Tagi
DDA, ego, kontrola, miłość, partnerstwo, relacje, Ruiz Don Miguel, szacunek, zasady, zrozumienie, związek
1. Szczęście nigdy nie przychodzi z zewnątrz.
Kiedy szczęście pochodzi z twego wnętrza jest rezultatem twojej miłości, ty sam jesteś za nie odpowiedzialny.
Nigdy nie zdołamy przerzucić na kogoś odpowiedzialności za własne szczęście.
Jeśli swoje szczęście złożysz w dłoniach drugiej osoby, ona wcześniej czy później je potłucze. Jeśli dasz jej swoje szczęście, może je odrzucić. Natomiast kiedy szczęście pochodzi z twego wnętrza i jest rezultatem twojej miłości, ty sam jesteś za nie odpowiedzialny. Nigdy nie zdołamy przerzucić na kogoś odpowiedzialności za własne szczęście, tymczasem pierwsze, co robimy podczas ślubu w kościele, to wymiana obrączek. Kładziemy gwiazdę na cudzej dłoni, spodziewając się, że partner nas uszczęśliwi. Nie ma znaczenia, jak bardzo kogoś kochasz i tak nigdy nie będziesz taki, jakim chciałby cię widzieć twój partner. To błąd, który większość z nas popełnia na początku każdego związku. Budujemy poczucie szczęścia w oparciu o partnera, a szczęście nie na tym polega. Składamy obietnice, których nie możemy dotrzymać i z góry skazujemy się na niepowodzenie.
2. Szanujmy odmienność partnera
Każdy człowiek ma swój własny sen o życiu, który całkowicie różni się od snów innych ludzi. Śnimy zgodnie z naszymi przekonaniami i modyfikujemy owe sny zgodnie z tym, jak się osądzamy, wyrokujemy i ponosimy karę. Dlatego dwoje ludzi nigdy nie śni o tym samym. Pozostając w związku, udajemy, że jesteśmy tacy sami, że myślimy to samo, czujemy to samo, śnimy o tym samym, ale to nigdy nie stanie się prawdą. Zawsze jest dwoje śniących dwa odrębne sny. Każdy śni na własny sposób. Dlatego musimy akceptować różnice, jakie istnieją pomiędzy dwojgiem ludzi, musimy szanować cudze sny. Możemy wchodzić w tysiące związków równocześnie, ale każdy związek dotyczy dwojga ludzi i nigdy więcej niż dwojga. Nawiązuję nić porozumienia z każdym z moich przyjaciół, z każdym z osobna, i nić ta łączy tylko nas dwoje.
3. Miłość nie zawiera w sobie przymusu.
Lęk jest przepełniony przymusem. Na ścieżce lęku wszystko, cokolwiek by to było, robimy, bo musimy. Spodziewamy się, że inni zachowają się w określony sposób, także dlatego że muszą. Mamy pewne obowiązki, a ponieważ to przymus, opieramy się. Im więcej oporu, tym więcej cierpienia. Wcześniej czy później próbujemy wywinąć się od obowiązków. Z drugiej strony miłość nie budzi sprzeciwu. Cokolwiek robimy, chcemy to robić. I znajdujemy w tym przyjemność. To jest jak gra. Bawi nas.
4. Miłość nie ma żadnych oczekiwań.
Strach jest pełen oczekiwań. Robimy coś ze strachu, bo przypuszczamy, że musimy. I spodziewamy się, że inni będą postępować tak samo. Dlatego strach rani, a miłość nie. Spodziewamy się czegoś i jeśli to nie następuje, czujemy się zranieni – to niesprawiedliwe. Obwiniamy innych za niespełnienie naszych oczekiwań. Kiedy kochamy, nie spodziewamy się niczego. Kochamy, bo chcemy. Jeśli inni kochają lub nie, to dlatego, że chcą lub nie chcą kochać. Nie bierzemy tego do siebie. Kiedy nie oczekujemy, że coś się zdarzy, i to rzeczywiście się nie zdarza, nie ma to znaczenia. Nie czujemy się zranieni, bo wszystko jest w porządku. Dlatego prawie nic nie jest w stanie nas zranić, kiedy się zakochamy. Nie oczekujemy, że nasz kochanek coś zrobi i nie odczuwamy przymusu.
5. Miłość opiera się na szacunku.
Lęk sprawia, że nie szanujemy niczego, nawet siebie. Jeśli się nad tobą rozczulam, to znaczy, że cię nie szanuję, a ty nie możesz dokonywać swoich własnych wyborów. Jeśli wybieram za ciebie, nie szanuję cię w tym momencie. Skoro cię nie szanuję, staram się tobą rządzić i kontrolować cię. W większości przypadków, kiedy mówimy naszym dzieciom, jak mają przeżyć swoje życie, okazujemy im brak szacunku. Litujemy się nad nimi i próbujemy robić za nich to, co powinni zrobić dla siebie sami. Kiedy brakuje mi szacunku do siebie samego, rozczulam się nad sobą, czuję, że nie jestem wystarczająco dobry, aby poradzić sobie w skomplikowanym świecie. Jak rozpoznać, kiedy się nie szanujesz? Kiedy ciągle sobie powtarzasz: „Jestem bardzo nieszczęśliwy, nie jestem wystarczająco silny, wystarczająco inteligentny, wystarczająco piękny, nie poradzę sobie…” Użalanie się nad sobą samym pochodzi z braku szacunku.
