Tagi
akceptacja, ego, mello, opór, przeciwności, walka, zrozumienie, Świadomość
Im bardziej będziesz starał się zmienić, tym gorzej będzie ci to wychodziło. Czy znaczy to, że pochwalam pewną dozę bierności?
Tak, im większy stawiasz opór, tym większą nadajesz moc temu, czemu się opierasz. Takie jest, jak sądzę, znaczenie słów Jezusa:
„Lecz jeśli ktoś uderzy cię w prawy policzek, nadstaw mu drugi.”
To ty dajesz moc demonom, które zwalczasz.
Brzmi to bardzo po wschodniemu. Jeśli jednak popłyniesz razem z wrogiem, pokonasz go.
Jak walczyć ze złem?
Nie poprzez zmaganie się z nim, ale poprzez zrozumienie. Zło zniknie, jeśli tylko zostanie zrozumiane.
Jak walczyć z ciemnością?
Nie przy pomocy pięści. Nie można przegonić ciemności z pokoju za pomocą szczotki, trzeba włączyć światło.
Im usilniej walczysz z ciemnością, tym bardziej staje się ona dla ciebie realna, tym bardziej wyczerpiesz samego siebie.
Jeśli jednak włączysz światło świadomości, ciemność się rozprasza.
Załóżmy, że ten skrawek papieru jest czekiem na bilion dolarów. „Och, muszę go odrzucić, muszę, zgodnie z Ewangelią muszę się go wyrzec, jeśli pragnę życia wiekuistego.
„Czy zamierzasz zastąpić jedną chciwość inną?
Chciwość dóbr materialnych – chciwością duchową?
Poprzednio miałeś „ego” ziemskie, a teraz zyskałeś „ego” duchowe i pomimo wszystko jest to „ego” – subtelniejsze i takie, z którym znacznie trudniej walczyć. Kiedy czegoś się wyrzekasz, związujesz się z tym.
Jeśli jednak zamiast aktu wyrzeczenia przyjrzysz się temu uważnie i powiesz: „No tak, to nie jest czek na bilion dolarów, ale kawałek papieru”, to nie ma już z czym się zmagać, nie ma czego się wyrzekać.
Artykuł z serii: Przypomnienie
A. de Mello
Zobacz też
• Przestań usiłować być dobrym cz I.
• Przestań usiłować być dobrym cz II
Ten tekst jest tak aktualny, ze zasluguje na komentarz, nieprawdaz?
Przyznam sie, ze na poczatku uprzedzilem sie do Antoniego de Mello bo pomyslalem ze to jezuita niby wyklety przez papieza ale pomyslalem, ze to kryptochrzescijanstwo wiec po co mi to jak mam buddyzm a jednak nie wazne do jakiego kregu dana osoba sie zalicza. Wazne co mowi. I Anthony de Mello mowi ciekawie i zaczalem go lubic.
„To ty dajesz moc demonom, które zwalczasz.”
O, yeah.
Veni,vidi,vici..
OK…
Ale jak walczyć z namacalnym demonem w postaci drugiego człowieka, do cna zepsutego, któremu przemoc i upokarzanie innych sprawia przyjemność?
Można go zrozumieć, prześledzić jego biografię, zobaczyć wszystkie zdarzenia i przeżycia, które tak na niego wpłynęły. Jednak czy to pomoże przeciwstawić się złu, jeśli ten człowiek maltretuje własne dziecko w domu, a cały blok zastrasza sobą i złym towarzystwem, w którym się obraca? Gdy ratując niewinne istnienie narażasz swoje zdrowie i życie na szwank?
To jest problem…
jaźń-autor-artykuł-komentarze-rezydent-jaźń…cisza…
…”stary niedźwiedź mocno śpi…”
a
„my jesteśmy krasnoludki hop sa sa…”
Trudne pytanie. Jedna z sensownych odpowiedzi to najpierw uzdrowić swój stosunek do tego człowieka. Być może samemu byliśmy w dzieciństwie czyjąś ofiarą, dlatego tym mocniej reagujemy. Oczywiście nawet jeśli my w jakiś sposób uzdrowimy nasze wewnętrzne zranienia, to nie znaczy, że takie rzeczy znikną z całej planety 😉 Istnieją zatem dwa główne rozwiązania:
1. model „zachodni”
Podjąć jakieś konstruktywne działania, zgłosić opiece społecznej, w szkole do której chodzi dziecko, itp. Można jakoś wspierać dziecko, działać od jego strony, może rozmawiać z żona tego mężczyzny, ona na pewno ma jakieś opcje, choćby wyprowadzenie się do jakiegoś ośrodka pomocy społ.? Złoszczenie się na niego a zarazem tylko przyglądanie, nie pomoże w likwidacji problemu, ale raczej go wzmocni.
