Tagi
Bóg, boskość, jedność, pełnia, wyobrażenia, wzorce, Świadomość
Przyjacielu, dokąd idziesz? Skąd przychodzisz i czego masz dokonać?
Należysz do najwyższej Prawdy, ale zapomniałeś o swoim pochodzeniu.
Teraz nadeszła pora, aby powrócić na główny trakt.
Mówi się, że świat czyni coraz większe postępy, w czym jednak stał się lepszy? Wszędzie nasilają się morderstwa, kradzieże, wojny i zniszczenia. Na całym świecie panuje nienawiść między narodami, wrogość między partiami politycznymi, niechęć między społeczeństwami i antypatia między rasami i klasami. Ludzie mówią o innowacjach i reformach, ale w imię tych celów udało się im jedynie zniszczyć środowisko naturalne, rozbić życie rodzinne, rozpalić egoizm i wrogość.
W takim świecie potrzebujemy tylko jednego: prawdziwego zrozumienia człowieczeństwa.
Ale tego właśnie nam brakuje.
Dlaczego człowiek zachowuje się tak, jak się zachowuje?
Dlaczego wznosi bariery pomiędzy sobą a innymi?
Dlaczego żyje we wrogości i rywalizacji, zamiast w poczuciu braterstwa?
Robi to wszystko, ponieważ nie rozumie sam siebie.
Nie zna wielkości, która znajduje się w sercu człowieka.
Wyobraża sobie, że jest obłudny, pospolity i słaby i że po prostu przejdzie przez ten świat i umrze. Gdyby jednak wejrzał w siebie, wówczas by zobaczył, że zawiera się w nim boskość całego świata.
Uczeni zachodni zaczynają teraz odkrywać prawdę, którą filozofowie Indii znali od tysięcy lat, że cały wszechświat składa się z jednej energii. Nasi pradawni filozofowie, którzy byli uczonymi ducha, nazwali tę energię Świadomością lub Bogiem.
Ta najwyższa Świadomość stworzyła cały kosmos ze swojej własnej istoty.
Budowniczy może użyć drewna, kamienia i innych materiałów, żeby coś zbudować, ale Świadomość nie używa materiałów zewnętrznych; stwarza wszystko z siebie samej.
Wszyscy stanowimy cząstkę tego wszechświata Świadomości.
Nie różnimy się między sobą i nie różnimy się od Boga.
Jeśli ktoś posieje nasienie mango, otrzyma mango, nigdy cytrynę.
Tak samo to, co jest zrodzone z Boga, nie może być niczym innym jak Bogiem.
W sercu ludzkim jaśnieje światło, którego blask przewyższa nawet blask słońca. Świadomość wewnętrzna jest tą samą Świadomością, która stwarza i porusza cały
wszechświat. Ale my nie zdajemy sobie z tego sprawy. Chociaż pochodzimy od tej Świadomości, mamy o sobie zupełnie inne
wyobrażenie.
Jak się zmieniliśmy?
Każdy z nas stał się tym lub owym, zależnie od naszego własnego wyobrażenia. Wierzymy, że jesteśmy mężczyznami lub kobietami, bogatymi lub biednymi. Wierzymy, że jesteśmy nauczycie1ami, żołnierzami, psychiatrami. Wierzymy, że jesteśmy młodzi lub starzy, grubi albo chudzi, szczęśliwi bądź nieszczęśliwi.
Wierzymy, że jesteśmy Amerykanami albo Hindusami, Rosjanami albo Arabami, wyznawcami hinduizmu albo chrześcijanami, wyznawcami judaizmu albo muzułmanami.
Ale w rzeczywistości jest w nas jedna Prawda.
Wszyscy pochodzimy z tego samego nasienia, a tym nasieniem jest Bóg.
Po prostu odgrywamy różne role. Gdybyśmy tylko potrafili pod tymi rolami dotrzeć do naszej własnej boskości, wszyscy znów wiedzielibyśmy, że jesteśmy Bogiem.
Fragment z: Swami Muktananda – „Dokąd idziesz. Przewodnik podroży duchowej”
A, co tam, odgrzeję tę dyskusję przy okazji podzielenia się moimi niedawnymi doświadczeniami i przemyśleniami. Już zdarzało mi się zamieszczać posty na temat rozmaitych religii. Oberwało się już chrześcijaństwu (katolicyzm) oberwało się co nieco islamowi, a dzisiaj pora na buddyzm (lub przynajmniej na co poniektórych buddystów). Jestem też, przyznam się, ciekaw, co o tym sądzicie.