Miłość szanuje. Kocham cię, więc
w ciebie wierzę. Wiem, że jesteś
wystarczająco silny, mądry, dobry, żebyś
dokonywał własnych wyborów. Nie
muszę za ciebie decydować.
Sam to potrafisz.
6. Miłość jest bezwzględna.
Nie lituje się nad nikim, choć potrafi współczuć.
Lęk jest pełen litości, lituje się nad każdym. Litujesz się nade mną, kiedy mnie nie szanujesz, kiedy sądzisz, że nie jestem wystarczająco silny, aby sobie poradzić. Z drugiej strony miłość szanuje. Kocham cię, więc w ciebie wierzę. Wiem, że jesteś wystarczająco silny, mądry, dobry, żebyś dokonywał własnych wyborów. Nie muszę za ciebie decydować. Sam to potrafisz. Jeśli upadniesz, podam ci rękę, pomogę ci wstać, mogę powiedzieć: „Wszystko będzie dobrze, idź naprzód!” To jest współczucie, ale to nie jest to samo, co użalanie się. Współczucie wynika z szacunku i miłości. Litość – z braku szacunku i z lęku.
7. Miłość jest absolutnie odpowiedzialna.
Lęk unika odpowiedzialności, co nie znaczy, że nie jest odpowiedzialny. Unikanie odpowiedzialności jest jednym z największych błędów, jakie popełniamy, ponieważ każde działanie ma swoje konsekwencje. Wszystko, co myślimy i robimy, ma jakieś następstwa. Jeśli dokonamy wyboru, uzyskamy wynik lub reakcję. Rezultaty naszych działań odbiją się na naszym życiu w bliższej lub dalszej przyszłości. Dlatego każdy człowiek jest absolutnie odpowiedzialny za swoje uczynki, nawet jeśli tego nie chce. Inni ludzie płacą niekiedy za twoje błędy, ale ty sam zapłacisz za nie na pewno, i to podwójnie. Jeśli inni próbują być odpowiedzialni za ciebie, to tylko pogłębia dramat.
8. Miłość jest zawsze przyjazna, lęk – zawsze wrogi.
Lęk przytłacza nas przymusem, obowiązkami, oczekiwaniami, nie ma w nim szacunku, jest unikanie odpowiedzialności i litość. Jak możemy się czuć dobrze, skoro cierpimy z powodu paraliżującego lęku? Czujemy się ofiarami, jesteśmy źli, smutni, zazdrośni lub opuszczeni.
Złość jest tylko lękiem w przebraniu.
Smutek to też lęk w masce.
I zazdrość również.
Z pomocą tych wszystkich emocji wypływających z lęku i z całym towarzyszącym mu cierpieniem możemy najwyżej udawać, że jesteśmy przyjaźni. Nie jesteśmy przyjacielsko nastawieni do otoczenia, ponieważ nie czujemy się dobrze, nie jesteśmy szczęśliwi. Jeśli jesteś na ścieżce miłości, nie masz obowiązków i oczekiwań. Nie litujesz się ani nad sobą, ani nad partnerem. Jesteś szczęśliwy i uśmiech zawsze gości na twej twarzy. Czujesz się dobrze ze sobą, nie martwisz się o siebie, jesteś szczęśliwy i przyjazny. To powoduje, że jesteś szczodry i szlachetny, i otwiera ci wszystkie drzwi. Miłość jest wspaniałomyślna, a lęk egoistyczny, troszczy się tylko o siebie. Egoizm zamyka wszystkie drzwi.
9. Miłość jest bezwarunkowa.
Lęk stawia mnóstwo warunków. Na ścieżce lęku będę cię kochać, jeśli pozwolisz mi sobą rządzić, jeśli będziesz dla mnie dobry, jeśli dopasujesz się do wizerunku, jaki ci stworzę. Ja zdecyduję, jaki masz być, a ponieważ nigdy taki nie będziesz, uznam, że to właśnie ty jesteś temu winien.
Nieraz będę się za ciebie wstydzić, bo nie jesteś taki, jak sobie życzę. Jeśli nie wciśniesz się w te ramki, które ci wykreślę, będziesz mi zawadzać, drażnić, stracę do ciebie cierpliwość.
Ja tylko udaję uprzejmość.
10. Na ścieżce miłości nie ma żadnych jeśli, nie ma warunków.
Kocham cię bez powodu, bez uzasadnienia. Kocham cię takim, jaki jesteś. Jeśli nie podoba mi się, jaki jesteś, lepiej związać z kimś innym, kto będzie mi odpowiadał. Nie mamy prawa nikogo zmieniać i nikt nie ma prawa zmieniać nas. Jeśli mamy zamiar się zmienić, to dlatego, że sami tego chcemy, dlatego że nie chcemy cierpieć ani chwili dłużej.
*
Większość ludzi przeżywa całe swoje życie na ścieżce lęku. Pozostają w swoich związkach, ponieważ uważają, że muszą. Zmagają się z bezlikiem oczekiwań, jakie mają względem partnera i siebie. Cały ten dramat, całe cierpienie wynika stąd, że posługujemy się kanałami komunikacyjnymi, które powstały jeszcze przed naszymi narodzinami. Ludzie sądzą i są sądzeni, plotkują na siebie, plotkują z przyjaciółmi i z każdym, kto ma na to ochotę. Sprawiają, że poszczególni członkowie rodziny nienawidzą się nawzajem. Gromadzą emocjonalną toksynę i przelewają ją na swoje dzieci. „Popatrz tylko na swego ojca, na to, co mi zrobił! Nie bądź taki jak ojciec! Wszyscy mężczyźni są tacy! Takie są wszystkie kobiety!” To właśnie robimy ludziom, których powinniśmy kochać najbardziej – naszym dzieciom, przyjaciołom, rodzicom.
