Tagi
alkohol, DDA, dorosłe dziecko alkoholika, emocje, melody, nadmierna reakcja, pia melody, stłumienie, toksyczne związki, uzależnienie, zamknięcie w sobie, związek, złość, Świadomość
Niektóre osoby przeżywają tak silnie pewne normalne ludzkie uczucia, takie jak wstyd, lęk, ból i gniew, że prawie nigdy nie opuszcza ich niepokój, że „coś z nimi jest nie tak”.
Uważają one często, że powinny uszczęśliwiać ludzi wokół siebie, a kiedy okazuje się, że nie jest to możliwe, czują się w jakiś sposób upośledzone i mniej wartościowe od innych.
Tacy ludzie często angażują się przesadnie we wszystkie codzienne wydarzenia, przeżywając je o wiele silniej i głębiej, niżby tego wymagały konkretne sytuacje.
Kiedy dzieje się coś, co normalnie budzi w ludziach zwykły lęk, ich ogarnia panika lub atak chorobliwej trwogi. Takie ataki mogą zresztą zdarzać im się „bez powodu”.
To normalne, że życiu towarzyszy nieraz ból, ale kiedy ich to spotyka, popadają w czarną rozpacz, nie widzą już żadnej nadziei, a czasem zaczynają wręcz myśleć o samobójstwie lub na serio do niego się zabierać.
W sytuacji, która normalnie prowokuje ludzi do autentycznego gniewu, oni wybuchają nieposkromioną wściekłością.
A owym wstrząsającym przeżyciom emocjonalnym towarzyszy często myśl: „Dlaczego on traktuje mnie w ten sposób? Czy nie wie, jakie to dla mnie bolesne?”.
Nie są jednak w stanie zapanować nad owymi emocjonalnymi wybuchami i w rezultacie odczuwają pogłębiający się znacznie niepokój i zagubienie.
Takie intensywne reakcje emocjonalne często zdarzają się w sytuacjach, których dramatyzm jest naprawdę znikomy.
Może to być, na przykład, brak zgody między współmałżonkami co do tego, jaki obejrzeć film lub gdzie jechać na urlop.
Głęboką rozpacz lub gwałtowną wściekłość może wyzwolić odmowna odpowiedź na podanie o pracę, żal z powodu przeniesienia się przyjaciela do innego miasta lub złość na kota sąsiadów, który narobił nam na wycieraczkę. Każde z tych przeżyć może spowodować emocjonalne reakcje, które są bardzo dalekie od umiarkowanych, a mogą przybierać różną postać: od gwałtownych wybuchów uczuć po jadowitą słodycz i manifestacyjną obojętność zewnętrzną.
Oba rodzaje tych wyraźnie niekontrolowanych reakcji zmieniają życie takich osób i ich stosunki z otoczeniem w jedno pasmo wyjątkowej udręki.
Dysponujemy już dobrze udokumentowanym materiałem, wykazującym, że fizyczne napięcie, towarzyszące ustawicznym wybuchom takich emocji lub ich dławieniu w sobie, może przyczyniać się do groźnych schorzeń fizycznych, takich jak nadciśnienie, choroby serca, artretyzm, migrena, czy nawet rak.
Ten emocjonalny czynnik współuzależnienia może więc podkopywać nie tylko nasze stosunki z innymi ludźmi, ale i nasze zdrowie.
A jednak tacy ludzie zachowują się tak, jakby wierzyli, że tylko przez osiągniecie „doskonałości” we wszystkim, co robią, albo przez zadowolenie wszystkich otaczających ich ludzi mogą uśmierzyć owe wybujałe, niekontrolowane i irracjonalne uczucia.
żyją w złudzeniu, że mogą uwolnić się od cierpienia, jeśli po prostu „poprawią się” lub zyskają aprobatę ludzi, których uważają za szczególnie ważnych w swoim życiu.
W ten sposób nieświadomie obarczają tych ludzi odpowiedzialnością za swoje szczęście. Kiedy ci, których pragną zadowolić, „nie doceniają tego, co dla nich robię” i nie okazują wyraźnej aprobaty, zniewolone przez swoje własne emocje osoby wpadają w prawdziwą wściekłość.
