Tagi
alter ego, analiza, archetyp, ciemność, cień, dojrzałość, druga strona, dusza, ego, id, indywiduacja, integracja, jaźń, jung, mrok, nieświadomość, odwaga, podświadomość, psyche, psychoanaliza, stłumienie, symbol, tożsamość, transformacja, uzdrowienie, wyparcie, Świadomość
Pierwszy etap indywiduacji* prowadzi do doświadczenia z cieniem, który symbolizuje naszą, „drugą stronę”, naszego „ciemnego brata”.
Jest on wprawdzie niewidzialny, ale stanowi nierozdzielną część naszej całościowej psyche.
Albowiem „żywa postać wymaga głębokiego cienia, aby wystąpić plastycznie.
Bez cienia jest tylko dwuwymiarowym widmem.
Cień jest postacią archetypową, która w wyobrażeniach ludów prymitywnych dziś jeszcze bywa uosobiona w najrozmaitszych formach. Jest on także częścią każdej jednostki, jakby oddzieloną cząstką, jej istoty, która jednak właśnie „jak cień” jest z nią złączona.
Postać cienia jest również ulubionym i często wykorzystywanym motywem w sztuce.
Artysta w swej twórczości i w wyborze motywów wiele czerpie z głębi swej nieświadomości; z kolei rzeczy przezeń stworzone poruszają nieświadomość jego odbiorców i w tym leży ostateczna tajemnica jego oddziaływania.
Obrazy i postacie z nieświadomości powstają w nim i przemawiają potężnie do innych ludzi, chociaż ci ostatni nie wiedzą, skąd pochodzi ich „wzruszenie”.
Przykładami artystycznego wykorzystania motywu cienia mogą być: Peter Schlemihl Adalberta Chamisso, Wilk stepowy Hermanna Hesse, Kobieta bez cienia – Hofmannsthala-Straussa, Szara eminencja – Aldousa Huxleya, piękna bajka Oskara Wilde’a „Rybak i jego dusza”, „Portret Doriana Graya”, a także Mefisto, ciemny kusiciel Fausta.
Spotkanie z cieniem zbiega się często z uświadomieniem, sobie typu funkcjonalnego i typu postawy, do którego człowiek należy. Niezróżnicowanie funkcji i słabo rozwinięty typ po stawy są naszą „ciemną stroną”, tą pierwotną predyspozycją naszej natury, którą odrzucamy ze względów moralnych, estetycznych lub innych i której nie tolerujemy, ponieważ jest sprzeczna z uznanymi świadomie zasadami.
Dopóki bowiem człowiek zróżnicował tylko swoją główną funkcję, a rzeczywistość zewnętrzną i wewnętrzną chwyta prawie wyłącznie za pośrednictwem tej strony swojej psyche, dopóty pozostałe trzy funkcje z konieczności pozostają w ciemności, czyli w „cieniu”, i muszą być dopiero jakby po kawałku od niego odłączane i pozbawiane zanieczyszczeń pochodzących od różnych postaci nieświadomości.
Przetwarzanie cienia w ogólnych zarysach, choć z innym rozmieszczeniem akcentów, odpowiada temu, do czego zmierza psychoanaliza, gdy odkrywa historię życia jednostki, a zwłaszcza historię jej dzieciństwa; dlatego pojęcie i punkty widzenia Freuda nieraz zachowują swą wartość także dla Junga, gdy chodzi o ludzi, którzy znajdują się jeszcze w pierwszej połowie życia, a więc gdzie mamy do czynienia z koniecznością uświadomienia właściwości cienia.
Swój „cień” można spotkać w postaci albo wewnętrznej, symbolicznej, albo zewnętrznej, konkretnej. W pierwszym przypadku pojawia się on wśród danych nieświadomości, na przykład jako postać marzenia sennego, uosabiająca jakąś -jedną lub -jednocześnie- kilka cech psychicznych śniącego.
W drugim przypadku będzie to człowiek z otoczenia pacjenta, który dla tego ostatniego z tych lub innych przyczyn strukturalnych staje się nosicielem projekcji jego jednej lub kilku cech ukrytych w nieświadomości.
W zależności od tego, czy cień należy do sfery ja lub indywidualnej nieświadomości, czy też do sfery nieświadomości zbiorowej, przybiera on osobistą lub zbiorową formę przejawienia się.