Na ścieżce lęku istnieje tak wiele warunków, oczekiwań i obowiązków, że tworzymy mnóstwo reguł, tylko po to, by osłonić się przed emocjonalnym bólem. Tymczasem nie powinno być żadnych reguł. Wszelkie prawidła wpływają i zakłócają jakość odbioru naszych kanałów komunikacyjnych. Jest tak dlatego, że kiedy się boimy – kłamiemy. Jeśli się spodziewasz, że będę taki, jakim chciałbyś mnie widzieć, poczuwam się do obowiązku, żeby spełnić to oczekiwanie. Tymczasem wcale taki nie jestem. Kiedy jestem szczery, kiedy jestem taki, jaki jestem, nie akceptujesz mnie, czujesz się zraniony. Więc następnym razem skłamię, ponieważ boję się odrzucenia. Boję się, że mnie zbesztasz, oskarżysz, uznasz za winnego, ukarzesz. A ty ciągle o tym pamiętasz i wymierzasz mi karę znowu i znowu, i znowu – za ten sam błąd.
Na ścieżce miłości jest sprawiedliwość. Jeśli popełnisz błąd, zapłacisz za niego tylko raz, a jeśli naprawdę siebie kochasz, będziesz się uczyć na błędach. Na ścieżce lęku nie ma sprawiedliwości. Za ten sam błąd płacisz tysiące razy. Tak się rodzi poczucie niesprawiedliwości, które otwiera mnóstwo emocjonalnych ran. I oczywiście potem z góry nastawiasz się na niepowodzenie. Ludzie robią dramat ze wszystkiego, nawet z rzeczy bardzo prostych i mało istotnych. Postrzegamy te dramaty jako normalne związki, ponieważ pary kroczą ścieżką lęku.
Dwie połówki w związku
W każdym związku są dwie połówki. Jedną połówką jesteś ty, a drugą twój syn, twoja córka, twój ojciec, matka, przyjaciel czy partner. Z tych dwóch połówek odpowiadasz tylko za swoją połowę. Nie odpowiadasz za tę drugą. To nieważne, na ile bliska, jak ci się wydaje, jest ci ta osoba, czy jak bardzo ją kochasz. Po prostu nie ma możliwości, abyś mógł odpowiadać za coś, co jest w głowie drugiej osoby. Nigdy nie wiesz do końca, co ona czuje, w co wierzy, z jakich wychodzi założeń. Nie wiesz o niej niczego. Nie potrafimy zrozumieć takiej prostej i w gruncie rzeczy oczywistej prawdy. Ciągle próbujemy przejąć odpowiedzialność za drugą połowę i dlatego związki w piekle są oparte na lęku, nieszczęściu, walce o władzę.
Jeśli walczymy o sprawowanie kontroli, wynika to z braku szacunku. Tak naprawdę wcale nie kochamy. To egoizm, a nie miłość. Chodzi nam tylko o te małe dawki, które sprawiają, że czujemy się dobrze. Kiedy nie mamy szacunku, zaczyna się wojna o władzę, ponieważ każdy chce odpowiadać, czyli decydować za drugiego. Muszę cię kontrolować, ponieważ cię nie szanuję. Muszę odpowiadać za ciebie, bo jeśli coś ci się stanie, zrani to i mnie, a ja nie chcę bólu. Zresztą jeśli zobaczę, że jesteś nieodpowiedzialny, będę cię przez cały czas poszturchiwać, żeby przypomnieć ci o odpowiedzialności. Odpowiedzialności z mojego punktu widzenia. Choć to wcale nie oznacza, że mam rację.
Oto co się dzieje, kiedy przychodzimy ze ścieżki lęku. Ponieważ nie mam dla ciebie szacunku, postępuję tak, jakbyś nie był wystarczająco dobry albo wystarczająco inteligentny, żeby wiedzieć, co jest dla ciebie dobre, a co złe. Wychodzę z założenia, że nie jesteś wystarczająco silny, aby podjąć wyzwanie i zadbać o siebie. Muszę przejąć kontrolę, więc mówię: „Pozwól, że zrobię to za ciebie” albo: „Nie rób tego”. Staram się podporządkować sobie twoją połowę związku i zapanować nad całością. Jeśli przejmę kontrolę nad całym naszym związkiem, co się stanie z twoją rolą? Zniknie.
Tylko z drugą połową możemy dzielić się przeżyciami, cieszyć się, tworzyć razem najpiękniejszy sen.
Tymczasem druga połowa ma zawsze swój własny sen, swoją własną wolę, nigdy nie zawładniemy owym snem, choćbyśmy nie wiem jak się starali. Mamy więc wybór: możemy działać przeciwko sobie i walczyć o władzę albo stworzyć drużynę. W drużynie zawsze gra się ze sobą, a nie przeciwko sobie.