2, model „wschodni”
Można przyjąć, że to jest wybór „duszy” dziecka i „wybór” duszy ojca, i muszą się czegoś wzajemnie nauczyć na tej niezwykle trudnej lekcji.
Jakkolwiek przyglądanie się temu z akceptacją może brzmieć nieludzko i okrutnie, istnieje pewien typ światopoglądu, który mówi, że wszystko co się dzieje, dzieje się nie bez powodu. Że nasza istota kształtuje się czasem w „ogniu” który przejmuje nas bólem, ale zarazem hartuje.
Czasem może się zdarzyć, że takie tłumaczenie wydaje się być bezsensowne, gdy np dziecko zostanie zamordowane, coś nieodwracalnego się stanie…
To jedna z chyba najcięższych chwil dla wrażliwego człowieka.
Ludzie wierzący w reinkarnację zakładają, że dziecko urodzi się potem w lepszych warunkach, ale to mgliste wyjaśnienie niewiele zwykle przynosi ulgi. Katolicy też mają jakieś swoje wyjaśnienia, wiele religii podejmuje te tematy, żadna nie daje 100% odpowiedzi, która uspokoiłaby sumienia i serca.
Tak sobie też myślę…
Ten człowiek jest z pewnością nienawidzony przez cały blok. Nienawidzony przez dziecko, przez bliskich, przez siebie. Jakież energie płyną w jego stronę…! W jego duszy istnieje piekło gniewu i nieświadomości. Jest tak zagubiony jak tylko można być, a jego strach manifestuje się agresją.
Walczy nie tylko ze swoimi demonami ale demonami innych ludzi. Ile bólu trzeba mieć w swoim wnętrzu, by tworzyć dokoła siebie cały jego ocean?
Jest sam. Bardziej niż jego ofiara. I to nie jest usprawiedliwianie go, ale dostrzeżenie faktów.
Nikt, nawet jeden człowiek, nie spojrzy na niego z miłością i nawet w głębi ducha nie powie:
Rozumiem cię, widzę tą przerażającą czarną dziurę jaka zieje w twoim sercu i kocham cię, takiego jak jesteś. Obejmuję cię, bo twój lęk i przerażenie noszę też w sobie, jakbyś był moją częścią. Akceptuje cię takim jakim jesteś z całą twoją energią…
Może gdy tak sobie powiemy – tak naprawdę, od serducha, przyniesie nam to ulgę…? A w „eterze” ten człowiek poczuje jakąś zmianę? Coś subtelnego się zmieni? Czasem miłość i wybaczenie może zdziałać wiele..
I choćby nie wiem jak hippisowsko i utopijnie to brzmiało:
Nawet miłość jednego człowieka może zbawić cały świat, czyż wiele religii tak właśnie nie twierdziło? 🙂
Może to zależy właśnie – od jednego człowieka. Tu zaczyna się zmiana.
W Tobie. Kto wie cóż się stanie, gdy w morzu nienawiści, jeden dokona przełomu? Zapłonie jedna świeczka świadomości w oceanie mroku? Gdy jeden da miłość, tam gdzie inni dają ból i odrzucenie?
(Każdy z was zna na pewno powiedzenie” ten co ocalił jednego człowieka, ocalił cały świat”.)
Jest też jeszcze jedno powiedzonko:
Ci których najtrudniej kochać, zwykle najbardziej potrzebują miłości…
Tak sobie jeszcze myślę nad tym… Czy akt miłości wobec człowieka, który wydaje się potworem jest aktem, w którym dodatkowo konsolidujemy nasze ego czy wykraczamy poza nie?
