Tagi
circle of life, cykl, cykl życia, cykle, cykliczność, cykliczność rozwoju, cykliczność życia, dobro i zło, ego, energia, gaja, głeboki spokój, jedność, narodziny, natura, panteizm, poczatek i koniec, stworzenie, szczęście, tożsamość, utożsamienie, wewnętrzne szczeście, wszechświat, zagłada, ziemia, Świadomość, śmierć, życie
Dopóki żyjesz w sposób nieświadomy, podlegasz cyklicznej naturze życia i prawu nietrwałości wszechrzeczy.
Kiedy godzisz się z jednością wszystkich pozornie sprzecznych rzeczy – ukryty pod grą przeciwieństw głębszy wymiar objawia ci się jako coś, co jest stale obecne – niezmienny, głęboki bezruch, bezprzyczynowa radość, wymykająca się kryteriom dobra i zła.
Na poziomie upostaciowionym są: narodziny i śmierć, tworzenie i niszczenie, wzrost i rozpad pozornie osobnych form.
Procesy te odzwierciedlają się wszędzie: w cyklu rozwojowym gwiazdy lub planety, fizycznego organizmu, drzewa, kwiatu; we wzlotach i upadkach narodów, systemów politycznych, cywilizacji; a także w nieuniknionych cyklach zysków i strat, które uwidoczniają się w życiu poszczególnych jednostek.
Zdarzają się cykle korzystne, kiedy wszystko samo do ciebie przychodzi i bujnie rozkwita, a także cykle niepowodzeń, gdy to, co przyszło, więdnie lub się rozsypuje, a ty musisz pozwolić mu odejść, żeby opróżnić miejsce na coś, co się dopiero pojawi, albo stworzyć przestrzeń, która umożliwi przemianę.
Jeśli w tej fazie stawiasz opór i kurczowo czepiasz się tego, co odchodzi, znaczy to, że nie chcesz płynąć z prądem życia, będziesz zatem musiał pocierpieć.
Nieprawdą jest, jakoby ruch ku górze był dobry, a ruch ku dołowi – zły.
To tylko umysł tak je ocenia.
Wzrost zazwyczaj uważany bywa za zjawisko pozytywne, ale nic nie może rosnąć w nieskończoność. Gdyby jakiegokolwiek rodzaju wzrost trwał bez końca, prędzej czy później doprowadziłby do spotwornienia i destrukcji.
Rozpad jest potrzebny, aby mogło wyrosnąć coś nowego.
Łączy go ze wzrostem wzajemna zależność.
Ruch ku dołowi jest koniecznym warunkiem duchowego urzeczywistnienia.
Skoro pociąga cię wymiar duchowy, musiałeś widocznie ponieść w jakiejś sferze wielką porażkę lub stratę albo zaznać bólu.
A może sprzyjające ci powodzenie okazało się puste i bez znaczenia, w sumie więc i ono stało się porażką?
Porażka tkwi utajona w każdym sukcesie, a w każdej porażce kryje się sukces.
W tutejszym świecie, czyli na poziomie form, wszystkich nas prędzej czy później czeka oczywiście „klęska”, a każde osiągnięcie w końcu obraca się wniwecz.
Wszelkie formy są nietrwałe – niszczeją lub umierają.
Jako człowiek przebudzony możesz nadal działać i z radością tworzyć nowe formy i okoliczności, pozwalając, żeby za twoim pośrednictwem się przejawiały, ale już z nimi się nie utożsamiasz.
Gdy tego nie czynisz, nie możesz też doznać piekącego uczucia utraty.
Wszystkie te formy dokoła – nie są ci potrzebne do budowy twojego poczucia ,ja”.
Nie są twoim życiem, tylko chwilową sytuacją życiową. A wszystko przecież dynamicznie się zmienia.
Cyklom podlega również energia życiowa.
Nie możesz być stale u jej szczytu.
Okresy obniżonej energii przeplatają się z okresami podwyższonej.
Czasem bywasz bardzo czynny i twórczy, może się też jednak zdarzyć ogólny zastój: będziesz miał wtedy wrażenie, że w ogóle nie posuwasz się naprzód i nic ci się nie udaje.