Jeśli grasz w tenisa, masz partnera i jesteście drużyną. Nigdy nie występujecie przeciwko sobie. Nigdy. Nawet jeżeli różnicie się stylem gry, macie ten sam cel: bawić się razem, razem grać, być kumplami. Jeśli masz partnera, który narzuca ci swój styl gry i mówi: Nie, nie graj w ten sposób, graj tak! Nie, źle to robisz!” – gra przestaje być dla ciebie zabawą. W końcu w ogóle nie chcesz grać z takim partnerem. Zamiast tworzyć drużynę, twój partner chce ci narzucić sposób gry. Brak myślenia zespołowego zawsze powoduje konflikty. Jeśli popatrzysz na swoje partnerstwo, swój romantyczny związek, jak na drużynę, wszystko samo się naprawi. W związku, tak jak w grze, nie chodzi o wygrywanie i przegrywanie. Chodzi o samą grę. Grasz, ponieważ chcesz się bawić.
Uświadomiwszy sobie, że nikt nie
może sprawić, że będziesz szczęśliwy,
ponieważ szczęście jest rezultatem
miłości emanującej z ciebie,
posiądziesz wiedzę o Sztuce Miłości
i staniesz się Mistrzem.
Na ścieżce miłości dajesz więcej, niż bierzesz. I oczywiście kochasz siebie samego na tyle, by nie pozwolić wykorzystywać się egoistom. Nie szukasz odwetu, ale podajesz jasne komunikaty. Możesz powiedzieć: „Nie podoba mi się, że próbujesz mnie wykorzystywać, że mnie nie szanujesz, że jesteś dla mnie niegrzeczny. Nie potrzebuję kogoś, kto mnie będzie obrażał słownie, emocjonalnie, fizycznie. Nie muszę bez przerwy słuchać twoich narzekań. Nie chodzi o to, że jestem lepszy od ciebie, lecz o to, że kocham piękno. Kocham śmiać się. Kocham bawić się. Kocham kochać. To nie znaczy, że jestem egoistyczny, po prostu nie potrzebuję obok siebie kogoś, kto czuje się ofiarą. To nie znaczy, że cię nie kocham, ale nie mogę brać na siebie odpowiedzialności za twój sen. Jeśli zwiążesz się ze mną, będzie to bardzo trudne dla twojego Demona, ponieważ w ogóle nie będę reagować na twój „balast ran”. To nie jest egoizm, to miłość i szacunek dla nas samych. Egoizm, władczość i lęk zniszczą niemal każdy związek. Szlachetność, wolność i miłość są zaczynem najpiękniejszych związków – niekończącego się romansu…
Ruiz Don Miguel – Ścieżka Miłości. Sztuka budowania związków.
Inne posty z tej kategorii tematycznej :
• Czy wrażliwość ma zawsze złe skutki?
• Zasady udanego związku miłości
• Inni ludzie są Twoim zwierciadłem
• Kogo wybierasz na partnera w
związku? Lęk przed autentyczną bliskością
• Toksyczny związek, jak go uniknąć?
vamas said:
„Całkowite wyzbycie sie emocji w życiu, zwłaszcza tych radosnych, przyjemnych, jawi mi się jako utrata czegoś typowo ludzkiego. ”
pewnie ze nie chodzi o calkowite pozbawienie sie emocje, to byloby glupie 🙂
emocje sa naszym barometrem i trzeba sobie pozwolic ich doswiadczac, jak i pozwalac im latwo odplywac, bez zakotwiaczania sie w nich.
po prostu chodzi o to by nie uzależnić się od odczuwania jakiejś emocji, lub stale reagować na sytuację dokłądnie w taki sam, mechaniczny sposób, wywołaniem tego samego odruchu.
np na widok murzyna czy grubasa, albo żula ulicznego.
Albo np na krytyke. Gdy ktoś cię skrytykuje mozesz reagowac zawsze tymi samymi emocjami, ale zastanow sie czy to ci cos da na dalsza mete?
Zauwazylas ze takie emocje w odpowiedzi na krytyke, powoduja tylko wzmocnienie w oceniajacym jego wrazenia :)?
dlatego nawet jesli przyzwyczailas sie reagowac na cos emocjami, w okreslony sposob, mozesz sprobowac to zmienic. Nie jestes zniewolona.
Masz wybor, mozesz sie nauczyc inaczej reagowac. Przeprogramowac umysl.
rezygnacja z oceniania jest pomocna o tyle ze moze pomoc ci zmienic wzor negatywnej reakcji. Przestawic mozg na inne tory. Wyzwolic cie od programu. Uczynic pania samej siebie zamiast sterowaną przez zewnetrzne sytuacje kukiełką.
Czy to nie jest warte ryzyka 🙂 ?
majk79 said:
A ja powiem krótko: oceniaj czyjeś czyny, nie ludzi. U mnie to się jak najbardziej sprawdza. Jeśli myślisz i działasz nawykowo, to i oceniasz nawykowo – i tak naprawdę to jest największy problem. Nie należy wpadać w przesadę ani w jedną ani w drugą stronę. Nie jest dobrze kogoś ranić, ale i nie jest dobrze się z kimś pieścić kiedy sytuacja tego wymaga. Można być nieostrożnym oraz dogmatycznym w ocenianiu i można być dogmatycznym w nieocenianiu. Uważam obie postawy za skrajne.
Świadomość i jeszcze raz świadomość!
jp75 said:
„No i tu właśnie może pomóc brak oceny minusowej zjawiska – gdy sie zanotuje fakt, że to tylko jakieś żyjątko spośrod tylu milionów innych, można odetchnąć z ulgą.”
To nie jest całkiem tak – to jest ktoś równie ważny i niepowtarzalny, tylko o innym typie urody, co nie znaczy że brzydszy.