Czy miłość, który biegnie w jego stronę ponad bólem i odrzuceniem, która nie zważa na to wszystko co zrobił, tylko obejmuje go w całości i akceptuje, nie będzie dla niego aktem wyzwolenia? Po takim moście, który drugi człowiek zbudował w jego stronę, być może będzie mógł on wrócić, przejść ponad otchłanią?
Ktoś kiedyś powiedział, że gdy człowiek wykonuje jeden krok w stronę Boga, Bóg wykonuje 1000 kroków w jego strone.
Może w niektórych przypadakch my musimy wykonać 1000 kroków
(tak naprawdę każdy z tych kroków będzie krokiem przez naszą własną duszę…bo my też musimy pokonać nasze uprzedzenia i gniew)
by ktoś wykonał jeden ?. Jeden…
Ale za to jaki!
Odpowiedź na to pytanie jest dla mnie dwuznaczna. Jeśli wykonamy 999 kroków, być może wzmocnimy nasze ego, upojone własną szlachetnością i wyższością moralną… Lecz może ten ostatni, tysięczny krok – będzie krokiem ku naszej własnej transcendencji?
Doprawdy, by kochać kogoś kto ma w sobie wszystko co ludzkość nauczyła się nienawidzić i pogardzać, trzeba pokonać w samym sobie niezmierzone przestrzenie…A jednak wszechświat tak samo pozwala mu żyć, jak tobie czy mnie. Czyż zatem samo jego istnienie nie jest jest dowodem na prawdziwość takiej miłości ?
(PS..tylko proszę z tych 1000 kroków nie robić wzmacniacza dla wzorców męczennika, który się poświęca dla „złej” osoby, by ją zbawić 😉 Źle pojęte takie działanie, rzeczywiście może być do tego przyczynkiem. Tylko wtedy jednak gdy robimy to dlatego, że chcemy zbawić tego człowieka, …zapominając, że ten kto zostanie zbawiony w finale, to właśnie my… )
Jest taka stara japońska przypowieść…
Pewien stary rybak łowił nad rzeką ryby. Był zimny, wiosenny poranek. Nagle zauważył nad brzegiem rzeki nieruchomą żmiję. Ulitował się nad zwierzęciem: w tych warunkach z pewnością w niedługim czasie by zginęło. Wziął ją pod pazuchę, aby ją ogrzać, a gdy skończył łowić, zabrał ją do domu. Żmija wygrzewała się w cieple ogniska, jadła rybakowi z rąk świeże mięso ryb. Gdy jednak chciał podać jej wodę… ona ukąsiła.
– Dlaczego?! – spytał rybak płaczliwym głosem, czując już jad rozprzestrzeniający się w ciele – przecież zrobiłem dla ciebie tyle dobrego!
– Jak to dlaczego? – powiedziała żmija – przecież jestem żmiją…
Do tej pory pamiętam tą przypowieść, wydaje się ona dla mnie taka niesprawiedliwa… ale coś w tym jest. Pomagając komuś niebezpiecznemu, kto przez całe życie nie znał niczego innego jak przemoc, trzeba ubezpieczać tyły… być świadomym niebezpieczeństwa.
Według mnie, można próbować pomóc takim ludziom – najważniejszym krokiem jest nie przesiąknąć jego jadem i traktować go tak, jak każdego innego. Samo inne traktowanie może być dla niego warte zastanowienia. Ale co dalej? To są wzorce zachowania, głęboko zakorzenione, nieuświadomione. Poza tym, jest takie przysłowie: „Jeśli ktoś nie chce sobie samemu pomóc, ty mu na pewno nie pomożesz”. Można próbować, ale to on musi podjąć decyzję o zmianie.
(Chociaż chciałabym, żeby ktoś mi udowodnił nieprawdziwość tego powiedzenia 🙂 )
Jeszcze a propos wschodniego modelu: Można się nad tym zastanawiać, ale nigdy na głos i nigdy nie być pewnym. Bo co jeśli tak naprawdę to nie dziecko ma przejść tą okrutną lekcję, ale Ty czy ja…?
Zam prawie identyczną opowiastkę 🙂
O Lisie i skorpionie.