Cykl potrafi trwać od kilku godzin do kilku lat.
Bywają cykle wielkie oraz zawarte w nich małe.
Przyczyną wielu chorób jest forsowne przezwyciężanie faz spadku energii, podczas których następuje jakże istotna regeneracja.
Przymus działania i skłonność do tego, żeby czerpać poczucie własnej wartości i tożsamości z czynników zewnętrznych, takich jak osiągnięcia, wynika ze złudzeń, od których nie sposób się uwolnić, dopóki utożsamiasz się z umysłem.
Pogodzenie się z fazami obniżonej energii i cierpliwe czekanie, aż miną, sprawia ci wtedy wielkie lub wręcz nieprzezwyciężone trudności.
Twój organizm może się wówczas okazać mądrzejszy i w odruchu samoobrony wywołać chorobę, żeby zmusić cię do wyhamowania, które umożliwi odnowę sił.
Cykliczna natura wszechświata ściśle się wiąże z nietrwałością wszystkich rzeczy i sytuacji. Jest też sednem nauk Buddy.
Wszelkie okoliczności są bardzo chwiejne i wiecznie płynne; wszystkie stany i sytuacje, jakie masz szansę napotkać w życiu – powiada Budda – odznaczają się nietrwałością: zmienią się, znikną albo przestaną cię zadowalać.
Nietrwałość jest też podstawą nauk Jezusa: „Nie gromadźcie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza je zżera, a złodzieje podkopują i kradną…”.
Dopóki umysł ocenia daną sytuację jako „dobrą” – czy będzie to związek z drugim człowiekiem, przedmiot posiadania, rola społeczna, miejsce na ziemi czy twoje ciało fizyczne – przywiązuje się do niej i z nią utożsamia.
Owo przywiązanie i utożsamienie napawa cię szczęściem, samozadowoleniem, i może się stać częścią tego, kim jesteś – albo myślisz, że jesteś. Ale każdy medal ma dwie szanse.
Z przywiązania wynika lęk przed utratą.
Nic nie bywa trwałe w tutejszym wymiarze, „zżeranym przez mole i rdzę”.
Wszystko się kończy lub zmienia, a może też ulec biegunowemu odwróceniu: coś, co zaledwie wczoraj albo rok temu było dobre, nagle albo stopniowo się psuje.
Sytuacja, która cię uszczęśliwiała, teraz cię unieszczęśliwia.
Miejsce dzisiejszego dostatku jutro zajmie pusty, konsumpcyjny styl życia. Po szczęśliwym weselu i miesiącu miodowym nastąpi nieszczęśliwy rozwód lub nieszczęśliwe współistnienie. Zdarza się też, że jakaś sytuacja całkiem znika, a wtedy unieszczęśliwia cię jej brak.
Umysł nie umie pogodzić się ze znikaniem stanów lub okoliczności, z którymi połączyło go przywiązanie i utożsamienie.
Kurczowo czepia się znikającej sytuacji, opierając się zmianom.
To prawie tak, jakby wyrywano ci rękę lub nogę. Słyszy się czasem o ludziach, którzy popełnili samobójstwo, ponieważ stracili cały majątek albo dobre imię.
Są to skrajne przypadki. Inni w obliczu ciężkiej straty wpadają tylko w depresję albo rozchorowują się na własne życzenie.
Nie odróżniają swojego życia od sytuacji życiowej.
Czytałem niedawno o pewnej sławnej aktorce, która umarła w samotności. Kiedy jej uroda zaczęła blaknąć, stoczona przez czas, kobieta ta pogrążyła się w głębokiej rozpaczy i skryła przed światem. Ona także utożsamiła się z pewnym stanem: ze swoim wyglądem zewnętrznym. Czerpała z niego poczucie własnego Ja”, które początkowo dawało jej szczęście, potem jednak ją unieszczęśliwiło.
Gdyby umiała dotrzeć do bezpostaciowego, ponadczasowego życia w sobie, mogłaby z całym spokojem i pogodą ducha patrzeć, jak więdnie jej zewnętrzna forma, przez którą zresztą coraz łatwiej przenikałby blask jej bez-wiecznej, prawdziwej natury, toteż zewnętrzna uroda właściwie by nie zblakła, lecz przeistoczyła się w piękno duchowe. Ale nikt nie podsunął tego pomysłu sławnej aktorce.