Może zatem pojawić się równie dobrze jako postać z kręgu naszej świadomości – na przykład nasz brat (lub siostra), nasz najlepszy przyjaciel, jako człowiek będący naszym przeciwieństwem, albo jak w Fauście famulus Wagner – jak też jako postać mityczna – w przypadku gdy chodzi o przedstawienie treści nieświadomości zbiorowej – na przykład Mefistofeles, faun, Hagen, Loki itp.
Chociaż na pierwszy rzut oka może się to wydać paradoksalne, cień jako „alter ego” może być reprezentowany także przez postać pozytywną, gdy na przykład człowiek, którego „drugą stronę” on uosabia, w wewnętrznym świadomym życiu żyje jakby „poniżej swego poziomu”, poniżej swoich możliwości, wtedy bowiem jego cechy pozytywne wiodą ciemne życie cienia .
W swoim aspekcie indywidualnym cień reprezentuje „osobistą ciemność” jako uosobienie tych treści naszej psyche, które w ciągu naszego życia zostały niedopuszczone, odrzucone, wyparte, które jednak w pewnych okolicznościach mogą mieć także pozytywny charakter.
W aspekcie zbiorowym cień reprezentuje ogólnoludzką ciemną stronę .
I tutaj stosuje się to, co wyżej powiedziano o „archetypie kobiecości” . Ten obraz (brak ilustracji) ze sfery nieświadomości pochodzi od kobiety, która zupełnie nie uświadamiała sobie, że posiada wrodzoną „drugą stronę”, „cień”, który stoi przy niej do pomocy, aby łatwiej mogła nieść ciężkie brzemię – „kamień swego problemu życiowego”.
W toku pracy nad psyche spotykamy cień głównie w postaciach należących do sfery indywidualnej nieświadomości i dlatego należy go interpretować najpierw w jego aspekcie zupełnie osobistym i dopiero w drugim rzędzie w aspekcie zbiorowym.
Cień znajduje się jakby na progu sfery „matek” nieświadomości.
Rośnie i krystalizuje się równoległe z ego. Jak ciemna masa doświadczeń, które nigdy lub rzadko są dopuszczane do naszego życia, stoi nam na drodze, aby dotrzeć do twórczej głębi naszej nieświadomości.
To jest przyczyna, dla której stopniowo lub nagle popadają w zupełną jałowość ludzie, którzy kurczowo, ze straszliwym wysiłkiem woli znacznie przekraczającym ich siły, starają się utrzymać „na górze” i którzy do swej słabości nie mogą się przyznać ani przed sobą, ani przed innymi.
Ich poziom duchowy i moralny nie został osiągnięty w sposób naturalny, ale jest raczej sztucznie wzniesionym i siłą utrzymywanym rusztowaniem, któremu w każdej chwili grozi załamanie nawet przy najmniejszym obciążeniu.
Widzimy, jak dla takich ludzi jest rzeczą trudną lub zgoła niemożliwą dać sobie radę ze swą wewnętrzną prawdą, ustalić właściwy stosunek albo wykonać prawdziwie życiową pracę; jak coraz silniej opanowuje ich neuroza, w miarę jak coraz większa liczba elementów wypartych nawarstwia się w ich cieniu.
W młodości bowiem warstwa ta z natury rzeczy jest jeszcze stosunkowo cienka i dlatego łatwiejsza do dźwigania; w trakcie życia gromadzi się jednak coraz więcej materiału i z czasem tworzy się z tego brzemię nie do zniesienia.
„Za każdym idzie jego cień i im mniej jest on włączony do świadomego życia człowieka, tym bardziej jest czarny i gęsty”.
„Gdyby wyparte tendencje cienia nie były złe, nie byłoby żadnego problemu. Ale z reguły cień jest tylko czymś […] nie przystosowanym i niepewnym, ale nie absolutnie złym. Zawiera także cechy dziecinne lub prymitywne, które w pewnym stopniu ożywiają i upiększają istnienie” człowieka.
Jednakże człowiek natyka się na przyniesione zasady , na przesądy, formy i obyczaje, na różnego rodzaju kwestie prestiżowe; zwłaszcza te ostatnie, jako ściśle związane z problemem persony, mogą często odegrać fatalną rolę i zahamować wszelki rozwój psyche.