Lis przybył na brzeg rzeki i zauważył stojącego tam skorpiona, który wpatrywał się w nurt rzeki. Zagadnął:
– Pewnie chcesz przedostać się na drugi brzeg?
– Tak, to prawda, niestety nie umiem pływać. Może mógłbyś mi pomóc?
Zapytał skorpion. Lis zaśmiał się.
– Nie jestem taki głupi, ukąsisz mnie i umrę.
– Nie, przecież będę na twoim grzbiecie. Jeśli cię ukąszę, zginiemy obaj.
Lis rozważył to, ale logika argumentu przeważyła.
Wziął skorpiona na grzbiet i wypłynął na środek rzeki. Gdy byli w środku nurtu, poczuł okropny ból na karku.
– Co czynisz?! – zawołał przerażony
– Przez ciebie obaj zginiemy! Dlaczego to zrobiłeś?!
A skorpion odpowiedział –
– Bo taka jest natura skorpiona.
I znowu widzę kilka odpowiedzi na tego typu przypowieści. 🙂
– Albo wierzę, że taka jest natura „złego” człowieka, że nie da się go „ocalić”, choć taki determinizm jest chyba dość przygnębiający, nieprawdaż? 🙂
…albo wierzę, zgodnie z imperatywem kategorycznym Immanuela Kanta(„Der gestirnte Himmel über mir und das moralische Gesetz in mir.”), że muszę działać bez względu na wszystko, bo to jedyne godne człowieka wyjście, i tak sama chciałabym być traktowana. (model zachodni)
…albo bardziej po „wschodniemu” – jeśli odrzuca pomoc, zostawić go swojemu losowi, a jedynie wewnątrz siebie okazać mu współczucie i zrozumienie.
To prawda, święte słowa. 🙂 Doświadczyłam na własnej skórze wiele razy.
Niemniej, zawsze można próbować, choć nie ma się co przywiązywać do rezultatu. Bo inaczej to zamieni się w „zbawczą misję”.
Czasem chodzi tylko o próbowanie…poprzez które wzrstamy my sami, nawet jeśli na nim nie wywiera to wrażenia…
…a czasem o to by wiedzieć kiedy zaprzestać prób 🙂
Trudno jest uszanować wolność drugiego człowieka, zwłaszcza gdy on tą wolność u innych narusza. Jednak to lekcja, którą być może każdy musi odebrać nim zrozumie co to tak naprawdę znaczy: wolność wewnętrzna.
PS.
Te opowiastkę należy też traktować jako pewne nawoływanie o zdrowy rozsadek. Pomóc może się odbywać tylko w pewnych granicach. Niektóre rzeczy są takie jakie są: lód ziębi, ogień parzy. Pewnie że z człowiekiem bywa to bardziej elastyczne, dlatego czasem warto się postarać, ale wiadomo też że trudno opróżnić morze łyżką. I to trzeba nauczyć się akceptować.
Poruszamy się w pewnych warunkach startowych tego wszechświata, i mamy sobie jakoś radzić. Dużo można zmienić, ale pytanie czy.. trzeba 🙂
Jesli pada deszcz biore parasol, idac na ryby biore ze soba wedke, jesli widze zlo wokol siebie? Co biore?
Strzelbę? 🙂
Potem się potykasz i strzelasz sobie w cojones.
Albo się nie potykasz. Strzelasz w stronę *zła* i nagle się okazuje, że to ty sam dostałeś kulę w łeb. Tak bywa.
Uprzejmie proszę nie wracajmy już do czczej debaty pod hasłem czy zło istnieje, bo dyskutowaliśmy o tym przez ostatnie 2 lata chyba z 20 razy.