Skoro jednak dobra opinia takiego dostarczyciela aprobaty jest dla nich aż tak ważna, muszą stłumić ową wściekłość. W rezultacie, choć nie okazują złości bezpośrednio, przesącza się ona na zewnątrz w postaci sarkazmu, ironicznej wyrozumiałości, złośliwych żartów lub innych różnych zachowań zaczepno-obronnych.
Często tacy ludzie wydają się osobami wyrozumiałymi i chętnymi do pomocy. Wystarczy jednak dobrze im się przyjrzeć, aby dostrzec w nich potężną potrzebę sprawowania kontroli nad bliskimi i poddawania ich takiej manipulacji, aby dostarczali im nieustannej aprobaty, bez której – jak są przekonani – nie mogą opanować dręczących ich emocji.
Lecz te wszystkie wysiłki na dłuższą metę są bezużyteczne, ponieważ nikt nie może uwolnić ich od sposobu, w jaki przeżywają swe uczucia.
Mogą więc dojść do wniosku, że nie ma dla nich ratunku.
Z drugiej strony, niektórzy ludzie o bardzo podobnej przeszłości doświadczają czegoś zupełnie przeciwnego. Normalne ludzkie emocje są w nich tak pomniejszone, że właściwie w ogóle nie doznają uczuć – nie wiedzą co to strach, ból, wstyd, a także co to radość, rozkosz, zadowolenie.
Dryfują przez życie jak odrętwiali, od jednego dnia do następnego.
Psychoterapeuci zwrócili uwagę na te dwie grupy objawów przy okazji obserwowania i leczenia rodzin alkoholików i innych osób uzależnionych od środków chemicznych.
Członkowie takich rodzin są zwykle dręczeni gwałtownymi uczuciami wstydu, lęku, złości i bólu, pojawiającymi się w ich stosunkach z alkoholikiem lub narkomanem, wokół którego ogniskuje się całe życie rodziny.
Często jednak nie są w stanie wyrazić tych uczuć w zdrowy sposób, na skutek wewnętrznego przymusu, który każe im troszczyć się o taką uzależnioną osobę i robić wszystko, byle tylko ją zadowolić. Na pozór celem tych wysiłków jest wyciągnięcie alkoholika lub narkomana ze szponów nałogu. W stosunkach między alkoholikiem a jego rodziną zaobserwowano jednak aspekty irracjonalne.
Jednym z nich jest powszechnie obserwowany fakt, że większość członków rodziny żywi złudną nadzieję, iż jeśli tylko uda im się osiągnąć doskonałość w ich „odnoszeniu się” i „pomaganiu” alkoholikowi, porzuci on swój nałóg, a oni, członkowie rodziny, zostaną uwolnieni od straszliwego wstydu, bólu, strachu i gniewu.
Niestety, ta strategia nigdy nie jest skuteczna.
Nawet wówczas, gdy alkoholikowi udaje się zerwać z nałogiem, jego rodzina często pozostaje chora i w końcu wydaje się przeklinać jego abstynencję, a czasem nawet ją sabotuje. Bywa tak, jakby uzależnienie alkoholika było członkom rodziny potrzebne, aby mogli utrzymywać swoją zależność od niego w podsycaniu nadziei na zrozumienie gwałtownych uczuć, które ich dręczą.
W pewien sposób alkoholik pośrednio lub bezpośrednio wykorzystuje i poniża członków swej rodziny poprzez swoje egocentryczne zachowania.
Osoba uzależniona od środków chemicznych potrafi tak wykorzystywać resztę członków rodziny fizycznie, seksualnie i emocjonalnie, że każdy normalny człowiek nie wytrzymałby tego i dawno ją porzucił. Na tym jednak polega drugi irracjonalny aspekt stosunku członków rodziny do uzależnionej osoby: nie porzucają jej i wydają się być złączeni z nią na śmierć i życie jakąś wspólną chorobą. Owa wytrwałość, z jaką członkowie rodziny pozostają w związku z alkoholikiem pomimo szkodliwych konsekwencji tego związku (nadużycie), odnajduje swoją analogię w uporze, z jakim alkoholik pije, chociaż zdaje sobie sprawę ze szkodliwych konsekwencji picia.
Staje się oczywiste, że tak jak alkoholik uzależnił się od alkoholu w złudnej nadziei, że picie pomoże mu zapanować nad dręczącymi uczuciami towarzyszącymi jego chorobie, tak i rodzina alkoholika uzależnia się od niego w podobnie nałogowy sposób. Innymi słowy, alkoholik i osoba współuzależniona próbują uwolnić się od identycznych podstawowych objawów takiej samej choroby: nałogowiec za pomocą alkoholu, a osoba współuzależniona za pomocą nałogowego związku.
