w taki sposób, by nasze ego nie wciągało nas natychmiast w niechęć do nich lub sympatię; musimy się nauczyć patrzenia na wielorakie gry mai umysłem pełnym spokoju. Dlatego w cytowanym wyżej tekście zen była mowa o tym, że najmniejsze wyobrażenie dobra i zła pogrąża naszego ducha w chaosie. Każda ocena wiąże nas ze światem form i pogrąża w bezruchu.
Dopóki tkwimy w bezruchu, dopóty nie potrafimy wyzwolić się z cierpienia, dopóty jesteśmy grzeszni, nieszczęśliwi, chorzy. Dopóty trwa także nasza tęsknota za lepszym światem i nie ustają próby jego poprawiania.
I znów człowiek zaplątuje się w iluzji lustrzanego odbicia, wierzy w niedoskonałość świata i nie zauważa, że niedoskonałe jest jedynie jego spojrzenie, które uniemożliwia mu ogląd całości.
Dlatego musimy się uczyć rozpoznawania we wszystkim siebie samych i ćwiczyć w spokoju ducha. Spokój ducha oznacza wejście w środek biegunowości i zyskanie wejrzenia na pulsowanie biegunów.
Spokój ducha jest jedyną postawą, która pozwala na oglądanie form występowania zjawisk bez ich jednoczesnego oceniania, bez namiętnego „tak”, bez „nie”, bez . utożsamiania się.
Tego spokoju nie wo1no pomylić z inną postawą, którą zazwyczaj nazywa się obojętnością, z owym indeferentyzmem jako mieszanką nieuczestnictwa i braku zainteresowania, którą zapewne miał na myśli Jezus, gdy mówił o ludziach „letnich”. Nigdy nie wchodzą oni w żadne konflikty i sądzą, że przez wyparcie ich ze świadomości i ucieczkę przed nimi można osiągnąć ten zdrowy świat, który prawdziwie poszukujący człowiek twardo sobie wypracowuje, rozpoznając konfliktowość swej egzystencji i nie cofając się przed świadomym przekraczaniem jego biegunowości w celu zapanowania nad nią.
Wie on bowiem, że kiedyś będzie musiał połączyć w jedno te przeciwieństwa, które stworzyło jego własne „ja”. Nie lęka się podejmowania niezbędnych decyzji, także wtedy, kiedy wie, że z ich powodu zawsze będzie winny ale będzie dokładał starań, by w nich nie utknąć.
3. Najpierw musisz doznać przeciwieństwa, nim odnajdziesz jedność
Przeciwieństwa nie jednoczą się same – musimy je przeżyć w działaniu, by w ogóle wejść w ich posiadanie. Gdy już zintegrujemy oba bieguny, znajdziemy się w sytuacji umożliwiającej znalezienie środka i wychodząc od tego środka jako podstawy, możemy zacząć dzieło jednoczenia przeciwieństw. Ucieczka od spraw świata i asceza nie są najwłaściwszymi sposobami, by osiągnąć ten cel.
Potrzeba raczej odwagi, by świadomie i nieustraszenie stanąć wobec wyzwań, jakie stawia życie. Decydujące słowo w tym zdaniu to słowo „świadomie” gdyż jedynie świadomość pozwala nam obserwować się podczas wszelkich czynności, tylko ona może nie dopuścić do tego, byśmy się w działaniu zatracili.
Wcale nie jest tak ważne, co człowiek czyni, lecz jak to czyni.
Ocena, co „dobre”, a co „złe”, zawsze bierze pod uwagę to, co człowiek czyni.
My zastępujemy ten sposób patrzenia pytaniem: „Jak ktoś czyni to, co czyni?” Czy działa świadomie? Czy współdziała w tym jego ego? Czy czyni to bez udziału swego „ja”? Od odpowiedzi na te pytania zależy, czy poprzez działanie człowiek się wiąże, czy czyni siebie wolnym.
4. Świadomość, miłość, jedność.