„Proste stłumienie cienia jest lekarstwem równie mało skutecznym, jak zgilotynowanie jako środek na ból głowy. […] Gdy uświadamiamy sobie swoją niższość, to zawsze mamy szansę poprawienia tego stanu rzeczy. Niższość ta, pozostając zawsze w kontakcie z innymi zainteresowanymi, stale podlega modyfikacjom. To jednak, co wyparte i odosobnione od świadomości, nigdy nie może być poprawione”
Konfrontacja z cieniem oznacza zatem przyjęcie bezwzględności natury.
Jednakże jak wszystko, co znajduje się poza naszą świadomością, zostaje dzięki mechanizmowi projekcji przeniesione na zewnątrz nas . Wskutek tego zawsze znajdziemy „kogoś innego, kto zawinił” dopóki nie uświadomimy sobie, gdzie ciemność się faktycznie znajduje.
To też doprowadzając cień do świadomości drogą analizy, trzeba najczęściej liczyć się z wielkimi oporami ze strony pacjenta, który często zupełnie nie może znieść myśli, że całą tę ciemność musi zaakceptować jako należącą do niego samego; obawia się nieustannie, że pod ciężarem tego poznania zawali się z takim trudem wzniesiony i podtrzymywany gmach jego świadomego ja.
Dlatego wiele analiz rozbija się o to, że już w tym stadium pacjent nie wytrzymuje konfrontacji z treściami nieświadomości i przerywa pracę w samym środku, aby znowu schronić się w świat złudzeń lub neurozy. Jest to niestety wypadek nierzadki.
Fakt, że Jung przypisuje tak wielkie znaczenie doprowadzeniu cienia do świadomości, jest jedną z głównych, chociaż często nie uświadomionych przyczyn lęku żywionego przez wiele osób przed poddaniem się analizie metodą Junga. Powinno się zawsze uwzględniać te okoliczności, wydając sąd lub potępiając pozornie „nieudane” analizy. Chociaż ten kielich może być gorzki, nie można go uniknąć.
Dopiero bowiem wówczas, gdy nauczymy się odróżniać siebie od naszego cienia, uznając jego rzeczywistość jako część naszej istoty, i gdy stale o tym będziemy pamiętać, może udać się nasza konfrontacja z pozostałymi parami przeciwieństw naszej psyche.
Dopiero to jest początkiem obiektywnej postawy wobec własnej osobowości, tej postawy, bez której nie można uczynić dalszego kroku na drodze do całości.
„Jeśli wyobrazicie sobie człowieka, który ma dosyć odwagi, aby cofnąć wszystkie swoje projekcje, to macie do czynienia z osobą, która jest świadoma istnienia znacznego cienia. Taki człowiek obarczył się jednak nowymi problemami i konfliktami.
Sam dla siebie stał się poważnym zagadnieniem, gdyż nie może już teraz powiedzieć, że inni robią to czy tamto, że oni popełniają błąd i że trzeba z nimi walczyć. Żyje on w «domu własnych myśli», w wewnętrznym skupieniu. Taki człowiek wie, że cokolwiek jest złego w świecie, jest także w nim samym; jeśli tylko nauczy się dawać sobie radę ze swym cieniem, to uczyni coś istotnego dla świata. Uda mu się wówczas odpowiedzieć przynajmniej na maleńką cząstkę nie rozwiązanych, olbrzymich problemów dnia dzisiejszego.”
—————————————————————–
* Indywiduacja oznacza: „Stać się odrębną istotą, a także swoją własną j a ź n i ą o tyle, o ile przez indywidualność rozumiemy naszą najbardziej wewnętrzną, ostateczną, nieporównywalną, jedyność. Zbadanie samego siebie i samourzeczywistnienie jest przeto – a przynajmniej powinno być! – niezbędnym warunkiem wstępnym przy podejmowaniu wyższych zobowiązań, nawet gdy polegają one tylko na realizowaniu możliwie najlepszych form i możliwie największego zasięgu dla swego życia indywidualnego; to właśnie czyni nieustannie przyroda, nie mając przy tym odpowiedzialności, która jest boskim przeznaczeniem człowieka. ”
Fragment z Jolanta Jacobi „Psychologia Junga”, cytaty oryginalne: Jung.
Zainteresował Cię temat Cienia?