Na związkach się nie znam, ale wydaje mi się, że nie ma sensu starać się nie widzieć, wręcz przeciwnie może widzisz zbyt powierzchownie i stąd to ocenianie. Niezależnie od tego nie można zmieniać oceny na siłę, nic nie musi się podobać.
Felicita said:
Vamas..to jest najlepsze uczucie na świecie..czuć sie wolną i niezniewoloną..Pozdrawiam!!! 🙂
Danuta said:
jp73
‚wręcz przeciwnie może widzisz zbyt powierzchownie i stąd to ocenianie. ‚
Celnie powiedziane.
Gdyby się zrozumiało drugiego człowieka lub sytuację tak naprawdę, empatyczne, w pełni – to wtedy jest ..po prostu głębokie, milczące zrozumienie a nie dystansujące ocenianie.
Ale to prawdziwy ideał, i chyba trudno to osiągnąć, prawda? 🙂
tatus007, podoba mi sie to co napisałeś o tym, że gdy krytykujemy – to tak jakby oddzielamy sie od obiektu naszej krytyki wielką przepaścią.
Przepaścią dumy, poczucia lepszości, lub czasem nawet zwykłym ‚bo ja wiem lepiej’.
Czy ta przepaść tak naprawdę powstaje miedzy nami a tym człowiekiem, czy może raczej w nas? W środku? Pomiędzy ta nasza częścią, która widzimy w drugim człowieku, a która jest też naszą bolesną, skrywaną tajemnicą? Jak sądzicie?
indram said:
Kto to chcial byc prostym wiejskim chlopakiem?
Niestety, to bardziej mit niz prawda o tych oswieconych prostych ludziach. Poza tym ignorancja nie jest blogoslawienstwem a umysl rozszerzony nowa idea nie kurczy sie z powrotem do poprzednich rozmiarow – mowiac metaforycznie. Sam fakt ze korzystasz z internetu sprawia, ze wystawiasz sie na wszystkie blogoslawienstwa i nieszczescia tegoz.
Nie ma nic zlego w byciu prostym wiejskim chlopakiem, ale w kazdej bajce prosty wiejski chlopak opuszcza wioske, przezywa przygody, zabija smoka, ratuje ksiezniczke i przy okazji zalapuje sie na mezalians.
Trudno go juz nazwac prostym, wiejskim chlopakiem.
Obecnie mamy prostych miejskich chlopakow z blokowisk.
I mamy wyalienowanych inteligentow ktorzy czuja ze nie bardzo pasuja do, dajmy na to, prostych miejskich dziewczyn i w zwiazku z tym marza, ze fajnie byloby im byc kims kim nie sa. Zamiast jednak myslec o tym w kategoriach rozwoju i progresu, mysla w kategoriach regresu: nic nie wiedziec i proste zycie wiesc. Prawda jest jednak taka, ze proste zycie nie jest takie proste.
Ideal wycofania sie z wyscigu szczurow jest na pewno godny pochwaly ale sedno powodzenia tkwi w sposobie realizacji. Albo w zmianie sposobu w jaki postrzegamy siebie i to co robimy, w zmianie interpretacji faktow.
Wycofanie sie z podejmowania decyzji – albo zostanie prostakiem – powoduje tylko ze mamy jeszcze mniejszy wplyw na swoje zycie.
To nie jest dazenie do swiadomosci, tylko do nieswiadomosci i zaleznosci.
Problem polega tez na tym, ze jest bardzo silna presja na sukces.
W dawnych czasach nie mogles sie az tak zle czuc bedac np chlopem. Owszem, moze miales ciezkie zycie, ale taki byl porzadek bozy i spoleczny i wlasciwie nie miales szans zostac arystokrata.
Teraz wmawiaja ci ze wszystko od ciebie zalezy. Ma to dwa konce. Jak ci sie udaje cos osiagnac to czujesz sie fantastycznie. Jak natomiast ponosisz porazki, to czujesz sie fatalnie. No tak w dawnych czasach bycie chlopem nie bylo porazka tylko wola boska. Obecnie Bog sie nie miesza w takie sprawy i nawet bedac murzynem masz szanse zostac prezydentem stanow zjednoczonych. Jednak powiedzenie, ze wszystko w twoim zyciu zalezy tylko od ciebie nie jest do konca prawdziwe – albo co najmniej dyskusyjne i potencjalnie niebezpieczne. Niebezpieczne, gdyz takie nastawienie jest jak szybka jazda bez hamulcow. Dlatego, biorac pod uwage chocby rozmaite wypadki losowe, przypadki itd nalezy brac margines bezpieczenstwa i wypracowac sobie sposoby radzenia z wyzwaniami zycia, ale nie wydaje mi sie, aby powrot do przeromantyzowanego idealu bycia prostym wiejskim chlopakiem mialo sens. Po prostu pomimo tego, ze nasze zycie jest faktycznie wielokroc lepsze niz kiedykolwiek wczesniej w historii to wciaz i tak mamy tendencje do romantycznych marzen o powrocie do zlotego wieku, do szlachetnego i prostego zycia na lonie przyrody (a tak naprawde bylaby to trudne i niebezpieczne zycie w dzungli), do prostego zycia na wsi jak to dawniej bywalo (co by znaczylo harowke od switu do nocy) i tak dalej.
majk79 said:
Indram, ciekawy post. Jeśli Cię to interesuje, polecałbym Ci bardzo interesujący artykuł Wilbera, dotyka tych właśnie zagadnień:
integrallife.com/member/corey-devos/blog/story-lost-and-found-god-theoretical-play-political-redemption-and-release
Eliszka said:
… czy ta ta przepaść powstaje między nami a tym człowiekiem, czy może w nas? w środku?