Najbardziej niezbędna wiedza wciąż jeszcze dostępna jest tylko wąskim kręgom.
Budda nauczał, że nawet szczęście jest „dukkha”. W języku pali słowo to znaczy „cierpienie” lub „niedostateczność”.
Szczęście nierozerwalnie wiąże się ze swoim przeciwieństwem. Bez siebie nie istnieją.
Czyli szczęście i nieszczęście tworzą jedną całość.
Rozdziela je tylko złudny czas.
Nie ma w tym stwierdzeniu niczego negatywnego.
Jest tylko trafne rozpoznanie prawdziwej natury rzeczy, i pełna, całkowita akceptacja rzeczy takich jakimi są – dzięki czemu nie będziesz musiał przez resztę życia uganiać się za iluzją.
Nie znaczy to wcale, że nie powinieneś już odtąd cieszyć się tym, co miłe lub piękne. Ale jeślibyś próbował dzięki miłym i pięknym rzeczom i sytuacjom zyskać coś, czego dać one nie mogą – tożsamość, poczucie trwałości i spełnienia – byłaby to niezawodna recepta na rozgoryczenie i cierpienie.
Gdyby ludzie doznali nagłego przebudzenia świadomości i przestali poszukiwać własnej tożsamości w rzeczach, runąłby cały przemysł reklamowy i społeczeństwo konsumpcyjne.
Im bardziej chcesz dzięki rzeczom osiągnąć szczęście, tym skuteczniej ci się ono wymyka.
To, co istnieje na zewnątrz, sprawia w najlepszym razie chwilowe, powierzchowne zadowolenie, może się jednak okazać, że dopiero po wielu rozczarowaniach uświadomisz sobie tę prawdę.
Rzeczy i okoliczności mogą dać ci przyjemność, lecz zadadzą także ból.
Rzeczy i okoliczności mogą dać ci przyjemność, lecz nie dadzą radości.
Nic ci jej dać nie może.
Powstaje ona bez żadnej przyczyny, wyłaniając się z twojego wnętrza jako radość Istnienia.
Stanowi jeden z najważniejszych elementów spokoju wewnętrznego, nazywanego przez niektórych pokojem Bożym.
Jest to twój stan naturalny, a nie coś, co musisz okupić ciężką pracą albo mozolnym poszukiwaniem.
Wielu ludzi do końca życia nie uświadamia sobie, że nie ma szans znaleźć „zbawienia” w niczym, co robi, posiada lub osiąga.
Ci, do których dociera ten fakt, często zniechęcają się do świata i wpadają w depresję: skoro nic nie może im dać prawdziwego spełnienia, po co się wysilać?
Po co w ogóle cokolwiek robić?
Jeden z proroków Starego Testamentu musiał widocznie mieć tę świadomość, gdy pisał: „Widziałem wszystkie sprawy, które się dzieją pod słońcem, a wszystko to jest marność i gonitwa za wiatrem”.
Kiedy sobie to uzmysławiasz, stajesz o krok od rozpaczy – i o krok od oświecenia.
Pewien mnich buddyjski wyznał mi kiedyś: „Jestem mnichem od dwudziestu lat, a całą zdobytą przez ten czas wiedzę zawrzeć mogę w jednym zdaniu: wszystko, co się pojawia, przemija. Tyle wiem„.
Chciał przez to oczywiście powiedzieć: „Nauczyłem się nie stawiać oporu temu, co j e s t; nauczyłem się pozwalać obecnej chwili, żeby po prostu była, i pogodziłem się z tym, że wszystkie rzeczy i stany są z natury nietrwałe. Dzięki temu znalazłem spokój”.
Kto nie opiera się życiu, trwa w stanie łaski, swobodny i lekki.
Stan ten nie zależy już wtedy od tego, jak się sprawy mają – dobrze czy źle.
Brzmi to paradoksalnie, lecz właśnie wtedy gdy przestajesz być wewnętrznie uzależniony od świata form i sukcesów, twoja ogólna sytuacja życiowa, przejawiająca się w formach zewnętrznych, zazwyczaj wyraźnie samoistnie się poprawia.