Dowiedz się co pisze o nim Prokopiuk: cz I oraz cz II
Możesz poczytać także podobne posty :
• Nauka akceptacji dobrego i złego
• Zintegruj w sobie męskość i kobiecość
pan jajko said:
Jako, ze nie ma zadnych komentarzy chcialbym skorzystac z okazji i dac upust swoim myslom, pytaniom i watpliwosciom. Mam nadzieje, ze autorka strony nie bedzie miala nic przeciwko. Moze to bedzie troche nie na temat aktualnego postu ale nie znam innego miejsca na tym blogu gdzie moglbym przelac swoje mysli. Zrobie to tutaj. Nie bede staral sie dobierac wyszukanych slow po prostu napisze co lezy mi na sercu tak zwyczajnie, bo zbieram sie z tym juz od kilku tygodni. Mam nadzieje ze ktos przeczyta i pomoze.
Od dluzszego czasu zastanawiam sie nad tym wszystkim. Nad medytacja, nad sensem bycia, istnienia (gornolotne slowa) a przede wszystkim nad sensem starania sie. Zastanawiam sie tez nad sprzecznosciami na tym blogu. I tez nad tym czy ja to wszystko dobrze rozumiem(sens medytacji – przebudzenia) czy moze sie poglubilem.
No bo tak, mowicie, ze medytacja prowadzi do przebudzenia, a przebudzeniem jest odrzucenie wlasnego ego, wlasnych pragnien, marzen. To ja nie rozumiem, mam dazyc do tego by utracic zupelnie swoje ambicje plany? Mam rzucic studia i usiasc i medytowac calymi dniami i byc w tym szczesliwym? Czy o to chodzi? Inna sprawa, kiedy wydarzy sie cos dobrego(np. dostane jakas swietna wiadomosc) i zaczynam sie strasznie cieszyc, to wiadomo, wpadam w taka radosc, ze nie jestem juz swiadomy. Ciesze sie tak bardzo ze przestaje byc przebudzony. Czyli zauwazajac ten stan powinniem uciszyc te radosc, mysli i wrocic do stanu spokoju? Czyli innymi slowy, zabic te radosc? Czy o to chodzi? Podczas medytacji i krotko po jej zakonczeniu jest sie takim spokojnym, wyciszonym, dokladnie widac wszystko dookola, wszystko jest tym czym jest, a nie tym co nasze mysli chca by bylo. Nie macie czasami takiego wrazenia ze medytacja czegos pozbawia? Np. spontanicznosci, ze przez nia czlowiek staje troche jakby pusty w srodku. Pewnie wiele osob ktore to przeczyta ze jestem idiota i jest zupelnie odwrotnie. Ale zastanowcie sie, gdy stajes sie taki spokojny, zimny, super-świadomy, to czy to czegos Cie nie pozbawia? Nie stajesz sie troche wyjałowiony wewnetrznie?
Na poczatku napisalem, ze zastanawiam sie nad sensem starania sie. No bo wlasciwie to po co brac udzial w tym calym wyscigu szczurow, walczyc o studia, kursy itd zeby tylko pozniej miec co wpisac w cv, zeby ludzie Cie podziwiali itd. skoro i tak umrzemy wszyscy, bez wzgledu na to kto jaki bedzie mial status majatkowy czy spoleczny czy jakkikolwiek inny. Ale z drugiej strony moze warto przezyc to zycie jak najlepiej, zobaczyc najpiekniejsze miejsca swiata, poznac smak cudownego zycia, zeby przezyc to zycie lepiej? Nie wiem, moze Wy wiecie. Jak mi sie przypomni to jeszcze napisze. Pozdrawiam wszystkich. Jajko
Filek said:
Ciekawe gdzie prowadzone są takie terapie poznania cienia i jakie są koszta
zenforest said:
Żeby odpowiedzieć na Twoje pytania musiałabym naprawdę …napisać sporą rozprawkę 🙂 Spróbuję przynajmniej na kilka z nich 🙂
Wielu ludzi zmaga się z podobnymi wątpliwościami, w momencie gdy stykają się z metodą medytacji, czy w ogóle, szerzej, pewnymi „zasadami” rozwoju duchowego.
Wydają się one zbyt OBCE, zbyt dziwne, totalnie niepotrzebne.
Tymczasem wszystko sprowadza się do 1 kwesti.