Pomiędzy tą naszą częścią, którą widzimy w drugim człowieku, a która jest też naszą bolesną, skrywaną tajemnicą…
Danuto, genialne
i .. gdyby się zrozumiało drugiego człowieka, tak naprawdę, empatycznie, w pełni – to wtedy jest po prostu głębokie zrozumienie, a nie dystansujące ocenianie… zgoda, pod warunkiem, że działa w obie strony, bo często dotyczy drobiazgów ‚ zatruwających’ życie i malutkich kompromisów.
Idealne podejście wymaga pracy nad sobą, wyzbycie się zakorzenionego w nas głęboko ‚nawyku’ krytykowania i oceniania jest trudnym procesem.
Staram się, a przyłapuję się wciąż na próbach ocen i krytyki i czuję się z tym źle.
indram said:
nie czytalem tego artykulu Wilbera jeszcze ale patrzac na tytul lost and found god to tak, jest to zwiazane z tym, ze postawilismy sie niejako na miejscu boga biorac odpowiedzialnosc za swoje zycie we wlasne rece ze wszystkiego tego dobrodziejstwami jak i niedogodnosciami. Stad problemy z poczuciem wlasnej wartosci gdy mamy poczucie, ze w zyciu nam sie nie wiedzie. Polecam http://www.ted.com/talks/alain_de_botton_a_kinder_gentler_philosophy_of_success.html
Stylion said:
Zastanawia mnie to ze rozmawiajac o emocjach potrafimy je nazywac po imieniu czyli pod dany stan naszego nastroju pojawia sie slowny odpowiednik – znaczenie. Wkrada sie tu znowu pewna nierozpoznawalnosc naszych stanow emocjonalnych, ktorych nazywac nie ptrafimy bo nie biora one bezposredniego udzialu w kontakcie interpersonalnym mimo ze na takowy wplywaja w sposob niezauwazalny. Z tego wlasnie wynika schematyzm i uproszczenie opisu tychze stanow. Emocje dotykaja kazdego z nas jak przeplywajacy strumien wody koryto rzeki. Niestety my wylapujemy tylko te stany, ktore sa skrajnie rozpoznawalne. Porownujac to do nadmienionej rzeki okreslamy je jako np. szybki nurt, niski poziom wody, zmarszczona tafla, wezbranie, powodz i tym podobne. Ale przeciez ta rzeka nie sklada sie z samych stanow chrakterystycznych jest ciagle plynaca substancja. Jestesmy zywymi osobami i w kazdym z nas ta rzeka plynie nieprzerwanie do konca zycia. Czlowiek ma tendencje do uproszczen gdyz to ulatwia ocenianie i to rowniez jest cecha obronna czlowieka jako bytu w srodowisku pelnym zagrozen. Wyuczone schematy mimo ze wielokrotnie sie nie sprawdzaja pchaja nas w dzialania podswiadome. Nawet tu czytajc posty widze miedzy wierszami olbrzymia dawke emocji, ktorych nie potrafie nazwac bo sa one nierozpoznawalne swiadomemu ogladowi. Mysle, ze jest to zwykly instynkt samozachowawczy, ktory stoi na strazy mojego bezpieczenstwa i podswiadomie kieruje zachowaniem. Nie wiem tego na pewno tylko tak to odczuwam. To jest moja slabosc wgladu w siebie. Po prostu nie mam mozliwosci werbalizacji calego ciagu stanow nastrojow jakie niejednokrotnie odczuwam wrecz fizycznie. Na przyklad jestem gdzies gdzie nigdy dotad nie bylem i czuje nastroj ktorego nazwac nie potrafie. Mysle, ze to jest zarwono zrodlo wszelkiej tworczosci i kreatywnosci jak tez zrodlo nieporozumien kiedy przychodzi do konfrontacji z osoba trzecia. Odbija sie to takze na byciu w zwiazku partnerskim. Bycie z osoba bliska to jak przybycie w miejsce w ktorym sie nigdy nie bylo natomiast jakie sa emocje w kazdym z partnerow jest to zagadka dla kazdego z nich. Moga sie oni domyslac, palac uczuciem zrozumieniem, wierzyc sobie, ufac, ale dalej jest to loteria a w loterii wyniki sa dwa, wygrana albo przegrana. Jednoczesnie musza instynktownie oceniac sie wzajemnie by byc razem albo zrezygnowac. Nasze emocje wyrazamy po przez wydanie osadu. Bodziec, analiza, osad (moze byc niewerbalny) i na koniec dzialanie.