Pia Mellody – Toksyczne Związki
Powiązane posty
• Poczucie niepewności i gniew – w związku. DDA.
• Lęk przed zaangażowaniem w związku
• Zasady udanego związku miłości
• Kogo wybierasz na partnera w związku? Lęk przed autentyczną bliskością
trueneutral said:
Mnie typ nadwrażliwość pasuje jakoś do kobiet, a ten wycofany do mężczyzn, ale oczywiście to takie uproszczenie i generalizacja.
zenforest said:
Bywa różnie, ale na pewno przewaga tych „stłumionych” jest po męskiej stronie. 🙂
Do tego jeszcze dochodzi wtedy wzorzec :
„nie okazują złości bezpośrednio, przesącza się ona na zewnątrz w postaci sarkazmu, ironicznej wyrozumiałości, złośliwych żartów lub innych różnych zachowań zaczepno-obronnych.”
Znam osobę, bardzo zakompleksioną i nieszczęśliwa, pełną stłumionej złości, która dosłownie jest wcieleniem tego opisu.
Pod spodem cierpi, na zewnątrz – pokazuje kolce.
trueneutral said:
Nom, to chyba częsta reakcja? Sam też znam kilka osób, które można podciągnąć pod ten artykuł, a zapewne nie skłamałbym, gdybym powiedział, że sam tak kiedyś miałem.
terraustralis said:
If somebody hurts …Jezeli ktos cierpi i to bardzo i tak bardzo, ze „pod skora” to poteguje wszystkie odczucia, ktore dla innych sa malym pstryczkiem. Wtedy wystarczy mala nieswiadoma prowokacja i ta osoba wybucha – to wielkosc tego wybuchu jest proporcjonalna do stopnia cierpienia tej osoby.
Czesto aby stac sie taka osoba nastepuje dlugotrwaly proces gdzie ta osoba cierpi i nabiera ta ekstra wrazliwosc warstwa po warstwie (layer by layer). Najczesciej jest to juz zaawansowana choroba psychiczna i mozna ja leczyc psychoanaliza. Tylko ze dana osoba tak bardzo pielegnowala „postepy” tej choroby, ze ta choroba i ta osoba staja sie jednoscia. Wiec jezeli ta osoba mialaby sie pozbyc swej „chisterycznosci” to tak jakby mialaby sie pozbyc czesci swej osobowosci.
Cholera, znam taka jedna. She is a pain in the arse. 🙂
zenforest said:
terra australis, tak, to prawda, wiele osób tworzy w ten sposób swoją tożsamość, nabywając mentalności ofiary, męczennicy/ka, cierpiętnicy/ka, jak to tam nazwać:
Mam dobry cytat z Tolle :
„“Niektórych ludzi ogarnia gniew, gdy mówię, że problemy są urojeniem. Boją się, że pozbawię ich poczucia tożsamości. A przecież tyle czasu zainwestowali w swoje fałszywe poczucie ,ja”. Przez wiele lat bezwiednie definiowali własną tożsamość, oglądając ją przez pryzmat swoich problemów i cierpień. Kim byliby bez niej? […]”
Więcej naprawdę świetnych cytatów w temacie, znajdziecie tutaj :
Polecam obydwa, Tolle ujął wszystko bardzo trafnie, z głębokim wglądem.
orion77 said:
Też znam taką osóbkę odczuwającą lęk, która poszukując lekcji znalazła się na tym blogu – jestem nią ja sama.
Zenforest napisała coś na ten temat jak wychowanie może „wychodować” zalęknionego ludzika,(nie dokończyłam czytać -zasnęłam, byłam zmęczona, „muszę” go odszukać i doczytać do końca) nie winię za to swoich rodziców gdyż zrozumiałam iż nie byli tego świadomi – troszcząc się o mnie najlepiej jak potrafili (tę lekcję przerobiłam).
Dobrze jak się już ma świadomość swoich lęków, czego dotyczą, w jakich sytuacjach się pojawiają i jak się wówczas zachowujemy.
Wszelkie choroby gardła, w moim przypadku anginy w dzieciństwie wiążą się z niewyrażaniem siebie, swoich uczuć (czakra piąta).