Otóż medytuję z grupą ludzi (a raczej małą grupką). Grupa praktykuje medytację i jest to medytacja zen. Po medytacji wywiązała się dyskusja (o problemach w pracy i w relacjach międzyludzkich) w wyniku której wyłoniły się rozbieżności poglądów.
W skrócie poglądy grupy sprowadzały się do tego, że życie jest cierpieniem, nie da się uniknąć cierpienia tutaj na świecie i że jedyna możliwość to wyzwolenie się z koła samsary i osiągnięcie oświecenia, a żeby to osiągnąć należy praktykować pod okiem ich mistrza (który napisał kilka książeczek o dharmie itp.) No i poza tym jest to jedyna droga, poprzez medytację żeby się wyzwolić.
Nie zgodziłem się z tym.
Tak w ogóle chciałbym zaznaczyć, że buddyzm sobie bardzo cenię (bez bałwochwalstwa jednak) i buddyzm (a szczególnie zen) stoi bardzo wysoko w moim prywtnym rankingu ścieżek/praktyk duchowych. W grupie tej znalazłem się nie dlatego że jestem buddystą – ponieważ nim nie jestem. Znalazłęm się tam dla medytacji – a poza tym jestem sobą – cokolwiek to znaczy.
Moje stanowisko było mniej więcej takie że:
– Medytacja jest bardzo ważna bo… bla bla bla i bla bla bla, ALE to nie jest panaceum na wszystko (nawet jeśli w pewnym sensie jest – rozwinę myśl poniżej).
– przekonanie że życie jest cierpieniem/powoduje cierpienie i że nie da się uniknąć cierpienia w życiu jest tylko przekonaniem i to nie najlepszym zresztą. To nie jest prawda. (nawet jesli niekiedy tak jest)
– brak przywiązania, brak lgnięcia do myśli, emocji i rzeczy jest bardzo przydatny i pomocny ale
jest to podejście tylko i wylącznie pasywne
czyli brak w tym podejściu możliwości kreowania życia podług własnej woli/preferencji gdyż życie „zdarza się” (s.h.i.t happens).
– nie jest tak że ktoś ma rację w 100% a wszyscy inni mylą się
– a zatem korzystnie jest być otwartym na rozmaitość np czerpanie z różnych tradycji stosownie do potrzeb. Medytacja służy np pogłebianiu zrozumienia, doświadczenia jedni itd, ale w pewnych sferach życia lepiej zastosować afirmacje, EFT, NLP, jakieś terapie, itd. No chyba że się zadecydowało wybrać w głuszę i wieść żywot oświeconego pustelnika
– medytacja jest narzędziem bardzo ważnym ale nie jedynym.
– punkt widzenia można mieć różny i korzystnie jest umieć stosować w życiu rozmaite paradygmaty, rozmaite punkty widzenia, rozmaite modele. Wtedy łatwiej dobrać ten najkorzystniejszy zależnie od sytuacji (im więcej wiesz, tym więcej masz szczęścia). Przedstawilem przykład który niedawno wymyśliłem o naukowcu i szamanie, że oba sposoby myślenia: szamański i naukowy mają swoje plusy i minusy i żaden nie jest jedynie dobry, słuszny czy prawdziwy
(https://zenforest.wordpress.com/2008/10/23/sekret-moje-dywagacje-na-temat-filmu/#comment-2471)
– sam buddyzm naucza, że gdy spotkasz Buddę, „to ‚zabij’ go”. Czyli bądź sam dla siebie autorytetem. Inni niech będą dla ciebie inspiracją, ale myśl i działaj sam za siebie.
– jeżeli coś się pojawia w moim życiu (ludzie, zdarzenia, sytuacje) to – korzystając z wielości dostępnych mi paradygmatów/ sposobów myślenia o sobie i o rzeczywistości; to na jednym z poziomów wszystko to traktuję jako odzwierciedlenie mnie samego (tak jak w nauce obserwator jest nierozdzielny od przedmiotu doświadczenia) czyli to czego doświadczam mówi mi coś o mnie, jest informacją zwrotną o mnie.
w związku z tym biorę 100% odpowiedzialności za swoje życie i za swoje kreacje stosując całą paletę podejść, technik, itd: integralnie, holistycznie i tak dalej. Wtedy życie jest przestaje być więzieniem, staje się fajną przygodą i cierpienie praktycznie znika.