Oswiecilo mnie po pobycia w Londynie. Poczulem cos czego nie nazwe ale bylo to przyjemne. Moglbym napisac wiersz, namalowac cos ale wolalem to przelozyc na ten post. Skromnie nieprawdaz? 🙂
vamas said:
haha, indram, słusznie prawisz 🙂
to co napisałem miało nawiązywac do tej krazacej w niektórych kręgach przypowiastkach o oświeconych:
z jednej stronie o tym mistrzu którego zapytano co robił zanim sie oswiecił a on odrzekł że zbierał len i rąbał drewno na opał, a po oświeceniu? Robił to samo.
oraz drugiej
o pewnym szewcu ktory się oświecił szyjąc buty, „energia w górę, energia w dół”, cały czas w medytacyjnym stanie, skupienia na tu i teraz, oczyszczenia umysłu i stania się jednością z wykonywaną czynnością…
wiadomo, historyjki dla duchowych dzieci, ale skoro ktoś ma takie marzenia to …niech je sobie ma, co mi tam 😀
vamas said:
stylion
„Czlowiek ma tendencje do uproszczen gdyz to ulatwia ocenianie i to rowniez jest cecha obronna czlowieka jako bytu w srodowisku pelnym zagrozen.”
z pewnoscia tak, tyle ze na pewnym etapie pewne rzeczy jakby samoczynnie odpadaja od nas i przestaja byc tak potrzebne jak kiedys, np uzywanie smoczka czy pieluchy
„Z tego wlasnie wynika schematyzm i uproszczenie opisu tychze stanow.”
tak i to samo co do oceniania
wlasnie dlatego rozbicie mechanizmu na ocenianie zdroworozsadkowe kontra dawanie upustowi wlasnemu rozbujanemy ego, chyba ma jakis sens ? zeby tak znow nie wrzucac wszystkiego do jednego wora 🙂
MalyJohn said:
>o pewnym szewcu ktory się oświecił szyjąc buty, “energia w górę, energia w dół”, cały czas w medytacyjnym stanie, skupienia na tu i teraz, oczyszczenia umysłu i stania się jednością z wykonywaną czynnością…
ja bym to miedzy bajki wlozyl, to ma raczej wartosc alegoryczna, pokazujac to na czym moze warto sie skupiac w pracy nad soba, ale nic poza tym
trueneutral said:
Stylion,
świetny post!
Ja tylko dorzucę coś od siebie. Na człowieka składają się intelekt, emocje, ciało i można by jeszcze dodać intuicję. Z resztą można pewnie jeszcze dodać kilka rzeczy. Nie o to chodzi. Każda z tych funkcji ma swoją rację bytu i jest potrzebna. Intelekt jest od tego, między innymi, by nazywać rzeczy. Dlatego „wymyślił” sobie słowne odpowiedniki emocji. Jednak jak zauważyłeś, są emocje, których nie potrafi nazwać. Dlatego też trudno przekazać na poziomie intelektualnym pewne doświadczenia. (o ile to w ogóle możliwe) I dlatego też, kierując się samą wiedzą i rozumem, pozbawiamy się cennego źródła poznania. Sposób na głębsze poznanie? Nie oceniać, obserwować, płynąć z prądem, doświadczać.
I druga rzecz. „Bodziec, analiza, osad (moze byc niewerbalny) i na koniec działanie.” Bardzo dobry schemat. Ja przedstawię (znowu :)) jak to widzą behawiorzyści (nie bez powodu) .
1. Fakt (zdarzenie, sytuacja, osoba –>bodziec) –>spostrzeżenia
2. oceniające myśli (wartościowanie tego, co zaobserwowaliśmy w 1)
3. reakcja emocjonalna (to zależy od 2, osąd pozytywny to pozytywne emocje, osąd negatywny to negatywne emocje, osąd neutralny to brak emocji/emocje neutralne.) [moje pytanie – czy są neutralne emocje? ]
4. działanie
Jak wynika ze schematu, to nasze myśli wywołują różne emocje. Zmienić myśli na zdrowsze, to mieć zdrowsze reakcje emocjonalne. (jak pisałem wcześniej, zapewne najlepiej nie oceniać nic w ogóle, ale czy człowiek jest w stanie wyeliminować wszelkie osądy? Jeśli tak, to super. Jeśli nie, to chyba lepiej mieć zastąpić negatywne reakcje emocjonalne na neutralne lub pozytywne. I nie Terra, to nie oznacza, że mamy się cieszyć, jak ktoś sprzeda nam kosę w nerkę. 🙂 )
terraustralis said:
True
„sprzeda nam kose w nerke”
jeszcze nie slyszalem takiego powiedzenia…musze zapamietac.
wiele nowych wyrazen stworzyliscie od czasu jak wyjechalem. 🙂
ja bardzo duzo oceniam, nawet za czesto..ale mi to nie przeszkadza bo z natury jestem optymista.
jestem tez duzym oportunista wiec w duzym stopniu kreuje moje doswiadczenia tak aby byly przyjemne.
Pajakow musze sie bac bo sa u nas bardzo jadowite.
Niemniej nie uzywam rekawic i jakos przez 27 lat nie ugryzl mnie Redback przy zachowaniu jakbym sie o to prosil.
Co do empatii to nie mozna przesadzac bo przygarniesz kogos pod swoj dach a on potem nie chce sie wyprowadzic i wtedy trzeba byc brutalnym.
Jak ktos chce byc znowu prostym chlopakiem to niech przyjedzie w moje strony. Zawioze go gdzies na bezludzie. Zabiera jakies 10 lat aby totalnie zdziczec. Tylko ze potem trudno wrocic do cywilizacji. 🙂 To tyle co moge dla ciebie zrobic Sir.
Co do rozgraniczania oeniania…..mozna….ale mi sie nie chce. Wole ograniczyc ludzi, z ktorymi mialbym sie spotykac. I unikac pewnych sytuacji, ktore musialbym oceniac .
Moge sobie na to pozwolic poniewaz mieszkajac w duzym miescie mieszkam tak jak na wsi. Ale to juz jest specyfika tego kraju.
A i zamiast oceniania wyzywam sie w kreatywnosci.