Rzeczy, osoby i sytuacje, o których myślałeś, że są ci potrzebne do szczęścia, zjawiają się bez żadnych starań czy wysiłku z twojej strony, a ty możesz cieszyć się nimi – dopóki trwają.
Wszystkie prędzej czy później przeminą, cykle będą powracać i odchodzić, lecz gdy znika uzależnienie, ulatnia się też lęk przez utratą.
Życie swobodnie płynie.
Szczęście wtórne, czerpane skądinąd, nigdy nie bywa bardzo głębokie.
Jest zaledwie bladym odbiciem radości Istnienia – tętniącego spokoju, który odnajdziesz w sobie, kiedy zaniechasz wszelkiego oporu.
Istnienie pozwala ci wykroczyć poza układ biegunowych przeciwieństw, stworzony przez umysł, i zrzucić brzemię zależności od formy.
Choćby wszystko wokół ciebie runęło, gdzieś w samym swoim rdzeniu i tak czułbyś spokój. Niekoniecznie byłbyś oszałamiająco szczęśliwy, ale na pewno głęboko spokojny.
E. Tolle Potęga Teraźniejszości
Powiązane posty
• Bądź swoim mistrzem – odpowiedzi są w Tobie
• Czy jesteś podzielony na “dobrego” i “złego”?
Na koniec piosenka z bajki Pocahontas, mówiąca o kręgu życia którego wszyscy jesteśmy częścią, ale…chyba zapomnieliśmy o tym 😉
Ja said:
Baaardzo ciężkostrawny fragment. I mętny jak Wisła po ulewie.
Im dłużej o tym myślę, tym większe mam wątpliwości, czy odpowiedź w ogóle istnieje (przynajmniej ta na poziomie słów), ale zapytam: no dobrze, Tolle, ale co z tego wynika? Kto to jest, ten Twój człowiek przebudzony i jak to się robi, żeby nim zostać?
Jakieś sugestie?
Pozdrawiam! (No i, przede wszystkim: cześć:-))
zenforest said:
Niestety niejasność tekstu czasem jest trudna do uniknięcia – gdy się cytuje tylko fragmenty książek. Jak takie uwagi ponownie się pojawią, przygotuję stopkę do podklejania pod każdym postem z informacją :
„Artykuł jest cześcią ksiażki :…………., aby poszerzyć informacje, zapoznaj sie z oryginalnym tekstem”
Może to dobry pomysł.
————————–
Jak zostać człowiekiem przebudzonym – to pytanie na które odpowiedź udziela wiele książek w temacie, np „Przebudzenie”, A, de Mello, czy „Wewnętrzne przebudzenie” Sissona.
W kilku słowach?
To nauka bycia świadomym, każdej chwili, każdego momentu, każdego oddechu, każdej myśli – to obserwowanie świata ze świeżością, bez nakładania wczorajszej iluzji, wczorajszego osądu:”On taki już jest…”.
To wolność emocjonalna od przymusu angażowania się w konflikty, prowokowania, atakowania.
Udowadniania komuś na siłę czegoś, dokarmiania ego.
Bycie świadomym normalna osoba rozumie tak:
– „no przecież ja jestem świadomy , wiem co sie dzieje dokoła…O co tu chodzi?”
Dopiero jak zaczniemy przyglądać sie ile rzeczy tak faktycznie w ciągu dnia robimy automatycznie, z przyzwyczajenia, zrozumiemy jak bardzo robopatycznie żyjemy, a jak mało jest żywej świadomości i zrozumienia :
Czemu_ robimy coś tak a nie inaczej…
Czemu znów się zdenerwowaliśmy,
czemu znów zareagowaliśmy oburzeniem na ten sam temat,
czemu znów daliśmy się wkręcić w sprawę jaka nas nie interesuje….
Czemu, sami nie wiedząc jak – mamy znów jakiś problem….
Oczywiście – można zadać pytanie
„A w ogóle po co mi to, to czemuś służy?”.
Odpowiem –
„Tak, jeśli chcesz przestać się męczyć, cierpieć, złościć, nudzić, itp, etc….”