dzięki Zenforest 🙂
Wygląda na to, że świadomość jest tym, co rozjaśnia i wyjaśnia wszystko. Czyli najbardziej powinno nam zależeć na tym, by być świadomym, wtedy rozpoznamy prawdę i odpowiedzi same się pojawią. Z tego co zauważyłem czytając np. o Zenie, mistrzowie nie podawali swoim uczniom gotowych rozwiązań, tylko zmuszali ich do tego, by samodzielnie rozpoznali prawdę. Pomagali im jedynie nie zbaczać z obranej drogi i starali się skierować ich umysły we właściwą stronę. To co mówili pochodziło z ich osobistego doświadczenia prawdy. W związku z tym, czy trzeba „walczyć z ciemnością”? Mam wrażenie, że to co mówił de Mello ma dużo wspólnego z Zenem…
To jest świetne i oświecające…
Myślę że najlepszym sposobem (jeżeli nie jedynym) pomagania innym jest dawanie dobrego, własnego przykładu . Gdy jesteś szczęśliwy promieniujesz tym szczęściem na cały świat. W tych warunkach jest duża szansa, że osoba gotowa na zmiany w swoim życiu zapyta się, jak Ci się udało osiągnąć takie szczęście ?, jak to robisz że jesteś taki szczęśliwy? I jeżeli masz dar przekazywania wiedzy innym, to być może znajdziesz dobrą odpowiedź dla tego człowieka na ten czas…,
(Oczywiście „ten zły” może też, zamiast pytań mieć dla nas kamień lub nóż… wtedy, jeżeli jeszcze mamy okazje, warto spytać się siebie: jak doprowadziłem do tego spotkania?)
Więc co zrobić z tym „demonem”? (ps. demonów, diabłów, piekła itp. nie ma, dziwi mnie że bajka o św. Mikołaju przechodzi tak szybko, a z całą resztą jest tak ciężko…)
Wyciąganie kogoś z gówna za uszy bez jego chęci i woli nigdy nie przynosi efektów… podstawą każdej udanej terapii jest motywacja klienta. I nad tą motywacją na szczęście mogą popracować też osoby z zewnątrz. W zależności od typu układu nerwowego możemy stosować wiele metod: od brutalnych wglądów po delikatne pokazywanie korzyści…
w zadanym przypadku przez „kogośtam” całą sprawę można rozpocząć od solidnego kopa w dupę, historia zna takie przypadki gdy jedynym sposobem na zrozumienie pewnej lekcji jest otarcie się o dno… możemy wybrać metody prawne, ale jak mówi mój przyjaciel „prawo jest dla idiotów” a ja dodam, że ludzie świadomi, którzy potrafią kochać i czuć po prostu go nie potrzebują bo znają inne rozwiązania. Interwencja jest jednak problematyczna.
Jak piszesz Zenforest:
„Trudno jest uszanować wolność drugiego człowieka, zwłaszcza gdy on tą wolność u innych narusza. Jednak to lekcja, którą być może każdy musi odebrać nim zrozumie co to tak naprawdę znaczy: wolność wewnętrzna.”
Zgadzam się jest to trudna lekcja. Wolność człowieka kończy się w miejscu gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka. Póki bronisz swojej wolności jest w porządku i wszystko jest proste. Pytanie zasadnicze brzmi: czy można pozwolić sobie na gwałcenie czyjegoś prawa do pozostawania ślepcem w imię jego dobra?
Czasami tak robiłem i przynosiło to dobre skutki dla obu stron, czasami udało się tylko tej drugiej osobie, czasami nie przyniosło to nic dobrego dla żadnego z nas. Logicznie, statystycznie, intuicyjnie nadal nie potrafię znaleźć ostatecznej odpowiedzi… być może zależy to od sytuacji, być może czasem dostajemy przyzwolenie na interwencje jakimś innym kanałem komunikacyjnym: usta mówią nie lecz cała istota woła tak!, tak, pomóż mi nawet jeśli na początku będzie boleć…
Jak walczyć ze „złem”?
Nie poprzez zmaganie się z nim, ale poprzez zrozumienie. Zło zniknie, jeśli tylko zostanie zrozumiane.
Jakże bliska mi ta filozofia : ), jak napisałem w swoim ostatnim poście:
Odpowiedzialność ponosi człowiek, ale nie można go za to winić. Zło lub grzech to tylko pojęcia, a tak naprawdę same w sobie nie istnieje, nie można więc rozważać, a nawet mówić o tym że jakiś człowiek może być zły. Nie można winić dziennikarza czy księdza że handluje lękiem za pieniądze, ani polityka, że handluje kłamstwem za pieniądze, ani rodzica, że uczy tego czego sam został nauczony. Oni też są ofiarami systemu. Oskarżanie innych truje od środka właśnie tych, którzy oskarżają…
Co nam pozostaje? Miłość, akceptacja, zrozumienie ? – TAK !