Cokolwiek zwiane z emocjami jak na przyklad ocenianie zuzywa niesamowite poklady energii. Lepiej w tym czasie wymurowac kawalek sciany, uprzatnac ogrod itd. 🙂 Jak juz sie czlowiek umeczy fizyczna praca to juz nie ma energii na emocje zwiazane z ocenianiem. Takie emocjonalne ocenianie robia czesto stare kobiety, ktore nie maja nic innego do roboty. To daje im zajecie. 🙂
trueneutral said:
Terra,
dobre podejście.
Przy czym dodam jeszcze coś… ten post różni się od większości Twoich innych postów. Przynajmniej mnie się tak wydaje, więc może to coś o mnie świadczy… ale ten post się wydaje taki… hm? Prawdziwie autentycznie szczery? (wybaczcie takie zdanie, wiem, że to coś w stylu „oczywista oczywistość” czy „mało maślane” ale podoba mi się takie ujęcie rzeczy) . I pozbawiony jakiejś takiej… walki?
A to co proponujesz… cóż, tylko stosować!
terraustralis said:
True
Dziekuje i ide spac.
moze w sumie cos korzystam z pisania i czytania innych na tym blogu. 🙂
czasami lubie Was podpuszczac. wiem ze to to nieladnie ale siedzi we mnie jakis diabel. 🙂
majk79 said:
patrzac na tytul lost and found god to tak, jest to zwiazane z tym, ze postawilismy sie niejako na miejscu boga biorac odpowiedzialnosc za swoje zycie we wlasne rece ze wszystkiego tego dobrodziejstwami jak i niedogodnosciami. Stad problemy z poczuciem wlasnej wartosci gdy mamy poczucie, ze w zyciu nam sie nie wiedzie.
– Indram, dokładnie tak jak mówisz, ale Wilber nie tyle odnosi się tu do psychologii, a raczej ujmuje to w nieco szerszym politycznym i kulturowym kontekście, tzn odnosi się do dialogu między konserwatyzmem (uznającym całkowitą odpowiedzialność jednostki) a liberalizmem (uznającym całkowitą odpowiedzialność czynników zewnętrznych). I proponuje zamiast tej opozycji pnieco inne spojrzenie na te sprawy, tzn pewną oryginalną koncepcję indywidualnej i zbiorowej odpowiedzialności, roli wierzeń itp. Naprawdę ciekawa lektura, polecam.
marlen said:
Jakiś czas temu pytałam, czy możliwy jest związek bez tzw. „chemii”. Pytanie to dotyczyło mojego związku. Zaobserwowałam zachowanie mojego partnera po dłuższym okresie niewidzenia się… powtarzał, że „nie zasługuje na mnie”, że „nie wie, czym sobie zasłużył” itp. Dodam, że takie słowa padają z jego ust dosyć często. Wobec tego, to czy on, jego przekonania, również mogą blokować mnie? W sensie zauroczenia, całkowitego otwarcia się na partnera? Czy przyczyna musi tkwić tylko we mnie? W końcu ja również jestem dla niego lustrem i odzwierciedlam jego wzorce myślenia. Pozdrawiam ciepło.
Eliszka said:
Mnie się wydaje, że twój mężczyzna ma problem z samoakceptacją, bo jeżeli podskórnie siebie źle ocenia a ciebie idealizuje, to nie jest dobrze, a jeżeli prowokuje cię do zaprzeczania i negowania, to tez rodzaj maski i to też nie jest dobre.
A czy ten rodzaj relacji wnosi coś do twojego rozumienia siebie, sama musisz sobie odpowiedzieć, skoro zadałaś sobie takie pytanie.
Samopoznanie do podstawa, pierwszy i jedynie słuszny krok do samorozwoju. Jeżeli taki aksjomat przyjmiemy za bazę, mamy szansę na lepsze.
marlen said:
Dziękuję, Eliszka. Masz rację, moja postawa często wyraża zaprzeczenie co do jego słów, tłumaczę, że nie jestem ideałem, nie istnieje ani „dobro” ani „zło” ale takie argumenty do niego nie docierają. Mój partner zalicza się do tzw. „racjonalistów”. Nie umiem z nim rozmawiać na tematy szeroko pojętej duchowości, choć wydaje mi się, że doskonale siebie uzupełniamy 🙂
Właśnie do mnie dotarło to, co napisałam… Zaprzeczam, gdy mój partner mówi, iż jestem idealna. Więc nie do końca akceptuję siebie? 🙂 A może też kłóci się to z tak popularnym wzorcem myślenia u ludzi, „że nie ma ludzi idealnych”? 🙂
piter said:
Ostatnie przeżycia osobiste skłonily mnie do rozmyślań nad pojęciem miłości bezwarunkowej. Oczywiście świeżo uzbrojony w pewnie nieprzetrawioną jeszczę wiedzę z takich lektur jak „Przebudzenie” de Mello, sądzę, że miłość taka nie może być kierowana do pewnej grupy osób lub tym bardziej do pojedyńczego osobnika, co mogło by sugerować, że spełniają oni (on – ona)określone oczekiwania(warunki) wobec mnie. Myśle, że pojęcie to można zastosować tylko do całej populacji (lub jeszcze szeżej), albo może tylko w stosunku do siebie samego choć może miłość w tym przypadku to za duże słowo – pasuje mni tu określenie – bezwarunkowa akceptacja własnego siebie.
Malgorzata said:
Coaching partnerski, czyli sprawdzony sposób na udany związek – http://coaching.focus.pl/2010/03/19/madry-partner-po-szkodzie/