Posłuszeństwo rzecz dobra – ale nie wystarczająca, wiedz bowiem, że „także szatan jest posłuszny”. Zewnętrzne nakazy i zakazy tak długo są usprawiedliwione, jak długo człowiek w swej świadomości nie dojrzeje, a jego odpowiedzialność będzie w stanie rozpoznawać samą siebie.
Zakaz bawienia się zapałkami jest usprawiedliwiony w odniesieniu do małych dzieci, ale staje się zbędny w miarę ich dorastania.
Gdy człowiek odnajdzie w sobie własne prawo, uwalnia się od wszystkich innych praw.
Najwewnętrzniejszym prawem każdego człowieka jest obowiązek odnalezienia swego prawdziwego środka, własnego „ja”, i realizowanie go, tzn. dążenie do zjednoczenia ze wszystkim, co jest.
Instrument jednoczenia przeciwieństw ma na imię miłość. Zasada miłości to otwarcie siebie i wpuszczenie do środka tego, co dotychczas było na zewnątrz. Miłość dąży do jedności – miłość pragnie stopienia się, nie oddzielenia. Miłość jest kluczem jednoczenia przeciwieństw, gdyż przemienia „ty” w „ja”, a „ja” w „ty”. Miłość jest akceptacją – bez ograniczeń i warunków. Miłość chce być jednością z całym uniwersum – dopóki nie osiągnęliśmy jedności, nie urzeczywistniliśmy jeszcze miłości. Dopóki miłość wybiera, nie jest jeszcze prawdziwą miłością, gdyż miłość nie dzieli, a wybór tak. Miłość nie zna zazdrości. gdyż nie chce posiadać, chce się rozprzestrzeniać.
[…]Słońce zsyła swe ciepło na wszystkich ludzi, nie dzieląc promieni w zależności od zasług. Tylko człowiek czuje się powołany, by rzucić kamieniem – dlatego przynajmniej nie powinien się dziwić, gdy trafia nim tylko siebie.
Miłość nie zna granic, miłość nie zna przeszkód, miłość przeobraża.
Miłujcie zło – a będzie zbawione.
Dethlefsen T. – Poprzez chorobe do samopoznania
piasek said:
Jeżeli zjednoczę miłość z nienawiścią to pozbędę się środka który jednoczy przeciwieństwa.
Jak się ćwiczyć w spokoju duch jeśli mam go zjednoczyć z duchem chaosu.
Nauczyciele zen nie uczą głupot pt. ,,jest dobrze tak, jak jest” , co wyrażnie widać w postawie ich duchowego przywódcy.
Damian said:
Nie uważasz że środek który zjednoczy przeciwieństwa powstanie wtedy kiedy rzeczywiście zjednoczysz te przeciwieństwa ? Trzymasz miłość na jednej ręce, nienawiść na drugiej jak możesz wyczuć środek skoro masz np lewą rękę słabszą od prawej? Nie uważasz że wyczułbyś środek wówczas gdybyś i miłość i nienawiść trzymał w obu rękach na raz?:) Jeśli nie zjednoczysz ducha chaosu z duchem spokoju to czy one nie będą ciągle w procesie walki między sobą?:) Myślę że dopiero wtedy kiedy zjednoczysz i chaos i spokój powstanie cisza, pustka, nirwana , nie wiem jak chcesz to nazwać:) Czy można oceniać ludzi wykonujących różne praktyki na podstawie jednego jedynek przedstawiciela czy przywódcy duchowego? Jeśli tak to czy wszyscy chrześcijanie są jak Chrystus ich duchowy przywódca? 🙂
piasek said:
Prawdziwy chrześcijanin naśladuje Chrystusa aż do pełnego z nim zjednoczenia, co zawiera się w słowach Św. Pawła ,,Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”
Podałeś wiele ciekawych przykładów, jednak miłość nie posiada właściwości o których pisze autor,
można łączyć ciszę z wrzaskiem, nienawiść z miłością, wodę z ogniem,
tyle, że to wszystko jest robione powszechnie nawet przez ludzi żyjących z dala od jakiejkolwiek kultury, czy filozofii- to żadna sztuka , ani doskonałość
Sztuką zaś jest umieć odróżnić dobro od zła, prawdę do kłamstwa, mądrość od głupoty, a odwagą wybierać i bronić to, co dobre i dążyć do lepszego wybierając zawsze to , co doskonalsze.