No, to mniej więcej wszystko, czy ktoś chciałby temat przedyskutować?
Oczywiście z wielu względów medytacja jest bardzo ważna – tak naprawdę trudno sobie wyobrazić jakikolwiek rozwój duchowy bez jakiejś formy medytacji czy kontemplacji, a nauki buddyjskie są niezwykle cenne dla wszystkich wychowanych w kręgu kultury chrześcijańskiej. Również jako odtrutka (a co, nie muszę być wcale miły dla naszych rodzimych fanatyków) 🙂
Hm… ale się rozpisałem. Mam ochotę napisać jak w jednej z książek Douglasa Adamsa: Przepraszamy za poniesione trudy 🙂
Zgadzam się z Tobą.
Uczynienie z jakiejkolwiek religii pustej doktryny nie przyniesie oświecenia. Ale można też spojrzeć na to w ten sposób, że to jakiś etap na ich drodze. Zaczęli poszukiwać, ale nie pozbyli się jeszcze potrzeby poczucia bezpieczeństwa, ani poczucia tego, że potrzebny jest cel. Dla części z nich jest to koniec drogi, pewnie więcej nie zrozumieją i pozostaną w tym miejscu gdzie są. I dobrze, widać części ludzi to odpowiada. Inni poczują brak w tej formie medytacji i zaczną znowu szukać. Być może w końcu któryś z nich dozna oświecenia. Pozwól im błądzić, a sam nie dawaj gotowych rozwiązań, bo na pewnych etapach rozwoju po prostu nic do nich nie trafi. Niech błądzą, niech cierpią, może to otworzy im oczy.
To, że jest cierpienie to chyba Pierwsza Szlachetna Prawda wg. Buddy, ale reszta ich poglądów jakoś mi nie pasuje do buddyzmu jaki znam.
Co do religii, to niestety dziś każda z nich to samonapędzający się handel na prawdę, mądrość, świętość, moralność. Jednak sądzę, że każda z nich, jeśli wykorzystać je właściwie, potrafi wiele nauczyć.
Hah, miałam kiedyś niezwykle podobną sytuację do Indrama.
(Dobrze twego nicka odmieniam? Może Indry M? 🙂
Dyskutowałam na buddyskim forum, gdzie moje poglądy, które dobrze indram podsumował jako :
„- brak przywiązania, brak lgnięcia do myśli, emocji i rzeczy jest bardzo przydatny i pomocny ale
jest to podejście tylko i wyłącznie pasywne
czyli brak w tym podejściu możliwości kreowania życia podług własnej woli/preferencji”
– przyjęte zostały bez entuzjazmu 😉
– Ludzie tam będący bardzo stanowczo oponowali przeciw każdej formie generowania lepszego życia, kreowania sobie kasy, przyjemności, etc uważając że to tworzy karmę !
(choćby nawet i dobrą ale jednak TEŻ taką jakiej trzeba się kiedyś pozbyć).
Była ich spora grupa i szybko dałam spokój z jakimiś próbami wyjaśnień, bo zrozumiałam że Ci ludzie, jak pisze True, mają określone potrzeby które ich wierzenia zaspokajają.
Wiele osób tam – to osoby rozczarowane życiem.
Zmęczone walką z nim. Osoby, które postrzegają życie jako pasmo walki i cierpienia, nie widzą innego wyjścia jak tylko usilne dążenie do oświecenia, choć raczej rozumianego bardziej jako ucieczka od cierpienia niż uzdrowienie go/przekroczenie go.
Poza tym, słuszna uwaga True, że niektórzy ludzie potrzebują bezpieczeństwa, pewnego osadzenia w rzeczywistości, w realiach jakiegoś systemu, religijnego czy innego, który „trzyma” ich własną energię „w kupie” i pomaga się skoncentrować.
Znam osobiście ludzi którzy w domu nie doświadczając poczucia bezp. – szukali go potem właśnie w religii. Każdemu to zatem do czegoś potrzebne.