Jeśli ktoś uważa że żyje sie mu ok i nie widzi potrzeby nic zmieniać – to oczywiście sensu nie ma.
– jestem świadoma że taka metoda nie jest dla wszystkich i na pewno nie każdą osobę zachęci 😉
Wymaga sporo samozaparcia, przynajmniej na początku.
Zwykle interesują się nią ludzie którzy mają ciężkie przeżycia za sobą i chcą realnie zmienić swój sposób bycia w świecie/reagowania: Na taki który przyniesie im mniej cierpienia.
Ja said:
>>Niestety niejasność tekstu czasem jest trudna do uniknięcia – gdy się cytuje tylko fragmenty książek.
Nie, nie – chodziło mi o niejasność, której nie uniknął już sam autor tekstu. Załapałem, że cytujesz fragment książki, serio:-)
>>Jak zostać człowiekiem przebudzonym – to pytanie na które odpowiedź udziela wiele książek w temacie, np “Przebudzenie”, A, de Mello, czy “Wewnętrzne przebudzenie” Sissona.
Tak, wiele książek…
Teorię też mam opanowaną, przynajmniej w stopniu pozwalającym na rozwinięcie mojego pytania o następne: no i co z tego wynika?
Może inaczej: jesteście przebudzeni/oświeceni/połączeni z Bogiem, Istnieniem/poza Samsarą etc.?
Chyba jeszcze trochę rozwinę, skoro tak dobrze mi idzie:-)
Jak pisałem, teorię znam. Ale kiedy czytam teksty jak ten powyżej, uśmiecham się pod nosem – sam mógłbym coś takiego wyprodukować w dwa wieczory. A oświecony/przebudzony itd. na pewno nie jestem, przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo (za to przyswoiłem, że jestem Buddą – ostatecznie, to też się liczy;-)).
Bo jak mówić o czymś, o czym nie da się powiedzieć? Może tak jak Rumi, który sam przyznaje się, że wszelkie słowa zabijają przesłanie? A może jak Gibran w Proroku, wskazując „trudne i strome” ścieżki do Miłości?
Ale przecież nie tak, jak Tolle: „Istnienie pozwala ci wykroczyć poza układ biegunowych przeciwieństw, stworzony przez umysł, i zrzucić brzemię zależności od formy.” Niech za komentarz starczy: RGH!:-)
Dlatego moje powyższe pytanie skierowane było właśnie do autora. Nie, żebym liczył na odpowiedź (z drugiej strony, może on też czyta tego bloga?), nie. Ot, taka refleksja.
Ale skoro już odpisałaś, biorąc na siebie ciężar odpowiedzialności…
>>To nauka bycia świadomym, każdej chwili, każdego momentu, każdego oddechu, każdej myśli – to obserwowanie świata ze świeżością, bez nakładania wczorajszej iluzji, wczorajszego osądu:”On taki już jest…”.
Uważność – super.
Spotkałem się z teorią, że to droga ludzi Wschodu, dla Europejczyka niesamowicie trudna, jeśli wręcz nie niemożliwa.
A jednak my też mamy chyba grupę Przebudzonych, co?
>>To wolność emocjonalna od przymusu angażowania się w konflikty, prowokowania, atakowania.
Wolność, piękna rzecz.
Czym dla Was jest wolność, jeśli wolno spytać?
Jak Wam się z tą wolnością żyje?
>>Udowadniania komuś na siłę czegoś, dokarmiania ego.
To ja może się usprawiedliwię: nie mam zamiaru nikomu niczego udowadniać na siłę, ale dokarmianie ego (czym jest ego? Może wreszcie ktoś mi to łopatologicznie wytłumaczy) przez dyskusję to wspaniała rzecz. Nota bene, myślę, że autor cytowanego przez Ciebie fragmentu też dokarmiał ego, pisząc to, co pisał.
To chyba jest tak, że każda dyskusja służy trochę wzmacnianiu samooceny, co? Podam Wam moje argumenty i zobaczymy, jak sobie z nimi poradzicie.
Oczywiście, dyskusja łączy i zbliża ludzi (najczęściej), uprzyjemnia czas i życie (najczęściej) – dlatego chyba warto zaryzykować. No to ryzykuję dalej…
>>Czemu_ robimy coś tak a nie inaczej…
Pytania, pytania, pytania – kto ma Ci odpowiedzieć?