rascal said:
To teraz pojawia się pytanie kogo naśladował Chrystus? A jeśli nikogo nie naśladował, to teraz dlaczego ja mam kogokolwiek naśladować, skoro Chrystus był tym kim był dlatego właśnie, że nikogo nie naśladował.
I co znaczy zjednoczenie z Chrystusem, faktycznie, doświadczalnie bo słowa to tylko słowa ale co to jest, jakie to jest doświadczenie?
I czy doświadczyłeś tego?
Jeśli jest to twoim doświadczeniem to ok, super, nie mam pytań .
Ale jeśli nie, to według mojego rozumowania, wypowiadając to zdanie o „prawdziwym chrześcijaninie”, mówisz o czymś o czym nie masz
pojęcia.
I czy w takiej sytuacji, nie było by najzwyklejszym powiedzenie po prostu: nie wiem, nie znam?
Just Enjoy
zenforest said:
rascal „A jeśli nikogo nie naśladował, to teraz dlaczego ja mam kogokolwiek naśladować”
No….Ciekawe podejście 😉
piasek said:
Chrystus dał przykład życia doskonałego.
Jest Pierwszym i Ostatnim; Początkiem i Końcem;
Drogą,Prawdą i Życiem.
Kogo miał naśladować skoro był Pierwszy
doskonały?
Niestety nie przeżyłem doskonałego zjednoczenia
z Chrystusem, jednak poznałem słodycze zjednoczenia prostego i modlitwy odpocznienia.
Mistycy Kościoła już dawno opisali i uporządkowali różne doświadczenia duchowe,
a ,,Dzieła” Św. Teresy od Jezusa studiował nie jeden mędrzec ze wschodu i zachodu.
raskal kiedyś, dawno, dawno temu, też wybierałem najlepszych w swojej dziedzinie nauczycieli, trenerów, ,,mistrzów” i też ich naśladowałem
-taka natura
Mało jest takich,co chcieliby naśladować gorszych od siebie, a dużo tych, co nawet nie wiedzą, że kogoś naśladują.
Dobry przykład jest wart naśladowania.
Damian said:
Piasek a po co robić w sobie miejsce dla Jezuska skoro nigdy nim nie będę a on nigdy nie będzie mną. Po co Chrystus ma żyć we mnie? Może on tego nie chce? Czy ktoś zapytał go o zdanie?:) „Sztuką zaś jest umieć odróżnić dobro od zła, prawdę do kłamstwa, mądrość od głupoty, a odwagą wybierać i bronić to, co dobre i dążyć do lepszego wybierając zawsze to , co doskonalsze.” Skąd wiesz co jest dobre a co złe? Może to co złe jest ostatecznie dobre a to co dobre prowadzi na manowce? Może jest też tak że nie ma dobra i zła jest tylko doświadczanie , co wtedy?:) Ludzie stworzyli podziały, określili i zobrazowali Boga jako staruszka ninje siedzącego na krześle i karzącego za zło a za dobro wynagradzającego, po co? Jak sądzisz co sie za tym kryje?:)
Skad wiesz że Chrystus byl pierwszym doskonałym? Co z Buddą i innymi mistrzami którzy nie chcieli ujawniać swojego rozdymanego ego? Naśladujesz różnych mistrzów a czy nie jesteś mistrzem sam w sobie?
piasek said:
Co to za mistrz, którego uczeń prześciga?
Damian połącz wodę z ogniem, to cała Twoja droga do doskonałości.
Rzeczy, których Ty nie widzisz, widzą najzwyklejsi ludzie posługujący się rozumem.