Nastawianie drugiego policzka ? – NIE !
Miłość zacznij od kochania siebie i wtedy szybko zrozumiesz, że nie musisz się zgadzać gdy ktoś wchodzi z butami w Twoją wolną myśl w Twoją budzącą się wolną świadomość. To właśnie za nią jesteś odpowiedzialny, za swoją cząstkę uniwersalnej świadomości, którą być może przekażesz następnym pokoleniom…
Pozdrawiam : )
„Ale jak walczyć z namacalnym demonem w postaci drugiego człowieka, do cna zepsutego, któremu przemoc i upokarzanie innych sprawia przyjemność?”
Przemoc i upokorzanie nigdy gdy nie było i nigdy nie będzie źródłem przyjemności… po prostu nie jesteśmy tak skonstruowani !!! Niby dlaczego natura miałaby wyposażyć nas w system zachęt do tego typu zachowań ? Ten, kto bije i upokarza cierpi tak samo lub nawet bardziej niż osoba nad którą się pastwi. Nie piszę, że go to usprawiedliwia. Piszę tylko, że takie zachowania są mechanizmem obronnym dla przesiąkniętej lękiem, neurotycznej psychiki. Człowiek ten nie jest zepsuty do cna, on po prostu nie potrafi znaleźć właściwych rozwiązań dla siebie samego.
„… takie zachowania są mechanizmem obronnym dla przesiąkniętej lękiem, neurotycznej psychiki.”
Oj,tak! Niesposób analizować wszystkich takich przypadków, bo danych zwykle zbyt mało, ale w niektórych, z którymi się zetknęłam, agresja była na pewno sposobem wyrażania paniki. Takiej pierwotnej, wszechogarniającej paniki, której nie umie się trzymać w ryzach. Np. że ktoś nas zostawi i odejdzie. Osoby z wysokim poziomem neurotycznego lęku uruchamiają w tym momencie wszelkie (naprawdę, wszelkie!) sposoby – zwykłe i szokujące – aby komuś nie przyszło do głowy, że właściwie to może odejść. Zastraszanie, kontrola, poniżanie , przemoc psychiczna i fizyczna, uzależnienie finansowe, szantaż emocjonalny we wszelkich odmianach, łącznie z grożeniem samobójstwem . Problem w tym, że osoba poddawana tym „zabiegom” na psychice, złu, które ją spotyka z niepojętych dla niej przyczyn, może nie być w stanie zobaczyć sytuacji całościowo, widzi wycinki. Dlaczego? Bo tkwi wewnątrz, nie ma dystansu. Bo trwa to od lat i zmieniło się w rodzaj nawyku. Łatwiej zobaczyć szerszy sens zdarzeń komuś, kto patrzy na to z boku lub z daleka. Dlatego myślę, że szansą dla osób uwikłanych w czyjąś agresję jest właściwie znalezienie sposobu na oddalenie się – w przestrzeni (np. wyjechać na jakiś czas), mentalnie (znaleźć sobie własne zajęcia), czasowo (przerwać kontakt na jakiś czas). Jest to zmiana bez odwrotnie skierowanej agresji, ale z troską o siebie. Mogę powiedzieć tyle, że rezultaty są zawsze i to mocne – może tylko nie potrafimy przewidzieć zawczasu jakie. Ale każdy rezultat może okazać się koniec końców dobry, prawda? Tego z góry wszak też nie wiemy….
Ten temat od dawna mam „nieprzetrawiony”… 😉
Od niedawna, ucze sie patrzec na swiat ‚na nowo’ (na ile to dla mnie mozliwe),
bez wlaczania utartych przekonan…
Wydaje mi sie, ze te przypowiesci o skorpionie i zmiji, moga byc uzyteczne i zarazem kontra produktywne, zalezy jak je wykorzystamy 😉
Sa przenosnia niosaca prawdziwa madrosc, ale wziete zbyt doslownie,
moga zadzialac jak przedawkowanie leku 😉
Moim zdaniem dotyczy to rowniez slow Jezusa o nadstawieniu drugiego policzka.