Odniosłem wrażenie, że co poniektórzy z nich pomimo dość młodego wieku (hm, moi rówieśnicy można by rzec) od razu celują w ośiągnięcie Oświecenia, a wszystko po drodze (generalnie życie) zdają się traktować jako zło konieczne które trzeba jakoś znosić (gdyż trzeba pracować, żyje się pośród ludzi, itd).
I teraz pytam: Czy brak przywiązywania się i życie w tu i teraz wyklucza np stawianie sobie celów najrozmaitszych aby życie było przyjemniejsze i fajniejsze?
A, nie, nie, ich nauczyciel by się z tym nie zgodził.
No to co z tego? W takim razie ja się nie zgadzam z nauczycielem.
I próbuje mnie przekonać że życie jest cierpieniem. I że trzeba się wyzwolić.
Ja doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że w pewnym sensie wszyscy siedzimy w jaskini a to co widzimy to cienie na scianach. No to ja zanim z tej jaskini wyjdę mam ochotę popowieszać sobie ładne plakaty na ścianach i lampiony zapalić.
Jesteśmy jak zagubieni w wielkim lesie, a lasu nie widzimy gdyz drzewa widok zasłaniają 😉 mówi mi, i jeżeli nie znajdziesz drogi wyjscia to znowu się narodzisz.
A może ja po prostu lubię las? Można się przedzierać przez życiowe haszcze ale ja wolę sobie wygodnie powędrować ścieżką i podziwiać widoki.
To oczywiście nie jest do końca tak, że oni się całkowicie mylą, gdyż tak nie jest. Cokolwiek bym tu nie napisał, są to naprawdę rozwinięci duchowo i intelektualnie, inteligentni i fajni ludzie, zapewne bardziej zaawansowani w praktyce medytacji niż ja. Co starałem się unaocznić to to, że takie bezrefleksyjne przywiązanie do jednego poglądu, do jednego paradygmatu ma całkiem konkretne skutki w życiu i w tym wypadku można by po prostu rozegrać swoje życiowe karty lepiej. Bo co prawda wybierają się na odosobnienia medytacyjne ale potem wracają do pracy, płacą podatki i funkcjonują wśród ludzi.
„Czy brak przywiązywania się i życie w tu i teraz wyklucza np stawianie sobie celów najrozmaitszych aby życie było przyjemniejsze i fajniejsze?”
Moim zdaniem – absolutnie nie.
Można sobie postawić cel, aby się czegoś po drodze nauczyć – a jeśli się nie uda…to brak przywiązania pomoże nam wtedy o tyle – że nie załamiemy się porażką.
„Ok, chciałam czegoś, nie udało się, what’s the big deal?” 🙂
Ważne że po drodze też czegoś się nauczyłam.
Te dwie sprawy się pięknie uzupełniają.
Kiedyś wspomniałem o EFT i jeden z nich powiedział, że kiedyś chciał zaprosić na randkę dziewczynę, ale się bał. Jego terapeuta (tak Zenforest, jest jak napisałaś, część z tych ludzi przeszła przez jakieś bolesne i trudne doświadczenia) pomógł mu zastosować EFT i doskonale zadziałało, pozbył się lęku. A czy teraz stosuje EFT jak ma jakieś lęki czy obawy związane np z pracą? Nie! Dlaczego? No bo kreowanie karmy czy coś… Czyli co, mam rozumieć że tak czy owak ma/miewa rozmaite pragnienia, lęki obawy ale je tłumi?
Tak czy owak, jestem im wdzięczny że mogę sobie z nimi medytować. No ale tak sobie wykreowałem. W wątku o afirmacjach czy intencjach padło pytanie, czy to działa.
Otóż pewnego dnia wpadłem na pomysł że fajnie byłoby znaleźć jakąś grupę medytacyjną i regularnie medytować bo samemu… – różnie z tym bywa. Poszukałem w internecie, nic nie znalazłem. Ale moje zapotrzebowanie poszło w świat. Jakiś tydzień czy dwa później pojawił się u mnie w pracy nowy pracownik – tylko aby sobie tymczasowo dorobić. Rozmowa od razu zeszła na stosowny temat, zaprosił mnie na medytację. Przypadek? Miałem tego typu przypadków więcej.