Czego ludzie naprawdę chcą?
Nie chcą pozbyć się pragnień.
Chcą mieć zrealizowane pragnienia.
To jest esencja wszystkich działań. „Chcę… i staje się. ”
Pomyśl teraz, dlaczego wiele sław tego świata kończyło swe życie, pełne sukcesów, zrealizowanych marzeń, w chwale i miłości milionów – ale kończyli je jako narkomani, strzelając sobie w głowę, etc.
Elvis Presley, Marylin Monroe, Kurt Cobain z Nirvany, etc…
Pytanie czy – jeśli wszystkie marzenia są spełnione, to…czemu ci ludzie nie byli wiecznie szczęśliwi?
Może zatem nie chodzi w życiu tylko o zaspokajanie potrzeb, pragnień, marzeń? Może to jest ważne na pewien etap a potem się…NUDZI.
Taka już natura ego, zawsze chce więcej, dalej, mocniej. Jak już nie może to zaczyna się frustrować, złościć, czuje się jak uwięzione w pułapce.
Jako dziecko uwielbiałam czytać Muminki. Niedawno przeczytałam jeden tom Muminków, i myślałam że zasnę po drodze. Z pewnych rzeczy się wyrasta.
Jest etap na to by robić karierę, realizować się, spełniać, dojrzewać wewnętrznie, krystalizować i…nadchodzi moment, że to wszystko zaczyna cie opływać jak woda, zaczynasz rozumieć że robienie kariery nie jest…. koniecznie… esencją życia. Że jest tylko etapem.
Być może sa ludzie, którzy przeżyli już wszystko, doświadczyli wszystkiego co w obrębie materii można doświadczyć, w obrębie emocji, relacji, etc…
Czy dla nich nie powinno być jakiejś alternatywy, która przygotuje Wszechświat?
Jakiegoś wyjścia z cyklu? Przejścia na inny poziom?
Jak sądzisz?
Królewską drogę do tego wyjścia z cyklu jest jak sądzę NIE odrzucenie doczesnego życia, ale…. życie nim w pełni.
Bycie obecnym. Doświadczanie Tu i Teraz. Robienie rzeczy, ale z uwagą, z obserwacją.
Wtedy to co robisz, staje się pełniejsze, piękniejsze i jest w tym więcej wolności.
Osho pisał kiedyś „nirvana jest dziś, piekło jest jutro. „
Pisał też, że świadomość nie jest „ucieczką od życia” ale „ucieczką wgłąb życia”.
Ja wyjście z cyklu rozumiem jako właśnie takie przełączenie się na świadome życie. A gdy już naprawdę nie będzie rzeczy jakich chciałabym się uchwycić, gdy odpadnie ode mnie wszystko, po kolei, jak płatki kwiatu (kawałki ego), gdy zostanie pod spodem tylko czysta świadomość, to może tak właśnie ma być :)?
Ale – nie ma co myśleć o tym. Szukać tego. To ma być w tej chwili obecne i tyle. To co trzeba robić to Żyć. Pełną piersią. Ale świadomie 🙂
Jedno w twojej wypowiedzi mnie zaskoczyło.
Że gdy jesteś świadomy czujesz jakbyś nie doświadczał w pełni.
Może zatem twój proces uwagi jest bardziej próbą kontrolowania chwili a nie obserwacji chwili?
Ja mogę płakać i skakać z radości, doświadczać emocji w pełni, a zarazem być świadoma i pozwalać sobie płynąć z prądem życia.
Dlatego nie jest jasne dla mnie to wrażenie które opisałeś.
Może je sprecyzujesz :)?
pan jajko said:
Postaram sie. Chodzilo mi o to, ze wpadajac w nagla radosc, tak zatracam sie w niej, w aktualnym dobrym samopoczuciu (chwilowym niestety), ze zupelnie przestaje dostrzegac cokolwiek innego. Gdy juz radosne mysli mina, nastepuje pogorszenie samopoczucia, ospalosc itd. Mozna to porownac do wypicia kawy. Po spozyciu dostaje sie tzw. kopa, poprawia sie nastroj, a po czasie przychodzi zmeczenie. Moim zdaniem w zyciu swiadomym nie mozna sobie pozwolic na takie uniesienia i takie upadki. Wydaje mi sie, ze chodzi o to by trzymac swoj stan emocjonalny w rownowadze, starac sie go utrzymywac na tym samym poziomie przez caly czas. Ja np. jestem takim czlowiekiem ktorego bardzo latwo ekscytuja rozne rzeczy, ale rownie latwo sie zniechecam. Wlasnie poprzez medytacje staram sie wyciszac takie emocje, nawet te pozornie pozytywny bo zdarzylem sie juz nauczyc ze sa one tylko chwilowe a po nich przychodza te mniej przyjemne.