Ty sama, ok. Czyli, w pewnym sensie, Twoje ego, Twoje „ja”. Ale nie ma „ja”, bo „wszystko jest jednym”. I gdzie tu miejsce na pytania?
(Teraz już filozofuję, wiem; wybaczcie – zobaczymy, co Wy na to, w razie kłopotów będę bardziej… Tak, bardziej uważny na przyszłość:-)).
>>“Tak, jeśli chcesz przestać się męczyć, cierpieć, złościć, nudzić, itp, etc….”
O, a to ciekawe. Przebudzona osoba nie cierpi, nie złości się? Nie, tego zdecydowanie nie kupuję.
>>Zwykle interesują się nią ludzie którzy mają ciężkie przeżycia za sobą i chcą realnie zmienić swój sposób bycia w świecie/reagowania: Na taki który przyniesie im mniej cierpienia.
Mniej cierpienia, albo i więcej – cierpieć cierpieniem milionów ludzi, a cierpieć cierpieniem swoim, oswojonym i dobrze znanym… Ech, uwielbiam takie czysto akademickie spory:-)
Pozdrawiam serdecznie,
Bartek
zenforest said:
I całkowicie się zgadzam z Tobą że to akademicki spór, oraz że nie ma sensu się przekonywać 🙂
Myślę że sam niejako masz już swoje odpowiedzi, na te pytania które zadałeś.
Artykuły wybieram, bo sądzę że wielu ludzi mogą zaciekawić, nie z każdym w 100% się zgadzam.
Każde z nas przemawia nieco innym językiem i ma inne doświadczenia życiowe.
Nazwij to ucieczką od dyskusji 🙂 Ja po prostu śmigam spać – jest po dwunastej a jutro trzeba wstać 😉
Pozdrawiam
Zenforest
Ja said:
Śmiganie spać to nie ucieczka od dyskusji:-)
Nie ma sensu się przekonywać, owszem, ale to (chyba?) nie znaczy, że nie ma sensu gadać?
Byłoby wielkim nietaktem, gdybym stwierdził, że to głupi artykuł i bardzo źle, że go zamieściłaś – to Twój blog, mnie nic do tego:-)
Poza tym, artykuł spełnił swoją funkcję – zainspirował rozmowę, dyskusję, czy jakkolwiek to nazwać.
Pozdrawiam,
B.
zenforest said:
Pewnie – zawsze można sobie podyskutować, może ktoś z odwiedzających bloga zechce szczegółowiej skomentować to co napisałeś?
a ja?…no cóż.
Jest takie słowo pochodzące z kręgu Zen- brzmi ono „po” 🙂 Nie oznacza ono ani Tak ani Nie, oznacza:
„wysłuchałem, zrozumiałem, ale nie formułuje żadnych wniosków, po prostu przyjmuje to co jest.”
I dokładnie takie „Po” mogę Ci teraz powiedzieć 😉
Masz swoje racje i wątpliwości, nie ze wszystkim się zgadzasz – i słusznie, bo to tworzy zdrową różnorodność wśród ludzi 🙂
Pozdrawiam
Zenforest
Ja said:
Tak, „po” jest bardzo na miejscu.
A ponieważ blog bardzo mi się podoba, pozwolisz (i: pozwolicie), że od czasu do czasu trochę ponarzekam i powymądrzam się nieładnie. I może nawet coś z tego kiedyś wyniknie:-)
Pozdrawiam,
B.
zenforest said:
Pewnie, zapraszam! Czytaj i komentuj 😉
Wojciech said:
Jasne, dobrze się to czyta, chociaż ja nie mogę powiedzieć „po”, bo nie wszystko zrozumiałem 😆
Wojciech 🙂
zenforest said:
Co na przykład ?
(Tak z ciekawości pytam, bo może ja też nie rozumiem!)
🙂
Wojciech said:
O do licha, ale wpadłem. Teraz muszę odpowiedzieć… 🙂 Miałem na myśli komentarze Bartka, który zadaje w nich tyle niekonkretnych pytań okraszając je mnóstwem nieskorelowanych uwag, że po prostu nie wiem o co chodzi 🙂
Tekst Tolle absolutnie nie jest mętny, być może tylko jest zbyt ogólny.