I dlatego teraz się zastanawiam, dlaczego sobie wykreowałem taką sytuację w życiu (100% odpowiedzialności za życie a więc skoro oni pojawili się w moim życiu to ja też jestem za to odpowiedzialny). Doszedłem do wniosku że to wynika z mojej apologetycznej natury. Powinienem się tego wyzbyć, gdyż mógłbym ten czas poświęcony na wymądrzanie się i dysputowanie z myślącymi/wierzącymi inaczej poświęcić na jakieś inne fajniejsze i przyjemnijsze ślady. Oczywiście, to prawda że lubię pomagać i dzielić sie swoim doświadczeniem, ale to zasłona dymna dla mojej apologetycznej natury.
Zenforest, powiedzmy Indrama, ale Indry M, dobrze rozszyfrowałaś, pseudonim Indram nawiązuje luźno do wybujałego życia erotycznego mojego dziadka, a mnie się podoba gdyż Indra to jeden z najważniejszych bogów z panteonu wedyjskiego.
przejęzyczyłem się, powinno być fajniejsze i przyjemniejsze zajęcia a nie ślady.
Poza tym uważam, że w dzisiejszych czasach każdy powinien myśleć i decydować za siebie a nie pozostawiać te jakże kluczowe dla pomyślnego funkcjonowania funkcje w gestii autorytetu: nauczyciela, mistrza, papieża, księdza…
Oczywiście korzystać z wiedzy i doświadczenia innych, szukać inspiracji.
Ale jak ktoś kto jest dla nas autorytetem odradza zagłębiania się w temat i przestrzega przed innymi autorytetami, to jak dla mnie sprawa śmierdzi. :0
IndraM
„Otóż pewnego dnia wpadłem na pomysł że fajnie byłoby znaleźć jakąś grupę medytacyjną i regularnie medytować bo samemu… – różnie z tym bywa.”
Musiałeś mieć lepsze intencje niż moje :)!
Ja też poszłam na medytacje(pisali że to „kurs”) do pewnego buddyskiego zgromadzenia i…wyszłam po pół godziny….
Mój…hmm… skostniały….(?) umysł nie mógł się przestawić na to co zobaczyłam, nie mógł zaakceptować tego.
Setki pokłonów, śpiewanie po koreańsku oraz krążenie w kółku. Wydało mi się to wtedy sztuczne i rytualne, jak jakieś magiczne obrzędy.
Wielki barokowo ozdobiony posąg, kadzidełka, dziwne pałki. Nie przemówiło do mnie.
No cóż. Przyznaję…Czasem bywa, że człowiek się nastawi na coś (nastawiłam się na książkowy „kurs medytacji”) i idzie na spotkanie z klapkami na oczach ….wtedy traci się elastyczność w przyjęciu tego co jawi się jako obce, inne, niezrozumiałe.
Kto wie, może zyskałabym tam coś bardzo cennego, gdybym została…? 😉
A może nie! A może tak się stało, bo Wszechświat wskazał mi właśnie, że to nie jest dla mnie? I po to było mi potrzebne takie doświadczenie?
We wszystkim jest dla nas jakaś inspiracja. Ja do tej pory nie jestem pewna czy wtedy nie umiałam jej dostrzec…czy wprost przeciwnie 😉
Pozdrawiam
Zenforest
Onegdaj razu pewnego skusiłem się na spotkanie, na którym miała być medytacja. Niestety, okazało się, że spotkaniu; projekcji krótkiego filmu i krótkiej medytacji miałem lekkie odczucia amwayowo-szkółkoniedzielno-hoywoodzko-familijne
choć przedsięwzięcie wywodziło się z Japonii.
Tak czy owak, medytacja to naprawdę fajna rzecz, ale jak mi się wydaje, potrzeba medytacji pojawia się kiedy jest się na nią gotowym, jeśli nie, to jak sobie wyobrażam, może być cokolwiek uciążliwa… dla nieprzygotowanych umysłów … i dla nieprzygotowanych ciał. Tak czy owak zachęcam wszystkich do jakiejś formy medytacji. To może być medytacja typu zen, to może być tai-chi, to może być zwykły spacer, to może być cokolwiek. Bardziej istotne jak, a nie co. Chodzi o samoświadomość, o obserwowanie, o doświadczanie danej chwili, bycie tu i teraz. To nie jest tak, że musi się coś osiągać czy doświadczać. Po prostu siedzisz i oddychasz. Cóż więcej? Potraktuj to jak zabawę, jak ciekawy eksperyment.