Jeszcze inna sprawa, mianowicie chcialem Was spytac o afirmacje i wyobrazanie sobie koncowego rezultatu naszych marzen. Wyobrazanie sobie ich spelnienia. Wydaje mi sie, ze jest to zupelne przeciwienstwo medytacji i zycia swiadomego. Ja robilem tak do tej pory, wyobrazalem sobie jak to bedzie jak juz bede inzynierem, bede mial swietna prace, kochajaca zone, mieszkal w pieknym zakatku swiata w cudownym domu itd. i lapalem sie na tym, ze zamiast realizowac to wszystko to mnie wystarczal sam obraz tego marzenia. Moim zdaniem to takie wyobrazanie to tzw „zycie w chmurach” a nie zycie przebudzone. Ja rozumiem, ze to ma byc zacheta, motywacja do dzialania, ale dla mnie to jest jakies takie sztuczne i w koncowym efekcie rozbijajace, no bo w czasie realizacji swojego marzenia zlapiemy sie na tym, ze jednak nie do konca jest tak jak to sobie wymyslilismy i ze moze to nie bylo warte staran. Albo cos w tym stylu. Co o tym myslicie?
Zenforest, dziekuje za odpowiedz. Ciesze sie, ze przeczytalas. Pozdrawiam.
filip said:
Ja polecam Ci taki cytat z Godlewskiego:
/Wszelkie zdarzenia dają ze swego istnienia transcendentalną radość, tylko dlatego, że istnieją. Cały proces doświadczania wypełnia duszę wielką szczęśliwością. Jest to podstawowy i pierwotny stan szczęścia (ananda), w którym są zanurzone wszystkie istoty. Ty również. Choć przez ego i iluzję “Ja” trudno to dostrzec./
zenforest said:
„Chodzilo mi o to, ze wpadajac w nagla radosc, tak zatracam sie w niej, w aktualnym dobrym samopoczuciu (chwilowym niestety), ze zupelnie przestaje dostrzegac cokolwiek innego.”
To z opisu przypomina bardziej euforię, a nawet nieprzytomność , niż szczerą radość – szczera, prawdziwa radość – zawsze jest bardzo świadoma, zagłębiona w siebie, przeżyta do głębi….przynajmniej ja mam takie odczucie 🙂
Po takich stanach euforycznych/stanach emocjonalnej nietrzeźwości, często następuje dołek, jak po każdym haju, dokładnie tak jak opisałeś.
Dlatego widzę linię cezury pomiędzy intensywną, wewnętrznie przeżywaną radością a nietrzeźwym odpadnięciem 🙂
Oto fajny fragment, pozornie mało związany, z W. Jagera:
“Pseudomistyczne doświadczenia nie prowadzą człowieka do osiągnięcia transpersonalnego stanu ducha, przekraczającego codzienną świadomość ego, lecz cofają go na płaszczyznę prepersonalną.
Tam doświadcza on stanu symbiotycznej jedności, podobnego do stanu jaki przeżywają niemowlęta przy piersi matki. Ten rodzaj doświadczenia jedności , który może być bardzo głęboki i związany z silnymi, pozytywnymi emocjami – ale zakłada zawsze udział ego, które dobrze się w tym stanie czuje i dlatego zawsze będzie chciało do niego wracać.
Pozbędzie się siebie nie poprzez cofnięcie się do płaszczyzny prepersonalnej, lecz poprzez transcendencję do tego co transpersonalne.
[…] Pseudomistyczna regresja może prowadzić do uzależnienia, w którym wyłączone ego wciąż od nowa chce przeżywać przyjemny stan pozbywania-się-siebie”
Nieprzytomna radość, oczywiście też jest radością, ale kojarzy mi się właśnie z takimi nieprzytomnymi, płodowymi, błogimi doświadczeniami, przyjemność jakiej doświadczał noworodek jest mocno uwarunkowana, i pozbawiona samoświadomości. I dlatego też – zwykle ma jakąś energetyczną cenę.