Nie znam odpowiedzi, jak NALEZY postepowac z „takim” czlowiekiem…
Ludzie stworzyli juz tyle zasad postepowania…ktore podobnie jak przypowiesci,
sztywno zastosowane moga zaszkodzic zamiast pomoc…
Jestesmy czescia Calosci, czescia Procesu i sami znajdujemy sie w procesie…
wszystko jest w ruchu, dynamiczne..
Jesli zrozumielismy, ze SWIADOMOSC pomaga nam ‚zestroic sie’ z tym procesem, to wlasnie ONA pomoze kazdemu z nas wybrac „najlepsze” zachowanie na dany moment na dana chwile…
Czyli dla kazdego, moze oznaczac to WYBOR zupelnie odmiennego zachowania wobec np. agresywnego sasiada maltretujacego swoja rodzine.
Tu nie ma (moim zdaniem) reguly!
Jedna osoba moze „dac” mu np. cieple spojrzenie, druga poszuka mu fachowej pomocy, a trzecia moze mu nawet pomoc, wyrazajac ostra krytyke jego postepowania.
Najwazniejsze, by motorem takiego dzialania byla SWIADOMOSC !
by kierowac sie wewnetrzna intuicja…
Wtedy kazde dzialanie moze zestroic sie z ‚zachodzacym akurat procesem’,
ktory dotyczy NIE TYLKO tego sasiada, ale nas, innych i tak naprawde calego Istnienia 😉
…to wydaje sie takie proste…. 😉
freedominunity
Uśmiechnęłam się jak to czytałam 🙂
Tak, prawda, choć przyznam, że chyba każdy z nas przechodzi w życiu etap „idioty”. Czy to gdy dorasta i woda sodowa zaczyna szumieć mu w głowie, lub wtedy gdy trafia na trudny okres w życiu i emocje kipią a zamglony rozsądek sprawia, że zapominamy podstawowych zasad BHP duchowego.
Pocieszające jest to że każdy z nas może zacząć świadomie rezygnować z zawężenia świadomości, z nietrzeźwości i nieprzytomnego zacietrzewienia.
Gdy zaczniemy stawać się bardziej uważni, prawa przestaną być nam potrzebne. One są dla zagubionych, a nie dla tych którzy się „odnaleźli” 😉
Imperatyw kategoryczny wydaje się wbudowany w sam Wszechświat, większość mistrzów duchowych tak naprawdę pisze o tym samym.
Czytając ich wypowiedzi zauważyłam tak wiele podobieństw (na pewnym, najgłębszym poziomie, wręcz identyczność) , że nie wątpię iż oczyszczając swój umysł, każdy sięgnie do tego wewnętrznego źródła, które wskaże mu jak właściwie żyć 😉
„Jak walczyć z ciemnością?
Nie przy pomocy pięści. Nie można przegonić ciemności z pokoju za pomocą szczotki, trzeba włączyć światło.
Im usilniej walczysz z ciemnością, tym bardziej staje się ona dla ciebie realna, tym bardziej wyczerpiesz samego siebie.”
Ale gdzie jest włącznik światła?
Często za daleko, więc kij od szczotki bardzo się przydaje.
„Nie należy dążyć do zwycięstwa, ale do końca walki”.
Mówiąc o nadstawianiu policzków i smaganiem się po nich.. Powinniśmy zrozumieć naturę tego aktu. Co to oznacza? Jest to urzeczywistnienie gniewu, który inaczej nie może już zostać urzeczywistniony. Jakie jest takie uderzenie? Jest kompletnie beznadziejne, desperackie, wyrzucane przez łzy, kiedy już nawet nie myśli się na tyle by złożyć dłoń w pięść tylko bije się na odlew.
Nadstawiając drugi policzek pokazujemy drugiej osobie. „Ej! to mnie nie boli, nie zrobisz mi nic w taki sposób, nie będę z tobą walczył”. Pokazujemy w ten sposób, że nie utożsamiamy się z jego gniewem, że nie zostanie on na nas przelany, że ten rodzaj energii nic nam nie robi. To może doprowadzić do zmiany.