Jest na tym blogu mnówstwo wartościowych artykułów na ten temat.
Oczywiście, że sądzę iż należy być otwartym.
Właśnie dlatego poszłam na to spotkanie 😉
Wcześniej przez długi czas praktykowałam samodzielnie różne formy medytacji, od vipassana po zen, przez medytacje z tematem.
Pewnego dnia jednak wpadłam na pomysł aby popracować trochę pod kierunkiem innej osoby…zobaczyć jak się do tego podchodzi – z nieco innego, bardziej tradycyjnego punktu widzenia…jak widać…nie odnalazłam się w tym 😉
Zenforest, doskonale wiem, że nie trzeba tobie mówić o medytacji czy o potrzebie bycia otwartym. Jak dla mnie masz status Oświeconego Mistrza 🙂 a mój apel miał charakter ogólny.
(bleee.. znowu klub adoracji wzajemnej)
„Prawdy szukaj w medytacji, a nie w zakurzonych księgach. Aby ujrzeć księżyc, patrz w niebo, a nie w sadzawkę
Babaji”
Omgurudev 🙂 .. też Mu coś zawdzięczam 🙂
IndraM, a T.W.A. rośnie i rośnie 😀 🙂
taak… rosnie….
wertykalnie czy horyzontalnie? 🙂
chyba glownie wertykalnie… 😉
Głos nakazuje: ,, Wołaj ! ” I rzekłem: ,, Co mam wołać ? ” – Wszelkie ciało jest trawą i wszelki wdzięk jego – jak gdyby kwiat polny ! Usycha trawa, kwiat więdnie, lecz słowo Boga naszego trwać będzie na wieki !
Kto wody morza garścią odmierzył
i piędzią niebiosom rozmiary wyznaczył?
Kto miarą odsypał proch ziemi?
Kto góry na wadze odważył, a wzgórza na szalach?
Któż może kierować Duchem Jahwe?
Kto był Jego doradcą, aby Go pouczać?
Kogo się On radzi, aby posiąść mądrość,
aby Go ścieżek prawości nauczył,
by Go w umiejętności zaprawiał
i z drogami mądrości zapoznał?
Oto narody są przed Nim niby kropla u wiadra
i znaczą tyle, co pyłek na wadze.
Wyspy może On unieść jak ziarenko piasku!!
Wszystkie narody sa niczym przed Jego obliczem,
nicością i marnością są wobec Niego.
Ale o co chodzi? 🙂
Ech… niektórzy tak mają, filip. Mówią wersetami biblijnymi. A gdy się zapytasz o co chodzi, to też ci odpowiedzą wersetem biblijnym, jak dzisiaj w sąsiednim wątku, że „zatwardziało serce mego ludu żeby nie pojęli i nie zrozumieli” czy jakoś tak to idzie.
Punktem wyjścia dla takiej osoby jest aby nie mówić od siebie, czy za siebie, ale za Boga, a raczej w Jego imieniu.
No to spróbujmy pokonwersować 🙂
Odpowiedział im Jezus: Czyż nie napisano w waszym Prawie: Ja rzekłem: Bogami jesteście?
Droga Zenforest.