Przyjemność jakiej doświadcza człowiek świadomy to jest inny wymiar.
Moim zdaniem, głębszy i pełniejszy. Intensywniejszy. A zarazem – nie daje w finale poczucia „odstawienia” czy dołka. Tak naprawdę …w jakiś sposób zostaje w człowieku na zawsze.
Pozdrawiam 🙂
pan jajko said:
Tak masz absolutna racje. Pomylilem te dwa pojecia, chyba przez to, ze duzo czesciej jednak spotyka mnie euforia niz pełna, świadoma radość.
zenforest said:
Aczkolwiek nawet w euforii nie widzę nic „złego”, o ile istnieje w równowadze z innymi elementami 🙂
rascal said:
pan jajko
„Moim zdaniem w życiu świadomym nie można sobie pozwolić na takie uniesienia i takie upadki. Wydaje mi się, że chodzi o to by trzymać swój stan emocjonalny w równowadze, starać się go utrzymywać na tym samym poziomie przez cały czas.
Właśnie poprzez medytacje staram się wyciszać takie emocje…”
Co do życia świadomego to kwestia pozwalania czy nie pozwalania w ogóle nie istnieje, a to co napisałeś dla mnie wygląda na kontrolowanie, co nijak się ma do bycia świadomym. Chodzi o to, że wtedy już niczego nie musisz trzymać, twoja świadomość obejmuje wszystko, jest większa niż te wszystkie wzloty i upadki. To o czym napisałeś o tej radości czy euforii, można porównać do chmur, które całkowicie zasłoniły niebo (świadomość), ale gdy twoja świadomość stanie się skrystalizowana, czy też inaczej nazywając rozszerzona wtedy ten sam stan będzie zaledwie maleńką chmurką i nie będzie w stanie zasłonić nieba. W każdym razie taki jest moje doświadczenie, ileś lat wstecz miałem takie stany zwątpienia, zniechęcenia, pytania o sens istnienia itp, wtedy wypełniały one całą świadomość, ogólnie nic miłego i co się wydarzyło, jakoś niedawno pojawiło się dokładnie to samo ale teraz miało to wymiar właśnie takiej chmurki, było gdzieś w kąciku, nie było w stanie zająć całego nieba i zaraz znikło. 🙂
Napisałeś o wyciszaniu emocji ale to znów jakbyś z czymś walczył, jakby te emocje były przeszkodą, wrogiem. Ale wtedy to nie ma nic wspólnego z medytacją.
W medytacji masz dwie drogi ale nie służy ona żadnemu wyciszaniu, choć efektem ubocznym może być wyciszenie, nie walczysz z tym co jest.
Pierwsza zostajesz z tym co jest, pozwalasz na to, obserwujesz, bez żadnego zamiaru zmiany czy czegokolwiek, żadnego oceniania, po prostu obserwujesz to co jest, wszystkie doznania cielesne, myśli, uczucia, czyli obserwujesz chmury a im bardziej będziesz się im przyglądać, poznasz mechanizmy umysłu to będą tracić nad tobą wpływ, niebo będzie coraz czystsze. 🙂
Druga droga to nie interesują cię w ogóle chmury, interesuje cię niebo, świadomość, przenosisz ciężar uwagi z tego czego doświadczasz, na tego kto doświadcza, zwracasz uwagę na ciszę, na przerwy między myślami, zostajesz w takiej przerwie, myśli się pojawiają ale ciebie nie interesują, jesteś świadomy, że się pojawiają ale twoja uwaga skierowana jest na ciszę, przerwę, albo przestrzeń, powiedzmy chodząc, siedząc twoja uwaga nie skupia się na przedmiotach które dostrzegasz ale na przestrzeni pomiędzy tobą a wszystkim dookoła, zauważasz, czujesz przestrzeń. 🙂
Pozdrawiam 🙂
Zind said:
@rascal *W medytacji masz dwie drogi ale nie służy ona żadnemu wyciszaniu, choć efektem ubocznym może być wyciszenie, nie walczysz z tym co jest.*
Tak. Nie walczysz z tym co jest. Jeśli nawet pojawią się emocje, obejmij je, obserwuj je, pozwól im płynąć przez ciebie, przenikać, bez zatrzymania.