Astrocalles :
„Mówiąc o nadstawianiu policzków i smaganiem się po nich.. Powinniśmy zrozumieć naturę tego aktu. Co to oznacza? Jest to urzeczywistnienie gniewu, który inaczej nie może już zostać urzeczywistniony.”
wow 🙂
właśnie sobie coś uświadomiłam – dzięki 🙂
Bardzo ciekawy wątek.
Na głębszym poziomie wglądu wewnętrznego znajdujemy odpowiedzi, jakich nie znaleźlibyśmy w świecie umysłu. To prawda, tam nie potrzeba przykazań, prawa, kodeksów moralnych, bo wszystko jest oczywiste. W świecie akceptacji i miłości jest tylko dobro. Ale co, jeśli nie wszyscy jesteśmy w podobnym stopniu świadomi, a problem dotyczy wielu?
Tak jest w sytuacji z człowiekiem terroryzującym blok. wg mnie tu jest zasadnicza kwestia dla zrozumienia istoty sprawy: to nie jest problem tylko rodziny, ani każdej duszy z osobna, ale problem wszystkich, których dotyczy. Zasięg kręgu zainteresowanych rozumiem jako ten, który obejmuje wszystkich mieszkańców bloku, okolicy, rodziny bliższej i dalszej, którzy zostali poruszeni lub inaczej dotknięci terrorem bandyty. Dlaczego?
Zen przywołała konteksty oglądu sprawy: grunt zachodni – oparty na ocenie społecznych skutków, który zapewne skutkowałby leczeniem zapobiegawczym sytuacji, jakąś prewencją, ingerencją prawną – wszystko to w oparciu o osobowość, ego, a więc na gruncie zachodniego materializmu; podejście wschodnie, nieco bliższe mojemu, zakłada uznanie, że rzecz dzieje się na gruncie karmicznym i postronnym w zasadzie nic do tego, jak tamte dusze przeżywają swoje drogi doświadczania życia i bilansowania karmy.
Uważam, że jedno i drugie jest właściwe, ale obejmuje tylko część problemu. Na poziomie duchowym nie jesteśmy oddzieleni. Jesteśmy jednią, innym przejawieniem tego samego Boga/ Istoty. W tym świetle problem innej duszy, z którą dane mi było spotkać się w życiu jest i moim problemem. Ów problem wszedł w moją drogę i stał się także moim. Owszem, nie przeżywam go tak, jak głowny beneficjant, ale przecież i w moim ogrodzie znalazł się jako roślina do zaopiekowania. I w taki sposób właśnie mogę mu pomóc – opiekując się jego (moim) problemem w moim ogrodzie. Takie podejście o dziwo funkcjonuje w wielu, a może wszystkich tzw. kulturach plemiennych, gdzie szamani wespół z mieszkańcami osady leczą duchowo odszczepieńca. Bo to choroba duszy, nie ego. Niedawno głośno zrobiło się o hawajskiej ho’oponopono, która skutecznie zakłada m.in. pomaganie nawet najtrudniejszym psychopatycznym przypadkom poprzez uzdrawianie miłością i akceptacją określonego problemu u kogoś, ale tak, jak gdyby ten problem wystąpił… u mnie. Myślę też, że w podobnej konstrukcji duchowej przebiegają uzdrowienia poprzez wspólne medytacje w danej intencji, wspólne modlitwy. Ważne jednak jest, aby robić to z poziomu pełnej świadomości zaistnienia problemu, a nie z pobudek egotycznych – duchowych czy materialnych, aby robić to z głębi duszy, przy pełnej akceptacji dla osoby, znając zasadę mentalną procesu.
Tym tropem idąc jest realne rozwiązanie – cały blok może usiąść do wspólnej modlitwy/medytacji i szczerze za gościa zacząć się modlić. Ale to chyba niewykonalne. Wielość religii, różne stopnie uświadomienia mieszkańców, brak jedności intencji sprawiają, że pomimo posiadania przez każdego z nas takiego oręża, jakim jest skupiona w sercach wielu ludzi uzdrawiająca miłośc nie po trafimy się pojednać i dokonywać cudów. Danych nam na co dzień do użycia.
Ot, taki case zagubienia wspólczesnego świata w małym, osiedlowym wydaniu.