Po wielu latach uświadamiałam sobie, że jakąś decyzję podjęłam pod wpływem odczuwanego lęku. Obecnie wiem, że nie przerobiłam lekcji do końca; jestem na etapie poszukiwania skutecznych rozwiązań – czegoś co do mnie przemówi; nie oczekuję ani współczucia, ani aprobaty.
Lęk potrafi paraliżować. Pamiętam jak panicznie bałam się wody i chciałam się nauczyć pływać, ale nigdy mi się to nie udawało – lęk był silniejszy. Gdy miałam 40 lat postanowiłam, że nauczę się pływać. Moja mama stwierdziła wówczas, że w tym wieku to już za późno, że nie wypada, że mi się nie uda – „stara śpiewka”. Nauczyłam się – to było pokonanie jakiegoś jednego lęku.
Odczułam go w chwili gdy chciałam przepłynąć po raz pierwszy basen wzdłuż i w momencie gdy znalazłam się na głębi chciałam zawrócić; wówczas jeden z moich znajomych, który uczył mnie pływać złapał mnie za nogę i … obaj pomogli mi pokonać głębię i dopłynąć do końca basenu: jeden płynął pode mną – tak, że go widziałam a drugi obok(czułam się bezpieczna). Nie powiem, że od razu pozbyłam się tego uczucia lęku ale za każdym razem był mniejszy aż zniknął. Teraz po latach wydaje mi się to zabawną historią ,,:)
Przede mną ważne decyzje i zdałam sobie sprawę, że pojawiło się stare uczucie lęku, a nie chcę powielać starych schematów działania w takim stanie gdyż odczówam chęć wycofania, ucieczki, zakopania się w buszu itp., a to nie pomaga świadomie ocenić sytuację i podjąć odpowiednie działania.
Ten lęk odczówam w czakrze splotu słonecznego. Myślę o jakichś afirmacjach, które przekonają moją podświadomość.
Jeżeli macie jakieś rozwiązania jestem na nie otwarta – tak myślę.
zenforest said:
Bardzo podoba mi się twoja historia z nauką pływania. Byłaś dzielna i mądrze zrobiłaś wierząc, że zawsze można zmienić swoją rzeczywistość, jeśli naprawdę tego chcemy i wierzymy, że mamy moc.
Hmmm….Jeszcze słówko. Niedawno na blogu była dyskusja nad tym czy należy/można się zmieniać po przekroczeniu pewnego wieku. Bardzo podoba mi się cytat de Mello :”Pracować nad sobą warto do końca życia, bo zawsze można coś zmienić”. Ja widzę w Twojej historii coś pięknego i poruszającego i wzmacnia to moją pewność, że zawsze będę mogła doznawać radości i ekscytacji związanej z rozwojem osobistym 🙂
orion77 said:
zenforest
podoba mi się ten cytat A. de Mello SJ.
Jest on rzeczywistością
– mój tata ma prawie 81 lat i prawie pod koniec ubiegłego roku postanowił nauczyć się się obsługi komputera, – kupił części razem z moim synem, który po raz pierwszy złożył samodzielnie komputer. Teraz mój tata uczy się szusować po internecie, pogłębia wiedzę. ,,:)
zenforest said:
Nasza myśl ma potężną moc transformacji, i to jest dla mnie optymistyczne 🙂 W jakiś sposób czuję, że nie jesteśmy na nic ostatecznie skazani.
orion77 said:
zenforest
podzielam Twoje odczucia.
„Nie jesteśmy skazani na nic ostatecznie”: ani na cierpienie-fizyczne czy psychiczne „ból duszy” lęki, depresja, ani na dogmaty
w religiach gdy już nam nie odpowiadają, gdy już przerobiliśmy tę lekcję.
Na pewnym etapie mojego życia byłam związana z religią, która pchnęła mnie dalej. Pasował mi zdrowy tryb odżywiania: wegetarianizm (ale to nie był przymus) „zero” używek , nauczyłam się tam „samodzielnie myśleć” – zajęło mi to trochę czasu ale nie żałuję go, dzięki temu jestem tu gdzie jestem.
Dobrze, już nie rozwijam tu wątku religii bo trafiłan na niego w miejscu „Odżywianie a długowieczność”.
„- Czy jest możliwe zdobycie Mądrości w ciągu jednej minuty?
– Z pewnością – odpowiedział Mistrz.