Same emocje są w porządku, natomiast mniej ciekawą opcją jest przywieranie do nich i osnuwanie wokół nich swojego życia.
Zbyszek said:
Przedwczoraj znajomy powiedział. Nie wychodzi mi opuszczanie ciała, zróbcie coś, Poradzicie jakoś?
Byliśmy na zlocie szukając chętnego do ostawień hellingerowskich. W czasie działań , jedna z uczestniczek dostała wgląd w zdarzenie z jego dzieciństwa. Zobaczyła przerażonego kilkuletniego chłopaka. Przytuliła tego już dużego, mając na uwadze tego małego. Co się mogło w tym czasie stać? Kim był ten mały postrzeżony oczyma wyobraźni przez nią chłopak.
Jako cień rozumie raczej oddziaływanie ciał niefizyczne od astralnego w dól na nasza jaźń. Informacje w nich zapisane, zmuszają ja do niekontrolowanego postępowania, pada ofiara swojego bledu.
Tak jak by Jaźń była wszystkim istotom wspólna, stajać sie rdzeniem człowieka.
Cieniem można by wiec określić niekontrolowane reakcje JAŹNI, spowodowane wszystkim tym co na nią wpływa, i określa jej postępowanie.
Nie przyczyny i nie jaźń człowieka ale coś co powstaje gdy się te części zbiorą do kupy.
Nie bez powodu mówi się cień a nie inaczej. Żaden to symbol a postrzegane prawdopodobnie w naszym pobliżu ciało astralne. W zależności co robimy to ono często się chybocze w naszym pobliżu, sugerując tym z 3 okiem nasze zamiary jego właściciela.
moon said:
Niewiele zrozumiałem z tego co napisałeś, ale generalnie Cień to wg mnie te wszystkie części osobowości które niczym terminator (linia graniczna pomiędzy oświetloną a nieoświetloną częścią powierzchni planety), oddzielają to co w sobie kochamy i akceptujemy od tego czego się wstydzimy i z czym się nie godzimy.
A jednak – jak planeta, jesteśmy i tą ciemną i tą jasną połówką.
MalyJohn said:
„Wskutek tego zawsze znajdziemy “kogoś innego, kto zawinił” dopóki nie uświadomimy sobie, gdzie ciemność się faktycznie znajduje.”
Podoba mi się ten wycinek 🙂
Ktośtam said:
Każdy człowiek chciałby być „kimś”. Być zauważony, szanowany, doceniany, kochany, uwielbiany. Mieć potęgę, moc… sprawować kontrolę. Być najlepszym w swojej wybranej dziedzinie… z tego powodu wchodzi w stan walki ze wszystkim, co w jego pojęciu odgania go od tego celu.
Każdy śni o potędze… osobiście odnalazłam ją w elemencie przestrzeni, rozprzestrzeniającym się dookoła, wypełnionym czymś subtelnym, jakąś energią. Czuję się integralną częścią wszystkiego dookoła, nie ma przerw czy „pustki”. Do wszystkiego, na co spojrzę, wysyłam silnie ugruntowaną, nie wymuszoną życzliwość. Tak, jakbym patrzyła na swoje ręce czy nogi. Można rozszerzać swoje granice, silnie stać na nogach, czuć połączenie z Ziemią, pozwolić jej sile płynąć niezmąconym rytmem przez ciało. Tam gdzie spojrzysz, wędruje Twoja świadomość, a świadomość tego, na co patrzysz, odpowiada Ci. To zawsze jest dialog.
To jest prawdziwa potęga, czuć że cały świat jest ci życzliwy, traktuje cię jak swego (tylko dlatego że to zaakceptowałeś, bo człowiek sam z siebie odcina się od tej mocy) i że współpracujesz z nim w swojej życiowej drodze, uzgadniając swe cele i pragnienia z dobrem ogółu. Trzeba rozróżnić cele, które są egoistycznym kaprysem od celów, które są długofalowe i dadzą prawdziwe szczęście. Wziąć odpowiedzialność za swoje życie, cieszyć się z planowania, widzieć owoce swojej pracy, a tak zwane niepowodzenia traktować jako sygnały, że nie tędy droga. I uczyć się… i rozwijać jak najlepsze, głębokie, płynące prosto z serca intencje.