Podtytuł tego bloga to: „Życie jest celem samym w sobie. Poza nim nie ma innego celu.” – i myślę że to pokazuje pewne ramy 🙂
Odwołując się do mojego ulubionego Castanedy: „Wszystko jest nieważne” – dlatego, że tak naprawdę to, czy coś jest czy nie jest takie czy siakie to nasza opinia. A kiedy wyłączy się myślenie, wszystko jest nieważne.
Być może to jest „oświecenie” 🙂
Pozdrawiam!
Wojciech 🙂
Ja said:
Ja wpadłem bardziej – bo muszę (muszę?!) się tłumaczyć:-)
Pytania są niekonkretne, a uwagi luźne i niepowiązane ze sobą, bo:
– nie mam pojęcia, jak zapytać konkretnie o coś, o czym… nie mam pojęcia;
– nie rozumiem, dlaczego ludzie (przodują w tym Amerykanie, przyznacie) za wszelką cenę usiłują mówić o czymś, o czym najwyraźniej sami nic nie wiedzą („zrzucanie brzemienia zależności od formy ” – tak może pisać Azjata, Hindus, to ich język, udoskonalany i rozwijany przez tysiące lat, ale nie ktoś, dla kogo bazą jest filozofia grecka) – naigrawam się więc w wolnych chwilach licząc, że ktoś przełoży to na język dla mnie, w gruncie rzeczy prostaka, zrozumiały:-)
– jak pisałem wyżej, teorię mam opanowaną w stopniu zadowalającym (mnie), wiele takiego bełkotu przerobiłem i wciąż nie potrafię wyłuskać z tego czegoś dla siebie; więc narzekam, bo lepiej tak, niż przyznać się do własnej oporności na naukę.
„Wszystko jest nieważne” – bardzo fajne. Ale jeszcze nie dla mnie, bo potrafię to przyswoić jedynie na gruncie logiki. Nici z wcielania w życie:-(
Swoją drogą, chyba gderam na wyrost. Jest kilku nauczycieli (czy ogólniej: twórców), których słowa trafiają głębiej. Ale ponarzekać zawsze można, ech. Wstyd mi:-)
Pozdrawiam,
Bartek
zenforest said:
Pozwolę sobie na trochę dygresji:
Bartku, zgodzę się z Tobą że język zachodu i wschodu to odmienne języki. Ale właśnie to jest dla mnie dowód na to że o dwóch rzeczach można mówić na różne sposoby, każdy dla mówiącego będzie jawił się jako właściwy, poprawny, wyczerpujący.
Zauważ jakie to wszystko jest względne.
Zachodni naukowcy i myśliciele od lat przypisali sobie monopol na prawdę w wielu dziedzinach, mimo że czasem błądzą bardzo w ciemności. Co kilkadziesiąt lat zmieniają się podstawowe paradygmaty. I wciąż daleko do poznania kilku podstawowych tajemnic przyrody.
Przykładowo:
Dopiero od kilku ostatnich lat natrafiłam w naukowych (medycznych) opracowaniach na poważniejsze artykuły w temacie chorób psychosomatycznych (http://pl.wikipedia.org/wiki/Psychosomatyka) – odwołujące się do tego że organizm jest jednak pewną holistyczną całością i leczenie nie może sprowadzać się tylko do likwidowania skutków ale i dbałości o uzdrowienie przyczyn, leżących w psychice. Kiedy idzie się do zwykłego lekarza, dostajesz antybiotyki, albo skierowanie na operację i lekarze nie troszczą się o resztę.
Wydają się bać „naruszać” ego, cenną indywidualność, której przebudowy ludzie mogą sobie nie życzyć, nawet za cenę zdrowia.
Większość ludzie leżących na oddziale chorych na białaczkę – ma całkiem podobne problemy psychiczne i typy osobowości , pracowałam w takim miejscu i wiem że opieka psychologiczna jest bardzo skromna i na pewno nie jest to opieka, która mogłaby zaowocować głębokimi zmianami osobowości pacjenta – a takich, naprawdę głębokich zmian – Ci ludzie wymagają by wyzdrowieć i zmobilizować ukł. odpornościowy do pracy.