– Ależ jedna minuta to chyba za mało?
– To pięćdziesiąt dziewięć sekund za dużo.
Nieco później Mistrz zwrócił się do swych zakłopotanych uczniów:
– Ile czasu trzeba, by spojrzeć na księżyc?
– Po cóż te wszystkie lata duchowych zmagań?
– By otworzyć komuś oczy potrzeba niekiedy całego
życia. By ujrzeć – wystarczy błysk chwili.” de Mello
Sagitta said:
Mam swoją własną prywatną bolączkę- skoro problemy uzależnienia, współuzależnienia, bycie DDA czy DDD, a także wiele innych duchowych i emocjonalnych problemów dotyczą takiej ogromnej części społeczeństwa- dlaczego tak mało się z tym robi? Polska ma bodajże program profilaktyki zdrowia psychicznego… Pytam się -GDZIE?
Społeczeństwo nadal uważa,że do psychologów i terapeutów chodzą tylko wariaci. Że rozwojem duchowym zajmują się tylko „nawiedzeni”.
Marzy mi się jakaś kampania społeczna propagująca hasła dbania o własną psychikę i duchowość. No wiecie- żeby oswoić przeciętnego zjadacza chleba z tematyką.
No i oczywiście marzy mi się dostęp do psychoterapeuty tak jak do lekarza rodzinnego…
Można to przecież potraktować jak profilaktykę kosztownych chorób cywilizacyjnych- zdrowa psychika to mniej stresów, a to mniej chorób, co daje mniejsze wydatki na leczenie i lepszą wydajność jednostki….
Takie naiwne marzenie…
indram said:
Spoleczenstwo. A coz to jest spoleczenstwo? Spoleczenstwo jest bardzo zroznicowane.
Patrzac na popularnosc rozmaitych poradnikow chyba nie jest tak zle. Jednak medialnie temat owszem, jest slabo naglosniony. Z jednej strony to, co napisales Sagitta o podejsciu do psychoterapii, a z drugiej strony pewien stopien klerykalizacji panstwa, czego wyrazem sa np. od czasu do czasu odgrzewane nagonki na ‚sekty’. W rezultacie zdaje sie dominowac w rozmaitych ‚kregach’ decydenckich, profesjonalnych itd nieco obludna postawa katolicko-inteligenckich obroncow rodzimych wartosci. A przynajmniej – nie wychylac sie. Jakos nie najlepiej sie to komponuje z szeroko rozumianym rozwojem osobistym.
Tak czy owak spoleczenstwo jest mocno zroznicowane – w takich po prostu zyjemy czasach – i stad to co zagrozone, najglosniej krzyczy i najmocniej kopie. Tak czy owak, nie martwilbym sie zanadto o spoleczenstwo. Kto szuka ten znajduje, a kto nie jest gotowy ten i tak nie skorzysta. Oczywiscie z drugiej strony to cenna i ofiarna praca – tu uklon w strone Zenforest – podnosic spoleczna swiadomosc, albo zeby zabrzmialo bardziej New Age’owo: planetarna swiadomosc. 🙂
indram said:
A zreszta co tam. Bywa dosc czesto tak – mowie tak ogolnie – ze chec ‚zbawiania’ innych, ‚pomagania’ im; jest po prostu zawoalowana ucieczka od wlasnych problemow.
To tylko taka obserwacja faktu, ze czesto odkrywany w sobie takie tendencje. Zamiast skoncentrowac sie na tym co sami mamy do zrobienia koncentrujemy sie na tym co inni powinni byli zrobic. Zeby bylo im samym i na swiecie lepiej. Zmiana jednak zaczyna sie od samego siebie, a te rzeczy najprostsze sa najtrudniejsze.
zenforest said:
„W rezultacie zdaje sie dominowac w rozmaitych ‘kregach’ decydenckich, profesjonalnych itd nieco obludna postawa katolicko-inteligenckich obroncow rodzimych wartosci”
Ludzie boją się tego czego nie znają, co burzy ich dotychczasowy świat, co potencjalnie może wskazać im własne słabości czy braki.
To naturalne u pewnego typu ludzi, którzy jako dzieci nie zaznali pełnego poczucia bezpieczeństwa ze strony rodziny, wsparcia, ciepła. Mają potem tendencję do szukania „stabilnych” punktów w innych obszarach życia, są mniej elastyczni, etc.