Weż Swoje pytania i rozważania i wyjdż z nimi na ulicę, a na dziesięciu zapytanych ośmiu odzieli Ci odpowiedzi.
zenforest said:
piasek, a znasz prawdziwe znaczenie mistrzostwa?
To bynajmniej nie jest zawłaszczona wiedza, mająca na celu bycie lepszym (budowanie ego) i trzymanie innych zawsze o krok za sobą.
„Nie ten jest mistrzem co ma wielu uczniów, lecz ten co innych czyni mistrzami”
i takie zasłyszane parafrazy :
– „Nie ten jest bogiem co się otacza wieloma wyznawcami, lecz co w innych budzi boskość”
– „Kochać naprawdę to dać nie mniej, niż się samemu posiada.”
Damian said:
To pytania skierowane do Ciebie, gdybym rozmawiał z kimś innym pewnie i pytania były by inne 🙂 Nie oczekuje odpowiedzi od 8/10 osób spotkanych na ulicy bo … po co? Twoje pierwsze pytanie można również odwrócić. Co to za uczeń który nie prześciga mistrza? Co to za terapeuta który ma jednego stałego klienta od 3 lat? Czy pójdziesz do terapeuty o którym powie Tobie ktoś : „chodzę do niego od 3 lat jestem zadowolony” czy może wybierzesz terapeutę o którym mówi się: „byłem 2 razy, już nie muszę chodzić bo udało się”?Podejmujesz decyzje i jesteś za nie odpowiedzialny. Możesz stać się kopią Chrystusa czy innego mistrza a możesz być po prostu sobą:). Zenforest świetnie to podsumowała – mistrzem jest ten kto w innych budzi boskość:))
piasek said:
Zenforest cóż mogę powiedzieć?
Nie jestem ekspertem ani od teorii,
ani od reklamy.
Filip said:
Piasek,kogo wcześniej naśladowałeś ?
piasek said:
Damianie jeśli wszystko wiesz to po co pytasz?
Jeżeli zaś nie rozumiesz to zacznij się uczyć.
Podobno są ludzie, ale skąd wiesz, że są mężczyżni i kobiety, może kobieta jest mężczyzną i odwrotnie,
a może wcale nie są to ludzie?
Gdybym miał taki światopogląd jak Ty to też nie potrafiłbym dokonywać rozróżnień w tym, czy tamtym i jednego od drugiego.
Zenforest by powiedział, że tak zostałeś zaprogramowany i stąd Twoje ograniczenia poznawcze.
Filip
Kiedyś naśladowałem Daniela, a dzisiaj sam w to nie mogę uwierzyć.
Damian said:
Skąd to przypuszczenie że wszystko wiem? Gdybym wiedział nie pytałbym, a dzieki pytaniom poznaję różne poglądy czyż nie jest tak?:)”może kobieta jest mężczyzną i odwrotnie”. Może po prostu w mężczyźnie jest pierwiastek kobiecy a w kobiecie męski? Czy nie przyjemniejsze jest zamiast rozróźniać, akceptować:)?
piasek said:
Pomyśl, jaki byłby świat oparty wyłącznie na akceptacji i czy byłoby to przyjemne?
Nie będę sypał przykładami bo każdy wie, że są rzeczy i sprawy, których nie zaakceptuje.
Dlatego twierdzę, że akceptacja lub jej brak jest wynikiem pewnej pracy rozumu.
Nie podam też żadnego przykładu na to, jak ważne jest rozróżnianie, czy rozeznawanie bo sama natura bezlitośnie to potwierdza.
Jedno i drugie zaś towarzyszą człowiekowi dla pełniejszego doświadczenia życia.
zenforest said:
piasek, akceptacja jest bardzo potężnym stanem, stanem który jest pierwszym krokiem do zmiany.
Aby cokolwiek realnie zmienić, trzeba najpierw wewnętrznie zaakceptować i zrozumieć to co się aktualnie ma.