Widząc to wszystko nie trudno być sceptykiem do działań medycyny zachodu, jeśli tak niekompletnie i niesprawnie podchodzą do jednego z bardziej widocznych i poważnych problemów – jak rak – to trzeba zastanowić się na jaki wiele dziedzin to się rozciąga?
Bardzo silnie drążą medyczno-anatomiczne podłoże, ale psychiczne zostawione jest na poboczu.
Myślę, że próba przestawienia sposobu myślenia z „zachodniego-greckiego” na wschodni-mistyczny – nie jest obciążona jakims wielkim ryzykiem. To ciekawe wyzwanie – Jeśli tylko nie uczynimy z tego naszej obsesji, ale zachowamy odpowiednie wyczucie. Warto poznawać inne punkty widzenia, bez fiksowania się tylko na jednym.
Niektórzy mówią że prawda jest zawsze po środku 😉
Ja said:
Zenforest, zgadzam się z tym, co piszesz. No, może: z większością tego, co piszesz:-)
Póki co tyle, bo do napisania czegoś dłuższego nie mogę się zebrać, przepraszam. Ech.
Pozdrawiam,
Bartek
Conchi said:
Ja: ale czego nie rozumiesz? W tym problem, że rozum przy tym wymięka, bo świadomość wykracza poza analizę mentalną. Spróbuj doświadczyć tego, to zrozumiesz: spróbuj wyciszyć myśli, dialog wewnętrzny i zacznij patrzeć i słuchać. Okaże się, że emocje są falami, które przychodzą i odchodzą a Ty centralny w środku doświadczasz ich, ale nie jesteś nimi, są formą ekspresji. To samo myśli – przychodzą i odchodzą a Ty jesteś cały czas w środku – świadomością – myśl okazała się falą mentalną, ekspresją na poziomie mentalnym, przeszła a Ty dalej jesteś.
Jesteśmy wielopoziomową świadomością, chociaż często identyfikując się z myślami, emocjami, poglądami, przekonaniami, systemami wiary, osądami, schematami myślenia (czyli EGO – było pytanie o EGO) tracimy kontakt z Wewnętrznym Ja.
Jeśli dalej to wszystko jest dla Ciebie ezoterycznym bełkotem to może podejdź do drugiego człowieka i zatrzymaj ocenianie, nie patrz jak wygląda, co robi, kim jest w sensie społecznym, ale spójrz w oczy bez projektowania czegokolwiek na niego i zobaczysz spotkanie dwóch świadomości. Być może zauważysz też wpływ EGO – jeśli on/a zacznie na Ciebie coś projektować, jak pod wpływem myśli zmienia się energia, jak powstaje emocja, zobaczysz, że być może nie widzi Ciebie tylko jakąś swoją projekcję. Możesz powiedzieć jakieś głupie słowo, jeśli dalej nie rozumiesz kwestii ego – np. „niedobrze Pani wygląda”, czy „ależ pan głupi” żeby zobaczyć jak bardzo ludzie identyfikują się z jakimś sądem, opinią, czymś czego nie było przed chwilą, co nie ma nic wspólnego z rzeczywistością…
To właśnie niewola. Większa wolność przychodzi w momencie, gdy zaczynasz wychodzić z pozycji „jestem” (czyli poza EGO) i chcę doświadczać różnych rzeczy zgodnych z moimi skłonnościami.
Nie o to chodzi, by pozbyć się myśli, emocji itp. – bo to nasze poziomy istnienia wyrażające nas Prawdziwych, narzędzia doświadczania, ale by widzieć coś przez nie – a najlepiej wszystko czyli Życie w całej ferii barw i ciągłym ruchu.
Czego sobie i innym życzę. 🙂
zenforest said:
Conchi bardzo pięknie to opisałaś, i bardzo zrozumiale – nawet – jak sądzę z poziomu mentalnego 🙂
Dzisiejszy post umieściłam trochę właśnie pod ten temat 🙂
yaza said:
pokrzepiające…oby jeszcze „o tym pamiętać…”