Czytając Twoje posty, poczułem wielką sympatię do Ciebie. We wszystkim co piszesz, jest część mnie samego i właśnie dlatego to odczucie bliskości. Gratuluję Ci świetnego blogu, redakcji i cierpliwości. Droga duchowa jest drogą indywidyalną. W kolektywie, społeczności, grupie i innym stadzie ludzkim, jest nieświadomość. Człowiek nie osiągnie nigdy oświecenia, czy też wyższej świadomości w jakiejkolwiek grupie. Jezus, Budda, podejrzewam, że i wielu innych równych im dusz, otrzymali objawienie w samotności. Jezus po 40 dniach postu, Budda kiedy postanowił umrzeć, jeśli nie pozna prawdy. Niemożliwym jest poznanie poprzez rozum, rzeczy, które go przekraczają. Carlos Castaneda urzywa zwrotu „milczącej wiedzy” „bezpośredniego poznania” czy nie podejmowania próby jakiegokolwiek mówienia, lub myślenia o nagualu-Oceanie Świadomości. Miałem kilka razy doświadczenie Boga. Aby je zrozumiale przekazać muszę to przeżycie uprościć do rzeczy,które wiekszość ludzi zna. Więc… zasypiając, poprosiłem Boga, by pozwolił mi choć w części zrozumieć kim jest, własną istotę. I miałem sen w którym jako wędkarz, siedziałem na kładce, łowiąc ryby. Myślałem sobie o różnych rzeczach i problemach. Po chwili, zobaczyłem, źe ktoś zbliża się brzegiem jeziora. Sen się zmienił. Szedłem brzegiem jeziora i zajęty myśleniem o własnych sprawach, spostrzegłem wędkarza siedzącego na kładce. Sen zmienił się, płynąłem łódką jeziorem i myśląc o własnych problemach (tu muszę powiedzieć, że każda osoba, którą śniłem, miała inną historię życia i inne problemy, jakby to powiedzieć, była z innej gliny) Śniłem jeszcze kilka osób, gdy sen zaczł się jak na początku, czyli od wędkarza na kładce. Zacząłem rozmawiać z tym który spacerował brzegiem i wszedł na kładkę by porozmawiać z wędkującym. Sen się zmienił. Znowu byłem tym spacerującym, który słuchał problemów wędkującego z kładki. Sen zmieniał się wielokrotnie. Śniłem kilka osób, wszyscy połączeni z tą samą sytuacją wokół jeziora. W końcu moja świadomość stała się uważniejsza i zacząłem zastanawiać się, że skądś znam problemy gościa spacerkowicza i wtedy stałem się na powrót nim, tym razem bez przerywania snu. Nie straciłem pamięci wędkarza, to byłem nadal ja, który zna i jest tymi dwoma życiami, bez przerywania snu, przyponiałem sobie, że jestem też tym co płynie łódką i tym co łowi po drugiej stronie jeziora i zrozumiałem, że robiąc krzywdę, któremuś z nich, robię krzewdę samemu sobie, że kradnąc coś jednemu z nich, okradam samego siebie i że wzystkim JESTEM JA i dzięki temu JA JESTEM WSZYSTKIM.
Z takiego rodzaju zrozumienia, rodzą się wielkie łzy i tak samo wielka wdzięczność. Ten, kto to przeczytał teraz, może sobie różnie myśleć, lecz ten kto przeżył coś podobnego, wie jak marne jest myślenie o tym.
Pozdrawiam Cię Serduszko.
Dziękuję Wojtku za miłe słowa, ja również cieszę się z Twojego komentarza i opisanego doświadczenia. Na tym blogu zawsze znajdzie się miejsce dla takich rozmów i historii. Po to stworzyłam tę przestrzeń.
Tak, niestety umysł werbalizując doświadczenie, tym samym okraja je z pewnych niuansów, które mogą być kluczowe w dotarciu do sedna tego doświadczenia.
Jednak osobiście gorąco wierzę, że słowne relacje z mistycznych doświadczeń(nawet jeśli niedoskonałe) są najlepszą zachętą dla innych, aby samodzielnie podjęli taką drogę i odkryli to czego nie udało się im odczytać pomiędzy słowami 🙂
Jeśli tylko nie zafiksujemy się na słowach, a wykorzystamy je jedynie jako drogowskazy, wtedy nasza wędrówka pełna będzie inspirujących, osobistych odkryć 🙂
Nie pojmując, nie rozumiejąc,
chodzą w ciemnościach,
a wszystkie podwaliny ziemi się chwieją.
Myślałem: ,, Wy wszyscy bogami jesteście
i synami Najwyższego.
Ale pomrzecie jak inni śmiertelni
i upadniecie jak każdy z możnych „.
O wy przewrotni! Czyż glina
może się równać z garncarzem?
Czyż może twór mówić swemu twórcy:
,, On mnie nie uczynił” ?
I czy ulepione naczynie mówi o tym, który
je wykonał:
,, On nic nie rozumie” ?
,, Do kogo przeto mnie przyrównacie,
jak bym miał być doń podobny? ” – pyta
Bóg Święty.
Wznieście oczy swe w górę
i rozejrzyjcie się: Kto to stworzył?
Ten, co wyprowadza huf gwiazd
w takiej liczbie
i każdą po imieniu nazywa.
A spod ogromu Potęgi i Siły wszechmocnej
nikt się nie wyłamie !