Zgodzę się z Tobą, że postrzeganie dualistyczne jest potrzebne…Z tym że …na pewnym etapie. 🙂
Po jego przekroczeniu, gdy zaczyna się postrzegać rzeczy holistycznie – przestaje być kluczowe.
„Najpierw musisz doznać przeciwieństwa, nim odnajdziesz jedność”
piasek said:
Pewna kobieta regularnie jest katowana przez swojego partnera. Sińce, rany, opuchlizna.
Jednak mimo wszystko akceptuje taką postać rzeczy.
Czemu?
Akceptując odnalazła jedność. Pewnie jest bardzo szczęśliwa i uduchowiona bo odkryła ,,potężny stan akceptacji” i teraz doświadcza jedności ofiary z katem. Jest tak doskonała, że już nie rozróżnia kto jest kim.
Inna kobieta w porę rozpoznała oznaki znęcania się i zanim jeszcze przerodziły w prawdziwą każnię rozstała się z partnerem.
Nie zaakceptowała takiego stanu rzeczy.
Czemu?
piasek said:
Żeby dokonać zmian najpierw trzeba dostrzec,
że są one potrzebne bo np.
-tak się dalej nie da
-chcę czegoś innego
-to mi przeszkadza
-to mnie boli
Potem trzeba się zastanowić, czy i jak możemy takie zmiany wprowadzić,jakich środków czy zasobów do tej zmiany użyć i kiedy będzie to możliwe.
Szkicując jakiś plan działania ustawiamy sobie również jakieś punkty odniesienia, żeby wiedzieć,
czy stoję w miejscu; idę do przodu; albo zbaczam z obranego kursu po to, żeby móc to korygować w miarę potrzeb skutecznie zarządzając dostępnymi w danej chwili zasobami wewnętrznymi i zewnętrznymi.
Akceptacja jest stanem zgody na to, co jest, a nie na zmianę!!! Jest to stan bierny; pasywny;stagnacji;anty rozwojowy itd.itd.
zenforest said:
Odmiennie rozumiemy słowo akceptacja.
Akceptacja nie oznacza PODDANIA SIĘ czy REZYGNACJI.
Kiedy się poddaję – co czuję? Złość, żal, przygnębienie, załamanie….
Poddają się wojownicy na wojnie. Ale czy to znaczy że akceptują?
„No cóż. To było silniejsze. Muszę się poddać, trudno.”
Ale to nie jest pokojowa zgoda. Z własnej woli.
To _nie_ jest prawdziwa wewnętrzna zgoda.
W sytuacji którą opisałeś ma miejsce rezygnacja a nie akceptacja. A wtedy bunt i żal – na zawsze zostaje w sercu, sabotując potencjalne zmiany.
Powtarzam raz jeszcze.
Akceptacja nie jest stagnacją.
To pełna świadomość, zrozumienie i obserwacja teraźniejszości.
To zbudowanie potężnego fundamentu, na którym można wznosić gmach solidnej zmiany.
Akceptacja to zrozumienie tego – co się ma. Przeniknięcie przyczyn – dla których znaleźliśmy się w takiej sytuacji i przytomne dostrzeżenie mechanizmów i wzorców wg których dotychczas działaliśmy.
To postawa :
„Ok, więc jestem tu gdzie jestem. Ciężka sytuacja, ale przeszłości nie zmienię, więc akceptuję że zbieram teraz plony moich wcześniejszych działań (świadomych i nieświadomych). Godzę się ze sobą. Wybaczam sobie pomyłki. Wybaczam innym. Nikogo nie obwiniam. Przytomnie patrzę na to co mogę zrobić, jak mogę zmienić mój stan umysłu, jak mogę zacząć koncentrować się na tym czego naprawdę oczekuję od życia. Przestaję się złościć, zaczynam rozumieć….”
Akceptacja to
– wytworzenie w sobie siły spokoju,
– skoncentrowanie energii niezbędnej do przyszłych konstruktywnych zmian.
– To pogodzenie się z tym co jawiło się jako przynoszące cierpienie i
– transformacja żalu na wybaczenie i zrozumienie.
Spokojny, rozluźniony i pogodzony z innymi człowiek, działa o wiele skuteczniej – niż skręcający się z żalu, zbuntowany, pełen złości człowiek który ~chce coś zmienić, ale naprawdę to…bardziej – chce się złościć. I jedyne co konstruktywnie robi, to traci energię na niepotrzebne emocje.
Pozdrawiam
Zenforest
piasek said:
Zenforest widzę, że w ogóle zmieniłaś znaczenie słowa akceptacja, a dodatkowo używasz słów, które z akceptacją nie mają nic wspólnego.
Cały Twój tekst bardziej dowodzi mojej racji
niż Twojej teorii.
zenforest said:
Dlatego, piasku, że piszę o duchowej akceptacji.
piasek: „Akceptacja jest stanem zgody na to, co jest, a nie na zmianę!!!”
W żadnym słowniku nie masz napisane, że jak się coś zaakceptuje to wyklucza się już z automatu otwartość na potencjalną zmianę.
Akceptacja to akt który odbywa się w teraźniejszości, kończący jakiś problem mający swej korzenie przeszłości.
Nigdzie jednak nie pisze że nie ma w sobie otwartości na inną przyszłość.
A duchowa akceptacja – jest pierwszą podwaliną zmiany.
Akceptacja jest stanem umysłu.
Akceptuję to co jest. Potrafię.
I akceptuje to co nadchodzi. To też potrafię.
Nauczyć się akceptacji …..warto – to naprawdę potężne narzędzie.
Gorąco polecam Ci genialny artykuł Joasi.
http://www.pozaschematy.pl/2008/10/30/o-pozytywnym-mysleniu-i-akceptacji-tego-co-jest/
Pozdrawiam
Zenforest
ps. Bardzo podoba mi się za to ujęcie :
„mojej racji….niż Twojej teorii”
Genialne w swej prostocie 😉
piasek said:
Zenforest nie znalazłem żadnego geniuszu w artykule Joasi.
,,Wszystko powinno być tak proste, jak to tylko możliwe, ale nie prostsze.” Albert Einstein
Joasia sięgnęła aż do przekonań i zaraz napisała ile to czasu potrzeba, żeby je zmienić.
Przy jej samoświadomości i wiedzy w tej dziedzinie zapewne 100 x dłużej niż myśli, a przecież można
w 15 minut.
Dodając jeszcze, ze przekonania wcale nie są najgłębszym z poziomów neurologicznych można zadać sobie pytanie czemu dokonywać zmian właśnie na tym poziomie?
zenforest said:
Wg mnie to świetny artykuł, podsumowujący dobrze łącznie – tematykę pozytywnego myślenia i akceptacji.
Gratuluje jeśli umiesz zmienić głęboko-poziomowe przekonania o świecie i ludziach w 15 minut 😉
Opiszesz jak to robisz?
piasek said:
Masz na swoim blogu bardzo wartościowy artykuł
bezpośrednio związany z tym tematem, jednak nawet tam autor nie przedstawia procesu zmiany przekonań.
Powód. Znajomość samego procesy nie jest wystarczająca do bezpiecznego dokonania takiej zmiany lub zmiany w pożądanym kierunku.
Koniecznym jest uzupełnienie wiedzy w ogóle o środowisku w którym ta zmiana ma być dokonana
i jaki może mieć wpływ na inne poziomy.
Poza tym trzeba się ćwiczyć w dostrzeganiu różnych sygnałów werbalnych i niewerbalnych, żeby na bieżąco monitorować w jakim kierunku przebiega zmiana, a tu z kolei musimy wiedzieć, co jaki sygnał oznacza.
Poszukaj metody. Naucz się.
Zmień jakieś przekonanie w godz.
następne w 45 min itd. itd.
Praktyka czyni mistrza.
Filip said:
Tak opisz,bo jestem niecierpliwy-jeżeli zajmuje to 15 minut to ja w to wchodzę !